Życie Yonkiego to był jeden wielki spontan.
Jako Bóg Chaosu nie miał w zwyczaju planować swojego dnia z solidniejszym wyprzedzeniem. Nie musiał przejmować się pracą, zarabianiem, zakupami czy innymi tego typu śmiertelniczymi obowiązkami, niepotrzebny zatem był mu żaden grafik. Po prostu robił to, na co miał akurat ochotę. Włącznie z takimi rzeczami, jak długie, zajmujące sporo czasu podróże.
Gdy mowa o wycieczkach, Yonki prowadził zupełnie inny styl życia niż większość śmiertelników. Oni musieli wszystko dobrze rozplanować, uwzględnić przeróżne zmienne. Spakować odpowiednią ilość jedzenia i wody, spakować ubrania na zmianę, spakować ubrania na różne warunki pogodowe, spakować jakiś sprzęt... W zasadzie to połowę ich wyjazdów stanowiło pakowanie oraz późniejsze rozpakowanie. Yonki z kolei nie miał z tym najmniejszego problemu. Z reguły nie brał nic. Ani jedzenia, ani wody, ani ubrań na zmianę czy inne warunki pogodowe, ani sprzętu. A jaką to wygodę wprowadzało! Chciał gdzieś się udać? No to szedł! Nic go nie powstrzymywało!
Ale co tu się dziwić, kiedy Bóg Chaosu całego tego pakowania najzwyczajniej nie potrzebował. Nie musiał jeść, nie musiał pić, nie pocił się, brudne ubrania potrafił od razu wyczyścić swoją mocą, nie przeszkadzała mu żadna temperatura – samym chaosem wszystko sobie załatwiał. Nikt na jego miejscu nie trudziłby się z zabieraniem czegokolwiek ze sobą.
Okej, ten jeden raz chciał wziąć swoją komórkę, bo to jednak było fajne cudeńko, ale jak tylko Raoun się dowiedział, gdzie mały bóg zamierzał wyruszyć, skonfiskował mu urządzenie, mówiąc, że jeszcze zgubi, bla, bla, ale przykre...
No dobra, niech mu tam będzie, z tego, co tłumaczył Cheory, w lesie i tak nie było Wi-Fi ani zasięgu.
Chwila, moment, jaki las?
A taki jeden.
Poprzedniego dnia Yonki oglądał ze Złotoskrzydłym jakiś program o niewyjaśnionych zagadkach. Akurat w tym jednym odcinku pojawiło się coś o jakimś miasteczku przy lesie, z którego znikali turyści i jeszcze pojawiły się pewne, jak to się nazywało, anomalie magiczne! Bóg Chaosu od razu się tym zaciekawił, zwłaszcza gdy Cheory przypadkiem napomknął, że owo miasteczko znajdowało się w Novendii. Jeszcze to świeża sprawa! Yonki za nic w świecie nie mógł pozwolić, by coś takiego przeszło koło jego nosa!
To się wziął i zabrał.
Tajemnicze zniknięcia, hm.
Magia i ruiny, o tak!
Ciekawe, o co tam z tym wszystkim chodziło. Yonki nie siedział w Riftreach jakoś bardzo długo, ale zdążył się dowiedzieć (a nawet przekonać na własnej skórze), że świat ten potrafił serio zaskoczyć! Riftreachowa magia była zupełnie nowym dla niego konceptem, tym bardziej że działała inaczej od mocy białookich. Czasem bardziej wpływała na boga, czasem mniej, a Yonki, jak to Yonki, koniecznie musiał poszerzyć swoją wiedzę na ten temat. Najlepiej poprzez badania praktyczne. Co mu w najgorszym przypadku może się stać? Umrze? E, tam. Nic nowego. Haveruńcy bogowie śmiali się, że Bóg Chaosu umarł więcej razy niż reszta razem wzięta. No, na pewno, kiedy istnieli tacy cwaniacy, jak na przykład Sariok czy Naytia, którzy nie umarli ani razu.
Pierwszą część podróży odbył pociągiem. Raz się przesiadał i musiał czekać w pewnym mieście, bo, jak się okazało, nocą nic nie jechało, ale z kolei pozwiedzał sobie ulice. Ogólnie przebywanie w pociągu było naprawdę super: mógł posiedzieć na fotelu, popatrzeć przez okno, jak się krajobraz bardzo szybko zmienia. Co prawda, czasami ktoś podchodził i mówił, że chłopak zajął im miejsce, ale Yonki grzecznie przepraszał i siadał gdzie indziej. Nawet stanie przez jakiś czas mu nie przeszkadzało – to również miało swój urok!
Aż w pewnym momencie musiał uciekać, bo zapomniał, że do pociągu trzeba było kupić bilet.
Dobrze, że konduktor, który go gonił, nie pomyślał o zajrzeniu na dach. Jeden-zero dla Yonkiego!
Prawie przegapił swoją stację, na szczęście szybciej się zeskakiwało z dachu, niż wychodziło przez drzwi, dzięki czemu bóg wylądował w...
W...
Rozejrzał się dokoła, wreszcie natrafił wzrokiem na stojącą przy torach tablicę z nazwą miasteczka.
Wylądował w Shadeforest!
Powietrze tutaj pachniało trochę inaczej. Szkoda, że nie było przy nim Aerinda, on z pewnością mógłby coś ciekawego na ten temat powiedzieć. Za to Yonki nie potrzebował nikogo, żeby wyczuć pewną energię unoszącą się w całym tym miejscu. Porównując ją do tej, którą charakteryzowała się część istot Riftreach, doszedł do wniosku, że była to magia. Okej, czyli na pewno dobrze trafił! Teraz musiał tylko zagłębić się w las i powitać otwartymi ramionami kolejny etap przygody!
Nad częścią lasu po prostu przeleciał. Wiedział, że w zewnętrznych jego warstwach niczego nie znajdzie. W końcu tutaj mógł każdy się dostać. No co? Wbrew pozorom Yonki był naprawdę doświadczonym podróżnikiem! Przebył tyle lasów wzdłuż i wszerz, że żaden, nawet taki z innego świata, nie stanowił dla niego najmniejszej przeszkody!
Lot poszedł sprawnie – z wysokości, na której się unosił, mógł jeszcze wyczuć magię i kierować się tam, gdzie się ona nasilała.
Ale co to za przygoda, w której się robiło tylko jedno?
Bóg kochał latać, robić pożytek ze swoich skrzydeł (po coś je dostał od Praojca), aczkolwiek uwielbiał też po prostu łazić po terenie. Omijanie różnorakich, naturalnych przeszkód, przeskakiwanie strumieni i powalonych pni, okazjonalne wspinanie się na głazy, drzewa czy inne leśne bajery; o tak, to też kochał. Właśnie z tego powodu na latanie poświęcił tylko część podróży.
Wylądował gdzieś, schował całkiem skrzydła, zostawiając po nich jedynie z dwa mniejsze pióra. Zdobiący je brokat zalśnił w przebijających się przez gałęzie promieniach zachodzącego słońca. Zbliżał się mrok, a to dla małego boga oznaczało potencjalne zabawy! Nocą życie w lesie wcale nie zamierało, a wręcz przeciwnie – wtedy wychodziły przeróżne stworzenia, które za dnia ukrywały się lub po prostu spały. Też całkiem sporo drapieżników o tej porze rozpoczynało polowania. Yonki nie mógł się doczekać, aż je spotka na swej drodze! Nie to, że zamierzał robić im krzywdę czy cokolwiek, o nie, nie! On chciał się tylko bawić.
Przemierzał dzicz sprawnym krokiem, wciąż pełen energii mimo bycia w ciągłym ruchu od w zasadzie wczoraj. Jako bóg posiadał ogromne pokłady energii, więc takie typowe rzeczy jak zwykła podróż na dobrą sprawę go w ogóle nie męczyły. Nie musiał zatem robić żadnych postojów, a ponadto zamierzał przemieszczać się również w nocy.
Idąc tak, podziwiał piękno przyrody, a było na czym zawiesić wzrok. Roślinność wyglądała zupełnie inaczej niż w tej zewnętrznej części lasu. Drzewa wyginały się w nienaturalny sposób, liście i kora przyciągały spojrzenie swymi (innymi od typowych) kolorami. Gdzieś nawet po gałęzi przemknęło jakieś małe stworzonko przypominające coś na wzór upierzonej tu i tam jaszczurki. Chłopak przykucnął, zmierzył wzrokiem skradającego się po przewróconym pniu chudego, ale za to bardzo długiego owada ze śmiesznymi wyrostkami.
Tutejsza flora i fauna kojarzyły mu się z tą jedną Strefą Chaosu w Haverunie. Tam też, pod wpływem dużego stężenia mocy chaosu, natura robiła różne fikołki. Chociaż tamta strefa powstała trochę z winy Yonkiego... jak w sumie każda inna, ale mniejsza. Właśnie, ciekawe, co spowodowało tak wielkie zagęszczenie magii w tym miejscu? Jak to Cheoryeon i śmiertelnicy w telewizji nazywali? Dzika magia? Chyba? Mniejsza. W każdym razie ciekawiło go, skąd to wszystko się wzięło.
Dlatego właśnie tu przybył!
Wyprostował się, ruszył dalej. Dobrze, że na niego ta magia nie miała wpływu i mógł swobodnie się po tych terenach poruszać. Nie wiedział, jak działało to w Riftreach, ale haveruńskie Strefy Chaosu miały to do siebie, że przebywające w nich istoty po pewnym czasie zaczynały mutować. Z tego właśnie powodu ludzie bali się tam zapuszczać i zostawiali je w spokoju. Z reguły.
Było już sporo po zachodzie słońca, kiedy dostrzegł pomiędzy drzewami jakieś konstrukcje. Mając za sprawą chaosu polepszony wzrok, bez problemu wypatrzył wybijający się spod odzyskującej swój teren roślinności kamień. Spragniony wrażeń (odkąd wylądował, nic go nie zaczepiło, smutek), podbiegł bliżej i przystanął, by przyjrzeć się całej budowli.
Wielka, na oko bardzo stara, o kamiennych, częściowo zrujnowanych murach – przypominała mu świątynię. Ej, może tu kiedyś mieszkało jakieś bóstwo? Oby w takim razie pozostawiło po sobie jakieś ślady! Najlepiej drogę skontaktowania się z nim! Yonki wciąż przeżywał, że tyle czasu minęło od jego przybycia do Riftreach, a dalej nie spotkał żadnego riftreachowego boga!
Przed wejściem do środka postanowił obejść ruiny. Chciał sprawdzić, czy może na zewnątrz znajdzie coś ciekawego. Okolica nie wyglądała na taką, w której często przebywali żywi; wręcz wydawało się, że przynajmniej od centurii nikt nie postawił tu stopy. Istniała zatem szansa, że już na wierzchu wypatrzy jakieś cacko!
Wyprostował się nagle, rozejrzał się dookoła, wytężając zmysły.
Albo mu się wydawało, albo poczuł energię pewnej humanoidalnej istoty. Natrafił na pewne trudy z dokładniejszym określeniem, ponieważ całe to miejsce było praktycznie przesiąknięte magią, lecz po pewnym czasie w końcu wyznaczył kierunek, w który powinien się udać. Ruszył przed siebie, zaczął przeciskać się przez zarośla, nie bacząc na ostro zakończone gałęzie, które i tak nie mogły mu zrobić krzywdy.
Okej, nie mylił się, kiedy, będąc po drugiej stronie ruin, dostrzegł słabe światło najprawdopodobniej ogniska.
O kurde, ludzie! Ktoś tu był! Czyli jednak! Może to była jedna z tych osób, która zaginęła! O, wtedy Yonki ją uratuje i trafi do gazety! Może nawet otrzyma nagrodę, którą się potem pochwali Raounowi? Albo to mógł być jakiś inwes... in... in... typ, który postanowił zbadać całą sprawę! Wtedy Yonki by się przyłączył i razem udaliby się na super przygodę!
Wreszcie dotarł na miejsce. Przed nim znajdowało się ognisko, po drugiej stronie zaś spała oparta o drzewo jakaś osoba: młodo wyglądający mężczyzna o rudych włosach i spiczastych uszach. O, elf? Ponoć elfy miały takie uszy! A może to były wampiry... Nie, Mishka miała takie uszy. Ale Mishka była zielona, a ten typ nie. W Riftreach znajdował tyle różnorodności, to się czasem gubił.
Ale z chęcią pozna tego mężczyznę!
Przysiadł na wolnym kamieniu, zaczął przyglądać się nieznajomemu. Rozejrzał się krótko, znów wrócił na niego wzrokiem. Strasznie go korciło, żeby zagadać, rozpocząć jakąś rozmowę. Niestety elf wydawał się spać, a zgodnie z zasadami Yonki nie powinien go budzić. Ale byli sami w lesie, tuż koło ruin! Nawet jeśli nie pójdą od razu badać teren, to przynajmniej mogliby się zaprzyjaźnić!
Otworzył szerzej oczy, bowiem niespodziewanie nieznajomy podniósł powieki. Dwójka wymieniła się spojrzeniami, na twarz boga wskoczył szeroki uśmiech.
— Siemka! — zawołał, coś poruszyło się w oddali między gałęziami. — Co tu robisz?
Elf bacznie go obserwował chwilę, nim odpowiedział:
— Próbuję spać.
— Właśnie widziałem, dlatego nie chciałem cię budzić — rzucił nieco smutnym tonem, lecz szybko na powrót się rozpromienił. — Ale skoro już nie śpisz, to możemy porozmawiać!
Och, jak dobrze, że tamten się obudził! Yonki zaczął się martwić, że będzie po prostu tak niezręcznie siedział i czekał do... w sumie nie wiadomo, kiedy, być może nawet rana. Śmiertelnicy potrafili przespać całą noc, co było trochę niesamowite!
Właśnie, wypadałoby się dowiedzieć, jaki biznes tu miał ten podróżnik. Raczej nie wyglądał na kogoś, kto się zgubił. Zgubieni inaczej się zachowywali: byli głównie wystraszeni i na widok drugiej osoby zwykle bardzo się cieszyli. Ten pan natomiast siedział spokojnie, jedynie nieustannie przyglądał się Yonkiemu. Kompletnie się nie wydawał być kimś, kto nie umiał odnaleźć drogi. Jeszcze miał taki duży plecak koło siebie i kieszeń do spania! Z pewnością specjalnie zaszedł aż tutaj!
— Jesteś inwestorem? — zapytał bóg.
Słysząc to, tamten uniósł jedną brew.
— Inwestorem? — powtórzył trochę niepewnie.
— No tym, co chodzi do różnych miejsc badać i rozwiązywać zagadki.
Naciągnął na moment fragmenty kaptura bluzy, jak gdyby to był kołnierz płaszcza. Inwestorzy zawsze takie nosili w filmach, gdy chodzili na miejsca zbrodni!
Elf kilka sekund milczał.
— Inwestygatorem? — odezwał się wtem.
— Nie, nie chodzi mi o aligatora. — Pokręcił głową. — A może jednak? Inaczej: przyszedłeś badać ruiny?
Elf chyba nie był jakoś bardzo pozytywnie do niego nastawiony, ponieważ przed każdą swoją odpowiedzią na moment zaprowadzał między nimi ciszę. A może się zastanawiał? Może novendyjski nie był jego pierwszym językiem i musiał sobie w głowie wpierw przetłumaczyć słowa Yonkiego? Kurczę, bóg jakoś tak bardzo nie przykładał się do nauki innych języków, więc w sumie poza novendyjskim znał tylko trochę ekwilango... Aczkolwiek mężczyzna miał dobry akcent, więc możliwe, że jednak go rozumiał.
— Tak — odparł w końcu elf z pewnym wahaniem w głosie.
— O, super, ja też! — Yonki aż podskoczył na kamieniu. — To możemy razem pójść! Wierzę, że wtedy będzie super przygoda!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz