— Dante, nie.
— Dante, tak.
— Nie.
— Tak.
— Przestań.
— Zapomnij.
— Dante.
Virgil odchylił się na krześle, splótł ramiona na piersi i spod zmarszczonych brwi przyglądał się przyjacielowi, choć nie licząc już chyba, że jego wymowne spojrzenie wystarczy do przekonania syrena do swojej racji. Kawiarnia tętniła życiem, pracownicy przeciskali się między stolikami, roznosząc kolejne mrożone kawy oraz lemoniady, każdy z gości zajął się swoimi sprawami, czy to pisząc esej na laptopie zaraz za plecami krawca, czy plotkując o zbliżającym się balu licealnym gdzieś przy samym końcu ogródka, pod murkiem. Był zirytowany, nawet te najmniejsze i najlżejsze dźwięki wypełniające otoczenie z łatwością się do niego przebijały i drażniły zmysły.
Nie bardziej co prawda niż Dante.
— Wytłumacz mi — spracowane palce przetarły oczy, szczęka się zacisnęła — kto dał ci prawo do podejmowania takiej decyzji za mnie?
— Ale ja żadnej decyzji nie podjąłem! — mężczyzna w obronnym geście uniósł dłonie, lecz półuśmiech był daleki od bycia niewinnym. Vi przelotnie zastanowił się, jakim cudem wytrwał tyle lat w niemożliwym towarzystwie narwanego blondyna. — Po prostu poleciłem cię Norbiemu i powiedziałem, że raczej się zgodzisz.
— Czyli nasunąłeś mu, że powiem „tak”.
— Bardzo subtelnie.
— Czyli zgodziłeś się już za mnie na ten projekt.
— Nic z tych rzeczy.
Z gardła wydostało mu się niedowierzające burknięcie znajdujące się na granicy warknięcia, przechodząca obok kelnerka zerknęła na niego i na wpół opróżnioną szklankę. Dante był niewysłowienie uparty, odmawiając spojrzenia na sprawy pod nieco innym kątem, jeśli uwziął się na jakąś myśl lub pomysł. A na ten uwziął się mocno.
Vox Metallica miała wypuszczać właśnie nowy krążek, Virgil zdawał sobie świetnie z tego sprawę, jeszcze zanim syren poinformował go o swym genialnym planie. Szumiały plotki w internecie, domniemane przecieki kawałków utworów zbijały wyświetlenia na AllTube, a on zwyczajnie nie mógł doczekać się, aż wyjdzie całość i będzie mógł się nią rozkoszować w drodze do pracy. W żadnym jednak wypadku nie zakładał, że zespół nie ma jeszcze gotowego projektu okładki ani tym bardziej że jest on jedną z osób branych pod uwagę jako wykonawca projektu. Przynajmniej nie był, dopóki Dante nie wykazał się swym charakterystycznym debilizmem, który podyktował mu podsunięcie nazwiska wilkołaka jako profesjonalnego grafika znającego się na rzeczy. Szczerze był podekscytowany, gdy przyjaciel poinformował go, że będzie zajmował się sesją zdjęciową dla zespołu i od tego czasu był z nim w stałym kontakcie, lecz wplecenie go w to, osobę, która od dobrych paru lat słuchała Vox i miała nieco szersze i lepsze pojmowanie o nich niż to, że są pokręconą bandą na czele z frajerem, było abstrakcyjne i pomylone.
Musiał mu to jakoś wyperswadować.
— Dante, to naprawdę jest zły pomysł — syren już gotował się do zaprzeczenia — i zanim mi przerwiesz, to mnie posłuchaj. Znam ich za dobrze, a takie rzeczy powinni robić osoby raczej… neutralne, bez żadnych…
— Znasz ich twórczość dobrze, więc dokładnie wiesz, czego potrzebują — oczywiście, że krawiec zrobił i tak, co chciał. Vi rzucił mu zagniewane spojrzenie, syren znów się nie przejął. — Będzie im się lepiej pracowało z kimś, kto rozumie to, co robią.
— To będzie po prostu nieprofesjonalne — spróbował wilkołak, ponownie bezskutecznie.
— Chuja — Dante prychnął. — Każdy by chciał taką okazję, żeby jego ulubiony artysta go dostrzegł. Kurwa, ludzie zabijają się o to, żeby Zapałka na nich spojrzał ze sceny — syren zamyślił się na moment, a ten niezwiastujący niczego dobrego półuśmiech wykwitł na twarzy. — A przepraszam, zapomniałem, że niektórzy woleliby uwagę kogoś innego przyciągnąć.
Virgil uderzył ręką w stolik mocniej, niż planował, chcąc uciszyć krawca w sposób, który nie sprowadzał się do użycia siły. Szklanki zadygotały niebezpiecznie, syren się świetnie bawił.
Naprawdę wolał nie stresować się zawczasu myślą, że miałby spotkać Seymoura, tego samego, od którego autograf miał w mieszkaniu, a jego rysunków miał zdecydowanie więcej od pozostałych członków zespołu.
— Nie mam kompetencji — mruknął w końcu, nie wiedząc, co lepszego ma do powiedzenia.
— Ja pierdolę, Vi — grafik był pewny, że mężczyzna właśnie wywrócił oczami. — Nie denerwuj mnie.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, szare oczy wbite we wkurwiający róż szkiełek, nos bardziej niż zwykle niezadowolony z zapachu morskiej soli, który syren roztaczał. Pierwszy odpuścił Vi, westchnął, sięgnął po mrożoną kawę. Może nadmiernie się przejmował, Dante rzeczywiście mógł o słowo za dużo próbować powiedzieć o wilkołaku do managera zespołu, lecz ostateczna decyzja nie pozostawała w jego rękach. Krawiec prawdopodobnie przeliczył się w swoich umiejętnościach przekonywania, przecież Virgil jeszcze niczego nie dostał, żadnego maila, telefonu, nic. Nie powinien był się tak irytować, Dante zachował się jak Dante, ale nic więcej się nie stało. W duchu zaśmiał się z samego siebie. Że w ogóle rozważał sytuację, w której Vox Metallica zainteresowałby się zleceniem mu projektu okładki. Niedorzeczne.
Dźwięk nowego powiadomienia rozerwał bębenki, sparaliżował.
Uśmiech krawca poszerzył się, jakby chciał nim powiedzieć „a nie mówiłem?”. Virgil go zignorował, prychnął, choć nieco niepewnie włączył urządzenie. Krótkie ćwierknięcie ptaka rzeczywiście zwiastowało nadejście maila, wiadomość jednak mogła być wszystkim – problemem w pracy, szefową z zadaniem bojowym, rozpoczęciem nowego projektu w zespole. Dlaczego miałaby być tym, czego syren się spodziewał?
Tylko że tym właśnie była. Wilkołak zamrugał kilkakrotnie.
— Co przyszło? — zagaił melodyjnie krawiec.
— Uduszę cię.
To nic takiego, powiedział sobie, stając przed budynkiem mieszczącym studio zespołu. To nic takiego, powtórzył, wjeżdżając windą na odpowiednie piętro. To nic takiego, westchnął, przechodząc odpowiednimi korytarzami w stronę pokoju, który mieścił wizje z jego snów, niemające się nigdy spełnić obrazy i wyimaginowane konwersacje. A jednak dostał szansę nie tylko porozmawiać z zespołem, lecz także przyłożyć rękę do powstającego dzieła Vox Metallica i zyskać wszystkie wiążące się z tym atuty, jak chociażby wyróżnienie się ze swoją pracą na rynku. Virgil uśmiechnął się lekko. Wszystkie te rzeczy były miłe, wprawiające w dobry nastrój, ale najbardziej cieszył się świadomością, że będzie miał rzeczywistą okazję do odwdzięczenia się im za te wszystkie lata, gdy ich muzyka służyła mu pomocą w trudnych momentach. Brał to za główny powód, dla którego się ostatecznie zgodził, cała reszta stanowiła przyjemny dodatek. Stres powoli odchodził.
I choć na powrót spiął się w sobie, będąc zaproszonym do środka i przedstawionym, atmosfera panująca w studiu szybko przegoniła zmartwienia i niepewność, dając mu możliwość cieszenia się chwilą. U Vox człowiek czuł się prędzej jak w barze, niż jak w miejscu pracy jednego z najpopularniejszych zespołów heavymetalowych obecnej epoki – po stoliku walał się alkohol, w powietrzu unosił się jeszcze zapach świeżej pizzy, a brygada zalegająca na kanapach nie wyglądała na przejmującą się niczym, poza graniem i udanym spędzaniem czasu w swoim towarzystwie. Wzrok przesuwał się po każdej z piątki mężczyzn, po Ignisie, który zaskarbiał sobie tłumy pierwszymi wyśpiewanymi słowami piosenki, Ariethcie, służący za kontrast dla ostrych wizerunków reszty zespołu wraz z Ioannisem, po Raamie, zdecydowanie będącym większym w rzeczywistości, niż mogłoby się wydawać na filmikach w internecie i… Szare spojrzenie musiało uskoczyć nieco dalej, ku fotelowi, dziwnie oddzielonym od reszty grupy, na którym zasiadał Seymour. W tamtym momencie nie zastanowił się nad tym wystarczająco, lecz widok zapadł w pamięć.
W każdym razie zespół w studyjnym oświetleniu nie onieśmielał go tak bardzo, jak mógł się tego spodziewać. Ot, kolejna grupa przyjaciół, mocno ze sobą związana, robiąca razem to, co lubią. Łatwo było się z nimi poczuć swobodnie.
— Ty jesteś przyjacielem Dantego, tak? — wypalił do niego Ignis, zanim wilkołak zdążył usiąść na specjalnie zrobionym dla niego miejscu na kanapie. Vi poderwał głowę, zaśmiał się krótko.
— Stety niestety, ale tak — prychnął mężczyzna, wyciągając z torby tablet.
Wokalista klasnął w dłonie, nachylił się konspiracyjnie.
— Dogadamy się Vi — muzyk się wyszczerzył. — Jak skończymy z okładką, to potrzebuję, żebyś powiedział mi o wszystkich największych przypałach Dantego, żebym mógł to potem wykorzystać.
— Zaczynam się zastanawiać, czy płaci mi się za projekt, czy wrabianie Dantego — grafik roześmiał się ponownie, jego wypowiedź i genashi zebrała uznanie grupy w podobnej formie. Wilczy uśmiech się poszerzył.
— To drugie to raczej czysta przyjemność — rzucił Ignis.
Psotna iskra przeskoczyła w oczach, pen od tabletu zakręcił się zgrabnie w smukłych dłoniach.
— Coś w tym jest. — Przyznał. Przecież nic tak nie dodawało życiu kolorów, jak denerwowanie najlepszego przyjaciela wraz z gwiazdą heavy metalu. — No dobra, ale jeśli mam zacząć pracę, to potrzebuję wiedzieć, czego oczekujecie albo jakie macie pomysły.
— O, chłopaki, bo ja w ogóle mam tak wykurwistą wizję — podjął Raam, zaciskając każdą z czterech dłoni dla podkreślenia mocy przekazu. — Słuchajcie tylko, gdyby wziąć…
Perkusista zaczął barwnie omawiać ową wizję, dodając w ciągu mówienia kolejne, lepsze propozycje, a co jakiś czas wtrącali się pozostali członkowie, drwiąc z niemożliwych wyobrażeń lub poprawiają te już istniejące. Wszyscy mówili trochę szybko, czasami nie do końca składnie, rysik robił, co mógł, żeby wychwycić słowa klucz i spisać je w notatkach, lecz skupienie oraz spojrzenie nieprofesjonalnie z nim nie współpracowały. Nieznacznie wzrok zbaczał w stronę fotelu, niby wyczulony słuch brał pod uwagę każdego, jednak gdzieś mimowolnie ustawił się na wychwytywanie jednego kąśliwego głosu, bo gdy tylko ten zabrzmiał wśród innych, głowa bez wahania się unosiła, słowa dawały pretekst do spoglądania w szafirowe oczy. Mówił Dantemu, że tak właśnie będzie, że jest zbyt związany z Vox Metallica, by móc bezproblemowo przeprowadzić ten projekt. Zwyczajnie jego zainteresowania brały nad nim górę w pewnych momentach.
Seymour ponownie się odezwał, zganił za coś Ignisa. Virgil się zaśmiał, zerknął na czarodzieja, spojrzenia na ulotną sekundę się spotkały. Gitarzysta uśmiechnął się lekko, wilkołak naturalnie odwzajemnił.
A może ten pomysł Dantego wcale nie był taki zły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz