Rachunek uregulował Dante, nie chcąc od Vi słyszeć ani słowa na ten temat, próbę Bashara dołączenia się do tego uciszył pocałunkiem. To była jego przyjemność, móc dogodzić dwójce tak ważnych dla niego osób dobrym jedzeniem, a wcześniej słuchać ich rozmowy przy stole, ciesząc się, że dogadali się tak szybko.
Vi wymienił się z Basharem numerami na koniec, podziękował mu chyba po raz piąty za spotkanie, a potem zwrócił się do Dantego. Ten zauważył w metalicznym spojrzeniu coś, co kryło się również za różem szkiełek.
— Wiesz, Dante… — zaczął wilkołak.
Syren wybił mu dech z piersi, stanowczo przyciągając go do siebie i zamykającym w mocnym uścisku. Po tylu latach słowa nie były potrzebne, by zrozumieli, jak szczęśliwi są, że w końcu znaleźli oboje to, czego tak długo szukali, a czego nie mogli sobie nawzajem dać.
— Wiem — powiedział cicho, ściskając przyjaciela. — Wiem, Vi.
Czuł, że jeśli sam zaraz nie przestanie, to ciało zmusi go do zatrzymania skakanki, lecz zamierzał odwlec ten moment jak najdalej w czasie. W końcu Bashar patrzył.
Przesunięta na kolejny dzień operacja pozwoliła lekarzowi zjawić się niezapowiedzianie w klubie, by móc pooglądać swojego ulubionego boksera w akcji i Dante już wiedział, że to nie będzie normalna godzina ćwiczeń, tylko sianie rozpierdolu na ringu i poza nim dla pana doktora. Po prostu gdy Bashar był obok, gdy rubinowe oczy wodziły za syrenem, a na ustach pojawiał się ten delikatny, rozkoszny uśmiech, który tylko Dante potrafił wywołać, granica możliwości przestawała istnieć, jedno lekarskie spojrzenie służyło za największą motywację do osiągnięcia najtrudniejszych wyzwań.
Bashar siedział naprzeciwko niego, naturalnie elegancki, wyprostowany, z cienkim płaszczem złożonym równo na udach. Wokół trenowali inni ludzie, trenerzy pokrzykiwali, worki kiwały się na łańcuchach, lecz Dante, skaczący gdzieś pośrodku sali, skupiał się tylko na jednym mężczyźnie, a on na nim, reszta świata w tym momencie nie istniała. Trzymali spojrzenia złączone i nawet uciekający oddech, ciężkie sapnięcia, nawet drżenie w nogach nie mogło go zmusić do odwrócenia wzroku. Głęboko wpatrzeni w siebie, odbywali rozmowę, której nikt poza nimi nie potrafił zrozumieć.
Zadziorny, zmęczony półuśmiech. Więcej?
Uniesienie podbródka, znajomy błysk w rubinie. Ja zawsze chcę więcej.
Sapnął, zagryzł wargę, korzystając z pokładów sił, których dostarczał mu Bashar, by uśmiechnąć się szerzej, figlarniej. Wzmocnił chwyt na rączkach skakanki lepiących się od potu, spełnił życzenie pana doktora. Linka na moment przyspieszyła, wykończone mięśnie ud i łydek zadrgały pod skórą, tors błyszczał mokrymi smugami, jakby syren właśnie wyszedł z morza. Lecz wszystko to zdawało się problem tak odległym, gdy Bashar spoglądał na niego z zadowoleniem, a on dalej zaczepnie pytał, czy więcej, bo dla swojej miłości zawsze zrobiłby więcej.
Nieco z boku stał Petrus, drapiąc się nerwowo po krótkich włosach, spoglądając to na stoper, to na boksera. Niby otwierał usta, chcąc kazać Dantemu się zatrzymać, ale za każdym razem rezygnował z tego pomysłu, uświadomiwszy sobie, że syren go pewnie nie posłucha. Albo zawiedzie ciało, albo Bashar powie, że wystarczy. Ciało albo Bashar, Bashar albo ciało, Bashar, Bashar, zaczął powtarzać w myślach jak mantrę, nie chcąc odpuścić przed znakiem danym przez lekarza. Jeszcze parę obrotów skakanki, mężczyzna w końcu skinął prawie niezauważalnie głową, Dante zatrzymał się, odetchnął głośno.
Kolana odpuściły momentalnie, syren zwalił się na matę, poleciał w tył, legł na plecach, odrzucając gdzieś na bok skakankę. Pierś podnosiła mu się gwałtownie od szybkich, płytkich wdechów, z bólem próbował nabierać głębiej powietrza. Jednak satysfakcja z wyczynu rekompensowała jego konsekwencje, na usta co i rusz cisnął się wyczerpany, lecz promieniujący dumą uśmiech. Mężczyzna odgarnął lepiące się do czoła kosmyki, usłyszał znajome kroki.
— Wody? — zapytał Bashar, pochyliwszy się nad nim, usłużnie podał mu bidon z wodą, śląc syrenowi uśmiech. Dante wyszczerzył kły.
— Dzięki, Kochanie — wydyszał, za drugim podejściem łapiąc bidon. Z miejsca łapczywie wypił połowę jego zawartości.
— Ustanowiłeś nowy klubowy rekord w wytrzymaniu najdłużej bez przerwy na skakance — stwierdził z niedowierzaniem Petrus.
— Kogo pobiłem?
— Siebie — odparł trener, nie przestając drapać głowy. Zrobienie w niej dziury mogło być na tym etapie tylko kwestią czasu. — Trzymasz wszystkie klubowe rekordy i nikt nawet nie ma pojęcia, jak z nimi konkurować.
Ogólnie ostatnio Petrus nie miał pojęcia, co zrobić z Dantem – jego dotychczasowy reżim treningowy przestał stanowić wyzwanie i biedny trener nie nadążał z wprowadzaniem zmian, bo syren wszedł na jakiś zupełnie nowy poziom swoich umiejętności. Jego wizyty w klubie stały się regularniejsze, zaś wyznaczone mu przez Petrusa ćwiczenia, poza trenowaniem typowo bokserskich zdolności, podopieczny wypełniał zadziwiająco skrupulatnie, co w połączeniu ze zdrowszym trybem życia przełożyło się na zauważalne zwiększenie masy mięśniowej i niesłychaną kondycję. Sprzęty składające się na domową siłownię – drążek, różnego rodzaju obciążenia na ciało, gumy oporowe – nie kurzyły się już przez brak motywacji krawca, teraz były w ciągłym użytku. Do tego Dante wykazywał lepsze skupienie na zajęciach i jego ciosy stały się jeszcze dokładniejsze i bardziej mordercze dla stawów Petrusa, dzielnie trzymającego treningowe poduszki w dłoniach. Więc Vigna nieustannie drapał się w tę głowę, próbując zrozumieć fenomen.
Może dla kogoś postronnego uśmiech Bashara wydawał się niewinny, gdy słyszał od Dantego o nowych pomysłach Petrusa, jak zmęczyć syrena, a w międzyczasie doktor przeglądał na tablecie diety dla sportowców i szukał nowych ciężarków.
— Jak tak dalej pójdzie, to cię poślę do kadry narodowej i na olimpiadę — mruknął trener. Lekarz podniósł na mężczyznę wzrok, zmarszczył brwi.
— Boks jest na olimpiadzie?
— No… — Petrus zawahał się, spojrzeniem pytał, czy doktor tak na poważnie — tak już od ponad wieku? — odpowiedział. Bashar nie skomentował, zamyślił się nieco.
— Olimpiada, co? — sapnął Dante, uśmiechając się tym charakterystycznym półuśmiechem, który nie zwiastował niczego dobrego. Spojrzał na lekarza. — Wygrać ci złoty medal, moja miłości? — zapytał tak, jakby luźno próbował dowiedzieć się, czy Bashar chce słoneczniki z wystawy w kwiaciarni.
W ich ulubionym parku zawieszono w paru miejscach duże, mogące spokojnie pomieścić dwie osoby hamaki i Dante po prostu musiał wyciągnąć Bashara na leżakowanie w jednym z nich.
Lato zbliżało się niby ku końcowi, lecz pogoda wciąż rozpieszczała licznymi promieniami słońca i przyjemnym wiaterkiem, targającym co i rusz paroma niesfornymi, złotymi pasmami. Dante odetchnął głęboko, poprawił głowę ułożoną na skórzanej kurtce, objął mocniej ciężar spoczywający mu na piersi, uśmiechnął się ciepło. Bashar również trzymał głowę na czymś miękkim, konkretnie na swojej ulubionej poduszce, szerokiej, umięśnionej, poruszającej się lekko w rytm sennych oddechów. Lekarz wpierw wtulił się w jego bok, lecz bardzo szybko ta pozycja okazała się niewystarczająco zadowalająca i teraz mężczyzna praktycznie leżał w całości na swoim syrenie, słodko pomrukując przez płytki sen na każde ściśnięcie go między bokserskimi ramionami. Mogliby tak spokojnie przeleżeć do obiadu, ale Dante był na wcześniej umówiony z Giovanną.
Bashar poruszył się nieco w silnych objęciach, wprawiając hamak w lekkie bujanie, westchnął błogo, potarł policzkiem o jego mostek.
— Nie musisz się zbierać? — zamruczał cicho, z troski, bo dobrze wiedział, że na to jedno spotkanie krawiec nie lubił się spóźniać. Dante rozchylił powieki, w oczach błysnęło rozczulenie nad lekarza uwagą dla takich drobnych, ważnych dla syrena rzeczy. Wyciągnął telefon z kieszeni, zegarek przecież przestał nosić, spojrzał na godzinę.
— Jeszcze piętnaście minut — odparł, unosząc głowę, by ucałować przelotnie czarne kosmyki, przejechał dłonią po smukłych plecach — a potem odprowadzę cię do domu i pojadę.
Chwila milczenia, jakiegoś namysłu, Dante przyglądał się pytająco rubinowi, który także wyjrzał spod powiek.
— A może… — odezwał się Bashar, złączył ich spojrzenia, uśmiechnął się — pojedziemy razem?
Zamrugał, niepewny, czy dobrze usłyszał. Palce zacisnęły się na wąskiej talii, błękit wbił w ukochanego, rozbawionego jego zdziwieniem.
— Myślisz, że możemy razem pójść do Giovanny? — powtórzył lekarz, uśmiech się poszerzył. — Chciałbym ją poznać.
Dante zaniemówił. Oczywiście, że chciał go zabrać do Giovanny, myślał nawet o tym przed obiadem u matki, bo tak, jak stawianie Bashara i Sappho w jednym pokoju wywoływało u niego grymasy i napięcie, tak przedstawienie swojej miłości Giovannie było dla niego właściwe, wręcz konieczne. To z nią mógł swobodnie rozmawiać o lekarzu, dzielić się swoim podekscytowaniem przeprowadzką, to ona próbowała podtrzymać go na duchu, gdy Bashar wyjechał. Wiedziała o wszystkim i mówiła mu, pod jak dużym wrażeniem jest jego zmiany z zamkniętego chłopca w dorosłego, kochającego mężczyznę. Z matką musiał walczyć, by to dostrzegła. Giovanna powtórzyła mu podobne słowa już nie raz.
Odwlekał zapytanie Bashara o pójście z nim do Giovanny nie dlatego, że spodziewał się odmowy albo zwyczajnie bał się, czy propozycja przypadkiem nie okaże się dla lekarza dziwna, podobne myśli i obawy należały do przeszłości. Problem tkwił gdzieś indziej, bo Bashar powinien w tym domu spotkać kogoś jeszcze i Dantego bolało głęboko w sercu, że Cangrande nie będzie na nich czekał na progu, nie zmierzy twardym wzrokiem Bashara, by potem zamknąć lekarską dłoń w silnym uścisku i zapytać, czy to jest właśnie ten pan doktor, który dobrze zajął się jego chłopcem. Dopóki nie związał się z Basharem, syren nawet nie rozważał możliwości przyprowadzenia kogoś do państwa Scali. Teraz cierpiał z powodu czasu, którego Cangrande nie dostał, by zobaczyć swojego podopiecznego szczęśliwym.
Lecz inicjatywa Bashara, to jego pogodne pytanie i uśmiech podziałały niczym bandaż na te rany, żal zastąpiła radość, że lekarz pragnie tego spotkania równie mocno, co on.
— Poważnie? — wydusił z siebie w końcu.
— Tak — odpowiedział Bashar, zaśmiał się, dostrzegając niedowierzanie w syrenich oczach.
— Serio-serio? — Dante uniósł się nieco, uniosły się również kąciki jego ust. Hamak zabujał się mocniej.
— Jak najbardziej serio — parsknął doktor.
Kły błysnęły w szerokim uśmiechu.
— Tak! — krzyknął, łapiąc twarz Bashara i całując go z podekscytowania, lekarz odwzajemnił ze śmiechem pieszczotę. Syren zaczął się wiercić, próbując objąć ciasno mężczyznę i nagle świat niebezpiecznie się przechylił.
— Dante, uważaj! — zawołał przytomnie doktor, ale już lecieli z hamaka.
Na szczęście ochrona Bashara stała się dawno odruchem bezwarunkowym dla Dantego i zanim cokolwiek poważnego się wydarzyło, lekarz został przyciśnięty do szerokiej piersi, która zamortyzowała mu upadek. Syren nawet nie stęknął od twardego spotkania z ziemią, widząc bezpiecznie leżącego na nim Bashara.
— Mam cię — mruknął w lekarską szyję, tuląc do siebie ukochanego, śmiejącego się i muskającego ustami policzek swojego niemożliwego bohatera.
Różowa strzała bezpiecznie dowiozła ich dwójkę pod ceglany budynek, stanęła grzecznie pod murkiem odgradzającym niewielki ogródek z przodu. Dante, ściskając dłoń Bashara, uśmiechając się promiennie, nacisnął dzwonek, niecierpliwie wyczekując pojawienia się Giovanny w drzwiach i ujrzenia przez nią niespodzianki. Ból kołysał się gdzieś na dnie serca, kłuł przelotnie, ale ekscytacja przyprowadzeniem Bashara do tego domu, do jego prawdziwego domu z młodszych lat, dawała radę złagodzić te uczucia, pozwalała cieszyć się tym, co wciąż miał, a nie jedynie żałować tego, co stracił.
Starsza kobieta stanęła na progu, pogodnie uśmiechnięta, z tą otaczającą ją aurą ciepła i opieki, w której Dante uwielbiał przebywać. Wyszczerzył się od ucha do ucha, kiwając lekko jego i Bashara złączonymi dłońmi.
— Hej, Giovanna — przywitał się, obserwując malujące się na jej twarzy zaskoczenie. Zerknął na lekarza. — Przyprowadziłem gościa.
Giovanna nie ruszała się przez chwilę, przyglądając się dwójce mężczyzn, temu uczuciu w błękicie, gdy spoglądał on na ostre rysy i rubinowe oczy. Po tym poznała od razu, posłała rozczulony uśmiech doktorowi.
— Bashar — powiedziała ciepło, ściskając palce lekarza w łagodnym, kojącym uścisku swoich dłoni. — Jak dobrze cię w końcu zobaczyć.
— Również się cieszę — odpowiedział Bashar, pozwalając Giovannie zlustrować się zaintrygowanym spojrzeniem.
— No nic dziwnego — zagaiła — że Dante tak odlatywał, gdy zaczynał opowiadać, jaki przystojny jesteś.
Syren rozdziawił usta, zarumienił się błyskawicznie. Zdecydowanie nie przypuszczał, że od tego się to spotkanie zacznie.
— Giovanna!
A pan doktor, lubujący się w oglądaniu rumieńców na jego twarzy, uśmiechnął się psotnie, kątem oka spojrzał na ukochanego, nachylił się do Giovanny.
— Jak bardzo odlatywał? — zapytał.
— Bashar!
Kobieta zaśmiała się, z przyjemnością mu odpowiedziała, przysuwając się bliżej ściany i otwierając szerzej drzwi, by mogli wejść.
— Aż serca się w oczach robiły.
Dante parsknął śmiechem, pokręcił głową, pociągnął Bashara w głąb wąskiego korytarza, gdzie drewniana podłoga skrzypiała cicho pod ich butami. Wchodząc, syren ucałował jeszcze przelotnie w policzek Giovannę, zapytał, czy jej pomóc z herbatą, lecz kobieta zaprzeczyła. Zabrał więc lekarza do salonu utrzymanego w nieco starodawnej modzie, jednak tak miłej i przytulnej z tym wzorzystym dywanem, obrazami sportowców, regałem wypełnionym pamiątkami z podróży i zdjęciami w ramkach, wszystkim, co sprawiało, że zwykłe ściany stawały się ciepłą, wyjątkową ostoją. Zaprowadził go do stołu z ciemnego drewna, okrągłego i okrytego ręcznie wyszywanym w kwiaty przez Giovannę obrusem, podsunął mężczyźnie krzesło z kraciastą poduszką, samemu usiadł obok, na siedzisku z tą różową. Pomieszczenie nie było za duże, wystarczyło zrobić ledwie parę kroków od stołu, by przysiąść na wysłużonej kanapie, na więcej rzeczy nie było miejsca, lecz Dante oddychał tutaj lepiej niż w przestronnym domu matki.
Rubinowe spojrzenie przesuwało się powoli po salonie, syren zaś wpatrywał się w swoją miłość, wciąż trochę nie dowierzając, że Bashar tu z nim siedział, że stół z trzema krzesłami miał być pierwszy raz od dawna pełny. Wyciągnął nogę, przesunął nią lekko po łydce mężczyzny, przykrył dużą dłonią tą smukłą, luźno spoczywającą na lekarskim kolanie, splótł ich palce. Bashar popatrzył na niego, odwzajemnił ciepło błyszczące w oczach.
— Tak się właśnie zastanawiałam — odezwała się chwilę później Giovanna, wchodząc do pokoju z drewnianą tacą, na której ustawiła parujący imbryczek i trzy filiżanki — kiedy wreszcie zobaczę tego pana doktora na żywo. — Po kolei kobieta wyłożyła porcelanę na stół, usiadła naprzeciw Bashara, uśmiechnęła się. — Dante tyle o tobie opowiadał, jakby nic innego na świecie nie istniało.
Giovanna już sięgała po imbryczek, jednak lekarz był szybszy nawet z jedną ręką unieruchomioną. Ujął lśniące bielą ucho, nalał jej wpierw herbaty, co Giovanna przyjęła z lekkim zdziwieniem, po czym uśmiech powrócił, skinęła w podzięce.
— Dante o pani również mówił same dobre rzeczy.
— Niech zgadnę — Giovanna wzięła filiżankę — wspominał o ciastkach z czekoladą, które zaczęłam mu przynosić po treningach?
Parsknęli razem śmiechem, Bashar przytaknął.
— To były bardzo dobre ciastka — powiedział Dante.
— Tak, a Cangrande suszył ci łeb, że dzieci tyle czekolady nie mogą i kradł ci zawsze po dwa, chyba że dostał po palcach ode mnie.
Imię wybrzmiało, lecz nie smutkiem i żalem, miało w sobie więcej radości kojarzonej z miłymi wspomnieniami i Dante odkrył, że jest mu trochę łatwiej, trochę lżej słuchać i mówić o Scali, gdy sama Giovanna wydawała się chętna do cieszenia się unikalnym urokiem przekazywania pamięci o osobie, której już blisko niej nie było. Jakby w ten sposób mogła wypełnić jakoś brak tego czwartego krzesła przy stole.
— W sumie od tego się zaczęło, że się bardziej zżyliśmy ze sobą — mówiła dalej Giovanna. — Jako dziecko byłeś trochę jak dzikie zwierzę, Dante. Gryzłeś każdą wyciągniętą w twoją stronę dłoń. — Pochyliła się nieco ku doktorowi. — Wiesz, Bashar, jak wyglądała jego pierwsza rozmowa z Cangrande? Kopnął mojego męża w piszczel, bo ten powiedział mu, że w ogóle nie panuje nad swoim oddechem. — Giovanna zachichotała. — No to mały Dantuszka pokazał mu, jak bardzo nad nim nie panuje.
Lekarz nawet się nie zszokował, zerknął na krawca z uśmiechem.
— Brzmi całkiem jak Dante.
— Nie, nie przeprosiłem za to — ubiegł pytanie syren.
— Cangrande opowiadał mi, że czekałeś, taki młody, a tak pełny złości, aż on na ciebie naskoczy. A jedyne, co zrobił, to spiorunował cię wzrokiem i powiedział, że bokser nie kopie. I wtedy zamilkłeś, zaskoczony, że on nie chcę cię skrzywdzić, a pomóc. Na swój specyficzny, uparty sposób.
Ani on, ani Scala nie potrafili bezpośrednio mówić o tym, co czują. Opierali się na czynach, mocnych uściskach, uszczypliwych komentarzach, które kompletnie nie oddawały tego, co ich łączyło. Oboje porozumiewali się najlepiej znanym im językiem, może dlatego tak łatwo się dogadali, choć dla postronnych nie wyglądało to tak. Pamiętał tamten szok zderzenia z kimś potrafiącym wytrzymać syrenie kaprysy i zrozumieć jego uczucia bez potrzeby ich wysłuchiwania, bo przecież młody chłopak nie miał na nie słów. Uśmiechnął się lekko, nostalgicznie.
— Czy panią… — zaczął Bashar.
— Giovanna — przerwała mu łagodnie, doktor uśmiechnął się, poprawił.
— Czy z tobą Dante miał równie… — zawahał się — ciekawe początki?
Dante przystawił sobie filiżankę do ust, kontemplując kolor herbaty, migając się od włączenia w odpowiedź.
— Nie, do mnie bał się podejść, bo byłam dla niego miła — parsknęła Giovanna. — Chował się za Cangrande i nie wiedział, jak zareagować na to, że upiekłam mu ciastka. — Wesołość jednak nie potrwała długo, kobieta spuściła wzrok na porcelanę trzymaną w dłoniach. — Było to całkiem przykre, muszę przyznać. Wiedziałeś, Dante, jak reagować na ataki, lecz nie rozumiałeś, jak coś miłego może nie być podstępem. Bardzo chciałam się tobą zaopiekować.
Bashar pokiwał głową, czule ścisnął bokserską dłoń.
— Dante wspominał, jak wiele czasu tutaj spędzał.
— Bardzo się cieszyłam, gdy przychodził — przyznała kobieta.
— Ja też — zawtórował jej prędko Dante, otrzymał od byłej opiekunki miły uśmiech.
— Cangrande przyprowadził cię po raz pierwszy do nas, bo coś mu mówiłeś, że wolisz w klubie do nocy przesiedzieć, niż wracać wcześniej do siebie. I wtedy pokazałam ci, jak szyję, pamiętasz? — Giovanna zwróciła się do Bashara, walcząc ze śmiechem. — Przyszli, a ja akurat cerowałam poszewki. Dante zainteresował się od razu, jak ja to robię, więc mu wytłumaczyłam i stworzyłam małą szwalnię – w dwa tygodnie naprodukował mi tyle poszewek, że musiałam porozdawać je po swoich przyjaciołach.
W końcu Giovanna nie wytrzymała, zaśmiała się pogodnie, lekarz również, Dante próbował się bronić, że wcale aż tak dużo tego nie było, lecz jego argumenty przegrały z kretesem. Westchnął cicho, skrzywił się przelotnie, pamiętając również zupełnie inną reakcję na swój wyczyn.
— Próbowałem jedną dać matce, to mnie zapytała, czy ja już naprawdę nie mam co robić — mruknął.
— Tak, Sappho… — podjęła starsza kobieta, lecz urwała, postukała palcem w filiżankę. Dante wiedział, skąd jej zawahanie – nie była ona osobą, która mówiła źle o innych, jednak Sappho Selachinius skutecznie sprawdzała granice jej anielskiej łagodności, przez co Giovanna po prostu starała się o niej nie rozmawiać.
— Miała do ciebie jakieś pretensje? — podpytał Bashar. Giovanna przytaknęła.
— Nigdy jej nie spotkałam, za to Cangrande rozmawiał z nią parę razy i zawsze na wierzch wypływało jej niezadowolenie, że uczę jej syna głupot.
— Zgaduję, ty sobie nic z tego nie robiłaś. — Skromny uśmiech pojawił się na lekarskich ustach.
— Uwielbiałam patrzeć, jak Dante przesiadywał u nas godzinami, próbując nowych rodzajów szwów z książki, którą mu podsunęłam — odparła, również uśmiechając się, i to z jakąś łobuzerską nutą. — Potem szył trochę zwierzątek i ubranka dla nich z różnych skrawków materiałów, chyba nawet jakiegoś gdzieś schowałam…
Regał miał ze dwie szafki, Giovanna sięgnęła okrągłych, drewnianych uchwytów, zajrzała do jednego, do drugiego, zadowolenie błysnęło w oczach.
— Nie, Giovanna, nie pokazuj ich — zareagował znów czerwieniący się Dante, spróbował wstać, lecz lekkie pociągnie go przez Bashara wystarczyło, by znalazł się znów na swoim miejscu, nie mogąc odmówić temu rozbawionemu uśmiechowi pana doktora.
— Ale ja chcę je zobaczyć — powiedział lekarz i dyskusja była skończona.
Na stole z charakterystycznym dźwiękiem groszku wylądował czarny kotek nie większy od dłoni Bashara. Spoglądał na nich dwoma różnymi oczkami, jeden guzik był metalowy, drugi plastikowy, co na swój sposób dopełniało uroczo maskotkę zszytą z wielu ciemniejszych tkanin. Szyję oplatał mu szalik złożony z fioletowo-niebieskich kwadracików, a cienki ogon wystawał spod różowej spódniczki. Uśmiech Bashara poszerzył się, lekarz dotknął leciutko drobnego noska kotka.
— Potem zajął się normalnymi ubraniami i wychodziło mu to naprawdę świetnie. Zrobiłeś takie ładne, kolorowe, szerokie spodnie pod maszyną… — ciągnęła Giovanna, westchnęła ciężko. — Chciałam ci kupić nową, gdy Sappho wyrzuciła ci twoją.
Mężczyźni wymienili się spojrzeniami, Dante ścisnął mocniej smukłą dłoń, zbliżył ją do swoich ust, by złożyć kolejny pocałunek podzięki na nich.
— Ta maszyna wróciła jakiś czas temu w prawowite ręce — podjął Bashar, spiesząc z wyjaśnieniami na widok zdumienia Giovanny. — Znalazłem ją, oddałem do naprawy i przekazałem z powrotem Dantemu.
Pokrótce lekarz przybliżył historię ostatniego prezentu, który ofiarował swojemu syrenowi, mówiąc o trudnościach i obawie, że pomysł jednak nie wypali, aż ostatecznie ulubiony sprzęt jednak stanął w ich mieszkaniu.
— Niemożliwe — szepnęła Giovanna.
— Taki jest Bashar — odparł czule Dante, wysłuchawszy perypetii swojej maszyny z niezmiennym wzruszeniem. Przysunął się do Bashara, oparł złotą burzę na jego ramieniu. — Robi dla mnie niemożliwe.
Poczuł, jak lekarz przekręca głowę, całuje lekko niesforne loki. Dante spojrzał na Giovannę, jej błyszczące rozczuleniem oczy, zaciśnięte mocno na filiżance dłonie.
— A ty dla niego, prawda? — powiedziała, nie musząc czekać na odpowiedź. — Dobry z ciebie chłopiec, Dante, cieszę się, że ktoś wreszcie dostał okazję, by to zauważyć i docenić.
Umilkła na moment, przeniosła wzrok na Bashara. Uśmiech miał to nostalgiczne, tęskne zabarwienie, lecz również przekazywał wiele ciepła.
— On też by się bardzo cieszył, że ty jesteś tym kimś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz