— Demon-lekarz, to jak świnka morska — odparł, wyciągając się mocniej na kanapie. — Ani świnka, ani morska. Nie wiem, co by się musiało stać, żebym dostał licencję, gdybym komukolwiek powiedział, czym jestem.
— No weź, demony żyją pomiędzy innymi rasami, jakichś dużych problemów z tym nie ma.
Bashar westchnął. Może nie było problemów prawnych, sensu stricto, niemniej jednak wiele procedur administracyjnych niepotrzebnie się komplikowało, bo przecież demon musiał być zły i trzeba było go pilnować i kontrolować. Bashar nie znosił, gdy ktoś tego próbował, a każdą próbę wpłynięcia na niego traktował jako osobisty afront. Osobną kwestią pozostawało to, jak wiedza o jego demonicznej proweniencji wpływała na tych, których znał. Nikt nie zaufałby demonowi, co do tego lekarz nie miał najmniejszych wątpliwości. Może inne demony jakoś sobie z tym radziły, będąc na tyle mało groźnymi, że nie wydawały się realnym zagrożeniem. Ale nie on. Nie on.
— Duże czy nie, ja nie zamierzam mieć żadnych.
— Ale dalej nie odpowiedziałeś na pytanie. Dlaczego medycyna?
Demon zamyślił się.
— W poprzednim wcieleniu to był przypadek — odparł zgodnie z prawdą. — Zdarzyło mi się opętać studenta medycyny, słabo sobie radził, a rodzina naciskała go, by zajął się właśnie tą ścieżką kariery. Pomyślałem, że nigdy wcześniej nie byłem lekarzem, a cała ta nauka anatomii, fizjologii człowieka, całkiem mnie zainteresowała. I tak zostałem kardiochirurgiem. — Bashar odwrócił się przelotnie w stronę Raouna. Chyba żaden z nich już nie zwracał uwagi na ten nieszczęsny film. — A potem… potem pomyślałem, że medycyna nadal mnie zajmuje, ale chciałbym zająć się inną specjalizacją.
— I tak zostałeś onkologiem — wtrącił Raoun, Bashar skinął głową.
— Sam wiesz, że to wymagająca dziedzina. Nie można się nudzić.
— No nie można się nudzić, szczególnie jak na dyżurze jest ciekawy przypadek, a lekarza dyżurującego trzeba przywołać do porządku. — Bóg rozciągnął usta w uśmiechu, przelotnie wrócił uwagą do ekranu. — Ty, ile wcieleń już przerobiłeś?
Demon splótł dłonie, rozplótł je, zabębnił palcami po kolanie.
— Nie mam pojęcia. Ale wiele.
— To ile już żyjesz? Liczysz jeszcze?
— Trzy i pół tysiąca lat, mniej więcej.
Raoun obdarzył go lekko zaskoczonym spojrzeniem.
— Że ci jeszcze w kręgosłupie nie poszło.
— Kwestia mojego demonicznego szczęścia.
Ktoś darł się na ekranie, a potem cała grupa rzuciła się do gorączkowej ucieczki przed głównym antagonistą. Uzbrojony w starą piłę mechaniczną, leciał za kolejnymi członkami ekipy.
— Ty też nie jesteś stąd. — Stwierdzenie, nie pytanie. Bashar skinął głową. — To skąd pochodzisz?
— Z Nilkhem — odpowiedział po chwili ciszy. — Z Azhary.
Raoun wydął usta.
— Szczerze to niewiele mi to mówi.
— Nie podróżowałeś dużo? — Bashar odbił piłeczkę.
— Hej, zajmowałem się wiernymi, dobra?
— Dopiero co mówiłeś, że miałeś dużo wolnego czasu.
— Ale to jest zupełnie inna rzecz! — Wykrzyknął, wydął usta. — Aish! Widać, że demon, przekręcasz wszystkie moje słowa.
— To wyrażaj się precyzyjniej.
Raoun prychnął.
— Dobra, to jak to całe twoje Nilkhem wyglądało? I dlaczego zostawiłeś Azharę?
Bashar zamyślił się, odpłynął wspomnieniami do najdalszych fragmentów swej przeszłości. Przypominał sobie miejsce, w którym… chyba nie mógł powiedzieć, ze się narodził. Demony raczej się nie rodziły, one po prostu powstawały – fragmenty gniewnych, grzesznych myśli, które zyskiwały świadomość, odklejając się od umysłów śmiertelników, zbierając resztki złych uczynków, formując w końcu w coś, co miało wolną wolę i tak silne skłonności do czynienia zła. On powstał w nieco inny sposób, bo przecież żadne negatywne emocje nie byłyby w stanie powołać do istnienia potwora jego kalibru, lecz to była historia na inny czas, Bashar zaś sam słabo pamiętał sam moment, gdy pierwszy raz otworzył oczy.
Zaś co do Nilkhem… Podróżował przez różne odłamki, nie jeden raz przekroczył dziki portal, pozwalając, by los rzucił go w nowe miejsce, roztoczył przed nim odmienne możliwości, ale i przedstawił mu inne wyzwania i problemy, czyniąc jego długie życie interesującym. Ile odłamków, tyle krain i cywilizacji. Ile cywilizacji, tyle podejść do magii i istot magicznych. Lecz w kwestii demonów podejście najczęściej było jedno – jeśli nie zabić, to przynajmniej uwięzić, skoro wiadome było, że nic dobrego z obecności takiego demona nie będzie, a on sam tylko szuka możliwości, by siać chaos i zniszczenie. To było logiczne podejście i gdyby Bashar był zwykłym śmiertelnikiem, pewnie sam by tak robił.
Nilkhem było jednak unikatowym odłamkiem. Bo tam, prócz istot obdarzonych magicznymi mocami, rodzili się jeszcze ludzie, którzy potrafili te moce negować. I im potężniejsze było magiczne stworzenie, tym bardziej podatne stawało się na moc antymagów – błogosławionych wśród innych wybrańców bogów, którzy mieli za zadanie obronić słabą i nieporadną ludzkość przed zagrożeniem niesionym przez magiczne stworzenia. To było ciężkie miejsce do życia, nie tylko dla demonów.
— Wyobraź sobie ciągnącą się po horyzont pustynię, piaszczystą i kamienistą, tu i tam porośniętą ciernistymi zaroślami, miejscami tylko przeciętą jakąś rzeką, z brzegami przystrojonymi jedyną zielenią, jaką dało się znaleźć na odłamku.
— Dobra, to chyba widzę, dlaczego postanowiłeś się przeprowadzić.
Bashar parsknął cichym śmiechem.
— Przyroda to akurat było to, co najbardziej mi się podobało. W sercu Nilkhem znajdowała się pustynia, a żeby ją przebyć, potrzeba długich tygodni wędrówki w lejącym się z nieba żarze. To było jedno z moich ulubionych miejsc.
— Masz przedziwne upodobania. — Raoun pokręcił ze zrezygnowaniem głową.
— Czyżby? Pozbawiony ciała nie odczuwam pragnienia, głód mogę łatwo zaspokoić, a gorąco mi niestraszne. Skoro odejmie się wszystko to, co czyni pustynię trudnym do przebywania miejscem, pozostaje tylko spokój, cisza i piękne widoki. — Bashar przelotnie wrócił myślami do tamtego czasu. Wspomnienie bezkresnego morza piasków wciąż miało w jego sercu specjalne miejsce. — O poranku wstające słońce przeganiało ciemność, a szczyty wydm lśniły różem i oranżem, przypominały drogocenne kwiaty. W południe błękit nieba odcinał się mocno na tle wszechobecnego złota, piasek skrzył się i wędrował z wiatrem. Zaś wieczorem wszystko tonęło w czerwieni zachodzącego słońca, by pogrążyć się w końcu w ciemności, blasku gwiazd. Pustynia wyglądała wtedy, jakby usypano ją z księżycowego pyłu.
Bóg zerknął na niego spod oka, poprawił podkradzioną piżamę.
— W ilu wcieleniach byłeś poetą?
— Zazdrosny?
— Jeszcze czego! — Raoun odchylił się na kanapie, leniwie popatrzył w stronę ekranu, z umiarkowanym zainteresowaniem wrócił do śledzenia poczynań bohaterów. Po wyjątkowo głupiej akcji pokręcił głową, cmoknął z rozczarowaniem. — Wiesz, może bym się wybrał, zobaczyć tę twoją pustynię…
— To niezbyt dobry pomysł.
— Dlaczego? Mnie też nie przeszkadzałoby gorąco, jeść nie muszę, chociaż pewnie mają tam jakieś ciekawe jedzenie, hm…
Kącik ust Bashara uniósł się nieznacznie. Jasne, że to wcale nie przyroda i ładne widoki byłyby dla Raouna najbardziej interesujące.
— Tamtejsza ludność jest niebezpieczna. Szczególnie ich kapłani – nie lubią niematerialnych istot. Ich bogowie obdarzają ich całym arsenałem mocy, które mają tylko jeden cel – spętać i zniszczyć to, co włada jakąkolwiek magią i tym gorzej, jeśli jest bezcielesne.
Raoun milczał przez moment, mierzył go uważnym spojrzeniem.
— To dlatego nie piszczysz na bramkach? — spytał, nie oczekując na dobrą sprawę odpowiedzi. — Ciężko wykryć, że to demon siedzi za sterami, a nie człowiek.
Bashar skinął głową.
— Podstawowa umiejętność w Nilkhem.
— Dobra, to nie dziwię się, że postanowiłeś się przeprowadzić.
Lekarz nie odpowiedział. Podejście śmiertelników do wszystkiego, co władało jakąkolwiek formą magii i nadnaturalnych mocy, stanowiło dla niego dość poważny problem, jednak nie na tyle duży, by ryzykował poszukiwanie portalu, który mógłby go przenieść na dobrą sprawę gdziekolwiek. Mógłby utknąć na kompletnie niezamieszkałym odłamku, albo na takim, który naprawdę nie nadawałby się do życia. Oczywiście – zakładając, że jeden z martwych, nieaktywnych portali, postanowiłby się dla niego otworzyć, na co przecież nie było żadnej gwarancji. Portale otwierały się kiedy chciały i jak chciały, i aż dziwnym wydawało się, że istnieją w ogóle te stałe przejścia.
Miał inne powody, by tym razem odejść naprawdę daleko.
Lecz nim zdążył zagłębić się we wspomnienia, Raoun znów się odezwał.
— Bashar? Jak ty właściwie wyglądasz? Wiesz, ty jako ty. Jako demon.
— Groźnie — odparł lekarz oszczędnie.
— Świetnie, domyślam się, pasuje do charakteru — mruknął bóg. — A jakieś konkrety?
— A co byś chciał wiedzieć?
— No nie wiem… Masz rogi i ogon? Skórzaste skrzydła? Żółte ślepia? Może czerwone? — Zgadywał, aż w końcu pstryknął palcami, brwi uniosły się, gdy pomysł wpadł do głowy. — Wiem! Weź, wyjdź na chwilę.
Bashar obdarzył go lekko pobłażliwym spojrzeniem.
— Jestem w swoim domu.
— Z ciała wyjdź! No weź, pokaż się. Ja ci potem…
— Nie.
— Tylko na moment?
— Nie.
— Dlaczego taki jesteś? Nie możesz się jeden raz zgodzić?
— Nie.
Raoun prychnął głośno, skrzyżował ramiona na piersi, odwrócił się w stronę ekranu, żywo zainteresował fabułą. Bashar patrzył na niego przez chwilę.
— Nie zmieściłbym się.
Bóg zerknął na niego.
— Gdzie? Tutaj byś się nie zmieścił?
Lekarz skinął głową, Raoun rozejrzał się po pokoju.
— To faktycznie jesteś całkiem spory… — Zamyślił się na chwilę. — Ale w sumie co za różnica, jak jesteś niematerialny i i tak nikt cię nie widzi.
— Mogę stać się materialny.
— Serio? — Raoun uniósł lekko brwi, chrząknął. — Hm, nie żeby to robiło na mnie wrażenie. Ale wracając – pokazywałeś się kiedyś ludziom?
Chwila pauzy.
— Zdarzyło mi się.
— Bardzo się bali?
Kolejna pauza.
— Bardzo.
Raoun wyciągnął się na kanapie, wyciągnął też nogi, skrzyżował je w kostkach.
— Jak rozdawali urodę, to ty stałeś po wzrost, nie?
— I po skrzydła.
— Więcej niż jedną parę?
— Cztery.
Bóg gwizdnął przez zęby.
— Niby od przybytku głowa nie boli, ale to już trochę dużo.
— Nie narzekam. Dzięki nim mogę szybko latać.
Bashar już naprawdę nie miał pojęcia, co się dzieje na ekranie. Teraz jakaś samotna dziewczyna ostrożnie podążała ciemnymi, opuszczonymi korytarzami, w drżącej dłoni niosąc jakąś starą lampkę. Muzyka ucichła, słychać było jedynie miarowe skrzypienie podłogi, atmosfera gęstniała, przygotowując widzów do wyczekiwanego jumpscare'a.
— Opętałbym sobie kogoś ze skrzydłami — mruknął nagle Raoun. — W sumie to musi być ciekawa sprawa, tak mieć więcej kończyn. — Zerknął na Bashara. — Tobie się czasem nie myli? Wiesz, tyle tych skrzydeł, jeszcze jakieś ręce i nogi… Dużo do ogarnięcia, w porównaniu do takiego zwykłego człowieka.
— Dużo, ale taki jestem i dla mnie to po prostu nie jest problem. Kierowanie każdym skrzydłem osobno jest dla mnie naturalne. — Wzruszył ramionami.
Jumpscare nastąpił, dziewczyna krzyknęła, lampka trzasnęła.
Bashar doszedł do wniosku, że już dawno nie latał dłużej. To znaczy, oczywiście, że używał swoich skrzydeł do poruszania się, gdy jego śmiertelna powłoka przestawała się do czegokolwiek nadawać, ale na dobrą sprawę nie podróżował wiele, na pewno nie musiał się też z nikim ścigać, ani próbować dźwignąć czegoś ciężkiego. Nieczęsto miał okazję do tego, by w pełni użyć swych demonicznych zdolności, choć może lepiej byłoby powiedzieć, że nieczęsto miał ochotę ich używać.
— Albo może opętałbym kogoś z chwytnym ogonem. — Dumał dalej Raoun.
— Znudziła ci się praca w szpitalu?
— Nie, nie bój się, nie zostawię cię, biednego i samotnego, na pastwę tych wszystkich rezydentów i ordynatora. Przecież wiem, że byś za mną tęsknił. — Bóg wyszczerzył do niego zęby. — Ale wiesz, urlop trzeba od czasu do czasu brać. Sam to mówiłeś Paulowi.
— To prawda.
Może to była kwestia późnej godziny i powoli pojawiającego się zmęczenia, a może luźnej i niezobowiązującej atmosfery, jaka otaczała obu mężczyzn. A może chodziło o te wspomnienia dawniejszych wieków, gdy Bashar faktycznie więcej podróżował, zmieniał krainy, które nazywał domem i po każdym swym wcieleniu przemieszczał się dalej, całkowicie zmieniając otoczenie? Dzikie portale czasem się dla niego otwierały, pozwalały mu całkowicie odciąć się od wspomnień związanych z tymi, których stracił, bo on był nieśmiertelny, a im bogowie dali tylko kilkadziesiąt lat. Teraz te z miejsc, które kiedyś były mu tak bliskie, a które wydawało mu się, że na zawsze zostawił za sobą, połączyły się stałymi portalami, umożliwiając mu powrót do nich kiedy tylko miałby na to ochotę. Bashar zabębnił palcami po kolanie. To była interesująca myśl, lecz demon sam nie był pewien, co ma o tym sądzić i jaką decyzję podjąć.
Na ekranie pojawiły się napisy końcowe. Bashar nie był pewien, jak ten film się w ogóle skończył.
Obracał w myślach pytanie, zastanawiał się nad rzeczami, wspominał miejsca. Pogrążył się w tym na tyle głęboko, że Raoun musiał zamachać mu dłonią przed oczami, by demon zwrócił na niego uwagę.
— Pytałem, czy zasnąłeś z otwartymi oczami — mruknął bóg, marszcząc lekko brwi.
Bashar nie odniósł się do jego słów. Zamiast tego spojrzał nieco przytomniej na Raouna. Podjął już decyzję.
— Biorę urlop i wyjeżdżamy.
— Co, obaj? Ale gdzie?
— Jeszcze nie wiem. — Bashar sięgnął do laptopa, wyłączył ten nieszczęsny film. — Ale zaraz się dowiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz