Ignis wolałby wejść do wanny z lodowatą wodą, niż przyznać się Dantemu, że gdyby nie te ich treningi boksu, genashi po prostu wyplułby płuca na boisku – Norbert wyleciał z kolejnym genialnym pomysłem i chociaż cały zespół się zgodził, Ignis zaś pozytywnie zareagował na perspektywę towarzyskiego, charytatywnego meczu piłki nożnej, to jednak do meczu trzeba było się przygotować. A to oznaczało bieganie po murawie, kopanie piłki, próby trafienia nią w bramkę i znoszenie załamanego spojrzenia ich nowego trenera.
Tym razem Ignis wypluwał płuca na treningu, gdy krawiec, upodobawszy sobie frazę „do skutku”, stwierdził, że przyszedł czas na skakankę. Muzyk nie wiedział, ile czasu już skakał, a na pewno nie liczył już, ile razy ta przeklęta skakanka przeleciała mu nad głową. Dante siedział, wyciągnięty wygodnie na ławeczce, od niechcenia zerkał na stoper w telefonie, popatrywał na Ignisa, kręcił ze zrezygnowaniem głową.
— Masz gorsze tempo niż pacjenci na ortopedii. — Zadrwił.
Ignis w końcu potknął się ze zmęczenia, skakanka uwięzła pod podeszwą. Genashi przyjął to jako okazję do zrobienia sobie przerwy. Pot ściekał mu po ramionach, kapał z nosa, moczył nawet rzęsy. W lekko przytłumionym świetle niewielkiej siłowni para unosiła się z odsłoniętej skóry mężczyzny, gdy przegrzane ciało powoli osiągało już swój limit. Ignis cisnął drewniane rączki na podłogę, podszedł do ściany i rzuconego pod nią ręcznika, zgarnął stojący obok termos, przelał pół litra wrzątku do żołądka. Odetchnął głęboko.
— Można byłoby pomyśleć, że jako muzyk, to będziesz miał te płucka pojemniejsze — Dante poprawił się na swym siedzisku, zamaszystym gestem zarzucił nogę na nogę. — Ignis, ty na pewno nie śpiewasz tam z playbacku?
Mężczyzna pokazał mu środkowy palec, wciąż próbując złapać oddech.
— Słyszałem, że… zabiegi dentystyczne u wampirów… należą do dość drogich. — Lekka pauza, głębszy wdech. — Byłoby smutno, jakbyś stracił trochę zębów, nie?
Syren wybuchnął śmiechem.
— Że co, niby ty mi je wybijesz?
— Nie, nie ja. — Ignis spróbował się uśmiechnąć, wciąż oddychając szybko. — Przypomnij mi, gdzie ten twój doktorek mieszka? Pójdę, zaśpiewam mu – jak usłyszy głos prawdziwego seksiaka, to w ciebie czajnikiem rzuci, jak mu będziesz miauczeć pod oknem.
— Chciałbym to zobaczyć. Skroiliby cię do gaci w tej dzielnicy, gdybyś już nie wyglądał jak kloszard.
— To co za doktorka sobie wybrałeś, jak mieszka w takim miejscu? Nie masz gustu, Dante.
Coś niebezpiecznego rozbłysło za tymi różowymi szkłami.
— Od doktorka to ty się odpierdol, Ignis. Szczególnie przed sparingiem. Bo jak mi się ręka omsknie, to ci nawet Seymour z iluzjami nie pomoże. — Syren od niechcenia machnął stopą w stronę termosu z wodą. — Odpocząłeś w końcu, czy dzwonić po karawan?
Ignis zmrużył oczy.
— Jutro solfeż. Będziesz śpiewał do skutku.
Odstawił termos, przeciągnął się, podszedł do tej nieszczęsnej skakanki.
— Dużo jeszcze zostało?
— Jak zrobiłeś sobie przerwę, leniu, to zaczynamy od zera.
— Niech zgadnę, Zapałka: masz chlew w chałupie, dlatego dzisiaj lekcja w studio?
Ignis wywrócił oczami, westchnął w duchu.
— Bardzo dziwnie mówisz „dzięki, Ignis, że przykładasz się do nauki takiego debila, jak ja, i poświęcasz swój cenny czas, żeby mi pomóc”.
— Bo nie usłyszałem jeszcze „dzięki, Dante, że przykładasz się do nauki takiego kmiota, jak ja, i poświęcasz swój cenny czas, żeby zrobić ze mnie prawdziwego seksiaka”.
— Weź sobie krzesło, siadaj i nie pierdol — poradził kordialnie muzyk.
Sala do prób stanowiła serce całego studio i miejsce, gdzie Vox Metallica powoływali do życia kolejne kawałki. Ściany wyłożono pożerającą dźwięk, geometrycznie wyciętą gąbką, w rogu czaił się perkusyjny fort Raama, nieco dalej stał skomplikowany keyboard Ioannisa, podłogę zaścielały kable i wzmacniacze gitar. Gdzieś tam leżały jakieś kartki, stał przypadkowy stolik, do tego krzesło, pulpity z nutami, walały się długopisy i czyjś porzucony plecak. Muzyczny chaos, który mężczyzna tak uwielbiał – brakowało tylko pudełek z pizzą i oczywiście jego chłopaków.
— Ty to nazywasz krzesłem? — prychnął Dante, zgarniając chwiejny mebel spod ściany. — Lepiej mi powiedz, czemu akurat tutaj?
— Chlew w chałupie, jak zdążyłeś zauważyć.
Ignis namierzył garść kabli, zgarnął swego legendarnego Stratocastera, podłączył do jednego ze wzmacniaczy.
— A tak serio? Interpretacja — wyjaśnił, ton głosu zabrzmiał nieco poważniej.
— Konkrety, chłopie.
— Umiesz zaśpiewać swoją piosenkę, umiesz ją odtworzyć. Ale ludzie nie po to przychodzą na nasze koncerty, żebym im odtwarzał nasze kawałki – to sobie mogą z płyty odsłuchać.
— Serio? Zawsze myślałem, że przychodzą dla bicepsów Raama.
Ignis rzucił mu wiele mówiące spojrzenie.
— Przychodzą po to, żeby usłyszeć emocje, odmienną interpretację, by po prostu z nami być.
Wokalista nie dopowiedział, że przychodzą też dla jego magii i kryjącej się w ognistym głosie sugestii.
— Dalej bicki Raama wygrywają.
— Coś się tak chłopa uczepił?
— No przecież, że nie przychodzą dla ciebie, nie?
Ignis znów wywrócił oczami.
— Dobra, bo nie mam całego dnia. Pokażę ci, o co mi chodzi.
— I to są konkrety, Zapałka.
Krzesło stanęło naprzeciwko muzyka, lecz ten nie czekał, aż jedyny słuchacz na nim zasiądzie. Dłoń przebiegła przez struny, Ignis przelotnie zastanowił się, co konkretnie ma zaśpiewać.
Wybrana przez Dantego piosenka, jeśli postanowiłby spleść ją ze swą magią, niosła w sobie rozkaz, jaki wpłynąłby na serce, zasiewając w nim uczucie, jakiego nie powinno tam być. Dante wpatrywałby się w niego maślanym wzrokiem, gubił słowa, próbując złożyć sensowne zdanie, miąłby rąbek rękawa w dłoniach, uciekając spojrzeniem po kątach pomieszczenia. Ignis nie powinien mu czegoś takiego śpiewać, powinien raczej wybrać coś innego neutralnego, co nie namiesza syrenowi w głowie. A potem genashi wrócił wspomnieniami do wszystkich tych momentów, gdy dostał skakanką w udo, stopą w tyłek, albo gdy Dante mierzył mu czas, jak mu się tylko podobało. Efekt zauroczenia minie po paru godzinach, ale co się syren naje wstydu to już jego. Ignis zdecydował, uśmiechnął się nieładnie.
Nie czekał, aż Dante usiądzie, skrzyżuje ramiona na piersi, powie coś głupiego. Kolejny akord był już pierwszym należącym do piosenki, ognista magia popłynęła wśród dźwięków. Heavymetalowa aranżacja zmieniła popowy fragment w coś kompletnie innego, zaśpiewane ochrypłym głosem wersy brzmiały niczym rozkaz. Płomień tańczył między słowami, iskry sypały się spomiędzy strun, a moc rozpalonego dźwięku sięgała najgłębszych fragmentów duszy, wypalając ogniem ścieżki wśród myśli i uczuć, kierując je rozpalonym światłem tam, gdzie genashi tego pragnął.
Wersy niosły z sobą magię zdolną zmusić serce do innego bicia, zmieniały drzemiące w nim uczucia, zasiewały w nim to, czego wcześniej tam nie było. I tak jak Ignis zawsze starannie wybierał na koncertach, ile może zaśpiewać swym fanom, by nie było to zbyt dużo, tak teraz w najmniejszym stopniu nie ograniczał swojej mocy, wlewając jej tyle, ile tylko mógł, w ten jeden utwór. Ogień wybuchł gorącem i oranżem, zatańczył wśród agresywnych nut gitary, wsparł wyśpiewane wersy, płonąc niczym wojenna żagiew, ryjąc rozpalonymi emocjami w sercu tego, kto słyszał owe dźwięki.
A potem ostatnie strofy przeminęły, akordy wybrzmiały, Ignis umilkł, odetchnął, spojrzał na Dantego.
— No, dupy nie urywa, Zapałka.
Ignis spojrzał się na niego z politowaniem.
— To dlaczego tą dupą nie trafiłeś w krzesło, co?
Dante siedział na ziemi, z łokciem wspartym o siedzisko i lekko zaskoczonym spojrzeniem wymalowanym na twarzy. Szybko się pozbierał.
— Co, na podłodze nie można siadać? Zapałka, ty poszerz czasem horyzonty, co?
Ignis przegarnął włosy gestem znanym z teledysków, podszedł bliżej, spojrzał z góry na syrena. Ten zdawał się niewzruszony bliskością muzyka, tchu mu nie zaparło, a różowe szkła nadal spoglądały na mężczyznę tym samym, wkurwiającym sposobem. Genashi wyciągnął do niego dłoń.
— Chodź, Dante.
— Pierdol się.
Reakcja była kompletnie inna, niż można było się spodziewać. Wywołała na twarzy muzyka lekki uśmiech.
Skoro jego magia nie zadziałała, skoro Dante pozostał idealnie niewzruszony, poskładany przez muzykę, lecz nie przez tekst piosenki, wniosek mógł być tylko jeden. Ignis zaśmiał się.
— Chodź, dla doktorka będziesz śpiewał.
Syren pozbierał się z podłogi w okamgnieniu.
— Musisz włożyć własne emocje w tę piosenkę. Samo odtworzenie to za mało – potrzeba twojej własnej interpretacji. Dlatego… — Ignis zdjął z ramienia gitarę. — Zaśpiewasz mi a capella. Bez niczego. Tylko ty i twój głos.
— Pojebało cię.
Muzyk skinął głową.
— Każdy artysta jest trochę pierdolnięty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz