12 sierpnia 2023

Od Bashara do Dantego

— Podobam ci się tylko wizualnie, więc tak, to rozwiąże wszystko.
Dante stał tuż przy nim, z twarzą ściągniętą emocjami, z zaciśniętymi ustami i spiętymi barkami. Wyższy od niego, patrzył z góry, lecz Bashar dobrze wiedział, że nie oddaje to rozkładu sił w tej kłótni. To się musiało skończyć, demon był zdecydowany i zamierzał doprowadzić do takiego rozwiązania, jakie sobie zaplanował. Jeszcze tylko kilka miejsc, które należało ucisnąć, jeszcze tylko kilka zdań mówiących prawdę, przed którymi nie dało się obronić, i to będzie ostatni moment, gdy spojrzy w te różowe szkła. Potem ich drogi rozejdą się na zawsze.
— Dante. — Mężczyzna drgnął, zupełnie tak, jakby Bashar go uderzył. — Słowem nawet nie dałem ci sygnału, że jestem tobą zainteresowany w taki sposób.
— Jasne. — Kącik ust uniósł się w uśmiechu, który nie sięgał oczu. — Każdego swojego pacjenta obmacujesz na kanapie?
Bashar uniósł brwi, przez relatywnie obojętną do tej pory twarz przebiegł wyraz lekkiego zdziwienia, potem zrozumienia.
— Tak, i nazywa się to badaniem lekarskim, a ty interpretujesz zwykłą, ludzką życzliwość, jako zaproszenie do czegoś więcej. — Krótka pauza. — Zrozum, jestem ci wdzięczny za to, że naraziłeś się, żeby mnie ochronić, ja zaś pomogłem ci najlepiej, jak umiałem. Ale nie możesz żądać ode mnie…
— Ja niczego nie żądam!
— …żebym odpłacił ci w taki sposób. — Dokończył, nie pozwalając, by Dante wtrącił mu się skutecznie w wypowiedź. — Bo jeśli na to właśnie liczyłeś, to lepiej by ci było przejść tamtej nocy obojętnie.
— Masz o mnie bardzo wysokie mniemanie — odparł Dante, robiąc te pół kroku do tyłu.
— Miałbym dużo wyższe, gdybyś nie robił wszystkiego, by je zmienić.
— Teraz to wszystko moja wina, tak?
— A nie? — spytał Bashar. — To nie ja nachodzę cię w pracy, nie ja pojawiam się nagle na padoku i nie ja zaczynam z dnia na dzień interesować się jogą. Mam dosyć tego, że gdzie się nie obrócę, tam zawsze możesz pojawić się ty. Mam w pracy ludzkie życie w dłoniach, drobny błąd może odbić się na zdrowiu kompletnie niewinnej osoby, a ty nie możesz mi przeszkadzać i bez przerwy mnie rozpraszać.
Uśmiech się poszerzył, błysnęły wampirze kły, lecz wesołość nie sięgnęła dalej.
— Skoro aż tak cię rozpraszam, trzeba było powiedzieć, żebym skromniej się ubierał.
Bashar pozwolił zdaniu wybrzmieć, a tej chłodnej ciszy sprawić, by stało się jeszcze bardziej niezręczne i nie na miejscu. Przetrzymał Dantego, patrząc, jak ten szuka słów, by jeszcze coś powiedzieć i odezwał się dokładnie wtedy, gdy zdawało się, że je w końcu znalazł.
— Może dla ciebie jest to tylko zabawa, ale ciągłe nachodzenie kogoś, kto sobie tego wyraźnie nie życzy, podpada pod paragraf — powiedział twardo.
— To co, będziesz mnie teraz straszył policją, tak? — W głosie zabrzmiała drwina. Bashar nie odpowiedział na pytanie.
— Dante — powiedział spokojnie. — Po prostu odejdź.
Cisza, która zapadła po tych słowach, miała w sobie żelazisty, zimny posmak. Nawet Bashar poczuł, że chłód spływa mu gdzieś od karku w dół, wzdłuż pleców. Dante zrobił kolejny krok w tył, parsknął pustym śmiechem. Dłoń sięgnęła włosów, przegarnęła złote loki.
— Dobrze, proszę bardzo. Mnie naprawdę jaśniej nie trzeba. — Od niechcenia klepnął tę nieszczęsną latarnię. — Faktycznie, zastosuję się do zaleceń – pójdę do tego baru, na pewno znajdę kogoś takiego… — Głos jakoś dziwnie się zawiesił. — …kogoś, kto wygląda, jak ty. Panie doktorze, żegnam!
Bashar nie odpowiedział, skinął tylko głową, czując, jak dziwne zmęczenie opada mu duszę i zaciska serce. Powinien czuć ulgę, widząc, jak znajoma sylwetka oddala się w głąb ulicy, a potem znika za rogiem, pochłonięta przez labirynt miasta. Ulga jednak nie nadchodziła i demon sam nie potrafił znaleźć odpowiedzi na pytanie dlaczego.


Pogoda musiała się zmieniać, bo przemęczenie i poirytowanie dawało mu się we znaki już od dobrych kilku dni. Demon nie zerkał na barometr, ale ciśnienie musiało szaleć – słabo spał, głowa bolała go coraz częściej, nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Może mu się tylko wydawało, że dyżury trwają dłużej, niż zazwyczaj, że operacje nie przebiegają tak gładko i że pacjenci częściej zgłaszają się do niego z jakimiś durnotami. Może po prostu miał pecha, może to był tylko przypadek.
Bashar miał nadzieję spędzić popołudniowy lunch w ciszy i samotności, lecz rzeczywistość postanowiła pokrzyżować jego plany.
Siedział właśnie przy stoliku w pokoju socjalnym, ciesząc się smakiem zupy z czerwonym curry przygotowanej według nowego przepisu, gdy naprzeciwko niego usiadł doktor Ventriculus – ten sam, który notorycznie podrzucał mu studentów do uczenia i którego Bashar starał się omijać szerokim łukiem. Ostatnio owo omijanie nie do końca mu wyszło – Ventriculus upolował go na korytarzu i z powodzeniem wcisnął grupę do niańczenia. Bycie niańczonym przed doktora Karima zakończyło się dla studentów dużym niepowodzeniem – jakoś tak się złożyło, że nikt nie zdał nawet wejściówki, lekarz zaś nie mógł się nadziwić temu, na jak niskim poziomie stoi edukacja przyszłej kadry medycznej.
— Uwaliłeś ich wszystkich! — wypalił Ventriculus na wstępie.
— Ciebie również miło widzieć, Arthurze — odparł Bashar, poświęcając drugiemu lekarzowi nieco mniej uwagi, niż swej zupie. Gastrolog westchnął.
— Ja wiem, że to studenci i mało wiedzą, ale to jest niemożliwe, żeby nikt nie zdał!
— Uwierz mi, ja też jestem tym faktem zaskoczony.
W jego słowach kryło się trochę więcej kąśliwości, niż zazwyczaj.
— Bashar, oni mi się poskarżyli…
— Na co? — Onkolog uniósł brew w wyrazie uprzejmego zdziwienia.
— Nie na co, tylko na kogo.
— Na ciebie, bo źle ich uczysz?
— Nie! — Ventriculus westchnął ciężko, oparł łokcie na blacie, nachylił się w stronę Bashara. — Na ciebie!
— A to ponieważ…?
— Ponieważ powiedziałeś im, żeby rozważyli zmianę kariery.
— Powinni. I podpisuję się pod każdym swoim słowem.
Arthur przetarł dłonią twarz.
— Nie możesz mówić studentom takich rzeczy.
— Mogę i będę.
— Bashar!
Demon uniósł na niego spojrzenie. Ventriculus zamilkł, cofnął się, usiadł głębiej na krześle. Bashar odłożył łyżkę, splótł dłonie profesjonalnym gestem człowieka przygotowującego się do wygłoszenia wykładu.
— Arthurze. Uniwersytet ma za zadanie wypuszczać na świat lekarzy, nie zaś konowałów. To nie przedszkole, gdzie każdy dostaje naklejkę za to, że się bardzo stara. Jeśli studenci nic nie umieją, powinni oblać i jest obowiązkiem nauczyciela, by ich nie przepuścić.
— Ale przecież nie wszystkich…!
— Wszystkich.
Jedno słowo miało w sobie ostateczność, z którą gastrolog czuł, że nie może się kłócić. Bashar wrócił do swojej zupy, dobitnie sygnalizując koniec rozmowy, Ventriculus zaś zaczął się zastanawiać, czy onkolog zawsze był tak cięty na innych.


Wczesny wieczór kładł się za oknem blaskiem spokojnego oranżu przetykanym łagodną, wrzosową barwą. Ostatnie promienie słońca powoli cofały się z dużego pokoju, opuszczając subtelne łuki oparcia kanapy, żegnając się ze szkłem ozdobnej witrynki i tymi karnie stojącymi na półkach książkami. Klucz zachrzęścił w zamku, drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka sylwetkę lekarza.
Bashar odłożył swoją torbę i siatki z zakupami, odłożył klucze, ściągnął płaszcz i buty. Przeszedł do kuchni, umył dłonie, a w powietrzu rozniósł się zapach konwalii. Mężczyzna wrócił po torbę i siatki, wrócił do kuchni, wyciągnął przyniesione ze szpitala rzeczy na blat. Zaszeleściły papierowe opakowania bandaży i jałowej gazy, dźwięknęły raczki, sucho upadł kartonik z maścią. Cienkie płaty hydrożelu utworzyły małą piramidkę, ta przegięła się, grożąc upadkiem, Bashar przytrzymał ją w ostatniej chwili.
Lekarz w końcu znalazł nieco czasu i okazję, by podprowadzić z miejsca pracy potrzebne mu rzeczy, i żeby wyciągnąć od dzielącej z nim piętro grupy badawczej trochę wyników ich pracy. Podszedł do szafki, wyciągnął z niej swą przepastną, domową apteczkę, zaczął uzupełniać ją przyniesionymi rzeczami. Przesunął kciukiem po tych opatrunkach hydrożelowych. Chyba wziął ich trochę za dużo, szczerze wątpił, by miał okazję je w najbliższej przyszłości zużyć.
Apteczka zniknęła z powrotem w szafce, Bashar zajął się zakupami.
Mleko, jajka, trochę warzyw, do tego łosoś i krewetki, bo akurat ładne mieli. Sam nie wiedział, dlaczego właściwie kupił granat – chyba tylko po to, żeby męczyć się z jego obieraniem. Miał wziąć się za przygotowanie jakiegoś jedzenia na następny dzień, lecz im dłużej patrzył na drzwi lodówki, tym bardziej czuł, jak umysł buntuje się przed tym zajęciem, mając już dosyć kieratu i robienia wszystkiego według planu.
Kieratu.
Bashar wolał mieć ustalony plan dnia i żyć według reguł, które sam dla siebie ustanowił, zaś ta pogłębiająca się awersja do nich musiała być dowodem na to, że widać ostatnio wziął na siebie za dużo obowiązków – stąd był taki drażliwy, a pacjenci denerwowali go bardziej, niż zazwyczaj. Demon przebiegł w myślach te ostatnie parę dni, z wnikliwą obojętnością naukowca dostrzegł, że faktycznie nie powinien był tyle razy mówić „tak” gdy trzeba było zostać na dyżurze i że właściwie to nie powinien wpisać sobie wszystkich wyrobionych godzin z ostatniego tygodnia, bo jak do szpitala przyjdzie kontrola, to komuś się oberwie.
Przepracowywał się i dlatego miał taki podły nastrój. Przecież nie mogło być na odwrót.
Prysznic zmył z niego trochę zmęczenia – na tyle dużo, by lekarz stwierdził, że nie czuje się specjalnie śpiący, nie czuje się też nadto głodny. Następnego dnia miał akurat wolne, więc nic złego by się nie stało, gdyby posiedział trochę dłużej, zrobił coś dla przemęczonego umysłu i oderwał myśli od szpitalnych spraw. Bashar ściągnął jedną z książek z półki, potarł palcem zblakłą okładkę. Usiadł w wysokim fotelu, wyciągnął stopy na pufie, otworzył książkę, a jej wyrobiony grzbiet sam przerzucił strony do ulubionego miejsca. Demon próbował zapaść się między wersy, w znanych słowach szukając wyczekiwanego spokoju duszy, ten jednak nie nadchodził, gdy myśli okazywały się pełne niewyjaśnionego niepokoju i poirytowania. Jakby wypił za dużo za mocnej herbaty, ale o ile dobrze pamiętał, tego dnia nie wypił ani filiżanki. Westchnął.
Wstał, odłożył książkę na stolik, zgarnął tablet, spróbował szczęścia z jakimś serialem. Długo szperał w bibliotece tytułów, tylko po to, by znaleźć jeden z tych, który obił mu się o uszy, obejrzeć czołówkę i pierwsze trzy minuty, i stwierdzić, że to nie to, że nudne i nic się tam nie dzieje. I kostiumy są bez sensu.
Spokojne siedzenie, które miało pozwolić mu wypocząć, jak na razie uzyskało efekt odwrotny do zamierzonego.
Prychnął cicho, odkładając również tablet i poprawiając się na fotelu. Może dlatego nie usłyszał lekkiego hałasu na klatce schodowej, zagłuszonego zbyt skutecznie przez porządne drzwi mieszkania. Może dlatego dzwonek do drzwi, przydługi i natarczywy, sprawił, że aż podskoczył na siedzisku, instynktownie zerwał się z fotela. Zerknął na zegarek. Godzina – bandycka. A to oznaczało tylko jedno.
Za drzwiami czekał jego pacjent.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz