— A ten Virgil, to jest taki, jak ty, czy da się z nim wytrzymać?
Dante błysnął kłami w uśmiechu.
— Od Virgila to ty się odpierdol, Zapałka — poradził mu od serca, pakując jakieś swoje rzeczy tamtego dnia, gdy temat okładki wypłynął po raz pierwszy.
Norbert coś tam napomknął, że powinni mieć profesjonalnego grafika, Ignis jak zwykle wywracał oczami, mówiąc, że przecież mają tyle zdjęć, że któreś może być na okładkę. Arieth stwierdził, że zgodzi się z dowolną decyzją, Raam wtrącił, że jak już mają krawca, to mogliby mieć graficzkę, nie grafika, Ioannis zaś mitygował nieco całe towarzystwo, starając się wytłumaczyć, że wybranie jednego ze zdjęć na okładkę po prostu nie da rady. Seymour doszedł do wniosku, że podobnie jak Ariethowi, sprawa jest mu relatywnie obojętna i zgodzi się na wszystko, co zostanie wymyślone.
Sam Virgil trochę go zaskoczył. Spodziewał się jednak równie głośnego i charakterystycznego gościa, pasującego charakterem i temperamentem do Dantego – kogoś, kto byłby w stanie go przegadać i nie zaginąć kompletnie przy dominującej osobowości syrena. A potem zerknął to na Ignisa, to znów na Dantego, i doszedł do wniosku, że widać każdy klaun musi mieć tego bardziej ogarniętego kumpla.
W końcu przeszli do omawiania tej okładki, Raam wyleciał ze swoimi pomysłami, Seymour w końcu zainteresował się na tyle, by się odezwać. Jego wzrok skakał między twarzami reszty chłopaków, podążył też za rysikiem, złowił to metaliczne spojrzenie i czarodziej sam nawet nie wiedział, dlaczego się uśmiechnął. Zrobił to odruchowo. A że to właśnie był ten kolega, dla którego Dante brał jego autograf, nie przyszło mu nawet do głowy.
— No i teraz uważaj – ten typ, ten sam, co stwierdził wtedy, że mi buty nie pasują do apaszki, to wchodzi do klubu i…
Wiadomo, jak chciało się zapoznać, to nie było lepszej ku temu okazji, niż usiąść wokół stołu, podlać się procentami i pogadać o życiu. A potem zmusić Ignisa, żeby dał się ojebać w rzutki i cymbergaja, i na koniec transformował w jakieś pojebane Songtify, sprawiając, że wszyscy w promieniu parunastu metrów skończą pod stołem ze śmiechu. Jak na razie towarzystwo było na etapie procentów i gadania o życiu, wszystkiemu temu przewodził nie kto inny, jak Dante.
— Chłopa poskładało, bo jak wszedł, to się kretynowi wydawało, że…
Słowa opowieści nieco utonęły dla Seymoura w gwarze, a może po prostu skupił się na czymś innym, niż historia. Akurat trafili jakąś półokrągłą wysepkę wokół stołu, nie zaś normalną ławę, i jej centrum zajmowali Dante z Raamem, z biednym Ariethem wciśniętym między dwójkę rosłych mężczyzn. Ioannis przycupnął gdzieś z boku, zaraz obok Ignis (bo przecież nie będzie siedział obok tego karpia-cymbała), po drugiej stronie zaś ulokował się spokojny i cichy cypelek składający się z Virgila i Seymoura. Ten ostatni sączył swoje ciemne piwo, od czasu do czasu popatrując gdzieś po barze, nie szukając wzrokiem niczego konkretnego.
Arieth podlał się alkoholem na tyle, że zaczął ćwierkać jakieś losowe ciekawostki ze świata muzyki, trochę wytrącając Dantego z jego strumienia opowieści, trochę ściągając uwagę Ignisa i Raama. Ioannis, swoim sposobem, widząc, że wszystko podąża w dobrym kierunku, wymówił się jako pierwszy, zostawiając towarzystwo bez opieki osoby dorosłej. Po pewnym czasie i Arieth stwierdził, że to już dla niego pora – Raam spytał dla porządku, czy zwierzołak da radę, ale zwierzołak stwierdził, że bez problemu, choć w stronę wyjścia podążał nieco zbyt frywolnym krokiem.
Została zwyczajowa ekipa, plus, rzecz jasna, Virgil. Do tej pory mężczyzna siedział relatywnie cicho, od czasu do czasu podpytywany przez Ioannisa o rzeczy związane z grafiką, ale nie wyszli specjalnie poza rzeczy związane z jego profesjonalnym zajęciem. Alkoholu nie poszło jeszcze wystarczająco dużo, ekipa była trochę za duża, było miło, ale nadal grzecznie i może nieco sztywno. Do czasu.
— Dobra, Vi, my tu gadu-gadu, a ty dalej nie zdradziłeś nam swego największego sekretu — powiedział Ignis, rozpierając się mocniej na swojej części kanapy i luźno kołysząc w dłoni szklanką z whisky.
Lekka panika przebiegła przez twarz grafika, zerknął to na Ignisa, to na Dantego. Ten ostatni parsknął śmiechem.
— Zapałka, co ty znowu kombinujesz, co? Jaki spalony pomysł urodził się pod tą przegrzaną czaszką?
— Nie bulgocz tam pod nosem, syren — poradził mu kordialnie wokalista, nim zwrócił się ponownie do wilkołaka. — Słuchaj, z ciebie jest raczej ogarnięty i sensowny facet, nie to, co ten narwaniec. Jakiego boga losu wkurwiłeś, że ci go w ogóle opchnął?
Virgil rozluźnił się, parsknął śmiechem, oparł z powrotem na blacie.
— Wiesz co, chodziliśmy do tej samej szkoły.
— I co, tyle wystarczyło?
Grafik pokręcił głową.
— Nie, po prostu… W sumie to poznaliśmy się przez jego debilizm — powiedział w końcu, posyłając Dantemu szeroki uśmiech. Seymour oderwał uwagę od czegokolwiek, co tam było po drugiej stronie baru, ponownie skupił się na rozmowie. Dante prychnął.
— Debilizm?
— Nic dziwnego — wtrącił Ignis. — Co wykręcił?
— Cóż, miałem trochę uh… napiętą sytuację z paroma innymi kolegami i Dante, zamiast wziąć i pójść po nauczycielkę, to po prostu postanowił wytłumaczyć tym chłopakom, że się źle zachowują.
— Ręcznie?
— Jak inaczej.
Dante wydął policzki, skrzyżował ramiona na piersi.
— Jakbym poleciał po nauczycielkę, to byś mleczaki wcześniej pogubił.
— A ty byś nie wylądował na dywaniku u mamy!
— Jakbym tam nie lądował co najmniej raz w tygodniu!
Raam wybuchnął tubalnym śmiechem.
— Dobra historia. Wlałeś paru chuliganom, a to zawsze prawilne działanie.
Vi spróbował zaprotestować, że przecież wszyscy byli dziećmi, że to wcale nie chuligani, że to się mogło gorzej skończyć i że Dante jest w gorącej wodzie kąpany, ale nawet Ignis stwierdził, że stanięcie między małym Vi, a jego „kolegami” było w tamtym momencie właściwym wyborem.
— Dobra, ale to było, jak byliście dzieciakami, a ty dalej trzymasz się z tym debilem.
— Dawno cię w cymbergaja nie ojebałem? Co, Zapałka?
Virgil ponownie się uśmiechnął.
— Wiecie, Dantego po prostu nie można tak puszczać samopas, bo zrobi krzywdę sobie i komuś jeszcze…
— Ej!
— …więc po prostu poświęciłem się dla dobra ogółu.
Wokół stołu przeszła salwa śmiechu, tym głośniejsza, bo Dante siedział obrażony jak nadęta rozdymka.
— Taki z ciebie kumpel? — burknął.
Vi trącił go po przyjacielsku łokciem.
— Ale poza tym to dobry z niego przyjaciel, nie można narzekać — dodał. Dante westchnął teatralnie.
— Niech ci będzie, może wspaniałomyślnie wybaczę ci te wszystkie kalumnie… Może jakbyś wyrzeźbił dla mnie coś ładnego, to bym się jeszcze zastanowił.
Seymour uniósł brew, odwrócił się do Vi, w końcu włączył do rozmowy.
— Rzeźbisz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz