16 września 2024

Od Dantego do Ignisa

Żyję wśród debili, pomyślał, słysząc odpowiedź Zapałki.
Zwyczajnie nie docierało do niego, że mając tyle kluczy w dłoni, Ignis wybierał ten jeden, który zamykał wszystko i odwracał się od tej furtki z poczuciem, że podjął właściwą decyzję. Pomimo zwierzeń muzyka, przeszłych rozpierdoli i bolesnych rozstań Dantemu wciąż postępowanie Zapałki wydawało się idiotyczne, może posypane szczyptą odpowiedzialności i chłodną oceną przyszłości, że Ignis nie mógł dać się wyłączyć z rzeczywistości cierpieniu. Tego syrenowi nie było oceniać, ale nawet jeśli miał wyjść na hipokrytę, to nie zamierzał zwyczajnie przytaknąć głową i odpowiedzieć „twój wybór”, bo chujowy był to wybór.
Milczał przez chwilę, licząc, że jakieś lepsze słowa nasuną mu się na język, zaklął w duchu, gdy te odmawiały współpracy. Zostało mu walnięcie prostego.
— Nie — burknął, kręcąc głową. Zapałka zmarszczył brwi, łypnął na niego swym oczojebnym oranżem.
— Co nie?
— Nie i chuj, nie zgadzam się na takie pierdolenie.
Coś podskórnie buntowało się w nim na myśl, że Ignis miałby być nieszczęśliwy przez związki, których według swojej beznadziejnej opinii już nie doświadczy. Nie to, że Dantemu zależało na tym skrzywionym brykiecie. Po prostu wkurwiało go jego podejście.
— Nie pytałem cię o zdanie czy zgodę — fuknął Zapałka.
— Jakby mi to kiedyś przeszkodziło w czymkolwiek — prychnął syren, przestępując zgrabnie nad korzeniem przebijającym się przez beton ścieżki. — Sam, żeś chłopie przyznał, że cię te rzeczy interesują, czyli chciałbyś coś z kimś. Więc jak możesz sobie to robić?
Ignis westchnął, ciężko i ze zmęczeniem, tak jak wiele osób wzdychało w obecności Dantego.
— Ty wiesz, że jak tylko głowę wsadzisz do basenu, to tobie też się te uszy nie umyją? — odparł kąśliwie genashi, lecz ton zaraz się zmienił, zelżał nieco, przybrał to poważne brzmienie mające nadać kretynizmowi więcej znaczenia. — Nie słuchasz mnie. Dokładnie ci powiedziałem, dlaczego podejmuję taką, a nie inną decyzję. Muzyka zawsze była, jest i będzie dla mnie priorytetem. Vox będzie dla mnie priorytetem. Nie ma rzeczy ani osoby, która to zmieni.
— A która to zaakceptuje?
— Samolubne jest proszenie o to, bo ja nie tracę nic, a ta osoba traci dotychczasową anonimowość, staje się obiektem drwin dziennikarzy i tym podobne — odparł muzyk, zaraz umilkł niespodziewanie, przyuważywszy przed nimi rudego kota. Zwierzak spojrzał na mężczyzn błyszczącymi od miejskich świateł ślepiami, lecz nawet ciepło i rybi zapach go nie skusiły na szybkie głaski. Zniknął gdzieś między parkowymi drzewami tak szybko, jak się pojawił, a Ignis utkwił wzrok w puszystym ogonie. Odezwał się jakoś ciszej. — I kiedyś mogłem obiecywać, że będzie lepiej, że to się ogarnie, ale teraz nawet ja bym w takie obietnice nie uwierzył choćby na chwilę. „Tak, tak już zawsze będzie” – tylko tyle mogę powiedzieć. Już zawsze będę wciągał kogoś w rozpierdol, bo dla mnie nie ma umiaru w tym, co robię.
Kończyły mu się punkty zaczepienia. Dante wzniósł oczy ku niebu, zastanawiając się, czy to jakiś bóg muzyki pokarał go za te wszystkie fałszywie zaśpiewane nuty z zajęć i wcisnął mu swojego najbłyskotliwszego podopiecznego, żeby te bokserskie łapy jakoś nim potrząsnęły.
— Przecież związki też na tym polegają, nie? — zauważył, kopnął z frustracji niewinny kamień. — Są w chuj trudne, bo poza kwiatkami, buziakami i jednorożcami jest zawsze jeszcze jakaś ciemniejsza albo pojebana część, z którą trzeba się zmierzyć. A nawet jak nie ma, to życie wiecznie jest gotowe jebnąć ci kłody pod…
Zapałka zatrzymał się.
— Dante.
Syren przystanął krok przed nim. Drugi strzał ostrzegawczy. Trzeciego nie będzie, trzeciego żaden z nich nie chciał.
— Po prostu nie — powiedział genashi, wpatrując się w szkiełka. — Skończ temat. Przestań próbować mnie przegadać.
Zacisnął pięści, zacisnął usta, walcząc ze wszystkim, co próbowało w odpowiedzi na polecenie Ignisa wydostać się z niego, bo nie w zwyczaju Dantego było tak odpuszczać. Lecz zachowałby się nieczule, sądząc, że ma prawo dalej naciskać, dalej kłócić się z tym, z czym muzyk w ogóle nie musiał się z nim dzielić. Odetchnął głęboko chłodnym, nocnym powietrzem, przeczesał dłonią włosy i jak to nie przyszło mu czynić, posłuchał się Zapałki.
— Zapierdolę się z tobą — mruknął.
— No popatrz, to jest nas dwóch — rzucił niby w żarcie Ignis. Wiatr zawiał, targnął kurtką genashiego, mężczyzna wcisnął odsłoniętą szyję w ramiona. — Kurwa, zimno nagle się zrobiło.
— Ostygłeś wystarczająco po tamtej bójce chyba — odparł syren, ruszając ku obrzeżom parku. Ignis zrównał z nim krok. — Odprowadzę cię do domu, żeby zgodnie ze wszystkimi filmami młodzieżowymi było.
— O czym ty pierdolisz?
— Nie oglądałeś nigdy? — spytał zaczepnie. — Najpierw jest nocne pitu-pitu, a potem którąś z postaci odprowadza się domu, ta oknem wchodzi do swojego pokoju i posyła zauroczony uśmiech drugiej osobie stojącej na chodniku.
Zza wysokich krzaków bocznej uliczki wychynęły trzy wstawione koleżanki, szły chybotliwie wsparte o siebie i chichrały się z byle czego. Jako jedyne osoby w okolicy doceniłyby komentarz Dantego, bo Zapałka tylko przetarł twarz dłonią, odczekał chwilę, aż kobiety ich minęły.
— Błagam, Karpiu, weź, jebnij łbem w drzewo.


W porównaniu do dzielnicy, gdzie mieszkał Dante, okolice domu Zapałki mogły uchodzić za prestiżowe osiedle dla rodzin prawników z pobliskiej kancelarii. Nikt by z pewnością nie czaił się na pełny portfel, nie szukał zaczepki czy rozrywki poza żłopaniem gorzały, ale syren i tak łgał gładko, że dla pewności powinien potowarzyszyć Ignisowi do końca, inaczej Norbi go znajdzie i dojedzie, jak coś się jednemu z jego ulubionych miauczków stanie. W istocie było miło spędzić jeszcze ten kawałek nocy wspólnie. Genashi może myślał podobnie, ale i tak się o to kłócili. Dla zasady.
Stanęli przed właściwym budynkiem, Dante klepnął na pożegnanie Ignisa w bark, przez co muzyk prawie się wyjebał na schodkach, zwyzywał syrena od pierdolonych mątw. Muzyk na odchodnym rzucił coś przez ramię o tym, żeby Karp udławił się solą z morza i już miał zamykać drzwi wejściowe, gdy Dante zagaił go po raz ostatni tej nocy.
— Zapałka?
Ignis został jedną nogą przed progiem, wymierzył w niego palcem.
— Nie będzie, kurwa, głupich uśmieszków.
— Szkoda. — Dante posłał mu swój słodki półuśmiech, jednak oblicze szybko się zmieniło, wygładziło, syren popatrzył uważniej na muzyka. — Ale ten, no… Jakbyś zmienił zdanie, wiesz, na jaki temat, to możesz zawsze do mnie przyjść z tym.
Nie poleciała riposta, nie padła obelga. Ignis stał w drzwiach, odwzajemniając spojrzenie krawca. W końcu uśmiechnął się – ledwo, tylko kącikami ust, a w oczach tlił się smętny płomyk.
— Nie zmienię — odpowiedział, słowa zaś rzeczywiście miały w sobie pewność. — Mimo wszystko dzięki.
Drzwi zamknęły się, muzyk zniknął na klatce schodowej. Dante patrzył jeszcze przez moment, póki światło w niewielkim okienku nie zgasło, po czym skierował się z wolna na przystanek autobusowy, mając nadzieję, że nie będzie musiał czekać czterdziestu minut na przyjazd właściwego transportu.
Jak ten wrzód na dupie Zapałka go męczył z tym swoim spokojnym, pogodzonym ze światem głosem. Syren przysiadł na ławeczce pod wiatą, skrzyżował ramiona na piersi, zmarszczył brwi. Wciąż czuł, że mógł coś więcej zrobić, coś inaczej bądź lepiej powiedzieć. Ignis nie prosił go o żadną pomoc, ale Dantego i tak uwierało, w jaki sposób ta rozmowa się skończyła.
Inaczej bądź lepiej powiedzieć. Syren przekrzywił lekko głowę, pod złotą czupryną narodził się pomysł.
Zapałka umiał jeszcze zwierzenia ująć w normalne zdania, ale dużo spraw docierało do tego złamanego fajka, dopiero gdy miały podkład muzyczny i ktoś je śpiewał. Dante wyciągnął telefon z kieszeni, przyjrzał się stronie głównej Songtify. Nie znał całej biblioteki aplikacji jak Ignis, nie porozumiewał się równie dobrze muzyką, ale i tak spróbował wybrać jakiś znajomy utwór, zastanowił się, co by najlepiej pasowało. A potem wysłał linka do piosenki Zapałce, nic więcej nie dodając. Czy trafi go, gdzie miała, czy może okaże się kompletnym pudłem, Dante nie spodziewał się prędko, czy kiedykolwiek dowiedzieć. Ale teraz był jakiś spokojniejszy, teraz mógł uznać, że naprawdę próbował przemówić do tego cymbała.
Autobus pojawił się na horyzoncie, obiecując syrenowi dostarczenie go niedługo do domowego ciepła.

Dante nie dał za dużo czasu Zapałce na odpoczynek od niego. Przecież chłopaczyna inaczej by się zanudził.
— Tada! — zawołał krawiec, szczerząc kły i wprowadzając chłopaków na halę.
— Ty tak na poważnie? — rzucił Ignis.
Dwa razy się nie zastanawiał, gdy zobaczył ogłoszenie w internecie – kupił wszystkim po bilecie, fundując ekipie niespodziankę w formie wyjścia na zabawy z koparkami. Góra piachu i ziemi zajmująca większą część hali miała służyć za plac budowy, po którym swobodnie mogły jeździć wszelkiego rodzaju pojazdy od wywrotek po ciężarówki transportowe, pomniejszone, plastikowe, idealne, by ci, którym marzyły się wojny koparkowe, nie zrobili sobie krzywdy. A było się o co bić – poza możliwością kształtowania terenu wedle swojego widzimisię, w ziemi kryły się drobne nagrody, co zaś pobudza bardziej do napierdalanki, niż brokatowy otwieracz do piwa?
— Co ci znowu nie pasuje? — zapytał syren, uskakując w bok przed Raamem pędzącym po kontroler największej ciężarówy. Arieth radośnie podreptał za nim, szukając pewnie najbardziej niepozornej maszyny, by dokopać się do jakiegoś jackpotu w piachu. — Zobacz, żadnej wody, mnóstwo suchego piachu i dziur, w które możesz się wpierdolić swoją koparką.
— Nie będę obsługiwał żadnej koparki — mruknął muzyk. Dante zdążył złowić wzrokiem Seymoura i Vi za jego plecami, nim dwójka umknęła gdzieś w głębi hali, trzymając się za ręce. Krawiec wrócił spojrzeniem do genashiego, złapał go za ramiona, uśmiechnął się w odpowiedzi na grymas mężczyzny.
— Zapałka — powiedział przesłodzonym głosem — nie rób z siebie większego frajera, niż już jesteś. Idziemy po kontrolery i rozpierdalamy naszą bożyszczową zajebistością tę budowę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz