12 sierpnia 2023

Od George'a do Song Ana

TW: myśli samobójcze

     Mimo tego, że na niebo wkradło się już słońce, pokój George'a był dalej skryty w ciemności. Dzięki czarnym roletom zasłaniającym jedyne okno chłopak nigdy nie musiał martwić się o światło, które mogłoby wybudzić go z lekkiego snu. Zwykł w niego zapadać bardzo późno, czego przyczyny były różne. Czasem zwyczajnie nie mógł zasnąć, innym razem nie chciał stracić spokoju i poczucia wolności, jakie dawała mu nocna pora dnia. Niestety, nieważne jak bardzo chciał, żeby czas stanął w miejscu, a horyzont nigdy się nie rozjaśnił, poranek zawsze krzyżował mu plany. 
    Drzwi do pokoju George'a otworzyły się z cichym skrzypem, czemu towarzyszyło wpuszczenie do niego strumienia jasnego światła. Chłopak wiedział, kto stał przy wejściu.
    — George?... — głos jego matki był dla niego wtedy jak zgrzyt paznokci przesuwanych po tablicy. Nie chciał patrzeć jej w oczy w ostatnim dniu jego życia, wiedząc, że niedługo odbierze jej ostatniego członka rodziny. Nie był w stanie odwrócić się od ściany, by na nią spojrzeć.
    — Zrobiłam ci śniadanie — po chwili ciszy do uszu George'a dotarło zawiedzione westchnienie jego matki, a potem dźwięk zamykających się drzwi. Po odgłosie oddalających się kroków chłopak dowiedział się, że kobieta opuściła mieszkanie, a wraz z nią jego jedyne źródło poczucia winy. 
    Nastolatek przewrócił swoje kościste ciało tak, by znaleźć się na plecach. Nie było szansy na to, by tego dnia ruszył się z łóżka. Wierzył, że umrze, a więc nie liczyły się dla niego obowiązki szkolne, czy dbanie o siebie. Już przy ostatniej próbie zadbał o to, by jego matka nie przemęczyła się przy sprzątaniu jego pokoju. Wszystkie ozdoby, które wcześniej zdobiły przestrzeń między beżowymi ścianami, teraz znajdowały się w jednym z trzech kartonów, mieszczących w sobie całe życie młodzieńca. Na szczęście nie miał wielu pamiątek, a nawet wspomnień, które warto byłoby pamiętać. 
    George podniósł ręce tak, by móc im się dobrze przyjrzeć. Całe jego istnienie zdawało mu się tak puste, jak jego pokój. Życie chłopaka było wprawdzie całkiem krótkie, jednak czuł, że było zmarnowane. Nie nabył w jego czasie żadnych umiejętności, które pomogłyby mu wyróżnić się w tłumie. Nie był w żaden sposób specjalny, był zwykłym człowiekiem, którego zniknięcie byłoby zauważone tylko przez najbliższą rodzinę. Przynajmniej tak myślał, nieświadomy pewnego kluczowego faktu. 
    Matka natura, bogowie, cokolwiek co go stworzyło, obdarzyło go rodzajem nieśmiertelności. Dar, o który błagają inni, dla niego wydawał się przeszkodą. Nie liczyło się więc to, co uważał za słuszny sposób na zakończenie cierpienia; los zadbał, by chłopak był zmuszony do odkrycia tego, jak bardzo chce żyć. Niestety, droga do tej rewelacji jest kręta, długa i przy okazji często spotyka się... ciekawych ludzi.


    Światło księżyca współpracowało z ulicznymi lampami, by oświetlić nastolatkowi drogę. Szedł on w miejsce, w którym wcześniej był tylko raz. Od razu wiedział jednak, w jakich okolicznościach stawi się w nim następnym razem. Sposób myślenia George'a był w pewien sposób zepsuty. W jego rozumie nowe rzeczy nie były rejestrowane jako ekscytujące, piękne, warte poznania. Zamiast tego, analizowane były pod kątem niebezpieczeństwa. Ku zadowoleniu mózgu młodzieńca, most, po którym stąpał, znajdował się wysoko nad ziemią. Zwykły śmiertelnik miałby nikłe szanse na przeżycie upadku z niego. Nastolatek widział więc w nim szansę na zakończenie życia.
    George starał się uspokoić swój oddech. Mimo że starał się już wcześniej o koniec, nie pozbył się nigdy zwierzęcych instynktów, które rozkazywały mu przetrwać. Wbrew nim, przedostał się na drugą stronę barierki. Chłopak zamknął na chwilę oczy i wziął głęboki wdech. Żegnał się z otaczającym go wiatrem, zimnem szczypiącym go w policzki, widokiem jego matki wymieniającej pieniądze na tabletki, poczuciem odmienności, uczuciem jego serca łamiącego się na pół...
    — Boże! — wykrzyczał ze strachu, kiedy na jego ramieniu pojawiła się włochata łapa, której właściciel wycofał się po zauważeniu przerażenia George'a.
    — Co? Gdzie? Przecież jestem zwykłym śmiertelnikiem! — wyjaśniła panda stojąca po bezpiecznej stronie barierki. Jeśli jest coś, czego nastolatek nie spodziewał się zobaczyć tej nocy, to było... cokolwiek właśnie powstrzymało go od skoku. Zwierzak zdjął górną część kostiumu i okazał się wcale nie być bestią; spod głowy pandy wyjawił się blady młodzieniec, którego niezręczny uśmiech całkowicie zbił z tropu George'a.
    — Um... potrzebujesz... czegoś? — zapytał niepewnym głosem.
    — Wiesz, że mógłbyś spaść? — to pytanie zasiało zamęt w głowie chłopaka. Czy naprawdę jest szansa, by nieznajomy nie wiedział, że taki właśnie był zamiar? Jeśli zamierzał powstrzymać go od samobójstwa przez zmieszanie go, udawało mu się to. George czuł się zbyt niezręcznie, by skoczyć przy pandzie. Tak dziwnego obrotu spraw się nie spodziewał. 
    — Um... tak, jestem tego świadomy — powiedział, po czym przedostał się z powrotem na bezpieczną część mostu. Unikał kontaktu wzrokowego z przebranym chłopakiem, mając nadzieję, że ten straci motywację do rozmowy z nim, a on będzie mógł dokończyć to, co zaczął. Niestety, dziwaczny długowłosy uparcie stał przy nim. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz