Myśli George'a pędziły przed siebie niczym dziki wiatr, starając się odnaleźć ukryte motywacje w słowach chłopaka stojącego przed nim. Rozum podsuwał mu wyobrażenia potencjalnej okrutności Song Ana, które dusiły w nim możliwość myślenia. Chociaż nie przyznałby się do tego, chciał zaufać nieznajomemu, który okazał mu pewnego rodzaju troskę. Tak jak każde inne zwierzę, w którego naturze jest tworzenie więzi z innymi osobnikami, George pragnął kontaktu z ludźmi. Niestety, jego poprzednie próby zbliżenia się do kogokolwiek kończyły się bardzo źle, a więc kiedy nastolatek patrzył w niewinne oczy Song Ana, pojawiała się w nim chęć odrzucenia jego propozycji. Poza tym spotkał chłopaka po raz pierwszy zamaskowanego, w środku nocy i zachowującego się tak dziwnie, jak tylko się da. Nie miał ochoty pokazywać mu gdzie mieszka.
— Uh... może następnym razem, dzisiaj wolę iść sam — powiedział George, niezręcznie drapiąc się po karku. Wyczuł jednak, że długowłosy może chcieć się upierać przy odprowadzeniu go do domu. Wytłumaczył mu więc, że jego miejsce zamieszkania jest bardzo blisko. Nie musiał w końcu wiedzieć, że to kłamstwo; George nie miał w tamtym momencie żadnych intencji zapraszania go do ich mieszkania.
— W porządku! Do zobaczenia George! — nastolatek odpowiedział krótko na entuzjastyczne pożegnanie, po czym ruszył w stronę, z której przyszedł Song An. Chłopak nie wiedział właściwie, gdzie miał zamiar pójść. Przez jakiś czas krążył bezsensownie po ulicach, po czym usiadł z twarzą w dłoniach na schodach kamienicy.
Przed spotkaniem z dziwacznym młodzieńcem, był całkowicie pewien swojej decyzji o szukaniu końca swojego życia. Teraz w jego głowie znalazły się niepewności. Chociaż mieli różne powody, większość osób, z jakimi miał do czynienia skończyła z negatywnym do niego nastawieniem. Efektem tego była samotność, w której George tkwił od zawsze. Nie pomagała mu obecność jego matki, bo ta zachowywała się przy nim tak, jakby przed nią nie stał wcale on, a osoba, która nigdy nie istniała. Kobieta była właściwie odcięta od rzeczywistości. Najgorsze części siebie rozpoznawała również w swoim dziecku, jednak zwyczajnie bała się to zaakceptować. Chciała móc być jak każda matka, poznawać znajomych syna, być dumna z jego triumfów. Prawda była taka, że dumy nie mogła czerpać z tradycyjnych osiągnięć. Dla ludzi o cechach podobnych do George'a każdy uśmiech, każde przeżyte dwadzieścia cztery godziny, każdy znak świadczący o poprawie to coś, co warte jest świętowania. Anna nie mogła więc stać się normalną matką, dopóki nie zaakceptowałaby faktu, że nigdy nią nie będzie. Przez to dokładała swoją cegiełkę do otaczającej nastolatka samotności, przerwanej na krótki czas przez chłopaka w stroju pandy. Dwie minuty spędzone z nim, dzięki wykazanej trosce, chęci do pomocy i spędzenia z młodzieńcem czasu, były dla George'a jak oddech świeżego powietrza dla topiącej się osoby, która zdążyła już zaakceptować wodę jako część siebie. Song An nie ocalił George'a, jednak poznanie go sprawiło, że chłopak wszedł na drogę pozwalającą mu ocalić samego siebie. W jego sercu pojawiło się nasiono nadziei, z którego mogło wykwitnąć coś prawdziwie pięknego.
George nie mógł spać. Otaczały go emocje, których nie rozumiał. Rzeczy, które wcześniej uważał za pewne, teraz były dla niego znakiem zapytania. Gdyby jego myślenie było zgodne z normą teoretyczną, czułby ulgę. Niestety, chłopak był chory i w jego umyśle pojawił się gniew. Według niego był bardzo blisko spełnienia swoich największych marzeń, a Song An zasiał w nim niepewność, która nie tylko sprawiła, że nie wrócił w nocy na most, ale także wahał się przed podjęciem kolejnej próby. Prawda była taka, że młodzieniec powstrzymał go tylko od rzucania się z wielkich wysokości w nieskończoność. Nie wiedział jednak o tym, że to, czego chciał, było dla niego nieosiągalne, a więc resztę nocy spędził przewracając się z boku na bok, co jakiś czas sprawdzając godzinę. Kiedy w końcu nadszedł poranek, chłopak ubrał się i wyszedł ze swojego pokoju.
— Oh! Hej! — w głosie matki George'a wyczuć można było zaskoczenie, ale też szczęście. Nastolatek odmruknął jakieś przywitanie, dając znać kobiecie o swoim niezbyt dobrym humorze.
— Oh! Hej! — w głosie matki George'a wyczuć można było zaskoczenie, ale też szczęście. Nastolatek odmruknął jakieś przywitanie, dając znać kobiecie o swoim niezbyt dobrym humorze.
— Idę do szkoły — poinformował, zmierzając do drzwi.
— Nie jesteś głodny? — George zaczął wkładać buty, wyraźnie dając znać, że nie ma zamiaru zostać w mieszkaniu na śniadanie. Nie jadł od przedwczoraj, ale nie czuł głodu. Tak działo się z nim zawsze; po pewnym czasie nie odczuwał chęci odżywienia się, a jedynie symptomy związane z brakiem wystarczającej ilości energii.
— Zjem później — powiedział, po czym krótko pożegnał się i wyszedł.
George był kiedyś dobrym uczniem. Zawsze interesował się przedmiotami ścisłymi i lubił dowiadywać się o tym, jak działa otaczający go świat, a więc wiedzę przekazywaną mu wchłaniał jak gąbka. Mimo że jego zainteresowania zostały takie same, z biegiem czasu stracił jakąkolwiek motywację do chodzenia do szkoły. Brak natchnienia i niemiłe zachowania ze strony rówieśników sprawiały, że chłopak odwiedzał szkolne korytarze tylko wtedy, kiedy musiał. Utrzymywał obecność i oceny na poziomie potrzebnym do przejścia do następnej klasy, ale nie zamierzał nigdy starać się o wybitne wyniki w nauce. Nie było mu to do niczego potrzebne, gdyż nie zamierzał kontynuować edukacji po liceum. Z oczywistych powodów nie myślał o swojej przyszłości, a codzienne znęcanie się nad nim, a także ignorowanie tego przez nauczycieli, sprawiało, że nastolatek czuł niechęć do instytucji edukacyjnych.
Na szczęście dla George'a, jego rówieśnicy stopniowo tracili zainteresowanie nim. Bezpośrednie ataki stawały się coraz rzadsze, chociaż zdarzały się dni, w których miał wrażenie, jakby cofnął się w czasie. Stało się tak też w dzień po poznaniu Song Ana, a więc kiedy tylko skończyły się lekcje, chłopak starał się szybko opuścić mury szkoły. Schodząc po schodach prowadzących do wyjścia, czuł na plecach wzrok wyjątkowo nieprzyjemnej grupy osób, przez co nawet gdy przeszedł przez drzwi, nie czuł się bezpiecznie.
— George! — niedożywione komórki mięśniowe budujące serce George'a tego dnia i tak pracowały o wiele ciężej, niż powinny, a nieprzewidziane i entuzjastyczne zawołanie Song Ana sprawiło, że prawie postanowiły się poddać. Na szczęście tego nie zrobiły, zamiast tego zaskakując nastolatka tym, jak mocno i szybko potrafił bić centralny narząd jego układu krwionośnego. Przez parę sekund patrzył na białowłosego w panice tak głębokiej, że nie zarejestrował nawet tego, co mówił.
— Co?... — powiedział słabo, wciąż myśląc o nadciągającym niebezpieczeństwie.
— Zgubiłeś coś! Mam to w torbie, poczekaj — mówiąc to, Song An zrzucił torbę z ramienia. George spojrzał za siebie. Przez szklane drzwi widział jego najmniej ulubione osoby na całej tej ziemi.
— Nie możemy tu być, przepraszam — chłopak z pośpiechem ruszył w stronę bram szkoły. Kątem oka zauważył, że jego nowy znajomy podąża za nim.
— Dlaczego? Masz alergię na te rośliny? — zapytał Song An, wskazując na krzewy otaczające drogę do wyjścia. Gdyby nie jego obecne położenie, George pewnie uważałby to za lekko zabawne, może nawet warte uśmiechu.
— Nie, po prostu... — przerwał mu dźwięk otwieranych drzwi i nieznośnie głośny rozmowy podążającej za nimi grupki, przez co młodzieniec się wzdrygnął.
— To twoi znajomi? Chętnie ich poznam! — na samą myśl o tym zrobiło mu się niedobrze. Wraz z Song Anem przeszli w końcu przez wyjście z terenu liceum.
— Nie, Song An, ty nie chcesz ich znać — odpowiedział szybko, kierując się w stronę pobliskiego parku. Usłyszał z tyłu swoje imię otoczone obelgą, jednak zignorował to. Miał jednak nadzieję, że wyjaśniło to Song Anowi, dlaczego starają się uniknąć rówieśników George'a.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz