09 sierpnia 2023

Od Song Ana do Merlina

    Każdy dzień w śmiertelnym świecie przynosił Song Anowi nowe wyzwania, ale chłopak już zdążył przywyknąć do nowego trybu życia. Wprawdzie początkowe dwie doby nie należały do najłatwiejszych. Boski sługa, który dopiero stąpił na ziemię, pierwszy raz zaznał czegoś takiego, jak głód czy zmęczenie. 


    Teraz jednak Song An zdążył się przyzwyczaić do niedoskonałości śmiertelnego ciała i starał się wpasować w nowo poznane społeczeństwo. Uważał nawet, że nie jest to tak trudne: zgodnie z poleceniem mistrza znalazł pracę, zdobył dach nad głową i pamiętał, aby co najmniej raz dziennie cokolwiek zjeść oraz się przespać. Wszystko szło doskonale tak, jak Song An to sobie zaplanował. 
    No dobrze, prawie wszystko. Chłopak sam nie przewidział na przykład tego, jakie komplikacje mogą nastąpić w momencie zbliżenia się do urządzeń elektrycznych.
    Nieprzyjemny skutek niekontrolowanej mocy Song An odczuł wyjątkowo dobrze, kiedy musiał skorzystać z informacji elektronicznej. Tablica, która miała za zadanie wskazać zagubionym odpowiedni kierunek, całkowicie zgasła, kiedy chłopak tylko jej dotknął. Oczywiście, znał ryzyko, jakie niósł ze sobą kontakt z podobnymi przedmiotami, ale teraz był wyjątkowo zdeterminowany. 
    Podczas próby na boisku usłyszał o wspaniałej knajpce z makaronami. Znajdowała się ona na drugim końcu miasta, a Song An niespecjalnie wiedział, jak ma się tam dostać. Postanowił więc skorzystać z mapy elektronicznej, ale cóż. Wyszło jak zwykle. 
    Song An głośno westchnął na widok ciemnego ekranu, który jeszcze chwilę temu świecił kolorami. Nie miał innego wyjścia, jak tylko poszukać innego sposobu, aby odnaleźć odpowiednią drogę do wymarzonej budki z makaronami. 
    Ratunek spadł na niego nieoczekiwanie szybko. Już kawałek dalej boski sługa natknął się na kiosk, w którym udało mu się zdobyć papierową mapę. Gdyby wiedział o tym chwilę wcześniej, nie zepsułby całej tablicy informacyjnej. Song An kątem oka spojrzał na oddalony kawałek dalej migający ekran. Na szczęście powoli wracał do życia. 
    Chłopak spojrzał na mapę i spróbował odszukać odpowiednią ulicę. Zadanie to nie było specjalnie trudne. Potrafił korzystać z mapy. Jego mistrz wiele wysiłku włożył w to, aby Song An nauczył się czytać wszelkiego rodzaju plany. 
    Także, pewny obranego kierunku, chłopak ruszył przed siebie. Schował mapę do kieszeni - nie potrzebował jej już. Był pewien, że idzie w dobrą stronę. 
    Nie tracił tego przekonania nawet wtedy, kiedy mijanych osób zaczynało być coraz mniej, a budynki się przerzedziły do tego stopnia, że w zasięgu wzroku pozostało ich niewiele. Po marszu, trwającym właściwie całe przedpołudnie, Song An znalazł się przed lasem. 
    - Hm, ta okolica nie wygląda na najlepsze miejsce do otworzenia budki z makaronami - stwierdził po chwili namysłu. Nie poddawał się jednak tak łatwo. Zerknął na mapę, obrócił ją kilkukrotnie, dokładnie się przyjrzał i stwierdził, że zaiste, zmierza w dobrym kierunku. 
    Dopiero po ułpywie dłuższego czasu, kiedy drzewa zaczynały rosnąć coraz to bardziej gęsto, a zarośla stały się trudne do pokonania, Song An powoli uświadamiał sobie, że się zgubił. Nie miał pojęcia, gdzie tak naprawdę jest, ale na pewno nie była to okolica, gdzie mógłby odnaleźć poszukiwaną knajpkę. Chłopak nie czuł jednak ani odrobiny gniewu. Właściwie to cieszył się, że może spędzić trochę czasu na łonie natury. Postanowił zatrzymać się na chwilę i usiąść pod konarem.
    Song An lubił lasy. Góra, na której żył przez ostatnie kilkaset lat była pokryta drzewami. Nie rosły one tylko na głównej polanie, gdzie bóg burzy i jego jedyny uczeń mieli urządzoną strefę mieszkalną. Tam z kolei można było zauważyć ukryte wśród pni i gałęzi budynki. Nie znajdowało ich się specjalnie wiele. Właściwie Song An wymieniłby jedynie główną świątynie, w której spędzali większość doby; chatkę służącą za schowek; salę do treningów i niżej w okolicach gorących źródeł wybudowano łaźnię. Chociaż nie było tego dużo, te kilka zabudowań wystarczyło, aby obydwaj żyli sobie w spokoju i wygodzie.
    Świątynia, w której do tej pory mieszkał znajdowała się najwyżej. Górowała nad resztą budynków i lasem. Prowadziła do niej prosta dróżka zwieńczona setką schodów, którą Song An wielokrotnie w ciągu doby pokonywał. W samej świątyni młody boski sługa zajmował się wieloma rzeczami: sprzątał, zamiatał liście czy porządkował książki. Dbał również o modlitwy, które składali śmiertelnicy. Katalogował je, ustawiał priorytety i dbał, aby żadna z nich nie została pominięta.
    Wspomnienia te rozbudziły w Song Anie nieznaną do tej pory nostalgię. Oczywiście, lubił życie wśród śmiertelników - wiązało się z nim więcej przygód. Zbyt wiele lat jednak spędził na górze - nic więc dziwnego, że zatęsknił za swoim domem. Najpewniej minie jeszcze trochę czasu, nim przestanie o nim myśleć każdego dnia.
    Idąc tropem wspomnień, Song An zastanawiał się, co takiego może porabiać teraz jego mistrz. Pewnie wertuje stare księgi czy kreśli mapy. Chłopak oczami wyobraźni widział swojego mentora. Najpewniej byłby teraz ubrany w ciemne szaty, miałby starannie upięte włosy, a w ręce trzymałby stare księgi.
    Song An spojrzał na słońce, które na ten moment powoli zsuwało się z widnokręgu, zwiastując zbliżający się wieczór. Nadeszła pora, aby chłopak wracał do domu. Odwiedziny w knajpce postanowił przełożyć na kolejny dzień. Teraz sięgnął do rękawa swojej szafy, z której wyciągnął bułkę. Była już trochę sucha i zimna, ale Song Anowi wcale to nie przeszkadzało. Zbyt bardzo lubił smak bułeczek gotowanych na parze, aby teraz nie zjeść tej, którą celowo przechował „na później”.
    Wgryzł się w delikatnie twardą skórkę. Nie zdążył jednak nawet przełknąć kęsa, kiedy ciszę przerwał huk. Song An podskoczył w miejscu. Zachłysnął się kawałkiem bułki i zaczął głośno kaszleć.
    - Co to było?! - podniósł głos. Nie brzmiała w nim nuta złości, ale raczej dziwnej ciekawości.
    Dźwięk ten przypominał uderzenie gromu, chociaż na pewno nim nie był. Song An doskonale rozpoznałby nadchodzącą burzę. Chłopak skoczył na równe nogi. Musiał poznać źródło dźwięku. Napędzająca go ciekawość natychmiast popchnęła go w stronę hałasu. Przyśpieszył kroku, kiedy nagle coś przemknęło mu tuż pod nogami. 
    Song An zatrzymał się gwałtownie, prawie tracąc równowagę. Upadłby na ziemię, gdyby nie gwałtowne wymachiwanie rękami, które jakimś cudem pozwoliły mu się utrzymać w pionie. Chłopak zerknął na biegnące stworzenie i nie mógł uwierzyć własnym oczom. Czy to był smok...?
    Chłopak nie myślał specjalnie wiele, kiedy odbił się od ziemi i jednym susem dogonił zwierzaka. Równie szybko pochwycił go w ręce i wyciągnął przed siebie, aby dokładniej się przyjrzeć. 
    Zaiste, to był smok. Song An słyszał już o tych stworzeniach. Jego mentor dużo opowiadał mu legend, których bohaterami były właśnie przerośnięte gady. Ten, którego teraz złapał chłopak, znacząco się jednak różnił od smoków z opowieści. Przede wszystkim był znacznie mniejszy. I naprawdę żywiołowy. Nie minęła chwila, a dłonie Song Ana pokryły się krwią z zadrapań, jakie zwierzak stworzył przy pomocy swoich pazurów. Chłopakowi jednak wcale to nie przeszkadzało. Pierwszy raz miał szansę obejrzeć prawdziwego smoka i nie miał zamiaru tak szybko się poddawać. 
    Song An próbował dokładnie przyjrzeć się stworzeniu. W tamtym też momencie zobaczył sznurek, który zwisał mu z szyi. 
    - Kto wyprowadza smoki na smyczy? - zdziwił się. Jego zaskoczenie było na tyle duże, że gad wyszarpnął się z uścisku i w kilku szybkich susach znalazł się na pobliskim drzewie. Song An domyślił się, że zwierzak musi mieć właściciela, który teraz pewnie się o niego martwi.
    - Hej! Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć! - krzyknął w kierunku smoka. - Pomogę ci wrócić do domu, naprawdę!
Song An obrał teraz nowy cel. Otrzepał dłonie z krwi i spojrzał w górę. Nie miał najmniejszego pojęcia, jak ma ściągnąć smoka z drzewa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz