29 sierpnia 2023

Od Raouna – Pierwsze zlecenie

trochę rozwalona chronologia, bo miałam wieku temu dać to opowiadanie (upsi), ale to się dzieje między Biznesplanem a wyjazdem do Senkawy...
Grupka studentów siedziała sobie w bibliotece, wspólnie pracowała nad projektem. Część szukała odpowiednich informacji w Internecie, jedna wyliczała parametry, a druga pracowała nad wykresem pudełkowym. Co pewien czas ktoś coś powiedział, ogólnie jednak panowała względna cisza.
Oczy wysokiego chłopaka rozbłysnęły na moment bielą.
— Właśnie — odezwał się nieco głośniej niż dotychczas. — Ostatnio miałem pewien problem, ale szybko go rozwiązałem.
— Jaki problem? — spytała go blondwłosa dziewczyna, podnosząc wzrok znad laptopa.
— Przygotowałem przemówienie, ale strasznie się stresowałem przed grupą starszych studentów.
— Ty, stresować? — zdziwiła się brunetka w okularach. — Od kiedy ty się stresujesz?
— No akurat tym razem nie umiałem się zebrać — odpowiedział. — Ale! Otrzymałem pomoc!
— Dar od boga? — wtrąciła obojętnie inna dziewczyna w okularach, nie odrywając wzroku od ekranu swojego laptopa.
Przez chwilę myślał, że został tak szybko złapany.
— Jak frytki? — dodała brunetka, po czym obie parsknęły.
— Co. — Chłopak zmarszczył brwi.
Dziewczyny jednak nie wytłumaczyły swoich słów, tylko popatrzyły po sobie.
Grupki przyjaciół i te ich wewnętrzne żarty...
— Otrzymałem pomoc od Wspierającego Ducha! — zawołał dumnie, skupiając chwilowo na sobie wzrok innej grupy studentów, siedzącej kawałek dalej.
W tym momencie wszystkie jego koleżanki popatrzyły na niego, jak jeden mąż otworzyły nieco szerzej oczy. Jedna zamierzała coś powiedzieć, lecz nie zdążyła, ponieważ chłopak w okamgnieniu coś poklikał w swoim laptopie, a potem odwrócił go do reszty, pokazując stronę w sieci.
— Duchowe Wsparcie — przeczytała brunetka na głos. — Sekta?
Blondynka w okularach cicho prychnęła.
— Jaka sekta! — obruszył się chłopak. — Żadna sekta! Tutaj wysyłasz zgłoszenie, że chcesz, aby Wspierający Duch ci w czymś pomógł i on ci pomaga!
Trzecia dziewczyna przytaknęła.
— Brzmi jak sekta — stwierdziła bez mrugnięcia.
— Żadna sekta! Ach, mam was dość!
Zamknął stronę i powrócił na udostępniony skoroszyt. Odwrócił głowę, a gdy kilka sekund spojrzał ponownie na laptopa.
— W ogóle piszemy tę książkę w źródłach? — spytał, wskazując ręką jakieś tomiszcze.
Dziewczyny spojrzały na niego.
— Szybko się poddał — rzuciła jedna z nich.
— Ale o co wam chodzi? — tamten zamrugał parę razy.
— O sektę — warknął stojący obok grupki Raoun.
Wykonał zamach ręką, jakby zamierzał ich uderzyć, lecz wtem odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia.
Minął ponad tydzień, odkąd oficjalnie ruszył jego biznes. To znaczy, ciężko trochę mówić o oficjalnym otwarciu coś tam, coś tam, ponieważ nie zrobił żadnego przyjęcia ani jakiegokolwiek typu celebracji. Tym bardziej że jak powiedział zagadał na ten temat do Kanno, tamten tylko popatrzył i tym swoim obojętnym tonem odpowiedział: „Okej, powodzenia”. Dzięki, Kanno, na pewno się przyda!
Oczywiście, że ze względu na swoją świeżość i brak reklam w telewizji czy SNS w ciągu pierwszych kilku dni nie przyszły żadne zgłoszenia. Raoun musiał samodzielnie zadbać o wypromowanie swojego biznesu. Zaczął od zostawiania ulotek. Gdzie się dało. Pod wycieraczkami samochodowymi, na wycieraczkach przed domami, w publicznych toaletach, na przystankach. I to, ile razy zobaczył, jak ktoś przychodzi i zrywa jego reklamę, było dobijające. Przylepił do słupa wersję z wyrywanymi karteczkami z adresem mailowym, to przybyła grupka bachorów i dla zabawy sobie je pourywała. Następne pół godziny spędził na nawiedzaniu i straszeniu ich.
Ale się nie poddawał. Dobrze wiedział, że początki nie były łatwe i jeśli je przetrwa, potem będzie z górki. Wystarczyło, że ktoś jako pierwszy odważy się skorzystać z jego usług, a zobaczy, że to jest całkiem dobre i poleci swoim znajomym, a potem ci znajomi swoim znajomym, a tamci swoim i tak dalej, i tak dalej.
Właśnie, gdy o tym myślał, wpadł na genialny pomysł. Bo po co czekać, aż ktoś poleci jego biznes, skoro on mógł to sam zrobić? Tak oto zaczął opętywać losowe osoby: opowiedział jakąś wyssaną z palca historyjkę, że coś złego się niby działo, że z czymś miał niby problem i wtedy, niczym cud z nieba, pojawiło się rozwiązanie w postaci Duchowego Wsparcia! Normalnie inteligencja Raouna czasami jego samego zaskakiwała.
Wpadł do mieszkania sąsiada Kanno, Ceina, zastał go tradycyjnie przy swoim komputerze. Bez chociażby milisekundy wahania opętał go, wszedł na Googola, zalogował się na pocztę.
Brak nowych wiadomości
Zamrugał parę razy. Odświeżył stronę.
Brak nowych wiadomości
Odświeżył ponownie.
Brak nowych wiadomości
— Aish, cholera jasna! — warknął, uderzył pięścią w biurko.
Prawie dwa tygodnie rozrzucania ulotek, przyklejania reklam, opętywania i nic! Ani jednego zgłoszenia!
Odświeżył jeszcze raz.
Otworzył szeroko oczy. Ujrzał jedną nową wiadomość. Poczuł, jak serce zaczyna mu szybciej bić. Przeczytał tytuł.
Dołącz do Kółka Pasjonatów Ryb...
Z głośnym fuknięciem wyrzucił wiadomość do kosza, głowa opadła mu ciężko na blat.
Tydzień...
Ponad tydzień...
Czemu w tym świecie tak ciężko było zarabiać pieniądze? Zwłaszcza jako niematerialny byt! Gdyby miał własne ciało, mógłby normalnie posłać gdzieś CV albo bez problemu poprowadzić własną działalność. Hah, gdyby nie tylko miał własne ciało, ale też pokazałby się śmiertelnikom jako najprawdziwszy bóg, wszyscy biliby się o to, żeby u nich pracował albo żeby dostać u niego pracę. Na Pramatkę, jako Bóg Spirytyzmu Raoun wszystko byłoby takie proste!
Tak na dobrą sprawę to nawet nie musiałby pracować. Śmiertelnicy zostawialiby mu ofiarę w formie pieniędzy, a on w zasadzie nie musiałby ich używać. Wszedłby do sklepu, wyszedłby z towarem bez płacenia i sprzedawcy by mu jeszcze podziękowali!
Nie no, nie mógł teraz się zatracać w nostalgicznych, depresyjnych myślach. Do Ma'ehr Saephii jeszcze trochę musiał czekać, a jak wróci do domu, to i tak będzie chciał znów odwiedzić Riftreach. Dlatego zarobi trochę pieniędzy, zaoszczędzi je, bo jako bóg-duch nie miał na co je wydawać, a gdy wreszcie będzie miał ciało i będzie mógł sobie pozwolić na zarezerwowane dla fizycznych bytów wygody oraz gadżety, z uśmiechem użyje tego, co nagromadzi.
Był Bogiem Spirytyzmu Raounem, z pewnością jego biznes się rozwinie! Na sto dziesięć procent! O, odświeży sobie jeszcze raz skrzynkę pocztową i...
Otworzył szeroko oczy.
— O TAK! — zawołał na całe mieszkanie, podskoczył na krześle.
Choć nie oczekiwał zbyt wiele, a także był gdzieś tam gotowy na kolejny brak nowych wiadomości, ujrzał tytuł: Zlecenie. Zlecenie! Pierwsze zlecenie! Pierwsze z pierwszych! Przybyło! Pojawiło się! Objawiło! Nadeszło! Ktoś się odważył! Teraz będzie z górki! Duchowe Wsparcie się rozpowszechni, a on zarobi kupę forsy...!
Spojrzał na adres nadawcy.
— Co.
Zmrużył oczy.
Otworzył wiadomość, zaczął czytać.
W mieszkaniu obok, na kanapie siedział rozluźniony Kanno. Widząc wysłaną wiadomość, odłożył komórkę i powrócił do książki, którą czytał... a raczej z którą walczył, ponieważ koncept był okej, a wykonanie o kant mebla roztrzaskać. Słabo napisane, słabo pociągnięte, słabo wymyślone postacie, wszystko słabe. W pewnym momencie już nawet nie wiedział, co dokładnie czytał. A jednak ciągnął dalej, lustrował wzrokiem słowo za słowem, tylko po to, by powiedzieć swojej szefowej, jaką to świetną książkę poleciła, w nadziei, że kobieta da mu trochę spokoju... lub jeśli to nic nie da, złamać jej wszystkie fantazje odnośnie tego, ciężko to nazwać kryminałem.
— ŻE COOOO PROSZĘ?!
Wcześniej przyzwyczajony do niemal absolutnej ciszy, teraz zerwał się jak poparzony. Książka wybrała wolność; wyślizgnęła się z jego ręki i udała się na bliskie spotkanie ze stopą czarodzieja. Blondyn skrzywił się minimalnie na chwilowy ból, bardziej zainteresował się Raounem, który wpadł do mieszkania jak niematerialna burza.
— O co chodz...?
— BYŁEŚ WTEDY ŚWIADOMY?! — przerwał mu bóg.
Kanno przelotnie spojrzał na swoją komórkę.
— Tak — odpowiedział spokojnie.
— Nieeeeeeee — powiedział niskim głosem Raoun, przeciągając ostatnią literę.
— Taaaaaaak. — Pokiwał głową.
— Nie ma opcji!
— A jednak jest.
— Nie widziałeś wszystkiego.
— Widziałem. — Wziął nieco głębszy wdech. — Cieszę się, że po babci nie pojechałeś.
Raoun złapał się za głowę, wyglądał, jakby miał się za chwilę przewrócić.
Wiadomość była od Kanno. Czarodziej napisał w niej, że... Od czego by tu zacząć. No, że wtedy, na zjeździe rodziny Avoir, gdy bóg go opętał, on zachował świadomość i tak w dużym skrócie wiedział, co się wydarzyło. Raoun szczerze nie wiedział, co robić. Trochę się bał (nie, nikt się nie dowie, czego dokładnie), ale próbował... próbował zachować spokój.
— Słuchaj Kanno, ja... — zaczął — ja wiem, że już rozmawialiśmy na ten temat i no... ale teraz, ten... no...
Kanno spoglądał na niego chwilę. Podniósł książkę, odłożył na stolik.
— Ty czytałeś w ogóle do końca? — rzucił.
Bóg zamrugał.
— Nie? Daj mi chwilę.
Wyszedł przez ścianę z mieszkania. Jakiś czas później wrócił.
— CHCESZ, ŻEBYM CIĘ OPĘTAŁ?!
— Tak. — Czarodziej dalej był spokojny.
— Nieeeeeee.
— Taaaa... N-Nie róbmy tego znowu. — Podniósł nieco dłoń na znak STOP.
Między dwójką nastała cisza.
Raoun dalej zbytnio nie pojmował tego, co się właśnie stało. Za dużo emocji w tak krótkim czasie. Wpierw dowiedział się, że Kanno zapamiętał jego nieszczęsną przemowę na zjeździe rodzinnym, a teraz jeszcze miał go opętać. Opętać? Kanno? Jeszcze do niedawna było to coś, o czym nawet pomyśleć nie mógł. Z początku rzeczywiście obawiał się, że czarodziej coś mu zrobi, ale potem to już tak z czystej zasady nie chciał. Na dworku Avoirów to była tylko wpadka. Ale doszło do dnia, kiedy miał świadomie przejąć kontrolę nad ciałem blondyna. Ba, tamten sam tego chciał.
Przygryzł na moment drobną wargę; gdyby mógł, wykonałby solidny, głęboki wdech.
— Chwila, ale serio chcesz, żebym cię opętał? — spytał, unosząc jedną brew.
Kanno przytaknął.
— Ale tylko na chwilę — zaznaczył. — I tylko w ramach testu. Chcę sprawdzić, czy moje zachowanie świadomości było jednorazowe, czy nie. — Podparł dłonią podbródek.
— Rozumiem.
Znów chwila ciszy.
— To będzie dziesięć funtów — rzucił wtem Raoun.
Czarodziej zamrugał parę razy, wyraźnie zaskoczony.
— Co? Dziesięć funtów?
— Trzeba było po przyjacielsku zapytać, a nie wysyłać oficjalnego zlecenia na Duchowe Wsparcie. — Skrzyżował ręce na piersi.
W odpowiedzi tamten otworzył usta, lecz ostatecznie chyba się rozmyślił. Westchnął, niechętnie sięgnął po swoją komórkę. Chwilę coś klikał, wreszcie pokazał bogu ekran z widocznym przelewem. Raoun pokiwał głową, uśmiechnął się dumnie.
— I tak mało cię to kosztuje. Od kogoś obcego to bym więcej wyciągnął.
Kanno nie odpowiedział.
Minutę później dwójka była gotowa. Czarodziej stał na środku pokoju, rozejrzał się z dobre parę razy. Rzucił do Raouna, żeby coś trochę porobił, jakieś drobne rzeczy w trakcie opętywania; jednocześnie pogroził, że go pośle do Zaświatów, jeśli tamten zrobi coś niemądrego. Bóg zapewnił go, że nie trzeba będzie sięgać po drastyczne środki.
I oboje tak sobie stali.
I stali.
— Opętujesz? — zapytał Kanno, posłał Raounowi pytające spojrzenie.
— No daj mi chwilę — burknął Raoun. — Nadal nie czuję, jakby powinienem.
Otrzymał krytyczne spojrzenie.
— Opętujesz czy mogę zażądać już zwrotu pieniędzy?
Ledwo dokończył, jak bóg wskoczył w jego ciało. Wyprostował się, przestąpił z nogi na nogę, wziął głęboki wdech.
Okej, czuł się dziwnie. I nie chodziło tu o nic nadprzyrodzonego, nadnaturalnego i tak dalej. Po prostu... No bo Kanno nigdy wcześniej nie pozwalał i groził mu przeróżnymi rzeczami, a teraz nagle wszystko git, niech sobie bóg opętuje!
Odchrząknął głośno.
Dobra, co powinien zrobić? Coś, cokolwiek. Nic niemądrego, jak powiedział czarodziej. Ale nic tu nie było do robienia. Przeszedł się do kuchni, otworzył lodówkę. Przeleciał wzrokiem po jej zawartości. Nie, nie powinien niczego brać, nie można od Kanno, tak bez pytania brać, o, baton, ach, dawno batona żadnego nie jadł. I co, i siup, przekąska nagle wylądowała, papierek sam się odwinął, batonik sam powędrował do ust i sam w nich zniknął.
Minutę później Kanno z powrotem siedział za sterami. Westchnął ciężko, ręka powędrowała w stronę czoła, ale zatrzymała się w połowie.
— Dobrze przewidziałem, że pójdziesz coś jeść — powiedział.
— A co innego miałem zrobić? — oburzył się bóg. — Tak na dobrą sprawę mogłem po prostu stać i się nie ruszać.
Skrzywił się mocno, na moment odwrócił wzrok. Kilka sekund później wrócił nim na przyjaciela.
— Czyli tym razem też byłeś świadomy — zauważył.
— Tak — odpowiedział szczerze blondyn. — Aczkolwiek tak samo, jak wtedy pamiętam wszystko bardziej jak sen niż rzeczywistość.
Ktoś mógłby stwierdzić, że w tym momencie oczy Raouna błysnęły.
— Czyli istnieje szansa, że nie będziesz wszystkiego pamiętał...
— Nawet nie próbuj o tym myśleć. — Pogroził mu palcem.
— No sprawdźmy chociaż, co? — Uśmiechnął się zawadiacko. — Może jak dłużej będę cię opętywał, to wtedy...!
— Bez mojego pozwolenia to gwarantujesz sobie bilet w jedną stronę do Zaświatów. — Zaczął się rozglądać. — Gdzie ja schowałem te talizmany...
Słysząc ostatnie słowa, Raoun otworzył szerzej oczy. Wydawać by się mogło, że pobladł.
— Ej, Kanno, spokojnie! — Wystawił przed siebie ręce w geście uspokajającym. — Nie potrzeba żadnych talizmanów! O, słyszałeś? To chyba drugie zlecenie!
I czmychnął z mieszkania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz