Było to naprawdę spokojnie popołudnie. Słońce w powolnym tempie chowało się za widnokręgiem, ptaki radośnie snuły swoje pieśni, a krowy spokojnie żuły suchą trawę tuż obok drewnianej stodoły stojącej nieopodal biura szeryfa. Gdzieś w oddali ktoś grał na harmonijce. W promieniach pomarańczowych strużek cienia błyszczały drobinki kurzu przelatujące powoli po całym pomieszczeniu. Lśniły niczym nocne niebo, rozświetlone milionami gwiazd.
Długowłosy młodzieniec znudzonym wzrokiem obserwował te płynące bez pośpiechu okruszki. Siedział właśnie przy stoliku. Odchylił się na krześle, zarzucając nogi na blat. Nasunął kapelusz na oczy. W końcu odrobina odpoczynku!
Niedawno wrócił do miasteczka po męczącej podróży, a następnie szeryf zabrał go na równie wyczerpującą misję, więc dopiero teraz miał czas, żeby usiąść i wreszcie odpocząć! Nie mógł sobie wymarzyć bardziej odpowiedniej chwili na drzemkę niż tak ciche, spokojne popołudnie. Dodatkowo, dzisiaj został sam na służbie. Szeryf Lei wyruszył na oddalone od miasteczko ranczo, aby pomóc rozwikłać problem pomiędzy dwoma sąsiadami. Jeden z nich uskarżał się na to, że jałówki tego drugiego weszły mu w szkodę. Tamten z kolei rzucał identyczne oskarżenia. Sporu nie dało się więc rozwiązać od ręki, dlatego należało zbadać sprawę od środka, czyli zerknąć na zniszczone uprawy. Song An nie był do tego absolutnie potrzeby, więc został w biurze, jakby ktokolwiek przyszedł i poprosił o nagłą pomoc.
Na szczęście, takie przypadki zdarzały się niezwykle rzadko. Dlatego też młodzieniec nawet nie fatygował się, aby skupić się na pracy. Taka chwila odpoczynku jeszcze nikomu nie zaszkodziła, prawda?
Zamknął oczy, założył nogę na nogę, jednocześnie poprawiając źdźbło trawy, które trzymał między ustami. Kompletny spokój, cisza, odpoczynek. Tylko on, zasłużony sen i wygrywana przez kogoś w oddali spokojna melodia…
Chwila błogości nie trwała niestety długo. Song Anowi ledwo udało się zamknąć oczy, gdy niespodziewanie drzwi otworzyły się z impetem, uderzając z hukiem o ścianę. Do pomieszczenia wpadł wysoki, białowłosy chłopak. Z trudem łapał oddech, gdy w pośpiechu podbiegł do biurka.
Podopieczny szeryfa nie spodziewał się takiej wizytacji. Stracił równowagę, prawie spadając z rozbujanego krzesła, ale w ostatniej chwili złapał równowagę, chwytając się krawędzi stołu. Rzucił zaskoczone spojrzenie w stronę nawiedzającego go gościa. Uniósł brwi w oczekiwaniu na wyjaśnienia.
Jednocześnie próbował też przypomnieć sobie, skąd kojarzy przybysza. Song An znał większość mieszkańców miasteczka. Nic dziwnego, od wielu lat wraz z szeryfem pomagał każdemu, kto zwrócił się o to z prośbą. W związku z tym, cieszył się małym szacunkiem i pewnym zaufaniem wśród sąsiadów. Zaskoczyło go więc trochę, że nie rozpoznał chłopaka od razu – dopiero po chwili przypomniał sobie, że widział go już kilka razy w okolicy pobliskiej karczmy, gdzie zajmował się końmi osób, które przybyły napić się tam mocniejszego trunku.
– Co cię do mnie sprowadza? – zapytał Song An łagodnie, próbując choć trochę uspokoić przestraszonego chłopaka.
Przybysz oparł się o blat biurka. Drugi młodzieniec podsunął mu szklankę wody, wyczekująco na niego spoglądając.
– Porwali go! – rzucił pośpiesznie przybyły nieznajomy.
– Porwali? Kogo porwali? – Podopieczny szeryfa ciągnął go za język. – Kiedy? Gdzie?
Chłopiec stajenny wziął głęboki wdech. Chwycił szklankę i opróżnił jej zawartość za jednym razem.
– Grajka, który grał dzisiaj koncert – wyjaśnił w końcu. – Po występie wyszedł bocznym wyjściem i napadła na niego grupa zamaskowanych mężczyzn! Nim się obejrzałem, już wrzucili go na wóz, a następnie ruszyli w stronę kanionu…
Porwanie? W biały dzień? Raczej niecodzienna sprawa. Ale Song An nie miał najmniejszych powodów, aby nie wierzyć chłopakowi. Jeśli to, co mówił, miało miejsce, porwany mężczyzna musi być dużym niebezpieczeństwie!
– Pokaż mi, gdzie to się stało! – rzucił pośpiesznie Song An, wstając od stołu. Poprawił swój przekrzywiony kapelusz i skierował się od razu w stronę drzwi. – Nie mamy czasu do stracenia!
Już miał wychodzić z biura, gdy nagle sobie o czymś przypomniał.
– Zaraz!
Wrócił się, podszedł do swojej torby podróżnej, a następnie wyrzucił całą jej zawartość na drewnianą posadzkę. Wśród miękkich udało mu się odnaleźć swój rewolwer.
– Znowu bym o nim zapomniał!
Przypiął broń do paska i dołączył do drugiego młodzieńca. Ostatnim razem udało mu się bez rewolweru, ale tylko dlatego, że szeryf Lei był w pobliżu. Teraz wyruszał bez niego, nie mógł więc pozwolić sobie na jakiekolwiek błędy. Właściwie, zastanawiał się, czy nie lepiej w ogóle poczekać, aż Lei powróci. Ta misja może okazać się naprawdę niebezpieczna.
Ale mając na uwadze, jak poważna jest sprawa, młodzieniec nie mógł zwlekać. Należało jak najszybciej pomóc porwanemu mężczyźnie.
Myśląc o tym, Song Ana nagle olśniło.
– Jeszcze jedna rzecz – mówiąc to, ponownie obrócił się na pięcie, zawrócił i podszedł do biurka. Zostawił list dla szeryfa. Chociaż pismo zostało sporządzone w pośpiechu, litery na nim zostały nakreślone w dokładny, kaligraficzny sposób. Song An miał bardzo charakterystyczny styl, właściwie nie do podrobienia.
Zostawił liścik na blacie, upewnił się, że szeryf zauważy go od razu po powrocie, a następnie pognał od razu do stajni. Szybko przygotował Witkę do drogi.
– Jedźmy – zarządził Song An, wsiadając na konia. – Musimy się pospieszyć!
Drugi chłopak już siedział na swoim rumaku. Bez słowa ruszył w stronę karczmy. Podopieczny szeryfa był tuż za nim. Jak najszybciej tylko potrafili, znaleźli się tuż obok budynku.
– To tutaj miało miejsce porwanie? – upewnił się Song An. Stajenny pokiwał zgodnie głową.
Długowłosy młodzieniec zeskoczył z konia. Na szczęście pogoda okazała się być dzisiaj sprzymierzeńcem. Na pobliskim trakcie znajdowały się ślady koni i wozu wyżłobione na piaszczystym podłożu. Wystarczyło je śledzić, a na pewno doprowadzą ich do porwanego mężczyzny.
Song An wrócił na konia. Chciał szybko ruszyć tropem porywaczy.
– W porządku. Twoja pomoc tutaj się kończy – poinformował stajennego, samemu kierując się w stronę kanionu. – Nie mogę cię narazić.
– Poczekaj! – Usłyszał jego pełen desperacji głos. – Mogę ci się przydać, naprawdę!
Początkujący szeryf zatrzymał konia. Na co mogła mu się przydać pomoc zwykłego stajennego? Poczuł się jednak zainteresowany.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Ja… – zawahał się na chwilę, lekko marszcząc brwi. – Jestem nieśmiertelny. Nic mi się nie stanie, jeśli z tobą pójdę, a na pewno znajdzie się coś, co mógłbym zrobić!
– Nieśmiertelny? – powtórzył Song An, lekko zaskoczony nagłym wyznaniem. Nie bardzo rozumiał, co chłopak miał na myśli, ale widząc jego zaangażowanie, nie mógł mu odmówić. – W porządku. Jeśli jesteś wobec tego przekonany, chodź ze mną!
– Naprawdę? – Jego oczy zalśniły.
– Tak, ale szybko, szybko – zawołał do chłopaka. – W takich przypadkach czas działa na naszą niekorzyść!
Młodzieniec bardzo poważnie podchodził do swoich obowiązków. W przyszłości chciał zostać prawowitym szeryfem. Nie mógł bagatelizować żadnej sprawy. Chętnie podejmował się każdego wyzwania, jakie tylko stanęło mu na drodze. Nie przejmował się, że ta misja mogłaby być potencjalnie niebezpieczna. Nie z takimi problemami będzie musiał zmagać się w przyszłości!
Podczas dłużącej się drogi, zastanawiał się chwilę nad tym, co powiedział do niego stajenny. Nie wiedział, czy to dobrze, że od razu zgodził się na jego towarzystwo. Nie lubił podróżować sam, ale narażanie kogoś obcego… Chociaż tamten chłopak był przekonany, co do swojej decyzji i nieśmiertelności. Poprosił o to dobrowolnie. Początkujący szeryf postanowił mu zaufać.
— Jestem specjalistą od takich spraw. Ale musimy się pospieszyć – powiedział niespodziewanie Song An, wskazując ręką na trop pozostawiony na gruncie – jeśli nadejdzie noc, zgubimy ślad.
Niedługo później wzgórza kanionu znajdowały się tuż przed nimi. Ich monumentalne kształty malowały się na tle zachodzącego Słońca. Okolica była cicha, Song An nie mógł dostrzec ani jednego żywego ducha.
– Ślad urywa się tam – powiedział, wskazując ręką jedną z wąskich jaskiń. Tuż u jej wejścia stał wóz. Był to pewnie pojazd, na którym uprowadzony został ów sławny grajek. Na szczęście początkujący szeryf nie dostrzegł żadnej straży.
Konie zostały pozostawione w bezpiecznym miejscu. Song An skradał się wzdłuż kamiennej ściany, aby dostać się jak najbliżej wejścia do tajemniczej groty. Im bliżej się znajdował, tym wyraźniej słyszał dochodzące stamtąd głosy.
Dał znak ręką, aby stajenny ruszył za nim. Chłopak podążył jego śladem.
– Potrzebuję, żeby ktoś obstawiał tyły! – szepnął w stronę swojego towarzysza. – Pamiętaj, że w razie czego, nie musisz się niczym martwić, całą sytuację będę mieć pod kontrolą!
Stajenny pokiwał głową.
– Mam już doświadczenie w takich sprawach – zapewniał pewnym siebie głosem Song An. – Ja i szeryf Lei niejednokrotnie rozbijaliśmy takie szajki bandytów! To drobnostka, mówię ci!
– Jesteś tego pewien? – upewniał się chłopak.
– W zupełności! – przytaknął z uśmiechem na ustach drugi młodzieniec. – Czy masz może ze sobą jakąś broń?
Mówiąc to, wskazał na przypięty do swojego pasa rewolwer. Stajenny pokręcił głową.
– Nic takiego nie mam.
– Hm... To trochę komplikuję sprawę – przyznał Song An, lekko marszcząc brwi. – Ale na spokojnie, gdyby cokolwiek się działo, zawołaj mnie, a na pewno ci pomogę!
– W porządku, dam sobie radę.
Młody szeryf uśmiechnął się i pokiwał głową. Cieszył się, że ma tak zdecydowanego towarzysza.
Zagłębił się w ciemny korytarz. Szedł bardzo cicho, noga za nogą, powoli podążając do przodu. Chwilę później on i stajenny dotarli do większej kamiennej komory. Głosy stawały się coraz bardziej wyraźne. Song An wcisnął się za pobliską kotarę, która oddzielała wejścia od przestronnego pomieszczenia, gdzie znajdowała się grupka mężczyzn. Przykucnął i dał znać swojemu towarzyszowi, aby zrobił tak samo.
Ostrożnie wyjrzał z kryjówki. Pośrodku komnaty tliło się ognisko. Wokół niego siedziało kilka osób. Zachowywali się głośno, wznosili alkoholowe toasty, śpiewali nieprzyjemne dla ucha piosenki. Song An skrzywił się na ich widok. Już na pierwszy rzut oka wyglądali bardzo podejrzanie.
Wtem spojrzenie Song Ana utkwiło na młodym mężczyźnie o ciemnobrązowych włosach, który siedział związany niedaleko dalej. Zwrócił uwagę na jego bardziej ekstrawagancki, staranniejszy i znacznie czystszy ubiór. Wszystko wskazywało na to, iż tajemniczy młodzieniec nie ma nic wspólnego z otaczającymi go okropnymi bandziorami. Bez dwóch zdań musiał to być uprowadzony grajek!
Opierał się on o ścianę. Z wyrazu jego twarzy ciężko było odczytać jakiekolwiek emocje. Młodego szeryfa nawet trochę to nie dziwiło! Ten muzyk musiał czuć niezwykłe przerażenie! Został porwany, skrępowany i na pewno nie wie, jakie zamiary mają wobec niego ci niegodziwi oprawcy! Song An nie mógł pozwolić, aby tamtemu uwięzionemu mężczyźnie cokolwiek się stało. Póki on jest na warcie, nikt nie zostanie skrzywdzony!
Odwrócił się do stojącego za nim białowłosego młodzieńca. Zbliżył się i szepnął:
– Wchodzimy.
– Czekaj, jak to “wchodzimy”?
Ale Song An go już nie słuchał. Wstał bez słowa i wyskoczył z kryjówki. Stanął w wejściu pewny siebie i wyprostowany. W dłoni trzymał swój rewolwer, wycelowany prosto przed siebie.
– Hej, wy! – krzyknął w kierunku bandziorów. – Ręce do góry! Jesteście aresztowani!
Jedyne, czego żałował, to tego, że nie miał złotej gwiazdki szeryfa, aby pokazać tym złoczyńcom, że to on tutaj rządzi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz