12 września 2024

Od Raouna do Bashara

Słomka zasiorbała, gdy zabrakło w kubku napoju, a został sam lód. Raoun wybrał rurkę, przechylił naczynie i pochwycił kilka kostek, które zaczął gryźć.
Sallandirscy bogowie mieli interesujące historie. A przynajmniej tę jedną. Pomyśleć, że upili lwicę, przemienili ją w kotkę i uczynili z niej opiekunkę ogniska domowego. Musieli mieć inny rodzaj mocy niż białoocy. Chociaż Arol zrobiło coś podobnego, kiedy przemieniło jakieś zwykłe zwierzę w wielką bestię pilnującą terenów jego głównej świątyni. Aczkolwiek nie użyło do tego alkoholu. Bóstwo od zawsze potrafiło nawiązać dobre więzi z wieloma istotami.
W sumie to Raoun chciałby spotkać sallandirskich bogów. Tak po prostu. Porozmawiać, zrobić jakiś hang out, jak to by Cheoryeon określił. Nie, nie planowałby nikogo zabijać. Najzwyczajniej w świecie był ciekawy. Ile ich łączyło, ile różniło, jak działały ich moce, co potrafili i tak dalej, i tak dalej. Niestety na przeszkodzie stała ogólna sytuacja bogów w Riftreach – strasznie trudno było ich spotkać. Niektórzy mieli tyle świątyń, a nigdzie się nie objawiali, nikt nie wiedział, gdzie obecnie przebywali, nawet ich najwyżsi kapłani. Albo się tak dobrze ukrywali, albo odeszli. Raoun nie wykluczał żadnej opcji. On sam w ostatnich latach więcej czasu spędzał w Riftreach niż Ma'ehr Saephii; aczkolwiek gdyby tam ktoś go chciał spotkać, to Bóg Spirytyzmu zaraz dostałby list od innego boga lub swojego głównego żniwiarza.
Bogowie czasem znikali, a mimo to śmiertelnicy nadal się do nich modlili. Wierzyli, że kiedyś boskie istoty ponownie im się objawią. Lub główni kapłani mieli dobry plan na zarobek, tak też się zdarzało.
Zerknął na ostatnie iskry fajerwerków, znikające z nocnego nieba.
Ostatecznie to aż tak bardzo nie zależało mu na spotkaniu tutejszych bogów. Jeśli nadarzy się okazja, to super, ale jeśli nie, to nic się nie stanie. Już miał z Basharem określone plany spędzenia wakacji w Sallandirze.
Po skończonym pokazie wszyscy zaczęli się zbierać, włącznie z dwójką lekarzy. Bóg dokończył jedzenie kostek lodu, wyrzucił kubek ze słomką do pobliskiego kosza na śmieci, a następnie dogonił Bashara. Choć następnego dnia czekał ich rejs statkiem, mieli się zatrzymywać w kilku miastach, w których zaplanowali zwiedzanie. Demon zatem musiał dobrze wypocząć, żeby mieć energię na łażenie po muzeach, historycznych budowlach i innych turystycznych atrakcjach. Aż Raoun trochę mu współczuł. On sam nie potrzebował snu, więc mógł być aktywny dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Ale cóż miał poradzić, że po prostu stworzono go lepszym bytem.
Wezwali taksówkę, pojazd zatrzymał się tuż przy nich. Oboje zajęli kanapę z tyłu, kulturalnie zapięli pasy, Raoun jeszcze podał adres. Kierowca uśmiechnął się szeroko, złoty ząb błysnął w świetle ulicznych lamp.
Sallandirska muzyka cicho leciała z radia, nie przeszkadzając lekarzom w rozmowie. Komentowali jeszcze trochę pokaz fajerwerków, a potem przeszli do omawiania jutrzejszych planów. Nie przejmowali się ani trochę tym, że taksówkarz nie rozumiał słowa – wręcz cieszyli się tym faktem. Znajomość języka, którym większość osób w danym miejscu się nie posługiwała, była dobrą rzeczą. Mogli nawet wplatać żarty związane z ich prawdziwymi naturami, a i tak nikt tego nie ogarnie.
Samochód zatrzymał się, kierowca oznajmił koniec trasy. Panowie wyjrzeli przez okna, lecz ku zaskoczeniu nie ujrzeli znajomego hotelu, a jakieś obskurne budynki w ledwo oświetlonej uliczce. Raoun zmierzył okolicę wzrokiem, spojrzał na mężczyznę ze złotym zębem, ciężko wzdychając.
Ich wyjazd był zbyt spokojny, los musiał dać im trochę emocji.
Bashar próbował jeszcze być uprzejmy, bowiem powiedział po sallandirsku:
— Przepraszam, to złe miejsce.
— Nie, nie — zaprzeczył taksówkarz. — To bardzo dobre miejsce.
Nim się obejrzeli, z ciemnych zaułków wynurzyło się kilkoro dryblasowatych typków. Dwóch z nich trzymało drewniane belki, jednemu w dłoni błysnął nożyk, reszta szykowała pięści.
— Jeśli chcecie ujść z życiem, to lepiej, żebyście oddali wszystko, co macie. — Złoty ząb znów błysnął w uśmiechu, tym razem jednak złowrogo.
Najwidoczniej Sallandira miała więcej wspólnego z innymi odłamkami, niż mogło się wydawać. Zawsze w środku nocy znajdą się osoby, które będą chciały nachapać się pieniędzmi i kosztownościami, które nosili przy sobie bezbronni turyści, pragnący jedynie wrócić do hotelu po wyczerpującym dniu. W takich sytuacjach nie było jak się bronić, a ostatecznie kończyło się na ulicy bez pieniędzy, biżuterii, zegarka, komórki i innych rzeczy, który miały jakąkolwiek wartość w oczach bandziorów. Biedak potem nie mógł w żaden sposób sobie pomóc.
Jak dobrze, że dwójka lekarzy była przedwiecznymi bytami.
— Och, wszystko? — Raoun udał zmartwiony głos. — W takim razie oddaję wam całą swoją egzystencję!
I zniknął z oczu niemal wszystkich.
Taksówkarz rozejrzał się wpierw po samochodzie, potem wyjrzał przez szyby; nawet zerknął do lusterek, lecz nigdzie nie dostrzegł białookiego. Spuścił okno, zawołał do swoich kolegów, niestety tamci jedynie wzruszyli ramionami. Mężczyzna wrócił wzrokiem do wciąż grzecznie siedzącego Bashara, jedynie obserwującego coś, co tylko on dostrzegał.
— No nic — rzucił taksówkarz — zajmiemy się wpierw tobą.
Drzwi przy demonie otworzyły się, wysoki chłop sięgnął po niego przyozdobioną bliznami ręką, lecz tuż przed nim został niespodziewanie pociągnięty do tyłu za kark. Nim zdołał w jakikolwiek sposób zareagować, o wiele silniejszy od niego oponent cisnął nim parę metrów dalej, w ścianę najbliższego budynku. Wszyscy bandyci zachłysnęli się powietrzem, spojrzenie każdego z nich utknęło na stojącym pomiędzy nimi Raounie.
Bóg poprawił swoją koszulę, posłał Basharowi zawadiacki uśmiech.
— Pan doktor siedzi, nie ryzykuje swoich lekarskich dłoni — zagaił.
W odpowiedzi demon odwzajemnił się tym samym uśmiechem.
— Doceniam, że wyręczy mnie bóg — odparł podobnym tonem.
— Ho, jakie „wyręczy”?! Ja po prostu odbieram ci zabawę!
— Co tam pierdolicie, obcokrajowcy?! — wtrącił się jakiś typ.
Raoun bez niepotrzebnego wysiłku uniknął nadciągającej w jego stronę pięści. Szybkim, sprawnym ruchem złapał przeciwnika za głowę, cisnął nią w dach taksówki, aż powstało zagłębienie w metalu, a następnie zepchnął go na chodnik.
— Panowie, my tu rozmawiamy, proszę nie przeszkadzać — powiedział bóg do reszty, kąciki ust powędrowały bardziej ku górze.
Trzeci bandzior zaatakował, ale ten również szybko skończył znokautowany. Na twarzach kolejnych pojawiło się wahanie, przez moment nawet istniała szansa, że zabiorą się i uciekną, ale gdy tylko zaczęli się wycofywać, wydarł się na nich taksówkarz, każąc im atakować. Wszyscy posłuchali, rzucili się na Raouna.
Walka trwała chwilę.
Gdy pozostali leżeli na ziemi, kierowca w panice wypadł z taksówki. Ruszył pędem w tylko sobie znanym kierunku, jednak niecałą minutę później wrócił na swój fotel. Spojrzał na siedzącego spokojnie Bashara, wyszczerzył pożółkłe zęby.
— Dokąd jedziemy? — zarzucił ochrypłym nieco głosem, w oczach na sekundę błysnęły białe źrenice.
— Do hotelu — uśmiechnął się demon.
Raoun ustawił adres w GPS, po czym odpalił silnik i ruszył obranym kursem.
Powinien był od początku opętać kolesia. Już sam jego wygląd cuchnął podejrzliwością, jeszcze ten złoty ząb. Przecież złote zęby dawno wyszły z mody! I nic z tego, że Sallandira niedawno połączyła się z resztą świata! Bóg spędził tu tydzień, co wystarczało, żeby określić, że normalni ludzie nie mieli złotych zębów, co najwyżej bogacze je sobie wybielali aż do nienaturalnego odcienia. Ech, żadne wyjazdy nie mogły się obejść bez takich sytuacji.
Hm, aczkolwiek nie odbierał tego jakoś tak bardzo źle. Teraz miał własne ciało, więc mógł bez najmniejszego problemu wszystkim pokazać, gdzie ich miejsce! Nawet się nie spocił (nie to, że bogowie w ogóle się nie pocili). Raz, dwa i po problemie. Plus dodatkowa rozrywka. Plus pokazał Basharowi, że jako prawdziwy bóg nie tylko opętywał i nie spał, ale też umiał każdemu nakopać! Może jeszcze się doczeka tego ołtarzyka!
Z początku musiał mocno polegać na nawigacji, ale gdy ukazały mu się znajome budynki, już samodzielnie trafił tuż pod wejście do hotelu. Zatrzymał taksówkę, odwrócił się do Bashara.
— Proszę pana, mam dobrą nowinę! — zanucił, po czym odchrząknął. — Jest pan moim pierwszym pasażerem, więc ta jazda jest na koszt firmy!
— A dziękuję, dziękuję — powiedział uprzejmie Bashar, posyłając mu jeden z tych swoich profesjonalnych uśmiechów. — Wystawię panu dobrą opinię.
— A nie trzeba, nie trzeba!
Oboje parsknęli. Onkolog odpiął pas, otworzył drzwi i wysiadł z pojazdu. Stanął z zamiarem czekania na Raouna, ale tamten, widząc to, powiedział:
— Idź pierwszy, ja odstawię naszego złotozębnego kolegę na miejsce.
— Na tamtą ciemną uliczkę?
— Nie, komisariat. — Puścił mu oczko.
Demon nie potrafił powstrzymać prychnięcia.



Upił łyk drinka, oparł się o barierkę.
Bez najmniejszego problemu dotarli na statek i teraz płynęli w dół Akhmu. Podróż naprawdę miło mijała. Nie tylko można było podziwiać zmieniające się widoki, w tym wyjątkową sallandirską architekturę, ale też nad rzeką pojawiał się pewnego stopnia wiatr, który dawał ukojenie nawet już przyzwyczajonemu do wysokiej temperatury boskiemu ciału. Tak to się dało zwiedzać kraj nawet za dnia! Raoun nie potrafił ukryć, że w ciągu ostatnich kilku dni najlepiej mu się zwiedzało późnej nocy, technicznie to już prawie bliżej rana, kiedy słońce nie spuszczało żaru, a ziemia zdążyła trochę ostygnąć. W dodatku nocne miasto miało swój urok. Aż bóg dziwił się, że większość atrakcji turystycznych o tej porze była zamknięta. Dobrze, że chociaż część barów i knajp funkcjonowała przez przynajmniej połowę nocy, inaczej to by się szybko znudził. W końcu ile można jedynie łazić i oglądać? Czasem trzeba coś też zakąsić! Nawet jeśli na dobrą sprawę nie potrzebowało się w ogóle jedzenia.
Zabrał wzrok z piętrzącego się ponad inne budynki jakiegoś gmachu, żeby spojrzeć na Bashara. Demon odpoczywał na leżaku pod parasolem, w ciszy czytając przewodnik po Sallandirze. Co pewien czas podnosił spojrzenie znad liter, żeby popodziwiać widoki. Nawilżył dwa palce, przewrócił kartkę.
— W Akh're znajduje się dużo ogrodów botanicznych, głównie dzięki obecności wody z dwóch stron — powiedział. — To będzie główny punkt zwiedzania.
Akh're było ich pierwszym przystankiem. Statek był typowo turystyczny, więc zatrzymywał się na jakiś czas w dużych miastach, żeby można było zejść na ląd i sobie trochę pozwiedzać.
— Jak mają dużo roślin, to na pewno znajdą się też jakieś egzotyczne owoce do skosztowania — odparł Raoun z charakterystycznym uśmiechem.
Onkolog popatrzył na niego, uśmiechnął się lekko.
— Mają też największe muzeum historii naturalnej w kraju.
— No tak, wycieczka do innego kraju bez zajrzenia do muzeum historii naturalnej to nie wycieczka, mam rację? — Puścił mu oczko.
Przypomniał sobie ich wyjazd do Senkawy. Tam też byli w muzeum historii naturalnej. Ach, to były czasy! Wtedy jeszcze Raoun nie miał ciała. W sumie to nie były najlepsze czasy. To znaczy, poznał naprawdę ciekawych śmiertelników, w tym Bashara, ale zdecydowanie bardziej podobało mu się życie... w zasadzie to życie-życie, życie z boskim ciałem. Nie tylko mógł normalnie się integrować, zajadać, bawić, ale też przyniósł kosztowności z Ma'ehr Saephii, dzięki czemu było go autentycznie stać na te zabawy. Technicznie mógłby z Basharem na własną rękę polecieć do Sallandiry.
Aczkolwiek nigdy nie odmówi, gdy ktoś zaproponuje pokryć wszelakie koszty.



— Hm...
Dwójka lekarzy stała przed szkieletem dosyć sporego... zwierzęcia kopytnego. Mierzyli wzrokiem białą, miejscami nieco ubrudzoną sierść, trochę dziwnie ustawione nogi, jak gdyby zwierzak nie stał na nich... to znaczy, pewnie podtrzymywały go druty, ale nie zmieniało to faktu, że jego poza wyglądała trochę nienaturalnie. Pysk nieco rozdziawiony, przy lepszym przyjrzeniu się można było dostrzec podejrzany brak języka. Oczy z plastiku układały się w zeza i ogromne zaskoczenie. Trudno było określić, która strona była bardziej zdegustowana: doktorzy czy zwierzę.
— Okej — zaczął Raoun — mogę się zgodzić, że Sallandirczycy są przodownikami magii, ale na pewno nie taksydermii.
Bashar przytaknął w zgodzie. Spuścił wzrok na stojącą tuż przed zwierzakiem tabliczkę, zaczął jakieś słowa z niej przepisywać do wyszukiwarki internetowej. Raoun chwilę wcześniej przetłumaczył część tekstu, ale najwyraźniej demon coś jeszcze chciał zobaczyć.
Adaks. Niby takie normalne zwierzę, a wypchane w muzeum wyglądało, jakby nie mogło służyć jako ofiara dla Bashara, a miało samo ofiary przyjmować. Jak ponad połowa obecnych tu, hm, ofiar.
— Googol podaje, że adaksy są zagrożone wyginięciem — powiedział wtem onkolog.
Oboje spojrzeli na zwierzaka. Raoun zerknął na tabliczkę, chwilę błądził wzrokiem po tekście.
— Tego wypchali, zanim trafił do Czerwonej Księgi i wcześniej mieszkał w zoo.
— To dobrze.
Nie no, serio, wycieczka do muzeum była super. I szczerze mówiąc, znajdowały się tu naprawdę dobrej jakości wystawy. Kości, sztuczne rośliny sprzed tysięcy, a nawet milionów lat – to akurat świetnie im wyszło, było co oglądać. Aczkolwiek ciężko spieprzyć kości, chyba że się zmieszało ze sobą parę szkieletów, o czym naukowcy nie wiedzieli i po prostu ułożyli dziką hybrydę. W zasadzie parę okazów wyglądało, jakby uciekło ze Zbuduj Misia, ale dobra.
Bóg spojrzał kawałek dalej; gdy natrafił spojrzeniem na fenka ze zdeformowanym pyskiem i wytrzeszczem zamiast oczu, mimowolnie się wzdrygnął. Kurde, a lubił lisy. Najbardziej te hotelowe z Senkawy. Z nimi to była frajda. Duet przedwiecznych bytów tak ich ograł, że pewnie do teraz się zastanawiały, jak do tego doszło. Ciekawe, czy jakby kiedyś ponownie do nich zajrzeli, to zostaliby rozpoznani? Raoun akurat nie, bo wtedy nie dało się go normalnie zobaczyć, ale taki Bashar to powinien się zapisać w pamięci.
Odrobinę speszony nienaturalnym spojrzeniem fenka wrócił skupieniem do adaksa. Przyjrzał się długim, zakręconym rogom.
— Ej, Bashar, bo sporo demonów ma rogi — zaczął. — Ty też masz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz