26 sierpnia 2023

Od Seymoura – Loneliness is the poverty of self; solitude is the richness of self (I)

Obszerny, starodawny pokój, tonął w głębokim mroku ciężkich, zaciągniętych zasłon. Metaliczny szczęk ozwał się w oziębłej ciszy, kotara odjechała gładko, ukazując antyczne okno. Blask światła przeciął pomieszczenie, spadł na łóżko, drobinki kurzu zatańczyły w złotych pasmach. Chłopiec poruszył się wśród za dużych dla niego poduch, westchnął pod haftowaną kapą.
— Hej, Siri. 
Golemiczna pokojówka odwróciła swą bezosobową, srebrzystą głowę, a metalowe, teleskopowe chwytaki, na moment zostawiły zasłony. Jej postawa z grubsza przypominała ludzką – nieco drobniejsza, niż przeciętny człowiek, w całości stworzona z lekkiej plastali, idealnej dla golema stworzonego do zwyczajnych prac domowych, nie do walki. Delikatny, runiczny grawerunek zdobił kończyny, z daleka ludzkie, z bliska ulepszone i zoptymalizowane, dobre do obsługi nowoczesnego odkurzacza, składania wypranej pościeli i trzepania grubych dywanów. 
— Witaj, paniczu Silverthorn.
Głowa na powrót odwróciła się w stronę kotar, ramiona znów wyciągnęły się, odsłaniając kolejne ciężkie zasłony, wpuszczając do pomieszczenia więcej światła. Seymour westchnął, nakrył się puchatą kołdrą na głowę.
— Jeszcze pięć minut…
Pokojówka nie drgnęła, kontynuując zajęcie.
— Siri!
— Tak, paniczu Silverthorn?
— Jeszcze pięć minut.
Ruchy zamarły, golem trawił słowa polecenia.
— Tak, paniczu Silverthorn. 
Siri zastygła obok okna, nieruchoma i posłuszna, jak każdy ze służących w posiadłości golemów. Chwytaki zamarły, teleskopowe ramiona złożyły się, idealnie wykrochmalony fartuszek lśnił bielą w promieniach słońca. Patrzyła bezosobowo na panicza, czekając – albo minie pięć minut, albo przyjdzie nowe polecenie. 
Seymour zagrzebał się głębiej w pościel. Nie chciał wstawać – najchętniej przespałby cały dzień, ale wiedział, że nie może być leniwy. Poza tym żołądek w nieprzyjemny sposób ssał pustką i głodem, Seymour chciał pójść do jadalni chociaż po to, by przestał go boleć brzuch.
Pięć minut minęło zbyt szybko. Chłopiec zamruczał, niezadowolony, gdy kolejny promień słońca opadł mu wprost na twarz. Z ociąganiem wygramolił się spod kołdry, przeszedł na sam brzeg olbrzymiego łóżka, spuścił bose stopy, zeskoczył z krawędzi. Przez moment szukał puszystych kapci, w końcu znalazł, wsunął w nie stopy. 
— Siri?
— Tak, paniczu Silverthorn?
— Podejdź bliżej.
Golemiczna pokojówka zazgrzytała, zostawiła w końcu te kotary, podeszła do Seymoura. Teleskopowe chwytaki niosły ją sprawnie przez pokój, ruchem pozbawionym gracji, lecz skutecznym, niosącym do celu po najprostszej możliwej drodze. Siri przystanęła, lustrzana twarz zalśniła oczekująco.
— Czekam na polecenia, paniczu Silverthorn.
Seymour westchnął. Nie miał dla Siri żadnych poleceń, miał tylko swój wymysł i durną zachciankę. Sięgnął dłonią, dotknął chwytaka, wsunął w niego palce, tak, jakby mechaniczny element był zupełnie ludzką dłonią. Chłopiec ścisnął zimny, twardy metal, kant chwytaka wbił się w drobną rękę, ale Seymour nie puścił. Siri zamarła.
— Blokada bezpieczeństwa aktywna.
Seymour potarł palcem chwytak, metal nieznacznie nagrzał się pod dotykiem, lecz niewiele. Chwytak nie poruszył się, nie zacisnął mocniej, nie trzymał go, sztywny, pozbawiony uczuć, kompletnie martwy. Dzieciak westchnął.
— Blokada bezpieczeństwa aktywna.
Siri nie poruszyła się. Wszystkie stawy zablokowane, zgasł blask magii, tylko ten jeden zapętlony komunikat wybrzmiewał gdzieś ze środka. 
Pokojówka była prostym golemem – kryształ pamięci zawierał rutyny pozwalające jej na interakcje z przedmiotami i wykonywanie wszystkich prac, których wymagała posiadłość, w ustalonych odstępach czasu. Siri odkurzała dywany raz w tygodniu, w czwartek, bez względu na to, czy było co odkurzać, czy nie. Przygotowywała herbatę, codziennie o siedemnastej, bez względu na to, czy Seymour sobie jej życzył, czy też nie. Odsłaniała kotary w jego pokoju, zawsze o siódmej rano, nawet gdy była sobota, Seymour zaś mógł opóźnić wykonanie zadania tylko raz, tylko o pięć minut. Lecz prawdziwa interakcja z człowiekiem wymagała o wiele więcej danych i bardziej skomplikowanych funkcji – bo metalowe chwytaki były ciężkie, twarde i silne, zdolne złamać kość równie łatwo, co zapałkę, więc trzeba było do tego o wiele precyzyjniejszych czujników dotyku i nacisku, których taki prosty golem nie posiadał.
— Blokada bezpieczeństwa aktywna.
Dlatego o wiele łatwiej było po prostu zainstalować kill switch, blokujący wszystkie funkcje golema i zabezpieczający człowieka przed potencjalnym niebezpieczeństwem. Kill switch, który przerywał każde działanie, odpalał się zawsze, gdy człowiek znalazł się zbyt blisko, działał nawet, jeśli miałoby się to równać unicestwieniu golema. 
Seymour wyciągnął drugą rękę, dotknął lustrzanej twarzy.
— Blokada bezpieczeństwa aktywna.
Metal był zimny, nienaturalnie gładki, twarz zaś, pozbawiona ludzkich rysów, nie wyrażała niczego. Przejrzyste soczewki sensorów wpatrywały się w Seymoura, bo to był ostatni element otoczenia, na którym skupiała się Siri, nim dotyk człowieka aktywował blokadę. Chłopiec puścił chwytak, cofnął dłoń od metalicznej twarzy, lecz nim golem na powrót się włączył, szczupłe ramiona oplotły teleskopową szyję, dziecięcy tułów wtulił się w zimny, kanciasty korpus. Seymour ścisnął, jakaś śrubka wbiła mu się w żebra.
— Siri, chcę do mamy — powiedział cicho.
— Nie rozpoznano polecenia. Blokada bezpieczeństwa aktywna.
Westchnął. Odsunął się w końcu, przetarł buzię rękawem, pociągnął nosem. Siri na powrót się aktywowała, podjęła swe poranne zadania.
— Śniadanie zostanie podane za — chwila pauzy — minus trzy minuty, dwadzieścia siedem sekund.
— Czyli jesteśmy spóźnieni — powiedział Seymour. Głos mu już nawet nie drżał, wcale nie brzmiał tłumionym płaczem. — Siri, idziemy.
— Tak, paniczu Silverthorn.
Seymour przeszedł przez zbyt duży dla niego pokój, stanął na palcach, chwycił zbyt wielką dla niego klamkę. Pociągnął, rzeźbione drzwi uchyliły się, wypuszczając go w mrok długiego, ciemnego, pustego korytarza. Gruby dywan pożarł dźwięk kroków, a stara, haftowana zielenią tapeta dopełniała głębokiego brązu rzeźbionych komód i regałów. Obrazy, które Seymour widział już tyle razy, lecz mimo to nadal nie pamiętał, co się na nich znajdowało, przypominały zamglone ze starości okna. Złote ramy, wytarte i zakurzone, pochłaniały resztki światła, zamiast je odbijać. Był poranek, mimo to w kinkietach paliły się pobladłe, magiczne ogniki. Nie we wszystkich. Tylko tyle, by rozgonić część lepkiego mroku, otulającego każdy kąt – magia nie była niewyczerpalna, ojciec wolał zużyć manę na Kuźnię i golemy. 
Długi korytarz rozlał się schodami przy głównym wejściu posiadłości. Seymour podreptał w dół, trzymajac się wyślizganej poręczy, przeciął rozległy hol, wybrał kolejny korytarz, szedł dalej i dalej, pokonując kolejne puste korytarze, mijając zamknięte na klucz drzwi pełne płacht okrywających meble, z oknami wiecznie zasłoniętymi starymi, zakurzonymi kotarami. Nie wiedział, do czego te pomieszczenia kiedyś służyły – w dawnych czasach, gdy rodzina była liczna, gdy pracowały wszystkie golemy, a ogród pełen był działających fontann i starannie przystrzyżonych klombów. Dla Seymoura posiadłość zawsze była właśnie taka – pusta, cicha, pogrążona we śnie.
Gdy dotarł do jadalni, od momentu podania śniadania minęło ponad dwanaście minut. Mleko w filiżance nieco wystygło, croissanty nie były już tak ciepłe, a krem czekoladowy zestalił się na wierzchu. 
— Hej, Cortana.
Golemiczna kucharka poruszyła segmentowaną szyją, sensory zwróciły się w stronę chłopca. Była podobna do Siri, równie srebrzysta, lśniąca, plastalowa, ale kończyny miała o wiele bardziej giętkie, chwytaki mniejsze, dostosowane do precyzyjniejszych ruchów potrzebnych w kuchni. Seymour pamiętał, że chyba kiedyś mieli kucharza z sześciorgiem ramion, z czego dwoje kończyło się nożami, nie zaś chwytakami, ale to było tak dawno temu, że chłopiec nie wiedział, czy czasem sobie tego po prostu nie wymyślił.
— Witaj, paniczu Silverthorn. 
Seymour wolałby, żeby golemy mówiły do niego po imieniu, ale tata mówił, że to niemądre i że powinien się przyzwyczajać do tego, że mówi się do niego po nazwisku, bo tak zwracają się do siebie dorośli ludzie. Seymour nie wiedział. Jedyne dorosłe osoby, jakie widział, to mama, tata, i teraz ten pan w garniturze i z aktówką, który przychodził co tydzień, odkąd mama wyjechała.
Dzieciak wdrapał się na krzesło, przysunął sobie talerz, przysunął koszyk z croissantami, sięgnął po filiżankę. Na wierzchu zebrał się już kożuch, cienki i delikatny, marszczył się na widok Seymoura równie mocno, co Seymour na jego widok.
— Cortana…
— Tak, paniczu Silverthorn?
Chłopiec już miał ją poprosić o to, żeby zdjęła mu ten wstrętny kożuch, gdy przypomniał sobie, że Cortana nie miała takiej rutyny wpisanej w swój kryształowy rdzeń, że kożuch to mu zdejmowała mama, ale mamy teraz nie było i Seymour musiał radzić sobie sam. 
— Czekam na polecenia, paniczu Silverthorn.
Seymour westchnął.
— Rozmyśliłem się.
— Nie rozpoznano polecenia.
Dzieciak odwrócił się do pokojówki.
— Cortana, anuluj ostatnie polecenie, przejdź w tryb oczekiwania.
— Tak, paniczu Silverthorn. Przechodzę w tryb niskiego poboru many.
Większość jej runicznych świateł zgasła – zostały tylko te przy czujnikach dźwięku, czekające na pochodzące od człowieka polecenia. Seymour wrócił do śniadania, poświęcił jedną łyżkę na pozbycie się kożucha z mleka, wypił parę łyków. Wziął sobie croissanta, posmarował kremem czekoladowym, zaczął jeść. Wolałby coś z serem, ale w poniedziałki Cortana zawsze robiła croissanty z kremem czekoladowym i mleko, a tata nie widział potrzeby, by przeprogramować kucharkę. Seymour  ciamkał swoje śniadanie, dyndając stopami, za całe towarzystwo mając dwa oczekujące na polecenia golemy. Jadalnia była taka wielka, stół tak długi, że pomieściłby trzydzieści osób. W żyrandolach płonęły pojedyncze światła, stare okna wychodziły na zapuszczony ogród. Minął ledwie kwadrans, lecz pogoda już zdążyła się zmienić – zamiast pogodnego, słonecznego uśmiechu, niebo zasnuło się zwyczajowymi, ołowianymi chmurami, w każdej chwili grożącymi deszczem. Wiatr marudził w koronach drzew, wzdychał wokół załomów posiadłości.
— Alexa? — Seymourowi odpowiedziała cisza. — Alexa!
Coś poruszyło się w głębi domu, trzasnęły jakieś drzwi. Dywany pochłonęły metaliczny klangor przebierających szybko odnóży, gdy trzeci z golemów stawił się na polecenie człowieka.
— Tak, paniczu Silverthorn?
Alexa miała spać, tata nie planował jej utrzymywać, skoro jedynym, co potrafiła, było granie muzyki, lecz Seymour uprosił go w końcu, wymógł na nim, by golem był zawsze aktywny, gotów spełniać polecenia. Odkąd mama wyjechała, tata stał się jakiś taki jakby milszy, chętniej mówił „tak” zachciankom Seymoura, zupełnie tak, jakby próbował mu coś wynagrodzić.
— Alexa, zagraj… — Seymour zamyślił się. — Zagraj cokolwiek.
— Odtwarzam aktualną kasetę, od ostatniej pauzy.
Tata miał trochę kaset, Seymour przyzwyczaił się do tej muzyki, nawet ją lubił. Ale ostatnio tata słuchał cały czas tych samych utworów, głównie takich smętnych.

Suddenly, I'm not half the man I used to be.
There's a shadow hanging over me.
Oh, yesterday came suddenly.

Seymour skończył swojego croissanta, wziął sobie następnego, ale jakoś nie miał już ochoty na czekoladę. Zrobiło mu się smutno, choć tekst rozumiał piąte przez dziesiąte i nie wiedział, dlaczego tata słucha w kółko właśnie tej piosenki.

Why she had to go?
I don't know, she wouldn't say.
I said something wrong.
Now I long for yesterday.

— Alexa?
— Tak, paniczu Silverthorn?
— Zagraj coś innego.
Muzyka się urwała, coś kliknęło w środku golema, coś się przestawiło. 
— Odtwarzam… kasetę dodaną do ulubionych… trzy dni temu.

If I wait for stormy skies
You won't know the rain from the tears in my eyes
You'll never know that I still love you so
Only heartaches remain
I'll do my crying in the rain

Seymourowi odechciało się muzyki. Nie rozumiał, dlaczego tata słucha takich smutnych rzeczy, skoro sam mu przecież mówił, że mama tylko wyjechała, że na pewno wróci, i że przywiezie z powrotem jego brata, małego Nico. Seymour średnio lubił Nico, bo Nico tylko płakał albo spał, ale przynajmniej coś robił, no i wodził wzrokiem, jak Seymour lewitował mu zabawki. Bez niego było pusto i nudno.
— Alexa, nie graj już niczego.
— Tak, paniczu Silverthorn.
Seymour dopił mleko w ciszy, palcem wybrał jeszcze okruszki croissanta, oblizał je z czekolady. Tata mówił, żeby nie lizać palców i żeby wytrzeć buzię serwetką po posiłku, ale taty nie było, Seymour zaś miał ochotę się nie słuchać.
— Jarvis?
Odpowiedziała mu cisza.
— Jarvis!
Znów cisza. Genius loci musiał spać, lecz Seymour miał mocne postanowienie go obudzić.
— JAAARVIIIS!
Westchnienie wydobyło się znikąd i zewsząd jednocześnie.
— Panicz Seymour? Co się dzieje?
Jarvis nie był golemem. Był stary, mądry, a jego ciałem była sama posiadłość. Mógł otwierać i zamykać drzwi, potrafił pozwijać dywany, pootwierać okna, a tata mówił, że gdyby trzeba było, to te stare zbroje, co stały jako dekoracje tu i tam, zejdą z postumentów, żeby bronić posiadłości, gdyby Jarvis postanowił je obudzić. Podobnie, jak i rzeźbione gargulce i te wszystkie nimfy z fontann, ale Seymour trochę w to nie wierzył. Jarvis głównie spał i milczał, ale dało się z nim sensowniej porozmawiać, niż z pokojówkami. Jarvis był inteligntny, miał prawdziwą duszę.
— Kiedy tata wyjdzie z Kuźni? 
Odkąd mama i Nico wyjechali, tata strasznie dużo czasu spędzał w Kuźni, tworząc jakieś kolejne rzeczy, Seymour zaś nie miał pojęcia, po co potrzebne mu jest aż tyle magicznych przedmiotów. Może ten pan z aktówką miał z tym coś wspólnego, a może nie. Dość jednak powiedzieć, że taty głownie nie było, że Seymour był sam, i że chociaż miał do dyspozycji całą bibliotekę pełną książek i wszystkie swoje klocki, to nudził się niemiłosiernie i bardzo-bardzo chciał, żeby tata już wyszedł z Kuźni.
— Do zakończenia procesu kucia pozostało — chwila zawahania — sześć godzin i trzydzieści osiem minut. 
— Ale dłuuugo… — Seymour westchnął przeciągle, dyndając w powietrzu nogami.
— Tworzenie wymaga czasu i skupienia. 
— Wiem — burknął chłopiec. — Ale mi się nudzi. 
W międzyczasie zawołał do Cortany, powiedział jej, że skończył już śniadanie. Kucharka zajęła się sprzątaniem po posiłku. Seymour zeskoczył z krzesła, aktywował Siri, zaczął iść z powrotem w stronę pokoju. 
— Posiadłość oferuje wiele sposobów na to, by temu zaradzić. — Jarvis zawsze starał się być pomocny. — Zawsze możemy razem zagrać w szachy. 
Seymour westchnął ciężko, zaczął wspinać się po schodach.
— Jarvis?
— Słucham.
— Gdzie jest mama?
Długa cisza, która nastąpiła po tym pytaniu, nie brzmiała optymizmem.
— Nie posiadam danych na ten temat.
— A Nico?
— Przykro mi, paniczu.
Długi korytarz, zielona tapeta, zapomniane obrazy. Seymour sięgnął tej zbyt dużej klamki, wszedł do pokoju. 
— Jarvis?
— Słucham.
— Myślisz, że mama mnie nie kocha?
Siri wcisnęła się do pomieszczenia tuż za nim, zaczęła ścielić łóżko. Seymour podszedł do szafy, wybrał leżące na wierzchu ubrania. Nie przejmował się; szlafrok i koszulę nocną cisnął gdziekolwiek, zaczął wciągać na siebie dzienne ubranie.
— Paniczu, ja naprawdę nie mam wystarczająco dużo danych, by odpowiedzieć na to pytanie. 
Seymour przeciągnął dłoń przez rękaw koszulki.
— Gdyby mnie kochała, to mnie też by zabrała, prawda? Nie tylko Nico.
— Nie mam danych na ten temat.
— Chcę do mamy. 
Jarvis westchnął, Seymour czuł, że genius loci ma go dosyć.
— Mogę zaproponować książki. Jest kilka interesujących pozycji, których panicz nie czytał.
— Jarvis, dlaczego nie mogę zadzwonić do mamy?
— Jeśli książki nie wydają się wystarczająco interesujące, mogę zaproponować spacer po ogrodzie.
Seymour założył zgrabnie uszyty sweterek.
— Kiedy mama wróci?
— Może gra planszowa?
Seymour założył spodenki, bez przekonania zerknął w lustro. Wyglądał tak, jak zawsze – schludnie ubrany, nawet uczesany, wszystko wydawało się w porządku. Tylko że wcale nie było w porządku, chłopiec zaś usilnie próbował zdusić w sobie emocje. Tęsknił do mamy, tęsknił do taty, nawet do Nico tęsknił, jednak wiedział dobrze, że nie miał prawa być smutny. Tata wiele razy mówił mu, że przecież ma o wiele więcej, niż jakikolwiek chłopiec w jego wieku – ża ma golemy, które wszystko za niego robią, że nie musi sprzątać pokoju, może sobie czytać, co tylko chce, i ma cały wielki ogród do dyspozycji. Tata nawet zostawił mu taką małą, śmieszną miotłę, żeby Seymour sobie na niej polatał, chociaż dzieciom w jego wieku surowo zabraniano latania na miotłach. Mimo to Seymourowi tak trudno było docenić wszystko to, co robił dla niego tata – wciąż tęsknił do mamy, a perspektywa miotły, planszówek i licznych książek wcale nie sprawiała, że było mu łatwiej. 
Chciałby już być na tyle duży, by dostać tatuaże i móc wejść do Kuźni. Z zazdrością patrzył na złote runy zdobiące ramiona taty, na moc płynącą z dłoni, zdolną przekształcić dowolną rzecz podle jego woli. Chciał, by te same symbole pojawiły się już na jego ciele, by dały mu dostęp do miejsca, o którym słyszał tylko z opowieści. Wiedział, że potrzeba mu więcej wiedzy i doświadczenia, że całe lata upłyną, nim będzie dość mądry, by  wkroczyć do Kuźni, ale chciał to zrobić teraz, już być częścią tego, co tata powoływał tam do życia. Seymoura nie interesowało to, o co dokładnie chodziło, nie interesowało go stwarzanie. Interesowało go, by być z tatą, nawet jeśli to bycie ograniczałoby się do przebywania w jednym pomieszczeniu.
— Jarvis?
— Tak, paniczu?
— Pokaż mi te książki, co myślisz, że będą ciekawe.
Uśmiech zabrzmiał w głosie.
— Z radością, paniczu. 


Tata wyszedł w końcu z Kuźni. Zmęczony, potargany, z odparzeniami od pasa, golemicznego ramienia, wspomagaczy i tych tytanicznych młotów, odpowiadających jedynie na magię Silverthornów. Mówił, że wykuł, co trzeba, nawet pokazał przedmiot Seymourowi. Chłopiec udawał, że na niego patrzy, jednak jego wzrok podążał do taty.
— Poczytasz mi na wieczór?
Spojrzenie taty przepełnione było zmęczeniem, ciemne cienie kładły się pod oczami. Spędził w Kuźni długie godziny, i choć pas, napełniony uprzednio maną, umożliwiał mu o wiele dłuższą pracę nad kowadłem, to jednak cały proces odbijał się na zdrowiu, męczył ciało. Jednak matki nie było, zaś najstarszy z Silverthornów czuł tę podskórną potrzebę wynagrodzenia synowi samotności.
— Poczytam — odparł, choć najchętniej położyłby się spać. — Czekaj na mnie w sypialni. 
Seymour po prostu nie mógł się doczekać i wiercił się w pościeli, nim tata w końcu przyszedł. W dłoni – ciężkie tomiszcze. Seymour wolał takie książki z bohaterami i historią, ale kiedy tata czytał, Seymour słuchał wszystkiego, nigdy nie grymasił.
— Na czym to skończyliśmy…? — spytał Cedric. 
Nie zdążył do końca otworzyć książki, gdy…
— Nie widzę stąd — powiedział Seymour.
Skłamał, bardzo dobrze widział cały tekst, ale…
— No dobrze. Chodź, usiądź mi na kolanach.
Seymour wygramolił się spod kołdry, wpakował się na ojcowskie kolana w okamgnieniu, wtulił się w pierś, przymknął oczy. 
— Zasada zachowania pędu — przeczytał tata. — Jakie będą dalsze interesujące konsekwencje tego prawa? Dla uproszczenia załóżmy że mamy tylko dwie oddziałujące ze sobą cząstki, być może o różnych masach, i oznaczmy je numerami 1 i 2. Siły działające pomiędzy nimi są równe i przeciwnie skierowane. Co wynika z tego faktu? Zgodnie z drugim prawem Newtona… (*)
Czasem miał wyrzuty sumienia, że to nie fizyka i magia interesują go najbardziej, i że woli po prostu posiedzieć z tatą, zamiast uczyć się o tym, jak świat działa. Lecz te wyrzuty sumienia szybko przechodziły, gdy tata głaskał go po głowie mówiąc, że jest bardzo mądrym chłopcem i że jest dumny z tego, że Seymour się tyle uczy. Seymour nienawidził się tyle uczyć, wiedza o przeróżnych materiałach go nudziła i męczyła, ale tata lubił, kiedy Seymour wiedział. Więc Seymour wiedział. Wbrew sobie, swej naturze i zainteresowaniom, ślęczał nad książkami na tyle długo, że tacie się wydawało, że go to interesuje. 
Mama wciąż nie wracała. Seymour uświadomił sobie, że nie pamięta, jaki miała kolor oczu.


(*) „Feynmana wykłady z fizyki”, R. Feynman et al., tom I, PWN. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz