— Ja wiedziałem, że tak będzie — jęknął Merlin, choć gdy wychodził z Falkorem z domu, nie brał pod uwagę tego, że coś może się nie powieść.
Starał się przecież, żeby ten spacer był bezpieczny, sam Falkor zaś, by nie stanowił problemu dla niego, ani zagrożenia dla kogokolwiek innego. Dlatego przecież smok szedł z nim ustrojony w wygodne szelki i po to też była mocna smycz, której smok nie potrafił przegryźć i która na pewno by się nie zerwała, gdyby zwierzak się nagle spłoszył i postanowił za nią pociągnąć. Merlin nie przewidział tylko, że choć smycz była naprawdę mocna, to tego samego nie dało się powiedzieć o jego dłoniach, i że jedno tęgie szarpnięcie sprawi, że smok mu się wyrwie i pobiegnie w siną dal.
Chłopak w panice przebiegł w myślach wszystkie filmiki na AllTube, które regularnie oglądał, by dowiedzieć się więcej o tym, jak poprawnie zajmować się Falkorem. Smoki nie należały do łatwych w opiece zwierzątek domowych, większość alltuberów polecała jednak zająć się chomikiem, opiekę nad smokiem pozostawiając tylko prawdziwym hardkorom albo masochistom. Merlin nie był ani jednym, ani drugim, lecz w jego wrażliwym sercu bardzo szybko wykwitło współczucie, gdy Falkor, niefrasobliwie kupiony przez jedną z sióstr Merlina, będąc wciąż przestraszony i niepewny nowym otoczeniem, kulił się pod stołem, piszcząc i otulając tułów skrzydłami. Pierwsza noc w nowym domu była dla smoka ze wszech miar stresująca, a Merlin, równie łatwo się stresując, doskonale wiedział, jakie to uczucie, gdy zostaje się sam na sam z problemem, jeszcze w totalnie obcym miejscu. W każdym razie – opieka nad smokiem była trudna, zaś opanowanie zestresowanego smoka należało do ciężkich zadań.
Wiadomo, smoki, oprócz tego, że były naprawdę groźne, przez te swoje kły, szpony i palący oddech, to były do tego inteligentne i z wieloma z nich dało się porozumieć. Te olbrzymie, stare, opanowały magiczne moce na tyle, by porozumiewać się ze śmiertelnikami mową, te młodsze zaś i mniejsze, potrafiły z powodzeniem odczytać pragnienia i chęci swego opiekuna. Z Falkorem był jednak taki problem, że on był serio młody, dorastał ledwie do wielkości przerośniętego kota i nie miał okazji obchodzić jeszcze swych pierwszych urodzin, a jego sposób myślenia i reakcje nie różniły się wiele od reakcji zwykłego zwierzaka. Falkor syczał na odkurzacz, warczał na śmieciarkę, zaś suszarka do włosów była jego odwiecznym wrogiem. Nic więc dziwnego, że głośny huk, który niespodziewanie rozdarł spokój ich spaceru, spłoszył smoka. Ten zaś zareagował tak, jak każde zwierzę – spanikował, rzucił się do ucieczki, nie patrząc na nic wokół.
Merlin drałował przez las, ile bogowie dali pary w glanach, starając się wypatrzeć tę charakterystyczna, chudą sylwetkę i wlokącą się po ściółce smycz. Na próżno – smok zniknął wśród zarośli, a młody czarodziej poczuł przykry, lodowaty ucisk gdzieś w środku, gdy nawykły do nadmiernego roztrząsania spraw umysł podsunął mu perspektywę tego, co może się stać z zagubionym, samotnym smokiem. Spotkanie jakichś dzikich zwierząt nie było w połowie nawet tak groźne, jak napotkanie jakichś przypadkowych ludzi. Bo z tym, co żyło w lesie, Falkor bez problemu mógłby sobie poradzić – Merlin nie wątpił, że te zębiska i pazury są nie od parady, a poza tym smok był nieustraszony, zaś jego główną reakcją na zagrożenia były atak i agresja. Wiele można było powiedzieć o Falkorze, ale na pewno nie był nieporadny. Problem był tylko taki, że o ile agresja i atak najpewniej przepłoszyłyby potencjalnie niebezpieczne zwierzę, o tyle jeśli Falkor postanowi zachować się w ten sposób wobec człowieka, to już naprawdę będzie źle. Merlin przypomniał sobie słowa cioci Morgany, nastającej na to, by młodego smoka jak najszybciej nauczyć posłuszeństwa – że agresywne zwierzęta się usypia, i jeśli Falkor kogoś skrzywdzi, sytuacja zrobi się nieciekawa. Gdyby faktycznie zostawił na cudzym ciele trwałe ślady i blizny, gdyby druga osoba postanowiła dociekać swoich praw, żądać odszkodowania… Myśli Merlina, swoim sposobem, momentalnie wskoczyły na najczarniejsze tory i chłopak poczuł to przykre zimno, wspinające się mu wzdłuż dłoni aż do barków. Zestresował się, a to nigdy nie był dobry znak.
Obiecał, że zajmie się Falkorem i że pod jego opieką smok jest bezpieczny. Obiecał, że rozumie jego potrzeby i że zajmie się nimi, żeby smok był spokojny i szczęśliwy. Obiecał, że tym razem poradzi sobie z zadaniem i nie będzie źle. Nie będzie tak, jak zawsze. Zimno złapało boleśnie barki, zmieniło się w gryzący, parzący gorąc, drapiący żebra od wewnątrz.
Merlin wypadł na jakąś polanę, ledwie złapał oddech. Płuca pracowały w szaleńczym tempie, oddech nie dawał się złapać, gdy nienawykłe do intensywnego wysiłku fizycznego ciało mówiło mu wyraźnie, że nie może tak szarżować. Zaklęcia, które pokazał mu Souel i które pozwalały mu biegać szybciej, nie wysilać się aż tyle, co prawda bardzo mu pomogły, lecz nadal chłopak wypluwał płuca po panicznej gonitwie.
Jego oczom ukazał się zaskakujący obrazek. Oto Falkor siedział na drzewie, wczepiony wszystkimi pazurami w jakiś biedny konar, ze smyczą zwisającą smętnie z szelek, z nastroszonym grzbietem i rozłożonymi bojowo skrzydłami. Smok szczerzył kły, syczał gniewnie, patrząc z nieufnością na jakiegoś młodzieńca.
Ten zaś stał, tyłem do Merlina, z dłońmi rozłożonymi w spokojnym, pojednawczym geście, i ze złotymi włosami, lekko zmierzwionymi i splątanymi, spływającymi w dół pleców, sięgającymi naprawdę daleko. Na początku Merlin wziął go za dziewczynę, lecz wrażenie szybko minęło, gdy młodzieniec odwrócił się do niego.
— O, hej… — odezwał się. — Komuś chyba smok ucie… — Młodzieniec urwał, przyjrzał się bliżej wypluwającemu płuca Merlinowi. — Czekaj, to twój smok, prawda?
Czarodziej zdołał tylko pokiwać głową, odgarnął włosy z czoła, wsparł dłonie o kolana, usiłując złapać oddech. Ta gonitwa go absolutnie poskładała i jedyne, o czym marzył, to żeby po prostu się położyć i skonać. Ale nie mógł tego zrobić, Falkor go potrzebował. Młody czarodziej zerknął na nieznajomego – krwawe draśnięcia pokrywały jego dłonie i przedramiona, wyglądając nieco tak, jakby ów długowłosy mężczyzna poświęcił krnąbrnemu kotu za dużo uwagi, lecz Merlin dobrze wiedział, że to wcale nie były ślady kocich pazurów. Falkor go podrapał i chłopak naprawdę miał nadzieję, że nic poważnego z tego nie będzie.
— Nigdy nie widziałem jeszcze, żeby ktoś wyprowadzał smoka na smyczy — kontynuował tamten. — Pewnie spłoszył się od tamtego huku, nie?
Merlin odetchnął znowu, wyprostował się, wsparł dłonie na biodrach. Jego oddech wciąż był prędki, ciężki, lecz pozwalał mu chociaż się odezwać.
— Tak, to… mój smok… nazywa się… Falkor — wydusił w końcu z siebie.
— Spokojnie, może najpierw złap oddech. — Nieznajomy spojrzał na niego z troską, Merlin potrząsnął głową.
— Bardzo cię… podrapał? — spytał z niepokojem, zbiegając wzrokiem ku widniejącym na dłoniach nieznajomego czerwonych pręgach.
— E, to drobiazg. — Tamten tylko machnął dłonią zbywającym gestem. — Podniosłem go i trochę się przestraszył, moja wina.
Tymczasem zaś Falkor znów nasyczał na nieznajomego, a te odsłonięte gniewnie zębiska wcale nie napawały optymizmem.
— Wiesz co, jak to twój smok, to pewnie z tobą tutaj chętniej zejdzie z tego drzewa. — Kontynuował.
Merlin chciał w to wierzyć, ale było mu ciężko.
— Tak, mam nadzieję — powiedział już nieco spokojniejszym głosem. — W ogóle to jestem Merlin — przedstawił się — a to jest Falkor — wskazał dłonią smoka.
Nieznajomy posłał mu pogodny uśmiech.
— Ładne imię. Ja jestem Song An. — Odwrócił się w stronę smoka. — To co, spróbujesz go jakoś zdjąć?
Młody czarodziej skinął głową, podszedł bliżej do drzewa.
— Chodź, Falkor, nie bój się… — powiedział do niego, rozkładając ramiona.
Falkor wydał z siebie jakiś dziwny dźwięk, przypominający ni to westchnienie, ni to warkot, a następnie mocniej wbił się pazurkami w gałąź.
— Falkor, no weź się nie wygłupiaj… — mruknął Merlin. — To ja, tak?
Smok prychnął, potoczył wzrokiem wokół, skulił się na gałęzi.
— No nie wierzę — Merlin opuścił ramiona. — Normalnie to wskakuje mi sam na ręce.
— Wiesz co… — Song An podszedł bliżej, przyjrzał się smokowi. — Możliwe, że ma lęk wysokości?
Merlin uniósł brwi. On sam miał lęk wysokości, ale żeby smok…?
— Kurka, no o tym to nie pomyślałem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz