13 sierpnia 2023

Od Ignisa do Dantego

To pójście do baru, to był, kurwa, jakiś żart.
Ignis nie zgodziłby się, gdyby nie imię Ioannisa, które przewinęło się w tym irytującym potoku słów wypływającym z ust krawca. Jeden raz i niech idzie precz, mówił sobie muzyk, nie zamierzając grać w żadnego cymbergaja ani tym bardziej dać się w niego ojebać. Wypije coś mocniejszego po całym dniu, należało mu się, szczególnie że musiał przez jego większość znosić tę dantejską obecność, a potem wróci do domu i tyle tego będzie. Jak Ioannis nigdy się nie mylił w kwestii oceny cudzego charakteru, tak teraz Ignis miał nieodparte wrażenie, że oto przyszedł ten pierwszy, historyczny moment pomyłki.
Bar jak bar – tu lada, tu stoliki, pod ścianami jakieś gry. Gdzieś tam majaczył bilard, zaraz obok tarcza czekała na rzutki, kawałek dalej stał ten nieszczęsny stół do cymbergaja. Za winklem była chyba dalsza część przybytku, jakieś kolejne pomieszczenie, ale stojąc od wejścia, Ignis nie widział, co tam było.
Zamówili, usiedli. Szklanki z trunkami spoczęły na podkładkach, za jakiś czas miały wjechać burgery, muzyka zapewniała trochę prywatności. Początkowo siedzieli w szóstkę – bo przecież jak opijać sukces, to całą drużyną – więc może dlatego nic nie sypnęło się na starcie. Ioannis dzielnie moderował rozmowę, Arieth sączył swój cydr, Raam robił się coraz głośniejszy, Seymour nawet raz się uśmiechnął, Ignis zaś poczuł, że chyba jednak nie jest już tak zirytowany, jak na początku. Tutaj, w barze, Dante nie musiał maglować go kolejnymi niepotrzebnymi poprawkami ubrań, rozmowa przestała kręcić się wokół biznesu, spłynęła na lżejsze i luźniejsze tematy. Krawiec opowiedział trochę zabawnych anegdotek, Raam zaśmiewał się z nich do rozpuku, Ioannis wtrącał coś o tym, przez co Vox przechodzili, nim Norbert wywindował ich na szczyty list przebojów i przeszli od supportu wpisanego małym druczkiem na samym dole programu koncertu, do największej czcionki dominującej środek plakatu.
Burgery przyszły, przyjemnie wypełniły żołądki, zapach dobrze przypieczonego mięsa i bułki uniósł się nad stołem. Poskubano frytki, Raam zagryzł jeszcze ostrymi skrzydełkami, w końcu stół opustoszał z pojedynczych talerzy. Puste szklanki zastąpiły nowe, pełne, a na środku stołu pojawiła się cała miska nachosów i parę innych zakąsek wchodzących dobrze z alkoholem. Arieth zrobił się nieco rozmowniejszy, Ioannis zaś dla odmiany powoli ustępował pola, oddawał rozmowę pozostałym, a ten lekki, spokojny uśmiech majaczył na jego twarzy, gdy odwracał ją od rozmówcy do rozmówcy, wsłuchując się w tembr głosu, wychwytując z niego jasne, pogodne barwy. Czas płynął podejrzanie szybko, wjechała trzecia kolejka, koszyk nachosów zaświecił dnem, Raam skinął po następny. W końcu Ioannis pouśmiechał się, podziękował i pożegnał, dobywając swojej laski. Zniknął od strony wyjścia, żegnając przybytek tęczą rozwianych włosów i spokojem wymalowanym na tej wszechwiedzącej twarzy.
Arieth zaczął się lekko kiwać, a coraz szerszy uśmiech jasno mówił, że czwarta kolejka powinna go ominąć. Zwierzołak burczał coś pod nosem, że wcale mu aż tak nie weszło, ale ominął kolejkę, pokiwał się jeszcze trochę, zagryzł przekąską. Ciemność kładła się za oknami, gdy basista zaczął patrzeć nieco przytomniej, w końcu ziewnął, wspomniał coś o byciu rannym ptaszkiem, i też zniknął w tłumie, kierując się w stronę wyjścia. Przy stole została czwórka.
— Nie będę z tobą grał w żadnego cymbergaja — odparł Ignis, bębniąc palcami po szklance, w końcu pociągając łyk.
— Bo wiesz, że cię ojebię — wytłumaczył cierpliwie Dante, obdarzając muzyka obezwładniającym uśmiechem i za nic sobie mając powątpiewające spojrzenie rzucone przez te lśniące oranżem oczy. — Cykasz się, Ignis.
— Coś się tak uparł na tego cymbergaja? — prychnął muzyk.
— No słuchaj, zawsze możemy zagrać w coś innego, skoro jesteś taki niepewny swoich umiejętności. — Dante odchylił się na siedzisku. — Wybierz coś innego, i tak cię ojebię.
Raam szturchnął wokalistę.
— Dawaj, Ignis, my też się chcemy z ciebie pośmiać.
Genashi zaklął, spojrzał na Seymoura, lecz były czarodziej stanowił ostatnią osobę, u jakiej ten mógłby szukać wsparcia. Ignis westchnął.
— Rzutki?
— Rzutki. — Dante dopił zawartość szklanki, klepnął otwartą dłonią blat, skinął Raamowi, by postarał się o następną kolejkę. — Robimy tak, Zapałka…
— Nie nazywaj mnie tak.
— …jak ja trafię, to ty lecisz shota, a jak ty trafisz, to ja piję. Zgoda?
Ignis uniósł brew.
— Ja cię na detoks nie będę po tym odwoził.
— Nie martw się, ja cię z chęcią odwiozę, tylko się trzymaj w miarę na bagażniku.
Genashi wywrócił oczami, pokręcił głową.
— Skąd wytrzasnąłeś tyle pewności siebie?
— Z doświadczenia. A teraz chodź, akurat jakieś leszcze zwolniły nam miejsce.
Klepnięcie w plecy jedną z wielkich dłoni Raama i Ignis zebrał się z siedziska, burcząc pod nosem, lecz poszedł w kierunku rzutek, stanął, gdzie trzeba, złapał pierwszą z nich. Plastikowe, czerwone lotki, przesunęły się między palcami.
— Startuj, Zapałka. Dam ci fory – rzuć pierwsze pięć rzutek i nawet, jak wszystkie spudłujesz, to ja i tak lecę shota. Co ty na to?
— Nie potrzebuję żadnych forów.
— Udowodnij. — Dante przeciągnął głoski, a jego usta rozciągnęły się w tym wkurwiającym uśmiechu.
Ignis prychnął, nie wiadomo już, który raz tamtego wieczoru, i stanął naprzeciwko tarczy. Przyjął pozycję, przez moment ważył w dłoni rzutkę, zerknął na trzymającego wszystkie cztery kciuki Raama i uśmiechającego się pobłażliwie Seymoura. A potem wziął zamach, rzutka poleciała w stronę tarczy, wbiła się w sam brzeg.
— Nie jest źle, tylko tym razem spróbuj tak bliżej tego kółeczka na środku. — Zadrwił Dante. — Widzisz je, czy pokazać palcem?
— Pokaż palcem, to akurat dostaniesz rzutkę prosto w niego.
— Serio? Po twoim poprzednim rzucie powiedziałbym, że na linii najbezpieczniej.
Mężczyzna wyszczerzył wampirze kły, Raam wybuchnął śmiechem, Seymour pokręcił głową. Ignis zmarszczył brwi. Ioannis poszedł i od razu wszystko szło w złą stronę.
— Zobaczymy. — Burknął gniewnie.
Skupił się mocniej, próbując ignorować to, że świat się nieco kołysał i że dłonie nie słuchały go tak, jak tego chciał. Zmierzył wzrokiem środek tarczy, zmrużył oczy, posłał kolejną rzutkę.
— Widzę, Zapałka, że dbasz o moje zdrowie i nie chcesz, żebym trafił na ten detoks.
— Spierdalaj — poradził mu uprzejmie muzyk, Dante parsknął śmiechem.
Kolejne rzutki poleciały w stronę tarczy, Dante w końcu wychylił dwa niewielkie kieliszki. Stanął naprzeciwko tarczy.
— Teraz patrz, jak się to robi.
Ignis zdążył wywrócić oczami tylko raz, nim Raam musiał zawołać po pięć shotów. Wokalista poradził sobie z nimi o wiele za szybko, prawie przegapił moment, gdy Seymour pakował rzutki w tarczę. Potem przyszedł czas na Raama, lecz Ignis nie do końca nawet zarejestrował, ile rzutek trafiło, a ile nie. Świat kołysał się zbyt intensywnie, kolejne rzutki poleciały w miarę w stronę ściany, trafiły chyba jakimś niemożliwym do przewidzenia zrządzeniem losu.
— Tak się rzuca. — Burknął Ignis, wspierając dłonie na biodrach i z dumą oglądając tarczę, w której rzutki jakimś cudem tkwiły, choć na samych brzegach.
— Zapałka, ty sobie może, chłopie, usiądź trochę.
— Nigdzie nie będę siadał. — Muzyk nie dawał za wygraną.
Kolejne pięć shotów później Ignis patrzył na swego oponenta półprzytomnym wzrokiem, nawet nie zwracając uwagi na to, co robili Seymour z Raamem. Ktoś tam omiótł ich urażonym spojrzeniem, że tak długo okupują rzutki, więc Dante złapał genashiego za bark, pociągnął w stronę cymbergaja.
— Pamiętasz, obiecałeś, że dasz się ojebać w cymbergaja.
— Sam jesteś cymbergaj — wypalił Ignis, stając za stołem, dając sobie wcisnąć do ręki jakąś plastikową kształtkę.
Oczywiście, że przegrał z kretesem, a Dante ojebał go, aż miło. Dwucyfrowy wynik syrena sprawił, że Seymour trzymał się za boki ze śmiechu, Raam zaś wziął na siebie część shotów przeznaczonych dla Ignisa, mówiąc, że chłopa trzeba będzie zeskrobywać z podłogi, jak tak dalej pójdzie.
— Ignis, weź, odpowiedz szczerze. Jest jakaś gra, w którą nie zasysasz? — spytał z troską Dante.
W odpowiedzi otrzymał nieco nieprzytomne spojrzenie okraszone dumnie wystawionym, środkowym palcem, i jakieś niewyraźne zapewnienie o tym, że Ignis zaraz go poskłada, Dante nawet nie będzie wiedział, co go trafiło.
— To może karaoke? — podrzucił niezobowiązująco Seymour, popatrując to na Ignisa, to na Dantego.
Ten ostatni uśmiechnął się lekko, lecz w końcu skinął głową, zerknął na wokalistę.
— Co tam, Zapałka. Najebany też śpiewasz, czy będziesz leciał do śpiulkolotu?
— Pierdol się — poradził mu niewyraźnie muzyk.
— Jak najebany Ignis śpiewa, to zawsze jest wesoło — podjął Raam, uciekając wzrokiem w stronę tego dodatkowego pomieszczenia, gdzieś na tyłach baru. — Idziemy?
Wcale nie było tak, że pozostali członkowie zespołu doskonale wiedzieli, co się stanie, gdy pijany Ignis dostanie w dłonie mikrofon i wcale nie było tak, że zupełnie świadomie upchnęli obu mężczyzn w niewielkim pomieszczeniu z sofami, gdzie połowę ściany zajmował ekran wyświetlający tekst piosenki.
Świat kręcił się zbyt wesoło, by Ignis protestował, gdy Dante stwierdził, że powybiera mu piosenki. W sumie to wręcz przeciwnie – całość zapowiadała się ciekawie i radośnie, genashi był już w bloczkach startowych do tego, by zmierzyć się z dowolnym utworem – im cięższy i dziwniejszy, tym lepiej.
Raam i Seymour rozparli się na kanapach, Dante przewertował gruby folder piosenek, pijacki uśmiech rozjaśnił twarz.
— Mam doskonały pomysł — mruknął, a potem wyklikał coś na terminalu, na ekranie pojawiły się pierwsze słowa, głośnik zaś zapodał wstęp.
Ignis ścisnął mikrofon, wsłuchał się w melodię. Dźwięk obijał się gdzieś z tyłu głowy, gdzieś słyszał tę piosenkę, lecz zaćmiony alkoholem umysł nie do końca potrafił ją umiejscowić. Mimo to genashi się nie poddał, wierząc bezkrytycznie w swe umiejętności. Przymknął oczy, skupił się, zapadł między nuty.
Tę pszczółkę, którą tu widzicie, zowią Mają — zaczął melodyjnie, łapiąc od razu poprawną tonację. — Wszyscy Maję znają i kochają…
— Ja pierdolę — parsknął Dante, zgarniając szklankę ze stolika.
Maja fruwa tu i tam, świat swój pokazując nam — kontynuował Ignis.
— Mówiłem, że jak najebany Ignis śpiewa, to jest wesoło.
Dziś spotka was maleńka, zwinna pszczółka Maja.
— Kurwa, zapierdolę się…
Śmiała, sprytna, rezolutna Maja…
— No nie mogę…
Mała przyjaciółka Maja…
— Trzymajcie mnie, kurwa, bo nie wyrobię…
Maju (Maju), Baju (Baju), Maju, cóż zobaczymy dziś? — Ignis nabrał głębiej tchu. — Tę pszczółkę, którą tu widzicie, zowią Mają…
Dante prawie zjechał pod stół, usiłując zdusić śmiech, Ignis zaś dotarł do końca utworu, spojrzał z tryumfem na syrena.
— Lecisz shota — oznajmił, nie myśląc nawet o tym, że przecież nic takiego nie ustalili, Dante zaś nie protestował, przejrzysty alkohol zniknął w syrenim gardle.
— Dobra, Ignis, to teraz będziesz śpiewał… — wtrącił się Seymour, przekartkowując katalog piosenek. — O, na tym się, kurwa, poskładasz.
— Ja się nigdy na niczym nie poskładam — odparł hardo genashi, mocniej ściskając w dłoni mikrofon, nie myśląc nawet o tym, że może mógłby dać komuś innemu zaśpiewać. — Dawaj!
— Nie masz litości — parsknął śmiechem Raam, gdy pierwsze akordy utworu zabrzmiały.
Ignis zakołysał biodrami, nieprzytomny wzrok ledwie zawiesił się na tekście, pierwszy wers wszedł z lekkim opóźnieniem, lecz muzyk błyskawicznie odnalazł odpowiednie tempo i tonację.
Can't explain all the feelings that you're making me feel — zaczął, Dante zaś ożywił się, poprawił na kanapie.
— Widziałem jebany teledysk do tego!
Touching you, God, you're touching me — Ignis perfekcyjnie przemknął przez oktawy.
— Kurwa — wydusił Dante.
I believe in a thing called love!
Wysokie tony nie poskładały Ignisa, mężczyzna bez problemu wjechał w niemożliwy falset, Dante kisł na kanapach, transformując w czajnik.
— D-dosyć — jęknął syren, trzymając się za brzuch.
Czy Ignis usłuchał? Jasne, że nie. Kolejne wersy płynęły gładko, sprawiając, że syren nie był w stanie dobyć głosu. Raam rechotał niczym przerośnięta żaba, Seymour siedział tylko i wibrował w ciszy, usiłując przetrwać śpiewającego Ignisa. Genashi miał w dupie wszystko i wszystkich, a jego potrzeba śpiewania przeważyła nad każdą inną. Dante wychylił jakąś szklankę, nie patrząc nawet na zawartość.
— Dobra, Ignis, dawaj teraz kowboja — parsknął Raam, wyklikując coś na panelu.
— Kowboj fajnie, ale do tego potrzeba więcej chłopa.
— To się posuń, leszczu!
Raam i Seymour zajęli miejsca, Ignis nie puścił swego mikrofonu, stojąc tuż za nimi. Żaden z muzyków nie przejął się tym, że Dante rozpiera się na dalszej części kanapy, biernie obserwując ich poczynania. Dla Ignisa istniała już tylko muzyka, mężczyzna koniecznie chciał wykazać się swoimi zdolnościami, a im trudniejsza była piosenka, tym więcej werwy i pary miał ten zamroczony alkoholem umysł.
Seymour i Raam poradzili sobie z pierwszymi wersami, asura wygwizdał kolejne zwrotki, a potem…
Aaaaa! — zaczął Ignis, wpasowując się w tekst piosenki. — Uuuuu!
— Zapierdolę się — Dante prawie popłakał się przy stole. — Normalnie nie mogę!
Eeeee! – kontynuował Ignis, idealnie niewrażliwy na umierającego ze śmiechu syrena.
— Ja jebię — Dante wychylił shota, prawie zjechał znów pod stół. — Nie wyrobię, z Zapałką.
Zapałka tymczasem skończył utwór, spojrzał na Dantego, wyczekując kolejnego wyzwania. Syren usiłował opanować jakoś śmiech, z wyzwaniem wyleciał Raam.
— To teraz ten pojeb z Medvii — zawyrokował.
Seymour i Dante spojrzeli na niego.
— Nie — wypalił gitarzysta.
— Co? — odparł syren.
— Lecisz — wykrzyknął genashi, mocniej łapiąc za mikrofon.
Dziwne dźwięki popłynęły z głośników, Ignis znów zakołysał biodrami, chętnie zabrał się za śpiew.
I've come to give this song — zaczął wokalista, wpasowując się w dziwną piosenkę.
— Co to ma być, kurwa — wypalił Dante, nim Seymour podsunął mu kolejnego shota. Syren wypił, wrócił wzrokiem do Ignisa. Ten odleciał totalnie, nie przejmując się już niczym.
Chandra Brambra Chandra Chandra Bendram — zaintonował, nim jego głos przeszedł w przedziwne dźwięki i tony, zmagając się z kolejnymi wersami piosenki. — Aha, aha, hahaha, hahaha-ha…
Dante zdołał wydusić z siebie kolejną kurwę, nim zgarnął od Raama kieliszek, poleciał z następnym szotem, nie licząc już w ogóle, ile ich poszło tego wieczora. Ignis nie liczył też, ile piosenek zaśpiewał, nim Raam nie wyciągnął mu mikrofonu z dłoni i nie usadził na kanapie.
— Szooo…. — spytał gniewnie wokalista, próbując z powrotem pochwycić swoją zabawkę, lecz mikrofon wyleciał spoza zasięgu jego dłoni.
— Styka ci tego śpiewanka, Ignis — poradził mu perkusista.
— Ch-chuja… — odparł niewyraźnie, wodząc wzrokiem za mikrofonem, lecz Raam przytrzymał go skutecznie.
— Idziesz spać, Ignis.
— Neprawda — burknął, nim Raam po prostu przerzucił go przez ramię niczym bezwładną pacynkę.
Nie zauważył, że Dante przedstawia sobą podobny obraz trzeźwości, że Raam bez wysiłku łapie go pod pachę, a Seymour pływa gdzieś wokół, z błękitnymi tatuażami rozmywającymi się na granicy widzenia, gdy ten odpowiedzialniejszy z gitarzystów Voxa starał się uregulować rachunek całej ekipy. Syren wydusił coś pod nosem, nim Ignis zarejestrował w ogóle chłód nocnego powietrza, omywający go znienacka.
— Tak, Dante, twój „jowejek” też bierzemy.
— Psnka…? — Wydobyło się spod ciemnej czupryny. Genashi skupiał się na tym, że zabrali mu mikrofon, a chciał pośpiewać. Ten dźwięk nadciągającego tramwaju byłby dobrym akompaniamentem.
— Jutro będziesz śpiewał
Głos Raama dobiegł z daleka, Seymour gdzieś zniknął, ta jasna grzywa kołysząca się na drugim ramieniu asury musiała należeć do Dantego. Ignis nie zdołał zebrać dość myśli, by zsyntezować coś sensownego i odpłynął w zalany alkoholem sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz