Nie tego pacjenta spodziewała się logika, ale z jakiejś przyczyny Bashar nie był zaskoczony. Przynajmniej nie pojawieniem się Dantego. Jego stanem – owszem.
Wypowiedziane słowa – przyjął, zapamiętał, odłożył na bok, gdy inna, bardziej paląca i nagląca rzecz wymagała jego uwagi tu i teraz. Nie mógł się rozpraszać, myśleć o czymś innym, choć słowa zastały go nieprzygotowanym, gruchnęły wprost w tarczę, wytrąciły miecz. Bo Bashar był przecież zawsze gotowy do tego, by dowolne słowa po nim spłynęły, a każda wypowiedź, która miała go sięgnąć, spotkała się z raniącym kontratakiem, uderzającym dokładnie tam, gdzie bolało, gdzie nie dało się obronić, bo stosownie ubrana w słowa prawda bolała najbardziej. Wszystko to Bashar odłożył na później. Potem się nad tym zastanowi. Kiedy będzie miał nieco czasu i względnego spokoju.
Teraz nie było czasu. Szybkie myślenie, konkretne działanie, bo krew barwiła dłonie coraz mocniej, a pacjent właśnie stracił przytomność.
Bashar ułożył Dantego na dywanie, nie przejmując się tym, że krew mężczyzny zdobiła mu już framugę, drzwi, kawałek ściany, a także komodę, teraz zaś wsiąkała w grube, wełniane włókna. Piracka koszula poleciała na bok, Bashar ściągnął Dantemu buty, ściągnął i spodnie, zostawiając go półnagiego pod lekarskim wzrokiem, prezentując mu w pełni, jak rozległe obrażenia przyjął. Nie było chyba miejsca, by skóra nie była spuchnięta i obrzmiała, z pierwszymi zaczątkami formujących się siniaków… Chociaż nie, „siniak” to było o wiele zbyt łagodne określenie na te purpurowe i czarne pręgi, które do rana wykwitną pod skórą i będą potrzebowały tygodni na to, by zacząć w końcu blednąć, nawet biorąc pod uwagę tę wampirzą regenerację. Do tego dochodziła jeszcze mnogość zadrapań i otarć, rozsianych tu i tam, w najróżniejszych miejscach na ciele. Najgorzej wyglądała jednak dłoń – Bashar ostrożnie rozchylił pięść, coś ciemniejszego błysnęło w spływającej krwi. Lekarz zacisnął usta, sięgnął do apteczki po pęsetę, wydobył bezkształtny odłamek szkła. Zacisnął usta.
Wstał, poleciał do kuchni, trzasnęły drzwi lodówki. Zaraz wrócił z dwiema miskami i z płynem w jakimś dziwnym, profesjonalnym opakowaniu, w drugiej ręce trzymając kolejną apteczkę, starannie zamkniętą, zimną w dotyku. Musiał zacząć od tej dłoni, choć całe ciało Dantego wymagało pomocy – nie było chyba miejsca, żeby skóra była nietknięta, nie promieniowała bólem. Tyle dobrze, że chociaż kości były całe – lekarz szybko przebiegł fachowym dotykiem po każdym fragmencie ciała, wykluczył przemieszczenia stawów i pęknięte kości.
Bashar otworzył zimną apteczkę, poleciały strzępki porwanych wprawnie opakowań, w lekarskich dłoniach błysnęła strzykawka – drobna, szklana, z igłą gładko zespoloną z kruchym korpusem. Starannie przyklejona naklejka zawierała długą nazwę i mnóstwo drobniutkiego tekstu. Błyskawiczna dezynfekcja i zawartość strzykawki zniknęła pod skórą Dantego.
— Nic nie będzie bolało — powiedział lekarz, choć pacjent przecież nie mógł go usłyszeć.
Do pierwszego zastrzyku zaraz dołączyły jeszcze dwa, nim Bashar znów wstał, odniósł apteczkę do lodówki. Metodyczne ruchy, pozbawione niepotrzebnych gestów i nadmiernego zastanawiania się, sprawiły, że minuta nie minęła, a Bashar już zaczął zmywać nadmiar częściowo zaschniętej, częściowo sączącej się z ran krwi. Mocny zapach środka z butelki wyjałowił powietrze, odkaził dłoń, zabierając ze sobą strzępki na wpół zaschniętych, wybrudzonych ziemią strupów.
Że też to akurat musiało być szkło – jedna z bardziej problematycznych rzeczy, które można było zatopić w ciele. Drobny nacisk sprawiał, że kruszyło się, pozostając w ciele, a drobne fragmenty potrafiły utknąć w skórze na zawsze, schować się tak głęboko w mięśniach i ścięgnach, że nie dało się ich wyjąć i pacjent był skazany na resztę życia z odłamkami w ciele, odzywającymi się bólem w najgorszych momentach. Bashar przystawił sobie lampkę, ostre światło wpadło w świeżą ranę. Lekarz dobył pęsety, uważne spojrzenie wychwyciło jeszcze dwa niewielkie odłamki, ledwie wielkości ziarnka soli, i jeszcze jeden, jeszcze mniejszy. Poleciały w przygotowaną gazę, a demon miał szczerą nadzieję, że to już wszystkie i niczego nie zostawił. Jeśli Dante będzie się potem skarżył na ból w dłoni, nie obejdzie się bez interwencji chirurga, ale tym razem Bashar już go dopilnuje, żeby mężczyzna udał się do najlepszego w mieście. Spojrzał na tę obitą twarz, opuchniętą i zakrwawioną, na moment jego dłonie znieruchomiały. Westchnął. A potem wrócił do dłoni, założył szwy na tę krwawą katastrofę, przyłożył jeden z opatrunków hydrożelowych. Martwił się, że nie będzie miał okazji ich użyć? Teraz pożałował, że nie wziął jeszcze więcej.
Przesunął się nieco w bok, przeszedł do zajęcia się twarzą. Zmył krew ze skóry, uważnym spojrzeniem ogarnął pojawiające się pod okiem ciemne wybroczyny, opuchniętą wargę, dotknął nosa, ale chrząstka była jakimś cudem cała. Otarcia od pięści, jedno przy drugim, od ciosów spadających wciąż w to samo miejsce, znaczyły skroń i kość policzkową. Bashar znów westchnął, pokręcił głową, sięgnął do apteczki. Wyciągnął latarkę, poświecił w syrenie oczy, ale źrenice, tak jak poprzednio, reagowały prawidłowo. Czyli obyło się bez wewnętrznego wylewu. Chociaż tyle dobrego.
Metodycznie zaczął zajmować się kolejnymi obrażeniami, jednym po drugim, nakładając kojącą maść, opatrunek, osłaniając obite ciało jałową gazą, starannie otulając miękkim bandażem. Charakterystyczny zapach leków powoli wypierał woń przetrawionego alkoholu, krwi i niemytego ciała, gdy Bashar radził sobie ze wszystkim, co Dante zebrał, nim w końcu dotoczył się do jego mieszkania. W końcu zajął się tym, czym na dobrą sprawę nie musiał – wilgotnym kłębkiem gazy przetarł po włosach, zmywając z nich krew i sprawiając, że choć wilgotne, nie wisiały przynajmniej polepionymi, żelazistymi strąkami. A potem przyszedł kolejny krok, czyli przetransportowanie pacjenta na kanapę.
Bashar wstał, wyciągnął z szafki zapasowy komplet pościeli. Prześcieradło okryło mebel, pojawiła się dodatkowa, obleczona poduszka, zamiast tych haftowanych, które normalnie leżały na kanapie. Tym razem kostka lekarza była cała, mężczyzna wiedział, jak przetransportować poprawnie pacjenta, nawet jeśli ów pacjent był od niego większy, cięższy i nieprzytomny, nie mówiąc już o ranach na całym ciele. Stanął za nim, przykucnął, wsunął ramiona pod pachy Dantego, dźwigając nieco tułów i pozwalając, by bezwładna głowa oparła się bezpiecznie na jego barku. Złapał przedramię mężczyzny, przy łokciu i nadgarstku, ostrożnie, by nie ścisnąć tam, gdzie były powiększające się krwiaki, a następnie dźwignął go z podłogi, pozwalając nogom przesunąć się po dywanie, zawinąć jego róg. Samo ułożenie Dantego na kanapie tak, by mężczyźnie było wygodnie i by nic nie zawinęło mu się pod plecami, było nieco trudne przez mnogość opatrunków i bandaży, a Bashar poczuł, jak bardzo jego oddech przyspieszył, nim w końcu okrył syrena pachnącą lawendą kołdrą. Lekarz przysiadł na stojącym obok fotelu, odgarnął z gorączkującego czoła te wilgotne, jasne loki.
Wstał ponownie, ogarnął, posprzątał, wybebeszył kieszenie brudnych spodni, wstawił pranie. Starł krew skąd mógł, zaprał dywan. Gruba wełna łatwo pozbyła się plam i wkrótce tylko góry porozrywanego papieru po opatrunkach, zalegającego w koszu, stanowiły pamiątkę po tym, czego Bashar musiał dokonać w przedpokoju.
— Kroplówka — mruknął do siebie, nim na powrót usiadł przy Dantem.
Zgarnął wieszak na płaszcze, znów przetrzepał lodówkę, przysiadł z drugiej strony kanapy. To był ten specyficzny zapach, unoszący się wokół mężczyzny, który Bashar bez problemu rozpoznał – Dante pił od paru dni, musiał być o wiele bardziej odwodniony, niż zdawał sobie sprawę, trochę soli fizjologicznej powinno mu pomóc. Chwila moment i kroplówka kapała powoli, a Bashar wyrzucał kolejne opakowania do kosza. Przysiadł na fotelu, jeszcze ostatni raz poświecił latarką w oczy, ale źrenice wciąż reagowały prawidłowo. Westchnął, jedną dłoń położył na nadto ciepłym czole, drugą ujął nadgarstek. Puls wciąż był przyspieszony, ale uspokajał się, gdy ciało w końcu otrzymało pomoc i odpoczynek. Kolejne westchnienie. Lekarz zrobił już wszystko, co było do zrobienia, mógł zająć się przemyśleniami.
Demon miał swe zasady i niewiele było w stanie sprawić, by je złamał. W tym wcieleniu miał mocne postanowienie, by nie zadzierzgać żadnych głębszych więzi, idąc przez kolejne lata i dekady w samotności, mając wokół siebie osoby, które lubił i które by go szanowały, lecz nie dając im dostępu do głębszych partii jego serca, nie wpuszczając ich do swego życia na tyle głęboko, by ich utrata mocniej go bolała. Demon był długowieczny – dopóki nie znalazłby się ktoś, kto magią i sprytem nie postanowiłby zakończyć jego żywota, demon trwał, niezmienny, opętując coraz to nowych śmiertelników i żyjąc życiem, które przeznaczył im ich los. Ciężki blok bazaltu, tkwiący w miejscu serca, ocieplał się i lśnił, gdy uczucia brały górę, sprawiając, że demon, plugawa istota pozbawiona ponoć serca, przywiązywał się do tych, których miał zgubić, zgodnie ze swą naturą, prowadząc ich na drogę grzechu i zatracenia.
W poprzednim swym wcieleniu, gdy opętał studenta medycyny, Bashar zadzierzgnął głębsze, ważniejsze więzi – miał żonę, miał dzieci, a jego serce krwawiło, gdy śmierć zabrała jego cielesną powłokę, oddzielając go od rodziny, przynosząc strumienie łez wylewające się z ukochanych oczu. Jak zawsze, tak gorąco pragnął utulić te spłakane oblicza, zapewnić, że nic mu się nie stało, że nie zostają sami i że wszystko jest w porządku, lecz… Lecz wiedział dobrze, że wyjawienie swej proweniencji nigdy nie kończyło się dobrze, zawsze podążały za nim strach, wstręt i odrzucenie, gdy ci, których kochał, nie potrafili poradzić sobie z nową rzeczywistością.
Serce, choć kamienne, miało swe ograniczenia.
Dlatego też nie chciał nikogo w swoim życiu, planując spokojną i samotną egzystencję, kiedy nie będzie musiał martwić się bólem i zranieniami, stanowiącymi nieodzowną część bycia śmiertelnikiem. Jak postanowił, tak zamierzał to postanowienie wykonać, a wszelkie zewnętrzne czynniki miały być mu obojętne, zbyt słabe i niewiele znaczące, by zmienić jego decyzję.
Spojrzał na leżącego na kanapie pacjenta.
Irytował go, denerwował od pierwszego pojawienia się w jego życiu, wtedy, na dyżurze, gdy pierwsze wypowiedziane przez niego słowa, okazały się po prostu beznadziejnym podrywem. Bashar wiedział, jak wyglądał, wiedział też, że było wiele osób, które ów wygląd uznawało za automatyczne zaproszenie do czegoś więcej, i próbowało swoich sił z lekarzem. Lekarskie spojrzenie i profesjonalna oziębłość najczęściej wystarczały, by natręt znudził się swym celem, szybko dochodząc do wniosku, że gra nie jest warta świeczki i że gdzie indziej na pewno szybciej przyjdzie mu odnieść sukces. Na tego uparciucha widać nie wystarczyło.
Fakt faktem, że początkowo Bashar uważał, że te parę skierowań i chłodne traktowanie, wystarczą, by ostudzić zapały syrena, lecz rzeczywistość postanowiła zadrwić z demona, ukazując mu odmienne, nieoczekiwane oblicze jego nieproszonego adoratora.
Bashar pamiętał tamtą noc w alejce i tę sylwetkę, silną i stanowczą, oddzielającą go od grupy napastników. Tej wampirzej siły nie należało lekceważyć, jednak samotne rzucenie się na pięciu napastników, tak po prostu, dla nieznajomej osoby, nie było czymś, co zdawało się naturalne i powszechne w społeczeństwie, szczególnie, że Dante wiedział, co robił i wiedział też, w jak bardzo niekorzystnej sytuacji się stawiał, biorąc na siebie aż tylu przeciwników. A mógł po prostu zadzwonić po policję, grać na zwłokę, może odciągnąć jakoś napastników – było tyle opcji, dzięki którym nadal pomógłby Basharowi, lecz bez narażania własnego zdrowia i kończenia potem na lekarskiej kanapie, z licznymi szwami okrywającymi ciało.
Normalnie by go pogonił. To znaczy, nadal opatrzyłby wszystkie jego rany, bo jakkolwiek Bashar był demonem, był też lekarzem i nie miał w zwyczaju odmawiać pomocy potrzebującemu jego opieki pacjentowi. Ale reszta? Nie było jego obowiązkiem ani problemem, by radzić sobie z cudzymi uczuciami, szczególnie gdy nie zrobił absolutnie niczego, by je w ogóle wywołać. Słowem nie powiedział mężczyźnie, że chociaż rozważa cokolwiek, gestem nie dał znać, że owo cokolwiek jest w ogóle możliwe. Snucie się za nim, gdy jeździł konno albo chodził na jogę tylko dolewało oliwy do tego poirytowanego ognia, a wydzierając się mu pod oknem, Dante przekroczył już ostatnią barierę.
No dobrze, głos miał ładny, mógłby go używać w lepszym celu.
Niemniej jednak gdy Dante wlał mu się do mieszkania i siedząc chwiejnie pod komodą, walcząc o zachowanie przytomności, w końcu szczerze powiedział, co mu leży na sercu, tym razem nie uciekając się do żadnych idiotycznych tekstów, Bashar odkrył, że po prostu ciężko mu przywołać ten zwyczajowy chłód i obojętność, którymi najczęściej radził sobie w podobnych przypadkach. Przez długą chwilę demon patrzył w mroku na ledwie widoczny zarys potarganych włosów i ważył coś w sercu, zastanawiając się, co ma zrobić z tym problematycznym pacjentem.
— Jeden wieczór — powiedział w końcu. — Nie więcej.
Blask poranka przeszedł w łagodne światło południa, lecz duży pokój w mieszkaniu Bashara wciąż tonął w przyjemnym półmroku. Zaciągnięte uprzednio kotary sprawiały, że drażniące światło nie dostawało się do wewnątrz, pozwalając pacjentowi korzystać ze spokojnego wypoczynku tyle, ile jego ciało potrzebowało. Lekarz czuwał przy nim, kiwając się sennie, co jakiś czas otwierając oczy, popatrując na niego uważnym spojrzeniem. Przez noc nie działo się nic specjalnego, jedyne, do czego Bashar wstał, to żeby powiesić pranie i zdjąć pustą kroplówkę.
Poczuł, że jego pacjent powoli się budzi. Oddech stał się głębszy, Dante westchnął przez sen, poruszył się nieco, jakiś dźwięk wydobył się z gardła. I chyba to on w końcu przywołał mężczyznę do rzeczywistości – te mroźnobłękitne oczy otworzyły się, przez moment szukały czegoś wokół, próbowały zrozumieć rzeczywistość, nim zawiesiły się na postaci lekarza. Dante patrzył na niego podejrzanie długą chwilę, mrugając powoli.
— Czyli jednak umarłem — powiedział w końcu, a nieco smutny, zrezygnowany uśmiech wykwitł na przemęczonej i obitej twarzy.
— Nie na mojej warcie — odparł Bashar, obracając ten zrezygnowany uśmiech w równie zrezygnowany śmiech.
— Niemożliwe… gdybym żył, wszystko by mnie bolało.
— Mówiłem ci, że jak ja się tobą zajmę, to nic nie będzie bolało.
Dante próbował się chyba podnieść, ale w końcu odpuścił. Zapadł się głębiej w poduszki, Bashar odgarnął jeszcze opadające na oczy kosmyki.
— Jak się czujesz?
— Bywało lepiej. — Syren chciał chyba wzruszyć ramionami, mnogość opatrunków nieco go powstrzymała. — Ale nie narzekam. Jest… jest już dobrze.
— Jesteś głodny? — Dante pokiwał głową. — To dobrze. Powinieneś coś zjeść.
Ciche westchnienie wydobyło się z syreniej piersi, gdy lekarz zabrał dłoń z czoła, puścił nadgarstek, wstał.
— Pytanie mam — podjął Dante.
— Pamiętam, potrzebujesz prysznica. — Bashar z powrotem usiadł przy pacjencie. — Ale wolałbym, żebyś na razie najpierw zjadł i wziął leki, bo znieczulenie niedługo puści, a ja nie mam więcej zastrzyków, tylko leki doustne, których nie powinno się brać na czczo.
— Jak mnie trochę zacznie boleć, to się nic nie stanie, przeżyję…
Lekarz zaczął kręcić głową, nim Dante skończył w ogóle swą wypowiedź.
— Dante. — Pacjent poruszył się w miękkiej pościeli. — Jesteś w dużo gorszym stanie, niż ostatnio, masz rozległe obrażenia na całym ciele. To, że założyłem ci mniej szwów, nie oznacza, że nic wielkiego się nie stało. Jesteś osłabiony, chociaż na razie nie czujesz tego w pełni, a ja nie chcę, żebyś stracił przytomność po prysznicem i coś sobie zrobił.
Nie było żadnej idiotycznej riposty, żadnego żałosnego podrywu ani innego tekstu, który znów sprawiłby, że pacjent zasłużyłby na to twarde, lekarskie spojrzenie.
— Bashar. — Lekka pauza, gdy te podpuchnięte usta same wygięły się w nieznacznym uśmiechu. — Spałeś chociaż trochę?
— Spałem — odparł lekarz. — Nie martw się. Tym razem jestem w dobrej formie i zajmę się tobą, niczym nie musisz się przejmować. Po prostu skup się na odpoczynku.
— Co tylko pan doktor zaleca.
Jeszcze poprawił mu tę kołdrę, obejrzał trochę twarz – krwiaki oczywiście się powiększyły, rozlały całkowicie, prezentując w pełni, jak rozległe były obrażenia. Bashar westchnął, pokręcił ze zrezygnowaniem głową, nim wstał i zabrał się za odsłonięcie zasłon.
— Późno się zrobiło — zauważył Dante, widząc, że słońce zdecydowanie minęło już południe.
— Pora obiadowa. — Bashar przeszedł do kuchni, zaczął kręcić się wokół lodówki. Miał przygotować co innego, ale teraz zależało mu, żeby jedzenie było gotowe szybko, nie było czasu na marynowanie wszystkiego i jakieś bardziej skomplikowane potrawy. — Mam nadzieję, że lubisz ryż z jajkiem.
— Wszystko lubię.
Ten brak durnych tekstów był taki odświeżający, Bashar mógłby się przyzwyczaić.
Dante wziął sobie do serca ten odpoczynek i zamilkł na kanapie, trochę wodząc wzrokiem za Basharem, trochę chyba przysypiając. Demon zaś wydobył z lodówki, co trzeba, zawinął rękawy koszuli zajął się krojeniem, przyprawianiem, w międzyczasie olej zaczął grzać się w woku, w kuchni uniósł się przyjemny aromat. W olej wskoczyły krewetki i starty imbir, po chwili dołączyło jajko, potem marchewka, groszek i kukurydza, na końcu wczorajszy ryż. Twardy i sypki, gładko połączył się z jajkiem, wyzłocił w aromatycznym oleju, tworząc sycące tło dla reszty składników. Bashar wyłączył kuchenkę, wyjął dwie miski, nałożył ryż. Jeszcze nasiona sezamu do smaku, trochę zielonej dymki do dekoracji i już, potrawa była gotowa. Dante zaczął gramolić się z kanapy.
— Leż, nie będziesz jeszcze wstawał.
Bashar wyciągnął ten niewielki stolik, który przystawiał sobie, kiedy akurat postanowił coś pochrupać, siedząc na kanapie. Ustawił na nim obie miski, zgarnął jeszcze łyżkę i pałeczki.
— Leż, ja pomogę ci usiąść.
— Dam radę sam.
Bashar westchnął, ustawił stolik na fotelu, pochylił się nad swym pacjentem.
— Musisz uważać na opatrunki — powiedział, wbrew protestom i zapewnieniom, że da sobie radę, wprawnym ruchem chwytając pacjenta pod pachy, napierając ostrożnie i sadzając w końcu Dantego.
Poprawił mu jeszcze poduszkę, ustawił stolik na kolanach, zostawił na nim jedną, większą miskę, oraz łyżkę. Sam zaś zgarnął drugą miskę i pałeczki, usiadł zaraz obok, w fotelu.
— Smacznego — powiedział. — Jedz powoli, nie oparz się.
Syren obdarzył go jakimś nieokreślonym uśmiechem, chwycił zdrową ręką za łyżkę.
— Smacznego.
Zjedli we względnym milczeniu. Bashar nie zaczynał wiszącego nad nimi tematu, Dante zaś go nie naciskał, czekając aż lekarz postanowi odpowiedzieć. Temat jednak nadal nie nadszedł, demon błyskawicznie uporał się ze swym jedzeniem, nie czekał na Dantego, tylko zaraz zabrał się za przygotowanie mu nowej porcji leków. Na spodeczku pojawiły się jakieś tabletki, w szklance zawirował dobrze znany, mętny płyn. Pacjent grzecznie wziął wszystkie pigułki, popił kredową zawiesiną, zagryzł ostatnią krewetką, podziękował. Naczynia wylądowały w zlewie, Bashar wrócił do Dantego z nożyczkami i mokrą gazą.
— Nie kręci ci się w głowie?
— Nie, jest w porządku.
— Nie jest ci słabo albo niedobrze?
Dante pokręcił głową.
— Nie czuję się aż tak źle.
Bashar przystąpił do systematycznego radzenia sobie z założonymi poprzedniej nocy opatrunkami. Bandaże znikały po kolei, wilgotna maścią gaza poleciała na podłogę, odsłaniając w pełni ślady po pobiciu. Siniak na siniaku, czerwone i fioletowe pręgi, do tego otarcia i ledwo schodząca opuchlizna. Bashar z trudem powstrzymał się, by nie pokręcić głową i nie westchnąć.
— Jak pójdziesz pod prysznic — nożyczki gładko przecięły materiał — to nie zamykaj za sobą drzwi. Jeśli zrobi ci się słabo, po prostu usiądź w brodziku i mnie zawołaj.
— Nie zrobi mi się słabo. — Bashar podniósł na niego wzrok. — Ale dobrze, zostawię otwarte drzwi.
I znów, brak jakichkolwiek głupich wypowiedzi. Lekarz nawet nie marszczył już tak bardzo brwi, a jego głos stracił te karcące, zmuszające do posłuszeństwa nuty. Pomógł Dantemu wstać, jeszcze ostatni raz spytał, czy na pewno nie kręci mu się w głowie, na co znów dostał zapewnienie, że jest w porządku, a na koniec wysłał go z ręcznikiem do łazienki, choć Dante jak zwykle zarzekał się, że ręcznika nie potrzebuje. Drzwi zamknęły się za nim, demon uprzątnął porozrywane opatrunki, schował naczynia do zmywarki. Szum wody wydobywał się z łazienki, Bashar zaś zerknął w stronę kupionych impulsywnie owoców. Dante powinien coś jeszcze zjeść, a lekarz pamiętał, że mężczyzna darzył granat ciepłymi uczuciami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz