Od momentu, gdy Bashar przekroczył próg domu Giovanny, wiedział, że dopiero teraz Dante naprawdę przyprowadził go do swojego domu. Trudno było sobie wyobrazić miejsca tak bardzo odmienne od siebie – dom Sappho, elegancki, chłodny i pusty, niczym niezagospodarowane akwarium w kiepskim sklepie zoologicznym, i dom Giovanny, prosty, ciepły i pełen wspomnień, schowanych w szafkach, rozwieszonych na ścianach, zerkających na niego z przeszklonych gablotek. Bashar przesuwał wzrokiem po zdobiących ściany ramkach, chłonąc mnogość szczegółów. Gdyby nie znał Dantego, nie wiedział nic o sytuacji rodzinnej Cangrande i Giovanny, i ktoś pokazałby mu te wszystkie stare zdjęcia, lekarz powiedziałby, że państwo Scala mieli dwóch synów, nie jednego.
Bashar wiedział, że poznanie pani Scali jest naturalną koleją rzeczy, skoro Dante zajął miejsce u jego boku, chciał jednak dać syrenowi czas na to, by sam to zaproponował – emocje Dantego, związane z Cangrande i Giovanną, miały odmienny zestaw barw, niż emocje, które wywoływała w nim Sappho, a z tymi tonami Dante nie zawsze sobie radził. Może tylko lekko popchnął go w stronę podjęcia decyzji, widząc, że wahanie wciąż drzemie na dnie syreniego serca, lecz ta radosna reakcja i szeroki uśmiech, które pojawiły się zaraz potem, utwierdziły go w przekonaniu, że miał rację i to delikatne popchnięcie wyszło Dantemu na dobre.
Rozmowa z Giovanną płynęła spokojnie i łagodnie. Przypominała bieg szerokiej rzeki w lecie, nagrzanej od słońca, niosącej z sobą opadłe do niej kwiaty. Bashar nie byłby sobą, gdyby nie brał pod uwagę tego, że temat zmarłego Cangrande oraz to, w jaki sposób Dante zerwał z nim kontakt, okazało się bardziej bolesnym miejscem, niż Dante to przedstawiał, szczególnie dla samej Giovanny. Jego obawy okazały się bezpodstawne i na dobrą sprawę można było powiedzieć, że sytuacja prezentowała się dokładnie na odwrót. Wspomnienie trenera Dantego wypełniało pokój ciepłem i nostalgią, nie zaś bólem, choć wrażliwy na drgnienia syreniego serca Bashar wciąż wyczuwał zastały pod tym wszystkim żal, że wydarzenia nie potoczyły się inną drogą. Ten żal miał już chyba nigdy nie zniknąć, wniknąwszy na dobre w tkaninę losu.
Wzrok Bashara musiał uciekać w stronę ozdobionej zdjęciami ściany na tyle intensywnie, że Dante w końcu to zauważył, również zerknął w tamtą stronę.
— To jest z moich pierwszych zawodów — powiedział, ruchem głowy wskazując zdjęcie.
Dante stał dumnie na środku, ściskając w dłoni szarfę z dyndającym na niej medalem, przerzuciwszy małe rękawice bokserskie przez ramię, a poczochrany warkocz jasnych loków oklapł nieco, wciąż mokry od potu. Zaraz obok dumnego, młodego czempiona, stał mężczyzna w średnim wieku, o węźlastej sylwetce kogoś, dla kogo wiek nie stanowił żadnej wymówki.
Bashar wstał, by podejść do zdjęcia, Dante podążył zaraz za nim. Chwilę stali, przeskakując wzrokiem od ramki do ramki, nim lekarz się odezwał:
— Ze wszystkich zawodów wracałeś z medalami?
Syren wyszczerzył do niego zęby.
— Pewnie!
Bashar odpowiedział mu czułym uśmiechem.
— I to jest ten sam twój szczęśliwy uśmiech, który miałeś wtedy, w Solmarii.
— Ten sam, który ty u mnie wywołujesz.
Giovanna zaśmiała się, pokręciła z rozczuleniem głową, gdy obaj wrócili do stołu, ponownie zajęli swoje miejsca. Podobnych zdjęć było więcej, a gdy przeszli bliżej półek, Bashar dostrzegł podpisy na zamkniętych za szkłem pucharach – wszystkie nosiły imię Dantego. I choć wraz z syrenem na zdjęciach pojawiały się też inne osoby – mimo upływu czasu, Bashar rozpoznał między nimi Virgila, była też jakaś dziewczyna, inni koledzy, chyba pozostali trenerzy – ani razu nie było tam Sappho. Również i w albumie ze zdjęciami Selachiniusów próżno było szukać podobnych zdjęć, przedstawiających matkę dumną z osiągnięć swego syna.
Atmosfera tchnęła ciepłem, lecz Bashar zaczął zastanawiać się nad różnymi sprawami, a to zamyślenie nie umknęło Giovannie.
— Coś się stało?
Bashar zwrócił na nią spojrzenie.
— Zastanawia mnie jedno… — zaczął ostrożnie. — Dante wiele osiągnął we wszystkim, czemu się poświęcił – zarówno w boksie, jak i w krawiectwie. To dwie bardzo odmienne dziedziny. Mimo to Sappho… wydawała się niezadowolona z tego, że Dante poświęca im swoją uwagę i czas. Zastanawiam się więc, co mogłoby być dziedziną, która zyskałaby jej aprobatę.
Giovanna pokiwała głową, uśmiech zniknął z twarzy, spojrzenie stało się posępne, zamyślone.
— Też mi to przyszło do głowy. Dante to taki zdolny, złoty chłopiec…
Dante uśmiechnął się przelotnie, spuścił wzrok, lekki rumieniec pojawił się na policzku, lecz ta radość z pochwały zaraz rozpłynęła się, gdy tylko temat Sappho i jej podejścia pojawił się na horyzoncie. Giovanna popatrzyła z troską na swego podopiecznego.
— Czasem zastanawiam się, co nią tak naprawdę kierowało — przyznała. — Dante był szczęśliwy, dumny ze swoich osiągnięć. Cangrande też był przecież z niego dumny — posłała Dantemu pogodne spojrzenie — jego rówieśnicy cieszyli się razem z nim. Ale Sappho… Po pewnym czasie po prostu przestałam się nad tym zastanawiać. Było tak, jakby cokolwiek Dante zrobił, to po prostu nie było to.
Syren prychnął.
— Chciała, żebym zajął się rachunkowością, finansami, zarządzaniem i tego typu dyrdymałami, które według niej były prawdziwą pracą.
— Miałam wrażenie — podjęła Giovanna — że ona była po prostu zazdrosna.
Dante rzucił jej zaskoczone spojrzenie.
— O co?
— O twoje szczęście — wyznała w końcu. — Byłeś z nami szczęśliwy, spędzałeś tu dużo czasu. I było widać, że… Że po prostu promieniejesz. Dlatego mówiła, że tutaj trwonisz czas na głupoty, zamiast zająć się czymś naprawdę sensownym i przydatnym.
Dante patrzył na nią przez chwilę w osłupieniu, Bashar zaś pokiwał głową, rozumiejąc.
— To ona chciała ci to dać – cokolwiek, co sprawiłoby, że byś się uśmiechał w ten sposób. A gdy kto inny tego dokonał, zamiast cieszyć się twoim szczęściem, zrobiła się zazdrosna.
— Wszyscy rodzice tacy są? — spytał Dante, marszcząc brwi.
— Nie — odparł od razu Bashar. — Ale w pewien sposób rozumiem jej tok myślenia. — Mężczyzna odwrócił się do syrena, spojrzał w te mroźnobłękitne oczy. — Nie mówię, że go pochwalam czy usprawiedliwiam. Tylko tyle, że rozumiem.
Giovanna ciaśniej oplotła dłońmi filiżankę z herbatą.
— Szkoda, że Sappho widziała to wszystko w ten sposób — westchnęła ze smutkiem. — Chcieliśmy zabrać Dantego na wakacje, ale ona nigdy się nie zgadzała.
— Do osiemnastego roku życia opiekun prawny decyduje o wszystkim, co robisz — odparł Dante, krzywiąc się. — Oczywiście, że matka na nic nie pozwalała.
Bashar mocniej ścisnął jego dłoń.
— Tak mi przykro, Dante. Mógłbyś zwiedzić inne kraje…
— To też — odparł syren, lecz demon wyczuł, że w całej tej historii jest coś jeszcze. Przeniósł wzrok na Giovannę.
— Pamiętam, jak wyjechaliśmy do Bharatu. Chcieliśmy wziąć ze sobą Dantego, to nie byłby problem. Dalibyśmy radę nawet za niego zapłacić, tylko kieszonkowe by musiał ze sobą wziąć, gdyby chciał sobie kupić jakieś pamiątki, ale niestety — na twarzy kobiety pojawił się smutny wyraz. — Sappho się nie zgodziła.
— Ona po prostu nie chciała, żebym był szczęśliwy.
— Nie z innymi osobami — sprostował Bashar.
Prawdą było, że w pewien sposób zaczął rozumieć postępowanie Sappho. Skoro ona nie potrafiła uczynić swego jedynego syna szczęśliwym, jakie prawo mieli do tego inni ludzie? Nie czyniło to jej postępowania ani trochę usprawiedliwionym, lecz pozwalało mu lepiej przygotować się na kolejne spotkanie z nią i wizytę w ich mieszkaniu.
— Pojechaliśmy na taką jedną dłuższą wycieczkę — podjęła Giovanna. — Była daleka, polecieliśmy aż do Bharatu. Wcześniej nie zdarzyło nam się aż tak daleko podróżować, dlatego myśleliśmy… — zerknęła na Dantego. — Nie było nas ponad trzy tygodnie. Cangrande zostawił Dantemu klucze…
— Poprosiłaś mnie, żebym doglądał kwiatków — dodał syren.
— Tak, ale… Kiedy wróciliśmy…
Bashar pozwolił ciszy zapaść, zerknął na Dantego, ten jednak nie chciał kontynuować. Syrenie spojrzenie uciekło gdzieś w kąt. Giovanna patrzyła na niego z troską, w końcu westchnęła, dopowiedziała.
— Zastaliśmy go w naszej sypialni — powiedziała miękko. — Wtulonego w nasze poduszki i kołdrę, zagrzebanego w pościeli, ściskającego tę kapę z frędzlami.
Bashar mocniej ścisnął syrenią dłoń, oplatającą się wokół jego palców.
— Masz rację. Ona po prostu nie mogła przeboleć tego, że jestem szczęśliwy.
— Z kimś innym — dodał Bashar.
Dante skrzywił się.
— Z kimś innym — powtórzył w końcu.
— Dużo wyjeżdżaliśmy — kontynuowała Giovanna. — To nie zawsze były takie egzotyczne wycieczki, jak ta do Bharatu, czasem wyjeżdżaliśmy po prostu gdzieś tutaj, pod miasto, ale… To nadal było nie tak dla Sappho.
— Bo z wami dobrze bym się bawił — skwitował to wszystko Dante.
— Cangrande zawsze się z nią o to kłócił — dodała Giovanna.
Bashar się nie dziwił. Taki upór, pozornie pozbawiony jakiegokolwiek uzasadnienia, mógł jedynie rozsierdzić serce. Demon pokiwał głową ze zrozumieniem. Teraz miał o wiele pełniejszy obraz relacji Dantego oraz tego, dlaczego Sappho była taka, jaka była.
Postanowił skierować rozmowę na lżejsze i przyjemniejsze tory, toteż cała trójka, nie wiedzieć kiedy, pogrążyła się w dyskusji na temat najnowszych kostiumów szytych przez Dantego dla Vox Metallici, stamtąd zaś rozmowa gładko przeszła do Virgila i jego szczęścia – Giovanna kojarzyła znajomych Dantego, kojarzyła też wilkołaka, jej uśmiech tylko się poszerzał. Czas płynął wartkim strumieniem, radośnie przepływając wśród wspomnień i anegdot, zahaczając o przemyślenia Dantego, potem o przypadki Bashara ze szpitala, czasem skręcał w stronę bardziej przyziemnych pytań, jak choćby o to, jak panu doktorowi udaje się znaleźć na to wszystko czas, co Bashar zbywał pogodnym uśmiechem i zapewnieniem, że dla chcącego nie ma nic trudnego.
W końcu słońce zniżyło się nad horyzontem, a pora właściwa na poobiednią herbatę, zrobiła się późna, pasująca bardziej do wieczerzy. Bashar uśmiechnął się, poruszył na swym siedzisku, zasugerował, że czas im będzie wracać. Giovanna skinęła głową i po lekkim przestawianiu na stole, sprzątaniu filiżanek i ciasta, obaj goście byli już gotowi do drogi. Kobieta jednak nie puściła ich – Dantemu powiedziała, by zaczął odpinać już swój rower, Bashara zaś złapała za ramię, przytrzymała w przedpokoju.
— Dziękuję — powiedziała, gdy Dante stał już na ulicy, mocując zapięcie wokół ramy.
— Za co?
— Za wszystko to, co dla niego robisz — wzrok Giovanny uciekł w stronę syrena. — On bardzo się wini za to, co stało się między nim i Cangrande. Za tę kłótnię, której nigdy nie wyjaśnili, nigdy się nie pogodzili.
Bashar milczał, skinieniem głowy powiedział, by kontynuowała.
— Kiedy do mnie przyszedł, pierwszy raz, po tylu latach ja… Widziałam jego ręce — podniosła wzrok na Bashara. — Były takie poranione, całe kostki starte, do żywego ciała. Martwiłam się o niego. Wiem, że tak właśnie Dante radzi sobie ze swoimi emocjami i bałam się… Że to mogło być dla niego za mało.
Lekarz skinął głową ze zrozumieniem.
— Prawda, że w tamtym czasie nasza relacja nie była na tyle bliska, by Dante szukał u mnie oparcia, gdy los tak go doświadczył. Niemniej jednak udało mu się wtedy poradzić sobie z tym tak, jak umiał, teraz zaś… Jeśli jakaś źle zrośnięta blizna wciąż zalega w jego sercu, jestem przy nim, by ponownie ją opatrzyć. Od tego są lekarze — skończył, posyłając Giovannie uspokajający uśmiech. — Nie zostawię go samego z jego emocjami i bólem. Zawsze może na mnie liczyć.
Kobieta patrzyła na niego przez chwilę, nim uśmiech, tym razem pełen ciepła i ulgi, zagościł na jej twarzy.
— Cieszę się, że Dante znalazł w końcu kogoś, kto potrafi do niego dotrzeć. Kto jest w stanie wydobyć z niego wszystkie te supły emocji i rozplątać je jak należy. To nie jest łatwe.
— To, co najcenniejsze i najważniejsze, nigdy nie jest łatwe.
— Prawda. Dobrze, że i Dante ma kogoś, o kogo może się troszczyć. On… potrzebuje tego, naprawdę — przechyliła głowę, spojrzała na Bashara. — Cangrande na pewno też bardzo by się z tego cieszył, oni obaj są tacy podobni… Klepnąłby cię w plecy tak, że by się w pół zgiął od jego wdzięczności.
Bashar parsknął pogodnym śmiechem. Tak, Cangrande ze zdjęć i opowieści zdecydowanie wyglądał jak ktoś, kto zdolny jest samym wyrażeniem uznania posłać kogoś na ziemię.
— Chciałbym go poznać — odparł, mówiąc ze szczerego serca. — Ten żal i pragnienie, by wypadki potoczyły się w inny sposób, pozostaną chyba z nami na zawsze.
Giovanna spojrzała na niego w jakiś inny, bardziej zamyślony sposób.
— Tak. Tak chyba będzie już na zawsze.
Bashar przywykł już do terkotania maszyny do szycia, przywykł też do brykającego mu po domu syrena i głośnego stukotu obcasów, gdy mężczyzna biegał od swojej szafy do salonu, by zaprezentować swoje nowe stylizacje. Przywykł do powiększającego się chaosu, materiału zalegającego w przypadkowych miejscach, oraz tego, że pawlacz zaczął zawierać nagle nie tylko jego walizki i bombki na Yule, ale również i pudła na kapelusze. Bashar nie zamieniłby tego chaosu na nic innego.
Pogoda się zmieniała, ciśnienie wariowało, a ordynator jak zwykle miał jakieś wyjęte z kapelusza pomysły. To pewnie dlatego bóle głowy były u Bashara coraz częstsze, ale sprawdzone pigułki załatwiały sprawę, a lekarz szybko stracił rachubę, ile ich danego dnia przyjmował, gdy spieszył się do domu albo wybiegał z niego spóźniony, przetrzymany przez wybryki Dantego, bo przecież zegarek był dla syrena jedynie sugestią.
Niemniej jednak pomysł tego, by zaprosić matkę Dantego wraz z jej żoną i pokazać obu kobietom, że syren wyrósł na dorosłego, dojrzałego i odpowiedzialnego mężczyznę, wciąż tkwił na liście zadań do wykonania. I bez względu na to, jak bardzo Dante i Bashar chcieliby odwlekać to w czasie, zadanie to należało wykonać, bitwę trzeba było stoczyć.
Sam demon zastanawiał się długo, jak to wszystko rozegrać, by nie dać kobietom powodu do tego, by znów skrytykować ich wspólne życie, albo wyprowadzić Dantego z równowagi. Bashar był kimś, kto niewiele robił sobie ze słów słabo znanych sobie osób, tymi zaś były dla niego Sappho i Triss. Niemniej jednak bitwę musiał wygrać, a odniesione zwycięstwo musiało być spektakularne. Demon zerknął w stronę pochylającego się nad maszyną syrena. Dla Dantego podjąłby się każdej bitwy.
Zdecydowali w końcu, że Dante pojedzie po obie kobiety i przyprowadzi je do domu, tłumacząc to tym, że ciężko trafić do mieszkania, taksówkarze się gubią, a droga od przystanku autobusowego jest nieoczywista. Była to po części prawda, bo droga była nieoczywista, prowadząc przez podejrzanie wyglądające, obszczane zaułki, taksówkarze zaś nie czuli się bezpiecznie, wykręcając wśród obskurnych kamienic i klaustrofobicznych podwórek. Bashar miał szczerą nadzieję, że Dantemu uda się opanować i powściągnąć wszelkie niepochlebne komentarze na temat okolicy, zresztą sam o tym z nim rozmawiał. Wiedział, jak dzielnica wyglądała, jak wyglądali jej mieszkańcy i że ludzie z zewnątrz, ci, którzy nie byli „swoi”, czuli słuszny lęk, nie wiedząc, czy tamta grupa siedząca na ławce to tylko niegroźni amatorzy taniego wina, podwórkowi filozofowie, czy też grupa delikwentów i element, którego należy się bać. Bashar liczył też na to, że skoro Sappho i Triss przejdą przez dzielnicę u boku Dantego, ów groźny „element” skojarzy, że są to kolejne osoby ze środowiska ich ulubionego lekarza, co czyni je nietykalnymi w tym rewirze.
Kuchnia pachniała już przygotowanym obiadem, alkohol chłodził się w lodówce, Bashar zaś ostatni raz poprawił kwiaty w wazonie, czekając na chrzęst zamka w drzwiach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz