Rekin, wodom szerokim od mórz przez oceany, był znany jako bezwzględny drapieżnik, niewyobrażalnie cichy, szybki, a na dodatek zwinny. I choć niesprowokowany mógł zostać określony mianem spokojnego, nawet tulaśnego stworzenia, w czasie łowów pokazywał pełnię swoich zdolności, w jakie matka natura go zaopatrzyła. Te dwie silne, bokserskie dłonie i przemykający bezdźwięcznie między skałami ogon były przecież nie od czego innego, a od sprawnego polowania na muszelki.
Dante błądził całe popołudnie wśród podmorskiej flory i fauny, lecz nie siedział tak długo pod wodą i kręcił nosem dlatego, że zebrane muszelki mu się nie podobały. Wręcz przeciwnie – jasna, okazała muszla należąca prawdopodobnie niegdyś do sporego ślimaka była intrygująca, zaś intensywnie pomarańczowy okaz kształtem przypominał rysunkowe słońce, będąc całkiem uroczym, ale zwyczajnie żadna z nich i tych po drodze upuszczonych nie była tą jedyną, odpowiednią i idealną.
Jednak i ona w końcu się znalazła, lepszej syren by sobie nie mógł wymarzyć. Był już w drodze do zmienienia po raz enty obszaru poszukiwań, gdy głęboka, ciemna czerwień zwróciła na siebie jego uwagę, na wpół zagrzebana w piasku. Czarne, fikuśne skazy pokrywały jej powierzchnię, przypominając skromne plamy atramentu, dodając charakteru. Oczy błysnęły zadowoleniem, usta ułożyły się w dumny uśmiech.
Płetwa śmignęła, w kilku żywych ruchach Dante znalazł się przy swej przyszłej zdobyczy, ręką sięgnęła po ostrawy koniec i…
— O nie! — Fuknął, zmarszczył brwi, widząc, jak na jego muszelkę zasadza się jakaś pustelna wywłoka, skorupiarz zasmarkany, podrygujący tymi parszywymi odnóżami niecierpliwie, podjarany stanowczo za mocno wizją nowego domu.
Syren przyspieszył, dłoń opadła gwałtownie między krabem a muszelką, zmąciła piach. Stworzenie cofnęło się, zadrgało antenkami.
— Zapomnij! — Dante zbliżył twarz do czerwonej łajzy, spojrzał gniewnie w wystające, ciemne oczka. — Ja tę muszelkę od tamtej skały upatrzyłem, darmozjadzie jeden, prawo do niej mam. A ty po prostu zobaczyłeś, że tu płynę i nagle ci się zachciało z piasku wyjść i sprawdzić, o co chodzi — przyjrzał się uważniej krabowi. — Poza tym jeszcze taki gruby nie jesteś, nie musisz zmieniać chałupy.
Skorupiak machnął na niego szczypcami, jedna większa od drugiej.
— Co? — uniósł jedną brew. — Co to ma być?
Szczypce zacisnęły się, rozwarły, chude nóżki zabębniły po dnie.
— Nie zesraj się, bohaterze — zadrwił syren. — Też tak umiem.
Wyciągnął przed siebie dłonie, stuknął złączonymi palcami o kciuk. Pretendent o muszelkę nic sobie z groźby nie zrobił, spróbował podejść bliżej.
— Nie ma mowy, wypad.
Pacnął lekko zwierzę, to znów spróbowało szczęścia.
— Po dobroci ci mówię, wypierdalaj.
Krab się wyraźnie wkurzył, chciał dziabnąć trącającą go dłoń. Dante obruszył się, rozwarł usta w niemym niedowierzaniu.
— A rodzic to nie nauczył, że to ostre i krzywdę sobie i innym możesz zrobić? Jakiś, kurwa, nie wiem, autorytet, inne gówno, nie zaprezentowało?
Zdegustowany brakiem kultury bądź chociażby wychowania swojego oponenta (on tu przecież drogi dyplomacji raz chciał spróbować, nie przemocy), Dante porwał czym prędzej muszelkę, uniósł się w górę, szturchając wzgardliwie końcówką ogona plugawca zacofanego. Krab wywinął fikołka, stanął z powrotem na nóżkach i uniósł szczypiec w geście przekleństwa za odpływającym syrenem, całkowicie już skupionym wokół przemyśleń, czy upatrzona muszelka na pewno spodoba się panu doktorowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz