Byli już razem w Solmarii, odwiedzili i Medwię, na horyzoncie majaczyły inne kraje i odłamki, lecz te parę ustawowo wolnych dni, które ładnie sprzęgły się z sobotą i niedzielą, stało się okazją by dorzucić jeszcze coś do listy miejsc do odwiedzenia. Długi weekend aż prosił się o to, by zachwycić się rodzimym pięknem, wyskoczyć te parę godzin drogi pociągiem za miasto, uciec od obowiązków i odpocząć po ostatnich wydarzeniach. I o ile obaj najczęściej wybierali urokliwe miasta jako cele swych podróży, doceniając ich historię, różnorodność i wygody, tak teraz przyszedł czas na pożegnanie się z cywilizacją i podróż w stronę mniej uczęszczanych, dzikszych regionów kraju. Novendia, choć nowoczesna i zurbanizowana, nadal zachwycała nietkniętą przyrodą, zachęcając swych obywateli do oderwania się nieco od szkła, kamienia i betonu, porzucenia szybkiego, miejskiego życia na rzecz złapania oddechu gdzieś, gdzie telefony ledwo łapią zasięg.
Dante co prawda posiadał ładną, cudownie różową kurtkę, ponoć doskonałą na takie wyprawy i testowaną przy okazji wypadu do Medwi wraz z ulubionym zespołem syrena, Bashar jednak skwitował ją łagodnym uśmiechem, mówiąc, że na zakupy i tak się przejdą, na wyjazd brakowało im jeszcze paru rzeczy. I tak pół dnia zeszło się im w sklepie podróżniczym, a domowe szafy wymagały przearanżowania, gdy Bashar starał się znaleźć w nich miejsce dla porządnego namiotu, śpiworów, karimat, plecaków i całej garści wędrówkowych drobiazgów, które lekarz uznał za niezbędne na tego typu wycieczkach.
Gdy Dante organizował opiekę dla rybek pod ich nieobecność, Bashar zajął się planowaniem trasy wędrówki, starannie śledząc szlaki na mapach, korzystając z tego, że sieć obfitowała w recenzje i piękne zdjęcia, wrzucone przez innych wędrowców. Lekarz czytał, zastanawiał się, mierzył odległości, popatrywał co jakiś czas na Dantego, szacując, jak ciężkie wzniesienia może pokonać syren obarczony ich wspólnym plecakiem, bo że Dante nie da mu nieść nawet butelki z wodą, to Bashar nie wątpił. Mężczyzna znów wrócił wzrokiem do recenzji i zdjęć, gdy wtem coś na zdjęciu przykuło jego uwagę.
— Byłem tam — powiedział, nim zdążył ugryźć się w język.
— Kiedy? — Dante rzucił mu spojrzenie znad telefonu.
— W liceum — odparł gładko demon, wracając wzrokiem do ekranu. — Na jakiejś wycieczce szkolnej.
Krawiec parsknął śmiechem, wstał i podszedł, by musnąć wargami skroń swojego lekarza.
— Czego ty nie robiłeś w tym liceum?
— Podobno wszystkiego w życiu trzeba spróbować — odparł Bashar, wyciągając dłoń na oślep, bezbłędnie znajdując opuszkami syreni policzek.
— Tylko w twoim przypadku chodzi o wycieczki w góry, historię Solmarii, naukę martwych języków, jogę i łucznictwo konne — Dante zerknął w ekran. — Ładne widoki.
Bashar uśmiechnął się kątem ust, oczy zmrużyły, gdy świetny pomysł wpadł do głowy. Mężczyzna zamknął okno.
— Na żywo są jeszcze ładniejsze — zapewnił, zaraz zmienił temat. — Jak tam z rybkami? Udało się wszystko załatwić.
— Pewnie — wampirze kły błysnęły w uśmiechu. — Możesz kupować nam bilety.
Pociąg wyrzucił ich na małej, lecz zadbanej stacyjce, zbudowanej w czasach, gdy zjednoczona Novendia ledwie dorobiła się własnej flagi, a szybko budowana kolej miała spoić dopiero co raczkujący kraj. Historyczny budynek odnowiono, widać turystyka kwitła, a mieszkańcy żyli od sezonu do sezonu, gros swoich przychodów uzależniając od przyjezdnych, pragnących jakichś niskobudżetowych wczasów.
Dante podążał u boku Bashara, pełną piersią wciągając świeże, leśne powietrze, przetykane dolatującym z rodzinnych restauracji aromatem prawdziwych, myśliwskich kiełbasek i pieczonych serków. Pensjonat znaleźli bezbłędnie, mimo nieco krętej drogi, a Dante dzielnie wtaszczył ich plecak na sam szczyt wąskich schodów. Spędzony w głównej mierze w podróży dzień prosił się o to, by zakończyć go leniwym spacerem, napełnić brzuchy jakimiś lokalnymi przysmakami i pójść wcześniej spać, zebrać siły przed wędrówką następnego dnia. Bashar ostatni raz sprawdził jeszcze pogodę na następne dni i ostatni raz przebiegł w myślach ich trasę, mając nadzieję, że szlak, który zapamiętał i którym ongiś chętnie się przechadzał, nadal prowadzi tam, gdzie tego pragnął. Ludzkie siedziby zmieniały się w jego oczach szybko, lecz natura trwała, stała i niezmienna, więc jeśli pamięć go nie zawodziła…
Bashar uśmiechnął się, patrząc, jak Dante przebiera wśród drobiazgów na jakimś straganie, rozważając jakieś rustykalne stylizacje. Miejsce powinno mu się spodobać.
Wyruszyli o brzasku. Dante nieco ziewał, nieprzywykły do budzenia się o tak abstrakcyjnie wczesnej porze, lecz jak pan doktor zarządził wczesne wstawanie i wyprawę w nieznane, to tak właśnie miało być. Rześkie powietrze szybko przegoniło resztki snu, a malujące się łagodnym różem niebo i spokojna, leśna cisza sprawiły, że kolejne stawiane na szlaku kroki przychodziły łatwiej, niesiony przez syrena plecak nie ciążył aż tak bardzo. Szlak, początkowo relatywnie płaski i szeroki, poprowadził ich w pachnącą mglistą wilgocią zieleń, zapraszał odległym ćwierkaniem ptaków i unoszącym się w oddali szumem niewidocznego potoku. Amatorów porannych wędrówek było niewielu – Dante i Bashar minęli może ze trzy grupy z plecakami i kijkami do trekkingu, maszerujące w stronę wzgórz.
Bashar z lekką nostalgią wspominał czasy, gdy piesze wycieczki zaczynały stawać się formą spędzania wolnego czasu. Z jego perspektywy, społeczeństwo dopiero niedawno rozwinęło się na tyle, by chodzenie z plecakiem i nocowanie pod gołym niebem postrzegano jako coś innego, niż po prostu konieczność. Wiadomo, traktem podróżowało się najłatwiej, nie raz jednak jedynym, co pozostawało, były takie właśnie bezdroża – gdzie czasem dało się spotkać jakieś zmyte deszczem i upływem czasu oznaczenia, pozostawione kiedyś przez jakąś dobrą duszę, czasem zaś można było liczyć na resztki szałasu pasterskiego, oferującego namiastkę cywilizacji i schronienia.
Podążali dobrze oznaczonym, turystycznym szlakiem, wytyczonym tak, by każdy mógł się nim cieszyć, bez względu na wiek, kondycję albo zdrowie. Wkrótce jednak szlak rozwidlił się – spokojnie żółta barwa prowadziła dalej prosto, w lewo zaś skręcała groźniejsza barwa, Bashar więc skręcił, zgodnie z mapą i własną pamięcią prowadząc ich dwójkę bliżej wzgórz. Szlak zwęził się, podejście zrobiło się bardziej strome. Przystanęli przy mruczącym leniwie potoku, Dante postanowił zrobić parę zdjęć, nim ruszyli dalej, pozwalając przyrodzie wypełnić ich milczenie szumem wiatru w koronach drzew, szelestem niewidocznego, leśnego życia.
Las wyciszał, i dokładnie tego im obydwu było trzeba po ostatnich przeprawach.
Czasem rozmowa budziła się samoistnie, Dante i Bashar wymieniali kilka zdań, by pozwolić w końcu słowom rozsypać się z powrotem w ciszę, czasem wystarczyło im spojrzenie, skinienie głową, by zrozumieć się nawet bez tych słów. Demon uśmiechnął się w duchu, wracając wspomnieniami do samego początku ich relacji, gdy Dante zerkał (według samego siebie niepostrzeżenie) na jego dłoń, nim odważył się ją chwycić, albo gdy nie dowierzał, że Bashar zgodziłby się polecieć z nim do Solmarii. Ten uśmiech i ciepło w spojrzeniu musiały zdradzić ciepło myśli, bo Dante popatrzył na niego, przechylił głowę, uśmiechnął się łagodnie, pytająco. Bashar podszedł bliżej, oparł o pierś syrena, skradł delikatny pocałunek.
— Kocham cię.
Spojrzenie Dantego zalśniło pogodnie głębią uczucia, do którego mężczyzna zawsze był stworzony.
— Ja ciebie też.
Kolejny postój wypadł im dużo wyżej, gdzie to nie korony drzew tworzyły sklepienie ponad ich głowami, ustępując miejsca przestworowi błękitnego nieba i pojedynczym chmurom brykającym w blasku słońca. Lato miało się ku końcowi, pogoda wciąż była ciepła i łagodna, lecz gdy zrywał się wiatr, w jego gwałtownych porywach czuć było nieuniknioną zmianę pory roku. Szczególnie tu, w górach, gdzie przyroda bywała kapryśna i nie przejmowała się specjalnie tymi, którzy chcieli cieszyć się jej pięknem.
Plecak Dantego stał się lżejszy o herbatę z termosu i te pieczone kiełbaski, troskliwie spakowane rano przez właścicielkę pensjonatu, a gdy obaj mężczyźni złapali już oddech i wypoczęli po posiłku, przyszedł czas, by podjąć wędrówkę ostatnim fragmentem oznaczonego szlaku. Jeśli szczęście by się do nich uśmiechnęło, Bashar miał dla Dantego pewną niewielką niespodziankę.
Szlak opustoszał, gdy za plecami zostawili łatwą część drogi, a ich jedynym towarzystwem stał się gwizd wzmagającego się wiatru i ciepło słonecznego blasku.
— I tędy szliście, jak byłeś w liceum? — spytał Dante, odważnie pokonując ostre, strzaskane kamienie. Profesjonalnie wybrane przez Bashara, górskie buty, bez problemu radziły sobie ze śliskim podłożem.
— Tak, to tutaj — odparł Bashar, przystając, by rzucić mu spojrzenie przez ramię. Uważnym spojrzeniem zmierzył sylwetkę Dantego, lecz syren radził sobie doskonale, nie było powodu do obaw.
— Trudno mi sobie wyobrazić, że nauczycielka przeprowadziła tędy całą klasę.
— Hm, chyba się rozdzieliliśmy — Bashar przystanął, udał zamyślenie. — Część poszła łatwiejszym szlakiem, część spróbowała swoich sił z tym.
— Oczywiście, że należałeś do tej ambitniejszej grupy.
Demon posłał mu uśmiech.
— Wiesz, że potrzebuję wyzwań. Nie zmieniłem się aż tak od czasów liceum.
Przekroczyli strzaskane skały, potem był czas na wąskie przejście, zabezpieczone z jednej strony żelaznymi barierkami, których istnienia Bashar nie pamiętał. Chyba kiedyś rosło tu jakieś samotne, skarlałe drzewo, lecz upływ czasu starł jakikolwiek ślad po nim. Demon zmrużył oczy, gdy wspomnienia wracały do niego coraz silniej, pobudzane widokiem i wrażeniami.
— Jeszcze kawałek — mruknął pod nosem, biorąc kolejny zakręt.
I wtedy zrozumiał, co sprawiło, że ten szlak zamknięto.
Kamienna ścieżka pękła, rozsadzona korzeniami jakiegoś drzewa. Roślina miała długie dziesięciolecia na to, by skruszyć przejście, wypiętrzyć nieco ziemi, zasypać wszystko żwirem i sprawić, że dalsza wędrówka byłaby niemożliwa.
Bashar prychnął.
Oczywiście, że górscy przewodnicy, wytyczający ścieżki dla turystów, zamknęliby coś takiego. On jednak przywykł do tego, by iść tam, gdzie chciał, nie dając się ograniczać arbitralnie ustanowionym zasadom i przyjmować po prostu konsekwencje swych wyborów, bez względu na to, jakie by one nie były. Demon zmierzył zasypane przejście wzrokiem, odwrócił się do Dantego. Poradzą sobie.
— Teraz czeka nas najtrudniejszy fragment, ale potem powinno być już płasko — powiedział. — Nie martw się, pomogę ci.
Dante obdarzył go tym zabójczym półuśmiechem.
— Bashar, nie musisz się mną martwić. Jeśli chcesz, mogę cię nawet przez to przenieść — odparł, a pewność siebie dźwięczała w głosie.
Lekarz westchnął łagodnie, podszedł bliżej, objął swojego syrena.
— Nie wątpię ani w twoją siłę, ani w dobre chęci. Ale ten fragment przejdziemy osobno i będziesz uważał na siebie. Chciałem ci coś pokazać, a żeby to zrobić, obaj musimy dotrzeć tam w jednym kawałku.
— Co takiego chcesz mi pokazać?
— Dojdziemy, to zobaczysz — zakończył Bashar, wspinając się na palce, by pocałować pobliźniony policzek.
Przeprawa była wymagająca, lecz korzenie drzewa, gdy już poradziły sobie z kamieniami, okazały się doskonałym oparciem dla dłoni i nie protestowały, gdy Bashar uwiesił się na jednym z nich, przekraczając zasypany żwirem fragment. Parę kamieni poleciało spod podeszew butów, zniknęły za krawędzią urwiska, suchy stukot rozpłynął się w końcu w ciszy.
Dalsza ścieżka, tak, jak Bashar zapowiedział, okazała się dużo łatwiejsza. Łagodnym łukiem opasała jeden ze szczytów, pozwalając mężczyznom odpocząć przy rozciągającym się z boku widoku, następnie zaś zniknęła między jakimiś skałami, prowadząc niespodziewanie w dół jakimś wąskim przejściem. Demon uśmiechnął się. Tak, dobrze zapamiętał i jeśli nic dalej się nie zmieniło…
— Oto jesteśmy — powiedział, odwracając się do Dantego.
Przejście niespodziewanie się skończyło, wychodząc na niewielką kotlinę, otuloną z każdej strony gęstszym lasem i wzniesieniami. Samo miejsce wydawało się odcięte od świata, odseparowane od rzeczywistości i skryte przed turystami, lecz nie to najbardziej przyciągało uwagę i nie tylko na tym skupiał się Bashar.
— Jezioro? — spytał Dante, popatrując na przejrzystą, błękitnawą taflę spoczywającą w samym środku kotliny.
— Dokładnie takie, jak je zapamiętałem — odparł Bashar, podchodząc bliżej.
Buty zachrzęściły po kamieniach, demon przykucnął, zanurzył palce w krystalicznie czystej toni. Woda zdawała się cieplejsza, niż ją zapamiętał – po długim i gorącym lecie jezioro musiało wciąż być nagrzane, choć nadal nie nadawało się do tego, by spędzić w nim zbyt dużo czasu, jeśli ktoś nie zamierzał intensywnie pływać.
— Pomyślałem, że może ci się spodobać — powiedział, wstając i odwracając się do Dantego. — Właściwie to nie pływaliśmy jeszcze razem.
W Solmarii nie było ku temu okazji, jako że Bashar nie mógł wejść do słonej wody, w Medwi skupiali się na czymś innym, w Stellaire również kwestia wspólnego pływania na basenie się nie pojawiła, zaś nocy spędzanych w ciepłej wodzie w wannie nie dało się uznać za pływanie.
— A wziąłeś kostium?
Bashar obdarzył go rozbawionym uśmiechem.
— Ja nie potrzebuję.
Namiot rozstawili zanim zabrali się za pływanie. Dante potrzebował lekkiej namowy, by poddać się temu pomysłowi, lecz w chwili obecnej, gdy słońce chowało się już za szczytami gór, a barwy rozmywały w wieczornej szarości, dobrze było posiedzieć w spokoju, zawinąć się w koc i grzać przy profesjonalnie rozpalonym ognisku. Bashar szczerze wątpił, by w tym miejscu można było obozować albo palić ogień, lecz ponownie – demon niewiele robił sobie z tego typu zakazów i nowoczesnych wymysłów, mających na celu ochronę turystów przed nimi samymi. I ochronę przyrody przed nadmiarem ludzi, bo jeśli raz w tygodniu przystawała tu jedna grupa, nic złego by się pewnie nie wydarzyło, ale jeśli stałoby się to zwyczajowym miejscem piknikowym, zaraz namnożyłoby się problemów. W dawnych wiekach ludzie tu obozowali, a najlepszym tego przykładem były te wrośnięte w ziemię kamienie, ułożone kiedyś w okrąg, wyznaczające idealne miejsce na to, by rozpalić sobie ognisko.
— I wszystkiego tego nauczyłeś się w liceum — skwitował Dante, patrząc, jak Bashar wprawnie zdejmuje menażkę z ogniska, sprytnie wsuwając patyki pod uszy, nie ryzykując ani oparzeniami, ani wywróceniem naczynia.
— Nie wszystkiego — odparł demon, zalewając dwa kubki wrzątkiem. — Przed naszym wyjazdem przejrzałem trochę survivalowych poradników, obejrzałem jakieś filmiki… Wbrew pozorom to nie jest takie skomplikowane. Głównie wymaga logicznego myślenia i nieco przewidywania konsekwencji swoich działań.
— Jesteś pewien, że nie byłeś w liceum harcerzem?
— Jestem pewien.
Pusta menażka wylądowała gdzieś z boku, na kamieniach, w powietrzu uniósł się zapach czarnej herbaty. Mężczyzna oparł się mocniej na silnym barku, naciągnął koniec śpiwora na ramię. Mrok zapadał w górach szybko, a to niewielkie ognisko, osłonięte i częściowo ukryte, nie dawało rady walczyć swoim blaskiem z budzącymi się na nieboskłonie gwiazdami. Bashar uciekł wzrokiem w górę, przez pewien czas wodził nim wśród konstelacji.
— Czasem brakuje mi tego widoku w Stellaire — przyznał, ruchem głowy wskazując w górę, w stronę gwiazd. Dante podążył za jego spojrzeniem.
— Mi trochę też. Ładnie wyglądają.
Jedna z gwiazd zamrugała, a po chwili nocne niebo przeciął jasny błysk. Bashar uniósł brwi.
— Wydawało mi się, że jest już po sezonie na spadające gwiazdy.
— Na to jest sezon? — spytał ze zdziwieniem Dante.
— Większość zjawisk astronomicznych jest cykliczna, da się je przewidzieć i mają wyjaśnione, fizyczne podstawy — odparł demon, zerknął na syrena. — Ale mi zawsze podobały się bardziej te legendarne, baśniowe wyjaśnienia.
— Na przykład?
— W Senkawie uważa się, że to yōkai, podróżujące na swoją coroczną ucztę. W Bharacie wierzy się, że to dary i błogosławieństwa bogów niebios dla gramadevata, pomniejszych bóstw opiekujących się wsiami. W Medwi zaś ludzie mówią, że spadające gwiazdy to łzy Niedźwiedzicy, mające oczyścić świat i przygotować go na przyjście zimy.
— Ja słyszałem tylko o tym, że jak się zobaczy spadającą gwiazdę, to trzeba sobie czegoś zażyczyć i wtedy na pewno się spełni.
— I czego byś sobie zażyczył?
Poczuł, jak Dante wtula usta w jego wciąż wilgotne po pływaniu włosy.
— Żebyś ty był zawsze zdrowy i szczęśliwy.
Bashar uśmiechnął się miękko.
— Nie miałeś życzyć sobie czegoś dla siebie?
— To jest dla mnie. Będę najszczęśliwszy, kiedy ty będziesz szczęśliwy — odparł Dante. — A czego ty byś sobie życzył?
— Żebyś długo żył — odparł Bashar bez namysłu.
Jasna smuga przecięła czerń nieboskłonu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz