O nowej wersji Upiora w Operze zaraz zrobiło się głośno we wszystkich gazetach poświęconych teatrowi, sztuce, kulturze i wszystkiemu temu, co warto wieczorem porobić w Stellaire. Krótki fragment znalazł się nawet w zwyczajnej gazecie, co Hotaru poczytywała za największy sukces, bo w czasopismach branżowych, bądź skupionych na atrakcjach miasta pisano o wszystkim, łącznie z konkursem na najbardziej ukwiecony balkon, ale w tych poświęconych głównie polityce i gospodarce dziennikach, kolumna kulturowa była żałośnie wąska i znalezienie się tam graniczyło z cudem. Tancerka popatrywała na pyszniącą się na parapecie doniczkę z hibiskusem i uśmiechała się, ciesząc w duchu, że Maeve udało się tak dobrze poradzić sobie z każdą niepewnością, która wiązała się z jej rolą, a ona sama miała to szczęście, by nieznacznie przyłożyć do tego rękę. Hotaru uważała, że może i wielkie czyny wielkich ludzi kształtują historię świata, ale to te drobne gesty, niewielkie akty pomocy i wsparcia sprawiają, że ów świat naprawdę ma sens.
Lato testowało wytrzymałość obywateli Stellaire i chyba tylko genashi ognia nie narzekali na lejący się z nieba żar. W mieście pojawiło się więcej turystów, młodzież szwendała się po parkach, place zabaw zaroiły się od brykających dzieciaków, lodziarnie przeżywały prawdziwe oblężenia, a przeróżne miejsca prześcigały się w sezonowych ofertach. Dało się znaleźć coś dla par, coś dla przyjezdnych, coś dla osób z pupilami, no i obowiązkowo coś dla rodzin z dziećmi. Hotaru była pewna, że teatr, w którym czasem tańczyła, zorganizuje jakieś „drzwi otwarte” i zagospodaruje jej wakacyjny czas, jakie więc było jej zdziwienie, gdy pewna instytucja okazała się od niego szybsza.
Jak Hotaru skrupulatnie korzystała z kursu języka novendyjskiego, oferowanego przez ambasadę dla mieszkających w Stellaire Senkawańczyków, na samym początku swojego pobytu w tym obcym kraju, tak jej przywiązanie do przybytku nie osłabło, stając się (oprócz rezydencji państwa Fujiwarów), namiastką domu i czymś, co łączyło ją z opuszczoną dawno temu ojczyzną. Nie tylko nie potrafiła przejść obojętnie obok prośby o wsparcie w letniej inicjatywie kulturowej, ale poczuła, że mogłaby pójść ten krok dalej, zaproponować lekkie rozszerzenie pomysłu, ubogacenie go o elementy, które na pewno przyciągnęłyby więcej osób i sprawiły, że odwiedzający opuszczaliby należący do ambasady park z szerokimi uśmiechami na ustach. I dobrze wiedziała już, kto jej w tym przedsięwzięciu pomoże.
Umówiły się w herbaciarni, bo dobra herbata to przecież nieodłączny element tego typu spotkań. Mimo intensywnie słonecznej pogody, postanowiły skorzystać z gościnności niewielkiego, urokliwego ogródka, powierzając swą ochronę przed żarem rozłożystym parasolom, pryskającej od czasu do czasu mgiełce i, rzecz jasna, kostkom lodu pływającym w orzeźwiająco owocowej herbacie. Senkawańczycy, uznawani powszechnie za bardzo „herbaciany” naród, dziwili się naparom z ziół i owoców, które krzewu herbacianego nie zawierały, lecz nadal nazywano je herbatą, a do tego podawano na zimno, nie zaś parujące gorącem, prosto z ceramicznego czajniczka. Hotaru nie należała jednak do purystów jedynej właściwej drogi herbaty, więc z chęcią pociągnęła ze słomki swój brzoskwiniowo-herbaciany wynalazek.
Gdy pytała Maeve, czy miałaby ochotę się spotkać, przedstawiła jej swój pomysł i propozycję w wiadomości, chcąc, by wróżka nie czuła się zaskoczona ani zmuszona do tego, by udzielić jej pomocy, i żeby miała wystarczająco dużo czasu, by wymyślić wiarygodny powód, dla którego byłoby to niemożliwe. Hotaru przywykła już do tego, że to jej podejście wydaje się Novendyjczykom egzotyczne – ludzie tutaj woleli mówić wprost, mniej przekazywali między wierszami, co w oczach Hotaru miało swoje dobre i złe strony – mimo to nie zamierzała z niego rezygnować. Chyba było to silniejsze od niej.
W każdym razie, Maeve z entuzjazmem zareagowała na propozycję wspólnego przedsięwzięcia, Hotaru zaś uśmiechała się do telefonu, odczytując wiadomość od aktorki, tak samo, jak uśmiechała się i teraz, gdy już zasiadły w herbaciarni.
— Ta inicjatywa ambasady przypomina mi trochę to, jak świętujemy przeróżne uroczystości w Senkawie — powiedziała, gdy po luźnej dyskusji na temat herbaty i tego, co tam ostatnio nawyczyniał Płomyk, kobiety przeszły do meritum.
— Tak się domyślałam — odparła Maeve. — Skoro całość jest organizowana przez ambasadę, na pewno będą chcieli pokazać innym, jak to jest w twoim kraju.
Hotaru skinęła głową, wyciągnęła z torebki jakiś folder. Papiery zajęły miejsce na blacie, tancerka poprzekładała jakieś kartki, mignęła zaprojektowana już przez grafika nazwa wydarzenia.
— Pokaż mi tę ulotkę — Maeve sięgnęła, przysunęła sobie kartkę, odwróciła, by przeczytać stylizowany tekst. — Piknik Nasze Pluszaki? Tak się to wydarzenie będzie nazywało?
— Ambasador uważa, że to urocza nazwa — odparła Hotaru widząc lekkie zaskoczenie malujące się na twarzy wróżki.
— To na pewno… — Maeve wpatrzyła się w ulotkę. — Miałam wrażenie, że będzie więcej nacisku na artystyczną część wydarzenia, ale tutaj są głównie zwierzątka.
— Prawda. Jak rozmawiałam z panią Nakamurą, powiedziała mi, że cały piknik ma mieć więcej niż jeden wyraźny cel — wyjaśniła Hotaru, skupiając się na tym, żeby poprawnie przekazać wizję starszej kobiety, organizatorki całego przedsięwzięcia. — Chciała, żeby całe wydarzenie skierować głównie do dzieci — tancerka odgięła jeden palec, wyliczając — przedstawić zwierzęta, które najczęściej można spotkać w Senkawie — kolejny palec — ze szczególnym uwzględnieniem zwierząt domowych — palec zatoczył niewielkie koło — i żeby wpleść w to jeszcze tradycyjną sztukę Senkawy.
— To sporo celów. Jak wyglądały wcześniejsze edycje tego pikniku? Bo były jakieś, prawda? — spytała Maeve, opierając podbródek na splecionych dłoniach.
— Były, ale były mniej zajmujące. — Hotaru wzruszyła ramionami. — To był po prostu letni piknik, więc przeróżne restauracje rozkładały swoje stoiska, były też sklepy z senkawańskimi wyrobami, jedno stoisko z książkami, których i tak właściwie nikt nie kupował i… i tyle. Ambasador chyba doszedł do wniosku, że to nie może tak wyglądać i stąd ten pomysł na motyw przewodni. Urocze zwierzęta, czyli pluszaki.
— Dobrze, to w takim razie zróbmy burzę mózgów. — Maeve zamyśliła się, wzrok uciekł jej na moment w stronę doniczek z kwiatami. — Kojarzę zwierzęta typowe dla Senkawy i tak sobie pomyślałam… Na pewno macie jakieś baśnie o nich, prawda? Jak w Medwi mają tyle bajek o niedźwiedziach, to u was na pewno muszą być jakieś o żurawiach, żółwiach czy koi.
— Tak, to prawda. Mamy wiele baśni o zwierzętach, one mają też swoją symbolikę.
— Na przykład?
— Cóż, żuraw jest symbolem miłości aż po grób tak jak łabędź tutaj. Żółwie, ze względu na swą długowieczność, są kojarzone z mądrością i statecznością. Dla odmiany koi — Hotaru urwała na moment, jakiś pomysł zabłysł w tych ciemnych oczach. — Koi to ryby, które pojawiają się na Dzień Dziecka. To się wiąże z taką jedną legendą…
— Opowiedz mi o niej.
— Jest wiele wersji — zaczęła Hotaru, odstawiając szklankę z herbatą, by jej nie przeszkadzała. — Ale najczęściej przekazywana jest chyba historia ławicy, która płynęła w górę rzeki tak długo, aż dopłynęła do wielkiego wodospadu. Koi postanowiły go przekroczyć, skacząc, lecz wodospad był naprawdę wysoki i karpie wciąż spadały z powrotem. Nie poddawały się jednak, nawet pomimo tego, że wodne demony złośliwie podwyższały wodospad i naigrywały się z ich wysiłków. W końcu jednemu z karpi udało się przeskoczyć wodospad, bogowie zaś, uznawszy jego siłę i determinację, przemienili go w wielkiego smoka — zakończyła tancerka. — Wysiłki, starania i ciężka praca zawsze zostają w końcu nagrodzone.
— To faktycznie dobre przesłanie dla dzieci, a sama bajka jest bardzo krótka i prosta.
— Przyszły ci do głowy jakieś pomysły?
— Jeszcze nie. — Maeve parsknęła śmiechem. — Ale co dwie głowy to nie jedna. Kontynuujmy burzę mózgów i na pewno coś w końcu wymyślimy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz