Yonki zmierzył wzrokiem idącego obok Song Ana, mimowolnie uniósł brew.
— Co to pianki? — spytał.
Pierwsze słyszał. Podejrzewał, że miało to coś wspólnego z pianą, ale jak bardzo? W ogóle o co chodziło z pieczeniem ich nad ogniskiem? Czyżby to było coś do jedzenia? Ale jak taka piana mogła smakować? Yonki znał jedynie morską pianę oraz pianę z mydła i obie nie miały zbyt dobrego smaku. A może chodziło o coś zupełnie innego? Śmiertelnicy mieli tendencję do nazywania niektórych rzeczy w dziwny sposób, który nie tłumaczył wszystkiego od razu.
Song An spojrzał na niego z niemałym zdziwieniem, aż nieco zwolnił.
— Nie wiesz, co to pianki? — Otworzył szerzej oczy.
W odpowiedzi mały bóg pokręcił głową.
— Och, to tym bardziej musimy je upiec! — zawołał wtem. — To są takie słodkie smakołyki, które po upieczeniu się ciągną i są bardzo dobre! Jestem pewien, że je polubisz! — Wyszczerzył zęby.
— Ooooo, smakołyki? — Białe źrenice błysnęły mocniejszym światłem.
Kochał smakołyki! A jeszcze bardziej kochał poznawać smakołyki z różnych miejsc! Co prawda, nie darzył jedzenia taką miłością, co Raoun i z nim w tej kwestii zdecydowanie przegrywał, ale po prostu Yonki akurat trochę korzystał z tego, że nie odczuwał nigdy głodu. Na żadne podróże nie zabierał ze sobą prowiantu, gdyż najzwyczajniej w życiu go nie potrzebował. Ha, on potrafił nie jeść miesiącami! Jednakże gdy ktoś proponował coś dobrego do przekąszenia, nigdy nie odmawiał! Ciepłe kanapki z kotletem, makarony z sosem, zawijane placki z warzywami, chrupki, lody – wszystko lubił, więc nieznanym mu piankom nie pozwoli przejść koło nosa!
Niestety jeszcze mieli sporo czasu do upieczenia pianek. Teraz wszyscy po prostu spędzali czas w namiotach albo gdzieś się krzątali, na pewno coś przygotowując do spotkania o północy. Dwójka chłopaków musiała zatem poczekać. Wrócili do przydzielonego im namiotu, oboje przynajmniej raz potknęli się o własne szaty. Zdając sobie z tego sprawę, Yonki wpadł na pomysł.
Gdy byli już w środku, mały bóg zaproponował zdjęcie szat. Song An nawet się nie zastanawiał, tylko od razu to zrobił.
— Pójdę spytać, czy mają mniejszy rozmiar — oznajmił Yonki.
— O, dobrze! — Pokiwał głową Song An.
Bóg Chaosu zabrał szmaty, wyskoczył z namiotu. Kilka minut później wrócił z tymi samymi, ale pomniejszonymi za sprawą chaotycznej mocy. Oboje ponownie ja zarzucili na siebie, tym razem się ucieszyli, że już więcej nie będą się potykać o koniec materiału.
Usiedli na swoich śpiworach, krótko milczeli, nim blondyn uznał, że powinni wykorzystać wolny czas na lepsze poznanie się i zaciśnięcie nieco więzów, jeśli mieli dzielić jeden namiot. Yonki żywiołowo się z nim zgodził, a nawet przypomniał sobie o pewnej grze.
— Dwadzieścia pytań? — Song An przekrzywił nieco głowę.
— Tak! — Przytaknął białooki.
Kiedy Cheory nieco się oswoił z Yonkim, trochę nieśmiało, ale szczerze okazał chęci poznania go bliżej. Wtedy właśnie zaproponował tę grę. Była ona bardzo prosta, a pozwalała tylu rzeczy się dowiedzieć o drugiej osobie! Dzięki niej Yonki wiedział, co lubi Cheory, jakiej muzyki słucha, z czym najbardziej mu smakuje kurczak, co sądzi o porywających przygodach (wtedy podkreślił, że Yonki pod żadnym pozorem ma go nie zabierać na niezapowiedziane wycieczki) i inne ciekawostki! Bóg był zatem pewien, że w ten sposób zapozna się z Song Anem!
Pospiesznie wytłumaczył zasady, na co tamten odparł, że w sumie kojarzy grę. Z dobrymi nastrojami zaczęli wymieniać się pytaniami.
— Ulubiona pora roku? — rozpoczął Yonki.
— Zima! — odpowiedział entuzjastycznie Song An. — A ty?
— Polecie!
— Polecie? — zdziwił się odrobinę.
— Tak! Wtedy jest super pogoda oraz obchodzi się moje i mojego brata święto, to znaczy urodziny! — szybko się poprawił.
Na domowych wykładach o świecie Riftreach Raoun przedstawiał mu różne rzeczy, których, jako istota udająca śmiertelnika, nie powinien mówić innym. Nie mógł nic wspominać o nieśmiertelności ani boskim ciele czy mocach, ani innych detalach, w tym o swoim święcie. W przypadku wpadki w tym polu miał prostować sytuację i mówić, że chodziło mu o urodziny. W sumie to miało trochę sensu, bo na święta bogów wierni składali pod ołtarzami słoneczniki, które dawali też urodzinowym jubilatom. Można było zatem uznać, że dla bogów ich własne święta były jak takie urodziny... Z tym że żaden się nie urodził.
— Masz brata? — pospieszył ze swoim pytaniem Song An.
— Tak! — odparł dumnie. — Ma na imię Kiyon i jest super! Jest wysoki, silny, ma super moc i tyle osób go uwielbia! Co prawda, bywa trochę irytujący i nie zawsze umie się dobrze bawić, ale myślę, że po prostu potrzebuje więcej wolnego od swojej roboty!
— Ooooo. — Pokiwał głową blondyn. — Brzmi jak fajna osoba! Chciałbym go kiedyś poznać!
— Może uda mi się go kiedyś tu zaciągnąć!
Kiyon od zawsze miał trochę inne pojęcie odpoczynku niż Yonki. Zamiast przygód cenił sobie bardziej relaks. To znaczy, czasem wyruszał w jakieś odległe podróże do innych krajów, ale nigdy nie szukał wrażeń. Najczęściej po prostu spotykał się z innymi bogami lub zaszywał się w trzewiach swojej głównej świątyni, ostatnio na tyle głęboko, że nikt nie był w stanie go znaleźć, włącznie z kapłanami, a nawet Yonkim. Mały bóg jednak nie traktował tego jako nic złego: rozumiał nastawienie brata. Tyle lat oboje żyli, że zdążył przywyknąć do znacznie spokojniejszego od własnego usposobienia Boga Porządku.
Poprawił swoją pozycję na śpiworze.
— Dobra, teraz moja kolej! Jakie lody lubisz najbardziej?
— Te niebieskie! — odpowiedział od razu Song An.
— Niebieskie?
— Tak! One mają taki wyjątkowy smak! — Uśmiechnął się błogo, jak gdyby właśnie sobie wyobraził wspomniane lody.
W reakcji na to Yonki uniósł nieco brwi. Sam był miłośnikiem lodów, ale o dziwo jeszcze nigdy w życiu nie miał okazji zjeść takich niebieskich. Gdzie w ogóle można było je dostać? Na pewno nie w każdym markecie, bo po treningach z Cheorym nierzadko chodzili na lody, a bóg nigdy ich nie widział. Ciekawe, jak smakowały! Nie wiedział, czy w Riftreach istniały jakieś niebieskie owoce. A może nie miały w ogóle owocowego smaku, tylko jakiś zupełnie inny? Ach, aż nabrał ochoty! Szkoda, że teraz znajdowali się daleko od jakiegokolwiek miasta.
— Jak wrócimy, to musisz mi pokazać, gdzie takie dostać! — zawołał.
— Oczywiście! — Uśmiechnął się szeroko blondyn. — Dobra, teraz ja. — Popadł na moment w zamyślenie, gładząc palcami podbródek. — O, jaką pogodę lubisz?
— Każdą!
Żadna mu nie przeszkadzała. Jako bóg nie musiał się martwić tym, że jakiekolwiek warunki pogodowe wyrządzą mu krzywdę, więc potrafił każde docenić. Jak świeciło słońce, to było ciepło i przyjemnie, jak lał deszcz, to można było się popluskać w kałużach i poczuć lekki masażyk na ciele, jak wiał wiatr, to super się latało...
— Burzę też? — dopytał Song An.
— Też! — Posłał mu uśmiech. — Fajnie się unika piorunów! Też błyskawice są bardzo ładne!
— Prawda?! — ożywił się jeszcze bardziej. — Nie rozumiem, dlaczego tyle osób nie darzy sympatią burz, kiedy one tak ładnie wyglądają! A jakie piękne widoki są na nocnym niebie!
— O, tak!
Yonki pamiętał, że w Kraju Boga Burzy ludzie nie bali się piorunów, głównie, cóż, dzięki samemu Bogu Burz. Shandan władał nad błyskawicami i regularnie robił pokazy, które miały na celu oswojenie śmiertelników z tym zjawiskiem. Co więcej, naukowcy z tamtych stron odkryli, że pioruny dawały energię i zastanawiali się, jak by tu to wykorzystać. Hm, jak by tak się nad tym zastanowić, to Riftreach już osiągnął ten etap. Tutaj istniały urządzenia działające na energii piorunów!
Chwila, to czemu w takim razie ludzie nie umieli ich łapać? Może to chodziło o coś innego? Ach, będzie musiał popytać Raouna. O, albo Cheoryeona! On to bardzo dużo wiedział!
— To teraz ja! — oznajmił. — Spotkałeś kiedyś jakiegoś boga?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz