Merlin miał wrażenie, że za każdym razem, gdy życzy sobie braku problemów w życiu, żeby nie działo się nic dziwnego, stresującego albo nieprzewidzianego, rzeczywistość specjalnie się zakrzywia, wykręca jakieś niemożliwe salta, byle tylko uprzykrzyć mu życie i wprowadzić w nie jak najwięcej chaosu, którego tak zapamiętale chciał uniknąć. Czym zawinił? Chciał tylko spokojnie zdać z klasy do klasy, a tu problemy zaczęły się tak naprawdę od razu, na samym wstępie, dając mu bardzo niewielkie okno, gdy wszystko zdawało się zmierzać ku lepszemu, a on nawet nauczył się trochę tej magii powietrza. Teraz młody czarodziej miał wrażenie, że te parę zupełnie spokojnych i zwyczajnych lekcji z Souelem, które na dodatek jeszcze coś mu dawały (nowość w jego przypadku), to było po prostu takie sprytne uśpienie jego czujności przed tym, jak rzeczywistość zaserwuje mu swoją typową porcję rozwałki. Super.
Nie spodziewał się też, że w ogóle pozna dwójkę szkolnych gwiazdorów, których twarze znał tylko i wyłącznie z wiszących w przeszklonych gablotach zdjęć i z podpisów mówiących o tym, jakich to konkursów nie wygrali i jak dobrze szło im rzucanie zaklęć. Szczerze? Zawsze mu się wydawało, że to będą raczej takie osoby w stylu Guinevere – poważne, zorganizowane, przestrzegające zasad i w ogóle. Wiadomo, jak ktoś miał dobre oceny, to na pewno był takim właśnie małym kujonkiem, chociaż z drugiej strony… Cóż, Bernadette też dobrze szła nauka, a wcale nie była kujonkiem, tylko zupełnie normalnym człowiekiem. Hawthorn to był Hawthorn – on po prostu używał mózgu do czegoś innego, niż nauka, a ostatnimi czasy nie używał go chyba wcale. Wszystko, rzecz jasna, przez Lucianę.
Merlin serio miał ochotę palnąć się w czoło, że tego nie ogarnął, ale z drugiej strony rozgrzeszał się trochę wmawiając sobie, że po prostu on sam wierzy mocno w tkwiące w ludziach dobro, dlatego nie spodziewa się po nich takich postawionych na głowie akcji. Przecież taką fabułę można było wcisnąć w jakieś romantyczne anime, kiedy jest już czwarty sezon, a twórcy nie do końca mają pomysł, co jeszcze wcisnąć, żeby nie przegonić mangi.
W każdym razie – nagłe zainteresowanie Luciany jego osobą, oraz te okazjonalne spojrzenia rzucane w stronę reszty ekipy, brał albo za zainteresowanie pomocą w nauce od Guinevere, albo spełnieniem się nieśmiałych marzeń Hawthorna, że jego urocza kraszówa jednak zwróciła na niego uwagę po tamtej pamiętnej lekcji magii powietrza, kiedy Hawthorn śmiał się z Lucianą, a biedny Merlin najadł się wstydu za cały miesiąc. Oczywiście, że nie było tak dobrze.
Siedzenie w kawiarni już było dla niego stresujące, szczególnie ze zmienionym wyglądem – bo mogłoby się wydawać, że skoro Merlin nie wyglądał jak on sam, to ta iluzoryczna anonimowość pozwoli mu nieco się rozluźnić, lecz okazało się, że jest dokładnie na odwrót. Pierwszym, na co zwrócił uwagę, będąc „Souelem”, było to, że ludzie się na niego patrzyli. Merlin, tak na co dzień, był równie barwną i atrakcyjną postacią, co pierwsza z brzegu uliczna lampa – najczęściej znikał gdzieś w rozmowie, znikał w tłumie, wzrok innych osób po prostu się po nim prześlizgiwał. Tym razem jednak było inaczej, twarz miał ładną, symetryczną, przyciągającą uwagę, ludzie się po prostu gapili. Szczególnie laski. Merlin bardzo szybko doszedł do wniosku, że woli swoją zwykłą, niewyględną i całkowicie zwyczajną twarz – taką, która nie przyciąga nadmiaru zainteresowania i nie sprawia, że chłopak zapadałby komukolwiek w pamięć.
Pojawiła się Luciana. No odstawiła się pierwszorzędnie, wyglądając, jakby zeszła wprost z okładki magazynu dla stylowych, młodych czarodziejek. Obdarzyła „Souela” uśmiechem zdolnym stopić każde męskie serce, lecz Merlin był zbyt zestresowany, by spojrzenie to zdołało stopić tę ciężką bryłę lodu, która ciążyła mu w żołądku odkąd tylko wpadł na ten swój pomysł.
Nie podał jej ręki, nie przywitał uśmiechem – pojawienie się dziewczyny skwitował po prostu mruknięciem. Nie podsunął jej krzesła, nie powiedział, by zamówiła coś pierwsza, tym bardziej nie podał jej karty i nie poczekał, aż coś wybierze, nim nie zerknął w stronę kelnerki… Kobieta przyszła od razu, nawet nie zwróciła uwagi na Lucianę, w całości skupiając się na „Souelu”. Uśmiech Luciany stał się nieco wymuszony.
— Tak się cieszę, że chciałeś się ze mną spotkać — powiedziała, gdy „Souel” nie poczynił kroku, by zacząć rozmowę, jakoś tak zbyt często zerkając na siedzącą przy stoliku nieopodal grupę.
— Taaak… — burknął, wracając w końcu uwagą do Luciany.
Dziewczyna splotła i rozplotła dłonie, zerknęła na swego rozmówcę, uciekła na chwilę wzrokiem, nakręciła pasmo dłuższych włosów na palec.
— Mamy podobny kolor włosów — wtrąciła nieco niezręcznie. — To… to znak. — Zaśmiała się.
— Może, nie wiem. Nigdy nie wierzyłem w żadne znaki, przeznaczenie i tego typu durnoty — wypalił „Souel”, obojętnie przebiegając spojrzeniem do Luciany.
Radośnie mijał się z prawdą, ale trudno – w tamtym anime było powiedziane, że żeby zniechęcić do siebie człowieka, najlepiej jest nie zgadzać się z niczym, co tylko powie, i zamiast pozwolić mu podjąć jakąkolwiek sensowną dyskusję, po prostu uznać jego zdanie i zainteresowania za niemądre. Całość odniosła chyba skutek. Luciana ponownie splotła dłonie, zacisnęła lekko usta, lecz zaraz na jej twarz wypłynął uśmiech.
— To taka ładna kawiarnia. Cieszę się, że postanowiłeś mnie tu zaprosić, jestem pewna, że podają tu wyśmienite ciastka i kawę.
— To najtańsze miejsce w dzielnicy — odparł „Souel”.
— A, och — Luciana była bardzo dzielna, wciąż się uśmiechała. — Ja um… mam nadzieję, że nie oderwałam cię od bardzo w-ważnych rzeczy z tym spotkaniem.
— Trochę oderwałaś.
Chłopak nie miał litości i aż sam się zdziwił, jak gładko mu to szło. Chyba po prostu był na tyle wkurzony na całą sytuację z Lucianą, a do tego zestresowany tą cholerną „randką”, że zamiast jąkać się i denerwować, wyjechał prosto w tę przestrzeń przeładowania własnej psychiki, kiedy nic go już nie obchodziło i był zbyt zestresowany, żeby się stresować.
— Wiesz, ostatnio zajmowałem się takim projektem na studia, jest bardzo ciekawy.
Luciana ożywiła się nieco, zwinęła w dłoniach koniec serwetki, a oczy jej się zaświeciły, gdy pojawiła się perspektywa dowiedzenia się czegoś na temat jej krasza.
— Tak, to musi być bardzo ciekawy projekt. Opowiesz mi o nim?
Wpadła jak śliwka w kompot.
Merlin się jednak trochę przygotował i pamiętał, o czym z uporem maniaka opowiadała mu Guinevere, gdy wytrwale, tydzień w tydzień, chodziła na jakieś absolutnie odlotowe zajęcia otwarte na Uniwersytecie Magicznym. Dziewczyna miała jakieś niewyczerpane zapasy intelektu i ambicji, i chociaż Merlin rozumiał piąte przez dziesiąte z jej opowieści, to jednak skoro słyszał je tak regularnie, to siłą rzeczy zapamiętywał, co też się tam działo, i potrafił wypluć z siebie ciąg zdań zawierających wiele trudnych słów i niemających sensu dla nikogo, kto nie zajmował się wprost tematem.
Chłopak niespecjalnie zwrócił uwagę na to, że kelnerka przyszła, przyniosła ich zamówienie. Wtrącił tylko „dziękuję” między swoje zdania, bo niemiły miał być dla Luciany, a nie dla pracującej w kawiarni obsługi, a potem gładko kontynuował, opowiadając o jakichś niepewnościach pomiarowych, rozkładzie statystycznym, współczynniku gościa o dziwnym nazwisku i całej górze innych rzeczy, w której szybko zgubiła się Luciana, i niechybnie również on by się zgubił, gdyby dziewczyna w końcu jakoś mu nie przerwała.
— Um, ja też zajmuję się takim projektem… — wtrąciła z trudem.
— Tak? Projekty w liceum są zazwyczaj proste i dość nudne.
Mina jej zrzedła, upiła łyk kawy.
— Ostatnio znowu dostałem grupę licealistów do uczenia — podjął „Souel”. — To było straszne, byli jeszcze mniej rozgarnięci, niż wy.
— Gorsi, niż Merlin?
Merlin zawahał się, sięgnął po widelec, zatopił go w ciastku.
— Taaak… Gorsi, niż Merlin.
— Nie wiedziałam, że to w ogóle możliwe — Luciana parsknęła śmiechem. — Mam nadzieję, że Uniwersytet jeszcze stoi.
— Stoi — odparł kwaśno „Souel”.
— Potrzeba czegoś więcej, niż jeden niewydarzony czarodziej, żeby runął?
— Mniej więcej.
Chłopak zabębnił palcami po stole, na moment skupił wzrok na ciastku Luciany. Jasny krem z białej czekolady, do tego miękki biszkopt i wnętrze pełne słodkich, dojrzałych truskawek, wylewających się na talerz apetyczną czerwienią.
— Wiesz, byłem ostatnio z babcią u lekarza — zaczął nową, destruktywną historię.
Tym razem nie była nudna, była po prostu wstrętna – o jakiejś białej narośli, co się zrobiła babci na stopie, i obrosła takim miękkim, biszkoptowym czymś, ale jak lekarz naciął, to się wylało takie czerwone…
Luciana dźwięknęła widelcem po talerzu, odsunęła od siebie ciastko. „Souel” spojrzał na nią z uprzejmym zdziwieniem.
— Coś nie tak?
— Nie, nie, wszystko w porządku — powiedziała, zakrywając rozmemłane ciastko serwetką, oplatając dłonie wokół kubka z kawą.
— W sumie to nie opowiedziałem ci jeszcze o tym, co mi się ostatnio przyśniło — podjął nowy temat. Luciana popatrzyła na niego z lekką niepewnością. — No więc to było tak…
I Merlin znów pogrążył się w jakimś obłąkanym potoku słów, który nie miał wielkiego sensu, tylko biegł gdziekolwiek, skręcając na meandrach fantazji, dziwnych opisów i wydarzeń. Tym razem chłopak faktycznie mówił prawdę, przywołując jeden ze swych barwnych snów, których interpretacja na zajęcia z wróżbiarstwa zawsze go przerastała. Luciana patrzyła na niego z powątpiewaniem, zerkała od czasu do czasu na zegarek, lekka panika gościła w spojrzeniu. W końcu dziewczyna dopiła kawę, odsunęła od siebie filiżankę, uciekła spojrzeniem.
— …no i wracając do tego, co ci wtedy mówiłem… — kontynuował „Souel” niezrażony, za nic mając dyskomfort swojej towarzyszki.
— Och, ale się zasiedzieliśmy — wypaliła Luciana, w końcu mu przerywając.
— Serio?
— Haha, tak, no popatrz sam, która już godzina.
Merlin spojrzał na zegarek. Złamał ją w półtorej godziny, całkiem niezły wynik.
— O, faktycznie, zrobiło się późno — zauważył bez przekonania. — To była całkiem miła rozmowa.
— Tak? — Luciana spojrzała na niego, wstała, zgarnęła kurtkę z oparcia. — Tak, całkiem miła rozmowa, masz rację.
— Chciałabyś to kiedyś powtórzyć? Opowiedziałbym ci, jak tam z tą naroślą u babci…
— Tak, pewnie! — Głos Luciany zdawał się jakiś wyższy. — Ja, um, odezwę się! Na pewno się odezwę. To do zobaczenia.
Merlin w życiu nie widział, by ktoś czmychnął z kawiarni w takim tempie. Pokręcił głową, oparł się całym ciężarem na oparciu krzesła, spłynął niżej pod stół. A potem zerknął w stronę drugiego stolika, tam gdzie siedział jakiś starszy pan w towarzystwie dwójki osób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz