Zamrugał parę razy, zmierzył dokładnie wzrokiem Bashara.
— Ale że obaj? — dopytał. — Razem?
— Jak nie chcesz, to nie jedź — odparł bez mrugnięcia tamten, przeglądając jakąś stronę.
— O, dzień dobry, proszę pana? — Nachylił się w jego stronę. — Ja pana pierwszy raz widzę? Kim pan jest? Za kogo ty mnie uważasz?! — zagrzmiał wtem. — Choćbyś groził mi śmiercią, zabiorę się z tobą! Pomijając, że zabić mnie i tak nie możesz — dodał znacznie spokojniej.
Uśmiechnął się pysznie.
— Bo już nie żyjesz? — usłyszał.
— JAKIE „NIE ŻYJESZ”?! WOAH! — Oparł się plecami o kanapę w nierealnym wręcz zdumieniu. — Lista powodów, dla których powinienem cię, jak przystało na boga, sprać, robi się coraz dłuższa! Czekaj, czekaj, ja przyjdę pewnego dnia z całą moją potęgą i będziesz mi stopy...!
— Masz jakieś pomysły, gdzie moglibyśmy pojechać?
Pomijając fakt, że Raoun wewnętrznie bardzo się ucieszył na myśl o wycieczce... Nie, nie pomijając. On się mega cieszył. Pierwsza wycieczka z Basharem! Idealny sposób na zacieśnienie więzów i polepszenie teamworku! Nie, że bóg traktował tego śmiertelnika jako kogoś bardzo ważnego w jego życiu. Po prostu chciał sprawdzić, jak to by było gdzieś się zabrać z tym boomerem. I też popróbować jakiegoś nowego jedzenia. Ostatnio jadł za dużo novendyjskich dań (nie licząc dzisiejszego piżama party), więc przydałoby się zadowolić kubki smakowe czymś bardziej egzotycznym.
Dlaczego bez zająknięcia się wybrał Senkawę? Od jakiegoś już czasu coś trochę rozmyślał o tym kraju, akurat nie w kontekście wyjazdu, ale tak po prostu, więc jako pierwszy mu się nasunął na myśl. W sumie... Jakby, kraje w Riftreach na dobrą sprawę były podobne do tych w Ma'ehr Saephii, pomijając właśnie Senkawę (i tak jakby Altan Pingyuan, ale tam Raoun się wybierze, jak już zdobędzie ciało na stałe). No dobra, kraje w Ma'ehr Saephii były lepsze, bo śmiertelnicy tam czcili Raouna, ale konceptem Senkawa się wyróżniała. Też ostatni raz jak rozmawiał z Celtriozem, to tamten coś wspominał o kraju Boga Wody w świecie, w którym zamieszkał i dlatego Raoun się trochę odgapił. Ale tak trochę. Troszeczkę. W końcu nie miała być to wycieczka do kraju Boga Wody – a szkoda – ale kraj po prostu wody też się zapowiadał ciekawie.
Aż się nie mógł doczekać, jak opęta jakąś wodną istotę. Rozmowa z Basharem o jego skrzydłach go zainspirowała.
— Dlaczego do Senkawy? — spytał Bashar; nie wyglądał, jakby zamierzał się kłócić, ale najwidoczniej chciał znać powód.
— Bo mają tam dobre jedzenie — odpowiedział Raoun.
Lekarz uniósł brew.
— Ty to w sumie mógłbyś gdziekolwiek pojechać.
— I wodę mają — ciągnął dalej, jak gdyby go nie usłyszał. — Dużo wody. Bardzo dużo. Słyszałem, że trzy czwarte kraju to woda! O, tobie też by się przydała taka wycieczka, jak pochodzisz z pustkowia. Wiesz, żebyś tak poczuł, co to woda!
Bashar chwilę na niego patrzył.
— Powiedział mi niematerialny bożek.
— Bóg, Bashar, bóg! — poprawił go. — Musisz wreszcie skończyć z określaniem mnie jako bożka! Bożek to, bożek tamto, bóg, Bashar, bóg! Ja wszystko wiem!
Napuszył się niczym naburmuszone dziecko. Demon zmierzył go wzrokiem z góry na dół, cicho westchnął. Powrócił spojrzeniem na ekran laptopa, zaczął coś klikać na touchpadzie i przeglądać jakieś strony.
— Możemy pojechać do Senkawy — stwierdził ostatecznie. — Tylko ja nie wchodzę do słonej wody.
— A co ty, ślimak, że od soli wyschniesz? — rzucił Raoun.
Tamten otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz bóg mu wtem przerwał:
— Czekaj, wiem, bo jesteś gitko. — Cicho prychnął. — Kto by pomyślał, że taki wielki i straszny demon Bashar boi się soli.
— Kto by pomyślał, że taki wielki i wszechpotężny bóg Raoun nie może nic zrobić bez czyjegoś ciała.
Oboje wymienili się spojrzeniami, Raoun wyglądał, jakby zamierzał za chwilę wydłubać lekarzowi oczy.
No i co, no i wzięli, zabrali się razem na wycieczkę.
Bashar, najszybciej jak mógł, załatwił sobie urlop, unikając (niczym uczeń nauki) reakcji szpitala, że ach, ich, och, kolejny dobry lekarz robi sobie wakajki. Kupił bilet przez portal do Senkawy... tak, tylko sobie, bo uzgodnił z Raounem, że bóg po prostu zabierze się z kimś na gapę. Ha, czyli bycie niematerialnym bytem miało jednak swoje wygody. Niech Bashar już tak po nim nie jedzie.
— Czyli wyjeżdżasz do Senkawy.
Kanno postawił na stole garnek ze świeżo ugotowanym makaronem z oliwkami i pesto. Siedzący przy stole sąsiad o burzy nieuczesanych włosów, dużych okularach i aż nieprzyjemnych cieniach pod oczami na widok jedzenia uśmiechnął się szeroko; czym prędzej nabrał sporą część na swój talerz, a gdy wreszcie zakosztował dania, źrenice na dosłownie moment błysnęły bielą.
— Normalnie nie wiesz, jak bardzo żałuję, że dopiero teraz — odpowiedział Raoun. — Jestem w Riftreach już tyle czasu, a ani razu nie przeszło mi przez myśl, żeby pójść zwiedzać ten świat.
Czarodziej usiadł i również sobie nabrał porcję marakonu.
— Cóż, byłeś przez cztery wieki uwięziony w posążku, też portale do Tenjitsu i Bharatu dopiero niedawno się ustabilizowały — stwierdził.
— Fakt, wcześniej nie było jak podróżować... — Chwilę jadł w ciszy. — Chociaż co tam jakaś mgła może zrobić bogu? — Wzruszył lekceważąco ramionami.
— To czemu tego nie sprawdzisz?
— Dzięki, ale mam ciekawsze rzeczy do roboty.
Choć odpowiedź ta kusiła, żeby zacząć się droczyć z bogiem, Kanno odtrącił niepotrzebne myśli. Jakoś ostatnio nie chciało mu się denerwować niematerialnego.
Raoun przez pewien czas zajadał się makaronem. Wykradł więcej oliwek z garnka, chwilę nucił fragment jakiejś piosenki, którą ostatnio słyszał – chyba BenJohna.
— W każdym razie wyjeżdżam i nie będzie mnie jakiś czas — podsumował. — Jakby coś się działo, to nie dzwoń.
Czarodzieja niemal rozbawiły ostatnie słowa.
— To nie tak, że możesz wziąć ze sobą telefon — zauważył.
— Przynajmniej nie muszę się pakować.
Kanno z dobre kilka sekund zastanawiał się nad kontekstem tej wypowiedzi. Nabił na widelec kilka makaronowych kokardek.
— Tak teraz przeszła mi przez głowę myśl, że w sumie chciałbym zobaczyć sytuację, w której pakujesz niematerialną walizkę — podzielił się swoimi przemyśleniami.
Raoun podniósł wzrok znad talerza, przyjrzał się przyjacielowi. Na moment nawet przestał żuć; ostatecznie jednak wzruszył ramionami, mówiąc:
— Żebym mógł coś takiego zrobić. Jakikolwiek niematerialny obiekt to co najwyżej w Zaświatach mógłbym ogarnąć. — Zastygł w bezruchu na sekundę. — O, właśnie, dawno mnie tam nie było. Jak zdobędę ciało, to się tam wybiorę.
— A nie możesz teraz?
— Mogę, ale jak to by wyglądało? Co prawda, nic materialnego nie może się dostać do Zaświatów, ale z pominięciem ciała wykryliby, że osłabłem. Uch, nawet nie chcę myśleć, co by powiedziała Dyrektor Departamentu Żniwiarzy!
Skrzywił się mocno, jakby natrafił w jedzeniu na coś niedobrego. Wizja dyrektor, która tym swoim przesiąkniętym obojętnością, ale też wyższością głosem nabija się z biednego boga, wyglądała bardzo nieapetycznie. Zwłaszcza że kiedy Raoun ostatni raz tam był, zaprezentował się jako wspaniały Bóg Spirytyzmu, który gdyby chciał, mógłby z dnia na dzień przejąć panowanie nad całymi Zaświatami.
Hm.
Hmm.
Hmmm.
W sumie. Tak... Mieć Zaświaty...
Okej, kiedy indziej się nad tym zastanowi. Wpierw odzyska całą swoją potęgę.
Demon postawił stopę na portalisku, rozejrzał się po tłumie. Półtora lekarza umówiło się na spotkanie przy wejściu, lecz jak na razie nie widział nigdzie w zasięgu wzroku swojego kumpla bez ciała (kumpla, bo to kumpel, tak? Tak?). Wyciągnął z kieszeni spodni smartfona, wpierw zerknął na godzinę. Był stosunkowo wcześnie, ale co tu się dziwić, Bashar, jak to Bashar, spóźniać się nie mógł, bo jemu nie wypada.
Zaczął coś sprawdzać w smartfonie, tylko on sam jeden wiedział, co dokładnie. Stał tak, drugą dłonią pilnując swojej nazbyt przeciętnie wyglądającej walizki.
— Wiem, kim jesteś... — usłyszał za sobą dość mrocznie wypowiedziane słowa.
Odwrócił się, jego oczom ukazał się nieznajomy mu mężczyzna. Potencjalnie średniego wieku, z delikatnym zarostem, krótkimi, czarnymi włosami, ubrany w niepozorną ciemną marynarkę i jeansy. Demon przyjrzał mu się dokładnie, z dobrą chwilę milczał, najwidoczniej nad czymś rozmyślając. W końcu zapytał:
— Raoun?
Mężczyzna zmrużył nieco oczy. Przestąpił z nogi na nogę.
— Nie.
— Raoun — stwierdził Bashar, kompletnie się uspokoił.
Opętujący śmiertelnika Raoun skrzywił się mocno.
— Aish, z tobą nie można się bawić — mruknął, uciekając spojrzeniem gdzieś na bok.
Myślał, że uda mu się choć na krótkie parę sekund wziąć Bashara z zaskoczenia, ale nie, demon musiał być nieprzyjemnie spostrzegawczy i chyba jakim trafem zdołał się nauczyć rozpoznawać boga. A może to oczy go wydały. Cholera, gdyby miał własne ciało, to by nie dochodziło do tego typu wpadek...
— Po prostu od razu widać, że to ty — rzucił Bashar, chowając komórkę do kieszeni.
— Po prostu dałem ci fory — odbił piłeczkę bóg.
Bo tak, nie przyłożył się jakoś specjalnie. Też mieli się spotkać, demon z innymi zbytnio się nie dzielił informacją o swoim urlopie (miał on w ogóle jakichkolwiek innych znajomych poza pracownikami szpitala, pijakami z kamienicy i tym jakimś tam pacjentem, na którego jednego dnia lekarz Raounowi narzekał?), to nic dziwnego, że go rozpoznał. Gdyby Bóg Spirytyzmu się postarał i użył swoich boskich zdolności aktorskich, które trzymał w ukryciu na idealną okazję, to śmiertelniczy demon nigdy w życiu by go nie wykrył. Ha, to by było! Powinien kiedyś tak zagrać.
Przeciągnął się dobrze, parę kręgów cicho strzeliło.
— Jesteś pewien, że on wybiera się do Tenjitsu, a nie z Tenjitsu? — zapytał Bashar, przyglądając się ciału, które bóg opętał.
— No przecież nie zgarnąłem go z ulicy — obruszył się tamten. — Ma już wykupiony bilet! — Wyciągnął z kieszeni podłużny kawałek papieru, pomachał nim przed twarzą demona. — Zresztą, wyświadczam właśnie usługę.
Ostatnie słowa ewidentnie zaciekawiły lekarza.
— Usługę?
— Ten koleś płaci mi, żebym go opętał.
W reakcji na tę kwestię Bashar uniósł brwi. Nikt by mu się nie zdziwił, w końcu to nie tak, że płacenie za zostanie opętanym było trendem. W przeciwnym razie demon nie musiałby pracować.
— To źle brzmi — skomentował. — Jak to, płaci?
Raoun westchnął ciężko, chwilę kręcąc głową, lecz wtedy zdał sobie z czegoś sprawę.
— Ach, bo ty nie wiesz. — Zaczął grzebać w kieszeniach, jednakże nie znalazł ulotki. — Bo widzisz, drogi Basharze, ostatnio zacząłem prowadzić biznes. — Zapozował prawie jak jakaś modelka.
Oczywiście, że jego towarzysz jak na razie nie był jakoś specjalnie przekonany.
— Biznes? Mam się bać?
Bóg obdarzył go dość krytycznym spojrzeniem.
— Jaki boomer, zapomniałeś, że tutaj można na wszystkim zarabiać? Założyłem biznes na bazie usług, poprzez które robię za ludzi coś, czego oni sami nie mogą. Jak z tym oto śmiertelnikiem. — Rozłożył ręce. — Strasznie się boi podróży przez portal, ponieważ ktoś nagadał mu, że jak się przejście niespodziewanie zamknie, to go przetnie na pół. Dlatego w odsieczy przybywam ja: Wspierający Duch!
Zaśmiał się głośno, na moment skupił na sobie uwagę innych. On sam jednak ani trochę się nimi nie przejął.
Bashar zmierzył go wzrokiem z góry na dół, po czym uciekł nim gdzieś w nieznanym nikomu kierunku. Z niemal niesłyszalnym: Hm pokazał, że popadł w zamyślenie. Dumał tak z dobre kilka sekund, aż wreszcie ponownie popatrzył na opętanego przez boga mężczyznę.
— Zarejestrowałeś swój biznes? — zapytał.
Raoun spojrzał na niego, podnosząc nieco głowę (odrobinę przykre, że śmiertelnik był niższy od lekarza), zamrugał parę razy.
— Em, nie?
— Czyli działasz na nielegalu.
Wypowiedź ta dotknęła go. Zmarszczył gniewnie brwi, otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz zdołał się wydostać z nich tylko krótki, przerwany dźwięk, nim bóg się rozmyślił.
— A jak niby mam zarejestrować biznes w tym stanie? — fuknął po szybkim zastanowieniu się. — To znaczy — spuścił pospiesznie wzrok na ciało, które opętywał — jak, kiedy normalnie jestem niematerialny? Poza tym nawet z własnym, żywym ciałem sam nie jestem zarejestrowany w urzędzie, a co dopiero mam to robić z biznesem! I nawet, jak już zyskam ciało, nie zamierzam iść do żadnego urzędu! — Skrzyżował ręce na piersi. — Nie jestem jakimś tam śmiertelnikiem jak ty, co to musi istnieć w bazie danych i płacić podatki, hmpf!
Kto to widział, żeby bóg musiał się gdziekolwiek rejestrować! On by się pojawił i wszyscy powinni bić mu pokłony! Tak przynajmniej było w Ma'ehr Saephii. Gdy jego świat osiągnie taki poziom rozwoju, co Riftreach, Raoun nie będzie musiał nigdzie się zapisywać. Powie, że otwiera biznes, a śmiertelnicy będą się dobijać drzwiami i oknami, żeby dostać błogosławieństwo w formie możliwości pracowania dla niego.
Schodząc z tematu pracy (w końcu wyjeżdżali się bawić), dwójka ruszyła w kierunku portalu. Bóg zagarnął jedną z dostępnych ulotek reklamujących Tenjitsu, zaczął ją przeglądać. Pooglądał obrazki, pobieżnie przeleciał parę krótkich opisów.
— Umiesz ty w ogóle w senkawański? — zagadał do demona. — W sumie, nawet jeśli nie, to nie martw się! Daj mi kilka dni i będziemy mogli dogadać się z Senkawańczykami, którzy nawet przywitać się po equilańsku nie potrafią!
Bashar popatrzył na niego, uniósł brew.
— Twierdzisz, że w kilka dni opanujesz zupełnie odmienny język?
— Bashar, jeśli bóg czegoś nie umie, to tylko dlatego, że umieć tego nie chce!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz