22 sierpnia 2023

Od Bashara do Raouna

— Proszę wyciągnąć wszystkie przedmioty magi- i elektroniczne, dać je tu do osobnego pudełka. Przewozi pan płyny w pojemnikach o objętości przekraczającej 250 ml? Leki? Przedmioty metalowe? Baterie? Zasilacze?
Bashar odruchowo kręcił głową, wyciągając z torby podręcznej swój tablet, portfel, klucze do mieszkania i aparat fotograficzny. Wyciągnął pasek ze spodni, zdjął zegarek, wrzucił w drugie pudełko. To zaś wylądowało na ruchomym pasie, niespiesznie podążyło w stronę skanera. Jego główny bagaż poleciał już drugim pasem, prześwietlony w poszukiwaniu najprzedziwniejszych rzeczy, które ktoś mógłby próbować nielegalnie przeszmuglować przez portal. O swoje walizki Bashar się akurat nie martwił. W sumie to i o siebie się nie martwił – nie pierwszy raz podróżował na tyle daleko, że wymagało to jakichś dodatkowych procedur bezpieczeństwa i przechodzenia przez bramki. Zerknął na mężczyznę za sobą.
— Aish, ile on tu tego ma! — sarknął Raoun, wybebeszając bagaż podręczny swojego prywatnego „środka transportu”, wyrzucając do pudełek jakieś bibeloty. — To też mam wyjąć?
W dłoni trzymał podłużne, eleganckie pudełko, które na pierwszy rzut oka wyglądało tak, jakby miało w sobie chować jakieś stylowe okulary, lecz po otwarciu okazało się, że kryje nie mniej stylowe, wieczne pióro. 
— Lepiej wyjmij.
Pudełko też trafiło na taśmę, pojechało z resztą bagażu. 
Bashar przeszedł przez bramkę, piknęła spokojną zielenią. Stojący przy niej człowiek w mundurze ze znudzeniem pokazał mu gestem, by szedł dalej. Demon poszedł, zajął się pakowaniem z powrotem swoich rzeczy, zerkając co jakiś czas na Raouna. Krok za krokiem bożek zbliżał się do bramki, dłonie lekarza na moment zamarły nad suwakami, lecz wtedy bramka piknęła, zazieleniła się, znudzony życiem strażnik pokazał Raounowi, by ten szedł dalej. Mężczyzna westchnął, sprawnym krokiem podszedł do sunących po taśmie pudełek, zaczął zbierać „swoje” rzeczy.
— Co za idiotyzm, jakby nie mogli po prostu prześwietlić wszystkiego za jednym razem, jak są tacy mądrzy!
Bashar postanowił nie mówić mu, że to jeszcze nie koniec przebojów administracyjnych. Gdyby Raoun się tego dowiedział, marudziłby mu teraz, a potem przy samym wypełnianiu dodatkowych dokumentów, a tak to będzie marudził tylko raz.
— Jeszcze coś trzeba zrobić? — burknął gniewnie, gdy kolejny pracownik portaliska wcisnął mu do ręki jakąś kolorową kartkę. — Im się tutaj chyba nudzi. 
— Poradzisz sobie z wypełnieniem, czy potrzebujesz pomocy? — spytał lekarz, na co, tak jak przeczuwał, dostał tylko gniewne prychnięcie.
— Oczywiście, że sobie poradzę. Za kogo mnie masz?
I przestał narzekać, długopis frunął tylko przez formularz, zaznaczając odpowiednie kratki. Nie, nie przewozili ze sobą powyżej dziesięciu litrów alkoholu, nie wwozili niczego droższego, niż sto tysięcy mizunów, nie, nie mieli też ze sobą zwierząt egzotycznych, żaden z nich nie miał gruźlicy, nie miał kontaktu z dzikimi zwierzętami w przeciągu ostatnich trzydziestu dni, żaden nie szczepił się też na choroby z grupy magizależnych. I, rzecz jasna, żaden z nich nie był członkiem zorganizowanej grupy przestępczej, nie przewoził ze sobą materiałów wybuchowych ani nie zamierzał dotrzeć do Senkawy z mocnym postanowieniem dokonania zamachu terrorystycznego.
— Zastanawiam się, co by się stało, gdybym zaznaczył „tak” w którejś z kratek. 
— Zastanowisz się kiedy indziej — odpowiedział mu Bashar, wpisując w odpowiednie rubryczki swój numer paszportu, a następnie składając na końcu zamaszysty podpis.
— Mam wrażenie, że ten koleś płaci mi nie za samo przejście za niego przez portal, tylko też za użeranie się z tymi durnotami — mruknął Raoun, odkładając długopis i wsuwając wypełniony formularz w paszport. — Doliczę mu to do rachunku.
Kolejna kolejka, kolejny umundurowany człowiek za ladą, przebiegł wzrokiem po formularzach, poprzystawiał jakieś pieczątki, puścił obu mężczyzn. Jeszcze trochę korytarzy i zakrętów i koniec. Dotarli do portalu. 
Bashar nie dziwił się, że dla tak wielu osób przejście przez portal jest stresujące bez żadnego logicznego powodu. Oto kompletnie zwyczajny korytarz, nieróżniący się niczym od korytarzy prowadzących przez trzewia urzędów, szpitali, dworców czy innych miejsc, przez które przewijało się tyle nieznajomych, przypadkowych osób, kończył się nagle i bez ostrzeżenia, jak ucięty nożem. To, co znane, zwyczajne i neutralne, zmieniało się gwałtownie w niemożliwą do opisania taflę czegoś przypominającego skrzyżowanie mgły z kryształem, chmury z tęczą, magii z geometrią. Samo uczucie patrzenia nagle w tę niezrozumiałą dla śmiertelników głębię było czymś, co tknęło tych części demonicznej duszy, nad którymi Bashar nie zastanawiał się tak często. Zdarzyło mu się przejść kilka razy przez portal, ale wcześniej były to dzikie portale. Zastanowił się przez moment, jak musiał wyglądać portal w swej pełnej okazałości – gargantuiczna, antyczna struktura, majacząca na horyzoncie magią tak skomplikowaną, że tysiąclecia nie wystarczyły śmiertelnikom, by na powrót ją zrozumieć. 
Krok za krokiem, zbliżali się do tafli portalu, zostawiając za sobą kolejne metry zwyczajnego, neutralnego, oswojonego korytarza. Bashar może usłyszał, może bardziej poczuł te wibracje magicznej energii, przenikające powietrze, odzywające się dziwnym dźwiękiem gdzieś z tyłu czaszki, wspinające się po kręgosłupie, ściskające żebra. Nic dziwnego, że ludzie nie chcieli się osiedlać w pobliżu portalu. Ta magia nie była groźna ani niebezpieczna, nie miała w sobie żadnych emocji ani nie tworzyła tego upiornego zimna, które on sam roztaczał wokół swej prawdziwej formy. Nie, magia portalu była po prostu tak dziwna, odmienna i niezrozumiała, tak różna od każdej innej, którą można było spotkać na odłamku, że to właśnie to było w niej tak niepokojące. Ta całkowita pewność odzywająca się w najpierwotniejszej części umysłu, że nigdy nie pojmie się rozumem zasad rządzących portalem.
A potem Bashar wstrzymał oddech, zrobił ostatni krok i znów szedł zwyczajnym, neutralnym, oswojonym korytarzem. Lecz teraz te wszystkie wielojęzyczne tabliczki informujące podróżnych o tym, gdzie powinni się dalej udać, nie zaczynały się od wytłuszczonego ekwilango, lecz od tych charakterystycznych, dekoracyjnych ideogramów. Oto dotarli do Senkawy.
Opuścili portalisko. Powietrze pachniało inaczej – mgłą, wodą i świeżością. Bashar rozejrzał się po okolicy, zerknął w mnogość znaków, odnalazł wzrokiem ten, który kierował w stronę pobliskiego dworca.
— Czekaj chwilę, bo nie wiem, gdzie ten gość chce dalej jechać. A poza tym – mój kontrakt się skończył i muszę mu napisać, że zmiana stawki.
Znaleźli ławkę, usiedli. Jakiś nieznajomy podszedł, spróbował zapalić, Bashar zmiażdżył go swym lekarskim spojrzeniem. Mężczyzna czmychnął gdzieś w tłum. 
Na stacji byli jakieś dziesięć minut później. Raoun wrócił jako jakiś młody gość w czapce z płaskim daszkiem, w markowych butach i z nadmiarem biżuterii kołyszącym się wokół nadgarstków.
— Kupiłem nam przekąski — powiedział, z dumą prezentując całą siatkę wypchaną jakimiś kolorowymi opakowaniami.
— Jesteś pewien, że to wszystko jest jadalne?
— Ty to byłbyś chory, jakbyś jeden raz mi normalnie podziękował? 
Raoun stanął obok, wsparł łokieć na rączce nowej walizki, zanurkował dłonią w siatkę. Wyłowił z niej paczkę chrupków.
— Patrz, chrupki rybne — otworzył od razu — na pewno nigdy takich nie jadłeś, a ja się nie zamierzam dzielić, skoro taki jesteś.
— Nigdy ich nie lubiłem. — Bashar obojętnym wzrokiem przebiegł po wyświetlaczu z odjazdami.
— Kłamiesz! — burknął Raoun, podążył za jego spojrzeniem. Na wyświetlaczu – same krzaczki. — I jak tam, panie „Wiem wszystko najlepiej”? Jesteśmy w ogóle na właściwym peronie?
— Tak, nie martw się. Nozomi przyjedzie za dwie minuty, w dwie godziny będziemy w Kaizu. — Bashar zerknął na Raouna. — Jesteś pewien, że on ma bilet na ten pociąg?
— Ma, przestawiłem mu język w telefonie — Raoun wyciągnął smartfona, pokazał bilet elektroniczny. Faktycznie, zamiast ciągu znaków, pojawiło się tam wyraźne Portal -> Kaizu, 11:42, peron 8, tor 2.
— Zostaje nam czekać.
Dwie minuty później Nozomi wyhamował na peronie, drzwi otwarły się z lekkim westchnieniem, z głośników rozległy się komunikaty. Wsiedli, Bashar znalazł odpowiednie siedzisko, Raoun spojrzał na swój bilet, dumał chwilę.
— Czekaj, on ma miejsce w innym wagonie…
To mówiąc, wepchnął Basharowi siatkę przekąsek i zniknął w strumieniu innych podróżnych próbujących znaleść wolne miejsca. Demon odnalazł swoje, wrzucił walizkę na górną półkę, usiadł, postawił siatkę przekąsek pod… a raczej próbował, bo siatka momentalnie wywędrowała z jego dłoni, zgarnięta przez siedzącą zaraz obok dziewczynę. Nieznajoma zrobiła to z tą charakterystyczną pewnością siebie, momentalnie wyciągnęła z siatki kolejny smakołyk, więc Bashar nawet nie zaprotestował. 
— Zmień się, chcę siedzieć przy oknie.
— Zapłaciłem za to miejsce.
— Nie marudź, dam ci żelki.
Zapadła cisza, Bashar mierzył Raouna wzrokiem, ten wpatrywał się w niego z tym swoim typowym uśmiechem (Bashar już zaczął go rozpoznawać, nawet jeśli Raoun opętywał coraz to nowe ciała), aż w końcu demon westchnął, wstał.
— Siadaj, skoro musisz.
— O, widzisz? Potrafisz być miły — Raoun od razu klapnął na dopiero zwolnionym miejscu. — Masz swoje żelki. Same zyski, prawda?
Bashar nie odpowiedział. Zamiast tego usiadł na drugim miejscu, przegrzebał torbę, wyciągnął niewielką książeczkę.
— Weź, to dla ciebie.
Bożek rzucił mu zaskoczone spojrzenie.
— Co ty mi tu… „Senkawański dla bystrzaków”?! Poważnie?!
Wydanie tych parunastu funtów na książeczkę zdecydowanie było warte tego oburzonego spojrzenia, które rzucił mu Raoun.
— Nie miałeś się uczyć senkawańskiego? — spytał Bashar zupełnie niewinnie. — Chciałem tylko pomóc.
— Może ty powinieneś odświeżyć swój? 
— Odświeżam.
— Słabo. Widziałem, ile ci zajmuje przeczytanie  informacji na tablicy. 
— Muszę się zastanowić nad niektórymi ideogramami, zmieniły znaczenie. 
— Wymówki — mruknął Raoun, nim zgarnął w końcu tę nieszczęsną książkę, zaczął ją od niechcenia kartkować. Nozomi ruszył, kobieca dłoń znów zniknęła w siatce z przekąskami, wyłowiła z niej jakiś batonik. Dalsza część podróży zapowiadała się spokojnie.


Oczywiście, że największe akwarium w całym znanym świecie znajdowało się w Kaizu.
— Od kiedy interesujesz się tymi wszystkimi rybami? — spytała go jakaś kobieta.
Bashar odwrócił wzrok od plakietki informacyjnej.
— Mam różne zainteresowania.
Akwarium spowijał spokojny, szafirowy mrok, a pojedyncze refleksy światła, uciekające z przeszklonych ścian, tańczyły na miękkiej wykładzinie i rozstawionych tu i tam, fantazyjnie wygiętych kanapach, wspinały się po stopach odwiedzających, upodabniając ich do jakichś niezwykłych, wodnych istot. Bashar zbliżył się do grubego szkła, zatopił spojrzenie w bezkresie łagodnego błękitu, próbując dostrzec barwne ryby wśród tańczących dostojnie alg. Przemknęły mu rozedrganą ławicą, skryły się gdzieś z boku, tylko te smukłe ogonki wystawały zza jednej ze skał. Demon przeniósł uwagę w stronę dna, jakieś poruszenie przyciągnęło jego wzrok. Mężczyzna przechylił lekko głowę. Jedna z muszli chyba się poruszyła, chmura piasku wokół niej powoli opadała. Bashar wpatrzył się, muszla wypuściła długie, kościste nogi, zadrobiła nimi, przemknęła gdzieś na bok. 
— To z nimi walczy o muszelki — mruknął pod nosem, dobywając aparatu. Miał nadzieję, że zdjęcia z akwarium dobrze wyjdą.
Towarzysząca mu kobieta przeszła parę kroków do kolejnego przeszklonego okna. Bashar dołączył do niej po chwili, przez moment wodził wzrokiem za zamieszkującym ten fragment zwierzęciem. Nieduży, charakterystycznie szary, z tymi smukłymi płetwami o czarnych końcach i wąskimi, zagiętymi do wewnątrz zębami, pływał przy samym szkle, stanowiąc idealny cel dla zdjęcia, zupełnie tak, jakby wręcz pozował. Bashar uniósł aparat, poklikał jeszcze w ustawieniach, w końcu pstryknął kilka zdjęć.
— Zjadłbym rekina — odezwała się kobieta, przeniosła spojrzenie na lekarza. — Myślisz, że gdzieś tutaj serwują rekiny?
— Nie. Wszystkie są pod ochroną.
— Poważnie?! — Raoun wygiął usta w podkówkę. — Tyle ich tu mają, mogliby parę ugotować, nikt by nawet nie zauważył…
Bashar oderwał się w końcu od rekina, przeszedł do kolejnego okna. Za nim – jakaś nieopisana, barwna istota, płynęła wokół porastających dno koralowców.
— A to co? — spytał Raoun.
— Ślimak morski — Bashar przeczytał plakietkę, bożek zamyślił się.
— W sumie wygląda smakowicie…
— Trujący.
— No litości!
Parę osób się odwróciło, ktoś pokręcił głową nad nieumiejącymi się zachować obcokrajowcami. 
— Jak twój senkawański? — spytał Bashar, nim „upolował” też kolorowego ślimaka.
— Przyjechaliśmy tu dopiero wczoraj.
— A to nie jest wystarczająco dużo czasu dla boga? 
Kobieta zmrużyła oczy.
— Musisz taki być?
Bashar parsknął śmiechem, wpatrzył się w koniki morskie.
— Znalazłem restaurację z surowymi kalmarami, mają bardzo dobre recenzje. I naprawdę szeroki wybór ryb, wszystkie można zjeść na surowo. W Novendii o to ciężko.
— Pewnie koszmarnie droga? — Raoun skrzyżował ramiona na piersi, uniósł brew.
— Koszmarnie droga. Ja stawiam.
Bożek uśmiechnął się przelotnie.
— Daj spokój – wykosztujesz się, a potem będziesz mi marudził, że nigdzie więcej nie pójdziemy, bo jesteś spłukany. Znajdę kogoś bogatego, to nawet nie zauważy, że mu z konta ubyło. 


— Gość powinien serio pójść na siłownię — mruknął Raoun, sięgając pałeczkami po kolejny pasek surowego kalmara.
Bashar miał pewne wątpliwości, jeśli chodziło o to, jakim zawodem parał się przytłaczającego wzrostu mężczyzna, który z powodzeniem mógł używać hula-hopu zamiast paska. Szczególnie gdy ledwie przekroczyli próg restauracji, a cała obsługa prawie potykała się o własne nogi, by zaproponować osobny pokój, zabrać palto, przynieść kapcie, wodę do obmycia rąk, może herbatę na wstępie, bo mają najlepszą, białą, a poza tym…
Bashar wyjaśnił, że aż tyle nie będzie potrzebne i że nie potrzebują muzyków, ale ta butelka sake to może być.
Kalmar zniknął w szerokich ustach, rękaw tradycyjnego stroju nieco się przesunął, odsłaniając barwne tatuaże.
— Raoun, opętałeś jakiegoś mafioza. 
— Tym lepiej dla niego. — Pałeczki sięgnęły po kawałek tłustego tuńczyka. — Będzie miał przerwę od prania brudnych pieniędzy, a i miasto na pewno trochę odetchnie. 
Bashar zagarnął sobie napchanego po brzegi kawiorem gunkana. 
— Mam tylko nadzieję, że potem nie będzie z tego problemów.
Raoun machnął olbrzymią dłonią.
— Nie będzie. Powiem im, że jesteś na liście nietykalnych i już, po problemie.
— Po nowendyjsku im powiesz?
— Po senkawańsku! — Raoun sobie nie żałował, zgarnął kolejny kawałek. — Dobre ciało, on naprawdę może dużo zjeść.
Demon poskubał nieco marynowanych alg, wrócił znów do ryby.
— Jakie plany na jutro?
— A nie mieliśmy iść na plażę?
— Jutro będzie padać.
— Co za przeklęty kraj — westchnął ciężko Raoun. — Tyle zwierząt w morzu, a większości nie można zjeść, bo albo zagrożone, albo trujące, a co drugi dzień pada.
— Coś za coś — Bashar wrócił do sashimi. — Możemy pójść najpierw do Muzeum Historii Naturalnej, a popołudnie spędzić w tej dzielnicy ze street foodem. 
— O, dobre! — Humor momentalnie wrócił Raounowi. — Dobre restauracje tu mają, ale moglibyśmy zjeść coś innego. Szczególnie, że to będzie nasz ostatni dzień w Kaizu.
Bashar skinął głową.
— Mhm, jutro jedziemy w głąb kraju. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz