Posprzątał naczynia, starł blaty w kuchni, poszedł do sypialni. Położył się tak, jak stał, nie przejmując tym, że prysznic byłby dobrym pomysłem i że powinien był się przebrać. Kotary nie zasunął, lecz światło mu nie przeszkadzało. Zasnął jak kamień, zapadając się w nieruchomą ciemność, pozwalając w końcu odpocząć umysłowi, puszczając wodze świadomości.
Chłodna szarość skradała się za oknem, gdy Bashar znów otworzył oczy. Ciało miał zdrętwiałe – naprawdę spał jak kłoda, nawet nie poruszył się przez sen. Lekarz przekręcił się na plecy, przeciągnął, poruszył lekko kostką. Niezmieniony bandaż uwierał, w żołądku ssało, Bashar czuł się brudny i zapuszczony. Ale to było coś, czemu mógł łatwo i szybko zaradzić, szczególnie teraz, gdy jego umysłu nie zasnuwała już mgła zmęczenia, a myśli biegły sprawnie.
Zerknął za okno, wrócił wzrokiem do stolika nocnego, sięgnął po telefon. Jeden procent baterii wystarczył, by włączyć na chwilę wyświetlacz i poinformować Bashara, że oto wstał nowy poranek, a on sam przespał właśnie poprzedni dzień i całą noc. Demon westchnął, skinął głową. Spodziewał się takiego obrotu sprawy. Jeśli on nie wybierze dla ciała momentu na odpoczynek, ciało zrobi to za niego – powtarzał to swoim pacjentom, sam zaś balansował na granicy, docierając do samych granic, znajomość własnego ciała i lekarską wiedzę biorąc jako argumenty, dlaczego jemu wolno, a innym nie. Zdarzenie, którego miało nie być, rozsypało jego plany niczym domek z kart.
Z łazienki wyszedł, czując się o niebo lepiej – gorąca woda pomogła na zdrętwiałe barki, zmyła z niego resztki zmęczenia. Doprowadził się do porządku, ten dzień mógł wyglądać jak leniwa sobota. Potrzebował czegoś takiego.
Kostkę opatrzył ponownie – opuchlizna już ładnie schodziła, maść z pochodną diklofenaku działała, jak powinna. Teraz powinien po prostu nie przeciążać kostki, pozwolić jej we własnym tempie wrócić do pełnej sprawności. Zostało zrobienie sobie czegoś do jedzenia, bo zapadnięty żołądek usilnie domagał się wszystkich zaległych posiłków.
W końcu pozwolił, by jego myśli naturalnie uciekły do „wypisanego” poprzedniego dnia pacjenta.
Miał nadzieję, że Dante zastosuje się do jego zaleceń, jednak ten jego wyrobiony przez więcej niż jeden lekarski żywot zmysł mówił mu, że szanse na to były znikome. Bashar westchnął.
— Może chociaż do tej przychodni poszedł — mruknął pod nosem, sięgając po kolejną kanapkę, choć szczerze w to wątpił.
Nie lubił, gdy rzeczywistość odmawiała mu kontroli nad poczynaniami pacjenta, a w kwestii Dantego… Cóż, nie powiedział mu, że ma przyjść za trzy dni do kontroli. Logika podpowiadała, że już więcej nie zobaczy charakterystycznego mężczyzny, że ich ścieżki rozeszły się na dobre, bo zapewne po tym całym wydarzeniu z dresiarzami mężczyzna porzuci swoje zabawy w nachodzenie go w gabinecie i tyle będzie z powodów, dla których mieliby się ponownie widzieć. Jeśli faktycznie postanowiłby mu oddać te pudełka i torbę, mógł je bez problemu zostawić Grace, nie byłoby to w żaden sposób dziwne. Logika logiką, lecz Bashar czuł gdzieś w głębi swojej demonicznej duszy, że był to mało prawdopodobny obrót wypadków, zaś los miał jakieś inne plany. Demon znów westchnął. A mógł powiedzieć mu, by przyszedł na kontrolę. Lekarz zająłby się przecież wszystkimi jego ranami, wtedy na pewno nigdzie nie zostałaby żadna blizna.
— Nawet na łopatce — powiedział w pustą przestrzeń.
Bashar wszedł do pustej sali, skierował kroki ku swemu zwyczajowemu miejscu. Do zajęć pozostało jeszcze sporo czasu, lecz lekarz lubił przyjść nieco wcześniej, zająć swoje ulubione miejsce i oddać się krótkiej medytacji, oczyścić umysł przed zajęciami.
Światła zgaszono, tylko wąski pasek oświetlenia podłogowego rozganiał ciemność pomieszczenia. Łagodny oranż kładł się spokojnymi smugami, wspinał w górę ścian, delikatnie barwił przestrzeń. Wydawało się, jakby kroki zaprowadziły do jakiejś ukrytej świątyni, gdzie spokojny blask świec kierował myśli w stronę czegoś więcej, pozwalały im zagłębić się w sam rdzeń duszy, przemyśleć sprawy, jakie umykały śmiertelnemu pojmowaniu.
Bashar rozłożył swoją matę, usiadł, splótł nogi w pozycji półlotosu, dłonie ułożył w mudrę, zamknął oczy.
Ten dzień był ciężki. Ten tydzień był ciężki. Zmęczenie i napięcie wkradło się w barki, sprawiając, że mięśnie same spinały się w ten nienaturalny sposób, jaki miał zostawić w ciele ból na wieczór. Bashar miał zbyt wielu pacjentów, ostatni dyżur to był jakiś koszmar, w trakcie operacji były komplikacje. Na tyle poważne, że niewiele brakowało, by stracił pacjenta.
Zmarszczka pojawiła się między brwiami, gdy myśli lekarza krążyły wokół minionych spraw, nie znajdując dla nich rozwiązania, bo jak odwrócić coś, co już minęło? Bashar westchnął ciężko. To rozpamiętywanie to było jak zajmowanie się ledwie otrzymaną raną, grzebanie w szwach i bandażach tylko po to, by w nich grzebać, jak to dyktowała niezdrowa ciekawość. Niektórzy pacjenci tak mieli, nic dobrego z tego nie wynikało.
Demon wziął kilka głębszych wdechów, powoli uspokajając serce, odrywając myśli od szpitala i kierując je ku innym sprawom.
Dźwięk przelotnie rozbił jego koncentrację – ktoś wszedł do sali, podszedł do stojaka z matami, zgarnął jedną, wyłożył ją obok maty Bashara. Lekarz westchnął wewnętrznie – ktokolwiek to był, miał przecież całą salę do wyboru. I wybrał miejsce tuż obok. Cóż, trudno. Mężczyzna nie dał się więcej rozproszyć, zwrócił myśli ku swemu wnętrzu, wrócił do swej medytacji.
Skręcona kostka wróciła już do pełni sprawności. Ból zniknął, demon mógł wrócić na zajęcia jogi, a staw na pewno by go nie zawiódł. Poza tym następnego dnia miał wolne, mógł nieco odpocząć, planował nie wstawać wcześnie, poświęcić dzień na książki i relaks. Kupił kolejny tom serii, którą czytał, perspektywa powrotu do historii, na którą tyle czekał, napawała niecierpliwością.
Mięśnie ud rozluźniły się nieco, kolana opadły niżej, lekarz głębiej zapadł się w asanę.
Pogoda robiła się coraz cieplejsza, słońce uśmiechało się do ludzi, drzewa budziły z zimowego snu. To był dobry czas na spacer, na rozprostowanie kości i podziwianie rozkwitającej powoli przyrody. Pory roku mijały, zmieniały się cyklicznie – niby takie same, lecz za każdym razem inne, zaś demon, mimo wieków spędzonych na tym świecie, wciąż znajdował radość w corocznych przemianach.
Ramiona rozluźniły się, opadły, głowa odchyliła się nieznacznie, kark przestał być aż tak napięty.
Gdzieś tam odezwały się jakieś szelesty, jakieś kroki. Godzina zajęć się zbliżała, kolejne osoby wchodziły do sali, zajmowały swoje miejsca.
Wkrótce sobota, a to oznaczało zajęcia z konnego łucznictwa, na które Bashar naprawdę czekał. Szło mu coraz lepiej, siedzenie w siodle go relaksowało, zaś łuk przestał być czymś, co wadziło i źle leżało w dłoni. Perspektywa zawodów brzmiała coraz bardziej prawdopodobnie, demon skłaniał się ku temu, by jednak ulec namowom, wziąć w nich udział.
Zmarszczka między brwiami w końcu się wygładziła, zaciśnięta szczęka rozluźniła. Rozluźniły się też zmienione w wąską kreskę usta, lekki uśmiech wygiął wargi. Lecz tym razem nie był to ten profesjonalnie wyglądający, lekarski uśmiech, jakim Bashar obdarzał w gabinecie swych pacjentów. Nie, tym razem uśmiech był szczery i wypływający z serca, naturalny i spokojny, bo brał się z mieszkających w nim uczuć.
— Hej, nie widziałam cię tu wcześniej. — Kobiecy głos odezwał się do kogoś siedzącego nieopodal, Bashar niespecjalnie zwrócił na niego uwagę.
— Pierwsze zajęcia w tym studio.
To był ten głos.
Lekarz drgnął, mięśnie na powrót się spięły, mężczyzna momentalnie otworzył oczy, spojrzał w bok.
— Dante?
Mężczyzna obdarzył go obezwładniającym uśmiechem, poprawił te charakterystyczne okulary, oparł się o matę, nachylił nieco.
— Poczułem, że pan doktor mógł się za mną stęsknić i oto jestem. — Uśmiech się poszerzył. — Nie ma za co.
Sytuacja zaskoczyła demona, nie znalazł żadnej dobrej odpowiedzi, przez moment wpatrywał się w mężczyznę w milczeniu. Siedząca w kucki przy macie dziewczyna parsknęła pogodnym śmiechem.
— Znasz Bashara?
Jej wypowiedź została cudownie zignorowana tak przez demona, jak i przez syrena. Lekarz uniósł brew.
— Co ty tu robisz?
— Przyszedłem zadbać o swoje zdrowie i kondycję.
Może nie powinien był się irytować, że Dante pojawił się na zajęciach jogi – w końcu była to ze wszech miar dobra aktywność fizyczna, sam się nią interesował. Lecz to, że Dante pojawił się akurat teraz, akurat na tych zajęciach i akurat zajął miejsce tuż przy nim, sprawił, że Bashar poczuł się wręcz zaatakowany, jakby jego bezpieczne miejsce, jego sanktuarium, zostało w jakiś sposób naruszone. Rozluźnione medytacją mięśnie spięły się, niwecząc wszelkie jego starania, demon zmarszczył przelotnie brwi, dłonie zacisnęły się, niszcząc mudrę.
— Fajnie, jak facet dba o siebie – mój były nie dał się nawet zaciągnąć na siłownię. — Dziewczyna westchnęła, wydęła wargi, jej słowa znów trafiły w przestrzeń.
— Jak z twoimi ranami? — spytał Bashar od razu.
— Ranami? — wtrąciła dziewczyna, popatrując to na Bashara, to na Dantego.
— Tak samo, jak z pana doktora kostką. Zająłem się według możliwości. — I znów ten uśmiech, znów to skryte za okularami spojrzenie. — Wszystko jest w porządku, nie musi się pan doktor aż tak martwić.
Lekarz zacisnął wargi. Intuicja mówiła mu, że coś jest nie tak.
— Dante — zaczął — ćwiczyłeś kiedyś jogę?
— Trenuję różne sporty.
Siedząca między nimi dziewczyna od razu się ożywiła.
— Jakie na przykład?
Bashar nie czekał na to, aż konwersacja pójdzie dalej. Wstał, skierował swoje kroki ku tej niewielkiej półce z tyłu sali, ku temu koszykowi, w którym trzymano wszelkie pomoce. Zgarnął dwa bloczki, zgarnął też i pasek. Wyminął coraz gęściej rozkładające się maty ćwiczących, wrócił do Dantego. Dziewczyna szczebiotała coś, syren odpowiadał półsłówkami, nim jego wzrok skupił się na przyniesionych przez Bashara rzeczach.
— Co to za nowe prezenty?
— Bloczki i pasek. Użyj ich, jeśli asana okaże się za trudna.
Dante sięgnął po pasek, zawinął go wokół pięści, jakaś nowa emocja zagościła w tym uśmiechu.
— Pamiętam, że pan doktor lubi na ostro, ale że zabawki i wiązanie też… — urwał, uśmiech się poszerzył. Dziewczyna zachichotała, przysłaniając dłonią usta, żaden z mężczyzn nie zwrócił na nią uwagi.
Tymczasem zaś godzina wybiła, instruktorka weszła do sali. Gibka i smukła, wyłożyła swą ozdobioną symbolami matę tuż pod lustrem, podeszła do odtwarzacza. Ciszę wypełniło ćwierkanie ptaków, uspokajający szum płynącej wody, miarowe brzęczenie metalowych mis. Kobieta zajęła miejsce na swej macie, skrzyżowała nogi, przebiegła spokojnym, pogodnym spojrzeniem po zebranych w sali osobach. Powitała wszystkich, jej uwaga skupiła się na nowej twarzy, Dante odpowiedział uśmiechem.
Zaczęli spokojnie i niezobowiązująco, tak, jak zawsze. Siad skrzyżny, przechylenie głowy. Do przodu, do tyłu, potem w lewo i w prawo. Pochylić się do boku, potem do drugiego, w końcu głęboki skłon w przód. Bashar wyciągnął dłonie po macie, odetchnął głębiej, pozwolił mięśniom się rozluźnić i w końcu dotknął czołem maty. Nie widział, jak szło Dantemu. Szybkie zerknięcie w bok, syrenie palce opierały się łagodnie o matę.
— Wstańcie. Przejdziemy do Powitania Słońca A. — Instruktorka stanęła u początku swojej maty, złożyła dłonie na wysokości piersi. — Cztery razy, wszyscy znacie sekwencję.
To była grupa zaawansowana, wszyscy znali sekwencję. Prawie wszyscy.
Bashar stanął u początku maty, złożył dłonie, wyciągnął je nad głowę. Wdech — skłon do samej ziemi, dłonie na macie — wydech — plecy proste, opuszki tuż przy stopach — wdech — szybki skok, stopy w tył, dłonie wyciągnięte — wydech — pozycja deski, tuż nad ziemią, plecy i brzuch spięte — wdech — głowa w górę, biodra w dół, ramiona ściągnięte, wzrok skierowany w sufit — wydech — biodra w górę, dłonie i stopy wklejone w matę, plecy proste — wdech, wydech, pauza. Wdech, wydech, pauza. Wdech — skok do przodu, stopy przy dłoniach — wydech — prosty tułów, ramiona w górę, dłonie splecione nad głową, delikatne przegięcie w tył. I od początku.
Tylko raz zerknął na Dantego, jak próbuje nadążyć za tempem vinyasy, ponosząc sromotną porażkę przy pierwszym Powitaniu Słońca. Jakaś determinacja błysnęła za tymi różowymi szkłami, kolejne powtórzenie nie było już tak nieporadne, naturalna wampirza zręczność brała górę, a pamięć kolejnych asan sprawiała, że ciało sprawniej układało się w daną pozycję.
Cztery powtórzenia minęły, przyszedł czas na kolejną część zajęć.
Wojownicy wyglądali tak spokojnie, niemal łatwo, bo co takiego trudnego mogło być w staniu w rozkroku, lecz gdy z pozycji wojownika trzeba było przejść do piramidy, oprzeć dłonie o matę, wtedy bloczki okazywały się niezbędne, jeśli ktoś nie chciał zerwać ścięgna. Bashar zerknął przelotnie na Dantego, opierając całe dłonie o matę, przyginając mocniej tułów, rozciągając wszystkie stawy. Dłonie syrena spoczywały na ustawionej na sztorc piance.
— Przejdziemy teraz do stania na głowie i na rękach. Jeśli ktoś nie czuje się pewnie, niech przesunie swoją matę w stronę ściany, ja pomogę. Jeśli ktoś potrzebuje, weźcie sobie koce pod głowę, są w tym drugim koszyku.
Nastąpiło lekkie zamieszanie, gdy ćwiczący przesuwali swoje maty pod ścianę, niektórzy wymieniali się miejscami. Inni kładli przedramiona na matę, lekko podskakiwali nogami, powoli przygotowując się do stania na przedramionach. Bashar zmarszczył brwi, starając się odciąć od panującego wokół zamieszania, skupić na własnym ciele i na jodze.
Zazwyczaj nie miał z tym problemu, stawiając twardą granicę oddzielająca jego matę od reszty świata. To, co było na macie, stanowiło wszechświat, reszta zaś mogła się nie liczyć. Bashar położył przedramiona na materiale, oparł stopy o matę, przymknął oczy, skupił myśli. Tak, teraz nie było to takie łatwe, gdy wciąż czuł na sobie wzrok, podążający za nim od samego początku, odkąd tylko na tej macie usiadł, śledzący jego ruchy, klejący się do ciała. Lecz demon nie zamierzał pozwolić, by coś takiego mu przeszkodziło. Myśli wyznaczyły barierę między nim i tym, co było na zewnątrz, zaś skoncentrowany umysł brał w posiadanie każdy staw i każdy mięsień.
Przedramiona wkleiły się mocno i stabilnie w matę, nogi wyprostowały się, napięły. Tułów spiął się gładko, dźwignął nogi, kontrolowanym, powolnym ruchem sprawił, że oderwały się od maty, popłynęły przez przestrzeń. Na moment zwisły idealnie nad biodrami, nim kolana ugięły się łagodnie, pozwoliły stopom opaść w tył. Pozycja skorpiona była wymagająca, lecz jeśli ktoś ją dobrze opanował, potrafiła być relaksująca.
Usilnie starał się oddzielić od reszty sali, nie zwracać uwagi na wbity w swoje ciało wzrok, na spojrzenie utkwione w lekko przegiętych biodrach i napiętych plecach, w koszulce, która opadała lekko podle grawitacji, odsłaniając fragment brzucha. Wdech i wydech, wdech i wydech, gdy ciało zamarło w jednej pozycji, jakby zatrzymane w upływie czasu i w przestrzeni.
Instruktorka chodziła między ćwiczącymi, pomagała tym, którzy wciąż się nieco bali, instruowała tych niepewnych, ratowała przeginające się niebezpiecznie asany. Bashar wyszedł z pozycji skorpiona, przeszedł do pozycji pawia, w końcu złożył nogi na przedramionach w pozycji świetlika. Odetchnął głęboko.
Dopiero gdy przeszli do ostatniej części, spokojnego rozciągania, pozwolił sobie spojrzeć na Dantego. Mężczyzna leżał tuż obok, na wciągnięcie ręki, przerzucając ramiona w jedną stronę, nogi w drugą, skręcając kręgosłup na tyle, na ile ciało pozwoliło. Bashar nie dostrzegł tej nieszczęsnej łopatki. Może gdyby leżeli na odwrót, może gdyby… Lecz żebra i dłoń zdawały się zaleczyć poprawnie, mężczyzna nie miał problemów z asanami. Przynajmniej nie takie, które wynikałyby ze źle zrośniętej skóry, bo w kwestii rozciągnięcia stawów i samej znajomości asan…
W końcu przeszli do ostatniej z nich. Śavasana pozwoliła im spocząć luźno na macie, odpłynąć myślami od tego, co tu i teraz. Bashar odpłynął ledwie matę obok, zastanawiając się ponownie, czy Dante wypełniał jego zalecenia i czy stosował się do wszystkich wskazówek. Może spyta go o to w szatni? Może… Choć może nie powinien tego robić?
Śpiew ptaków unosił się z głośników, zatapiając go w myślach i pogłębiającej się ciemności. Może nie powinien o nic pytać i niczego sugerować, może lepiej było mu zapomnieć? I tak jak śavasana przynosiła mu zawsze spokój, ulgę i odpowiedzi, tak tym razem został z kolejnym naręczem pytań, niepewnym, co tak naprawdę powinien zrobić.
Zajęcia się skończyły, matę zwinięto. Bloczki i pasek wróciły na swe miejsca. Bashar skierował kroki ku szatni, mata kołysała się na ramieniu. Wyczuł za sobą czyjąś obecność, nie odwrócił się.
Męska szatnia była boleśnie mała – ledwie parę szafek na krzyż, jakaś wąska ławka. Większość ćwiczących stanowiły jednak kobiety, więc dla panów pozostało pomieszczenie tylko trochę większe, niż schowek na miotły. Bashar otworzył swoją szafkę, zaczął wyciągać rzeczy.
— Długo pan doktor ćwiczy tę całą jogę? — Pytanie, zadane przez jednego z dwójki ćwiczących mężczyzn, przebiło się przez ciszę.
— Chyba od czasów studiów. Będzie dobre kilka lat.
Bashar ściągnął koszulkę, złożył starannie materiał. Wbite w szafkę spojrzenie nie podążało nigdzie na bok, hołdując zasadom stosowności.
— I to coś daje? Lubi pan doktor się tak porozciągać?
— Daje. — Spodenki zsunęły się z bioder, dołączyły do koszulki. — W szpitalu mam siedzącą pracę, a jeśli nie siedzę, to stoję nad stołem operacyjnym. Mało możliwości, by się choć trochę poruszać.
Subtelnie zerknął w bok, akurat gdy Dante zdejmował koszulkę. Wzrok złowił w końcu tę nieszczęsną łopatkę, blizna srebrzyła się w słabym świetle jarzeniówki, rozcinała te silnie zarysowane mięśnie. A potem zniknęła, zakryta narzuconą na nią luźną, piracką koszulą. Naszyjniki zadźwięczały na szyi, złote bransoletki znalazły miejsce na nadgarstkach. Bashar odwrócił wzrok, dopiął własną koszulę, ściągnął pasek idealnie dopasowanych spodni.
— To były twoje pierwsze zajęcia? — spytał, wkładając koszulkę i spodenki do torby.
— No nie było tak źle, sam pan doktor musi przyznać. — Dante parsknął śmiechem, przysiadł na ławce, by założyć obcasy. — Nie mógłbym dostać czegoś przeciwbólowego? Czuję, że jutro mięśnie dadzą mi do wiwatu, nie dam rady wyjść z wanny.
Bashar też usiadł, naciągnął skarpetki, założył buty, zaczął wiązać cienkie sznurówki.
— Na taki ból najlepszy byłby po prostu masaż.
Dante zapiął torbę, pochylił się nieco w stronę lekarza.
— Chciałby mi pan doktor pokazać?
— Nie. — Bashar też wstał, chwycił własną torbę. — Znajdziesz w internecie.
Syren westchnął głęboko, z rozczarowaniem.
— Czemu pan doktor jest taki uparty?
— Czemu ty jesteś taki uparty? — spytał Bashar, zarzucając zwiniętą matę na ramię.
— Nieładnie jest odpowiadać pytaniem na pytanie — Dante oparł się o szafkę, pochylił nieco. — Pana doktora własne słowa.
Demon zacisnął usta, zmierzył mężczyznę spojrzeniem, przeklął w duchu te różowe szkła. Nie widział jego oczu, tak trudno było mu odczytać jego intencje.
— Dante… Twoje działania są bezcelowe i lepiej by ci było trawić czas na czymś innym — powiedział twardo. W odpowiedzi dostał tylko kolejny obezwładniający uśmiech.
— Pan doktor już skończył? Bo mi się nigdzie nie spieszy, ale możemy to naprawdę omówić, jak będę pana odprowadzał.
— Idziemy w przeciwnych kierunkach.
— A skąd pan doktor wie, gdzie ja idę?
Bashar rzucił mu spojrzenie, westchnął ciężko. Powoli kończyły mu się pomysły, jak pozbyć się upierdliwego problemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz