Na co dzień nie zwracał już uwagi na stare latarnie, obdrapane budynki czy skrzypiące nieprzyjemnie, zardzewiałe bramy – miejsce, choć w obiektywnej ocenie dość paskudne i zaniedbane, było znajome, kojarzyło mu się z utęsknionym ciepłem, ze spokojem, z jego własnym kawałkiem na odłamku, gdzie czuł się dobrze. Poza tym to słabe światło ładnie padało na twarz Bashara, ta długa rysa pod jednym oknem oznaczała, że do domu zostały dwie minuty, a skrzypienie bram wcale nie kłuło tak w uszy, gdy ciemny element ze skinieniem głowy otwierał je dla Dantego, roznoszącego czasami leki paru poszkodowanym osobom na polecenie pana doktora. Teraz jednak patrzył na okolicę przez pryzmat oceniającego spojrzenia swojej matki, osoby nienagannej, schludnej, i nagle każda pęknięta płytka, po której zdarzało się syrenowi skakać do wtóru śmiechu Bashara, wywoływała spięcie ramion i harmider myśli, wszystkie brzmiące chłodnym, lekko rozczarowanym głosem Sappho.
Naprawdę stać cię tylko na to?
Awantura wisiała w powietrzu od momentu, gdy przesiedli się z tramwaju do autobusu, a krajobraz zaczął wyraźnie się zmieniać, świeżo wyremontowane kawiarnie zastąpiły stare bary. Matka razem z Tris wypytywały go luźno o codzienne sprawy, lecz po wjechaniu do podejrzanej dzielnicy umilkły, bacznie obserwując otoczenie. Dante zaciskał mocno dłoń na żółtej poręczy, próbując nie rzucić się z kłami w obronie swojej okolicy. W końcu Bashar prosił, by wstrzymał kłótnie do czasu, aż znajdą się wszyscy w mieszkaniu, a skoro pan doktor o coś prosił, to tak powinno się stać.
Drzwi do klatki schodowej były tuż za rogiem. Stojący pod budynkiem gnom i mężczyzna, oboje ubrani w wyciągnięte, poplamione dresy, przywitali się z Dantem, ukłonili idącym obok syrena kobietom, gnom nawet ściągnął swoją wypłowiałą czapkę z daszkiem. Krawiec kątem oka zauważył, jak Tris zaciska mocniej dłoń na talii jego matki, przyciąga ją bliżej siebie. Ciekawe. Kiedyś rozsierdziłby go ten widok, byłby kolejnym argumentem, że czarodziejka chce mu odebrać mamę, ale teraz nie znalazł w sobie tamtej złości, raczej… skromną pociechę, ponieważ Sappho też miała kogoś, kto się o nią martwił.
— Jeśli to tutaj właśnie mieszkacie… — zaczęła matka.
— Mamo — rzucił ostro Dante, zbyt ostro. Wziął głęboki oddech, zerknął na rodzicielkę. — Proszę. Poczekaj, aż dotrzemy do mieszkania.
Prośba, o dziwo, została wysłuchana. Co prawda Sappho westchnęła głośno i skrzywiła się na wypełniony po brzegi puszkami piwa śmietnik, lecz nie skomentowała więcej, nim nie weszli na drugie pięto, a lakierowane drzwi dobrowolnie nie otworzyły się, wpuszczając osoby, przed którymi znajdująca się w środku ostoja miała chronić.
Jak rasowy gospodarz Bashar czekał w przedpokoju z dłońmi splecionymi luźno z tyłu, wyprostowany tak, że nawet korony mu nie brakowało, by roztaczać wręcz królewski autorytet. Smukłe ramiona okrywała purpurowa koszula stanowiąca ładny kontrast dla rubinowych oczu, a jej idealne wymiary i uwaga, z jaką szew został poprowadzony, wskazywała na pracę ulubionego krawca. Dante instynktownie uśmiechnął się na widok ukochanego, ciężar spoczywający mu na ramionach nieco zelżał. Bokserka dłoń powędrowała po lekarskim przedramieniu, złapała gładkie palce, zbliżyła je do ciepłych ust.
— Panie doktorze — błękit uniósł się znad szkiełek na lekarza — jesteśmy.
Odpowiedział mu cudowny uśmiech, zadbana dłoń wywinęła się z uchwytu, ujęła jego podbródek, by przyciągnąć syrena, złożyć na jego wargach miły pocałunek. Dopiero po nim Bashar raczył przywitać gości, tytułując kobiety ich nazwiskami jak przy ostatnim spotkaniu. Dla nich było to niedostrzegalne, lecz Dante widział w rubinie ślad rozbawienia tą taktyką uskutecznianą przez Sappho.
Lekkie płaszcze zawisły na wieszaku, sprezentowane kwiaty wylądowały w wazonie, a potem na zastawionym stole, przy drugim bukiecie. Wedle ustalonego wcześniej bojowego planu Dante zniknął w kuchni, mając za zadanie wyłożyć jedzenie na półmiski oraz przygotować na świeżo sałatę, Bashar zaś zaprosił kobiety do przejścia się po mieszkaniu, skoro obiad potrzebował jeszcze chwilki.
Matka w końcu miała okazję zobaczyć jego maszynę. I tak, jak Dante denerwował się na myśl o tym wieczorze, tak z drugiej strony ciekawiła go reakcja Sappho. Czy się zdziwi, czy wyśmieje go, co powie Basharowi? Odratowany cudem sprzęt znajdował się idealnie na widoku, stał obok akwarium, przeoczyć go się nie dało. Krojąc pomidorki koktajlowe w ćwiartki, Dante zerknął na matkę, próbując wyczytać coś z jej twarzy. Lecz wzrok przesunął się po maszynie, brwi przelotnie zmarszczyły, Sappho skupiła się bardziej na rybkach, gdy Bashar rozmawiał z Tris o książkach z domowej biblioteczki. Zamarł na moment. To możliwe, że…? Wrzucił pomidorki do wcześniej pokrojonej sałaty, sięgnął po seler. Sappho ponownie spojrzała w bok.
— Kojarzę tę maszynę… — mruknęła.
Nóż zawisł nad warzywem, dłoń zacisnęła się na desce do krojenia. Naprawdę nie pamiętała. Oddech mu zadrżał, niespokojne fale uczuć zakołowały się w piersi. Nie pamiętała, że pozbyła się jego maszyny do szycia, przez co kolejne dni spędził na siedzeniu w kącie pokoju i gryzieniu rękawów koszuli, byle matka nie usłyszała jego płaczu, nie zapytała, czemu tak wyolbrzymia sprawę. Uniósł głowę, wpierw napotykając wzrokiem zmartwione spojrzenie Bashara, ten drobny krok zrobiony w stronę kuchni, ale Dante skinął prawie niezauważalnie głową, dał znać, że da sobie radę. Błękit przeniósł się na Sappho.
— To ta — powiedział powoli, z napięciem w głosie, starając się nie rozkazać matce, by zostawiła różowe pokrętła — którą mi wyrzuciłaś.
Tris odwrócił się od półek, rzuciła gniewne spojrzenie syrenowi.
— O czym ty…
— Prawda — przerwała kobiecie matka, zaskakując lekko czarodziejkę. Wstrzymał niedowierzające prychnięcie. No tak, Tris nie miała pojęcia. Sappho przejechała delikatnie opuszkami po białej obudowie, a słowa jej pozbawione były skruchy czy poczucia winy, stwierdzała po prostu fakt. Chciało mu się krzyczeć. — Wyniosłam ją na śmietnik. Więc jak…?
— Bashar ją odzyskał — odparł, nóż mocno wbił się w deskę.
— Aż tak ci na niej zależało? — zapytała, szczerze zaskoczona.
Dante zamknął oczy, wziął trzy głębokie wdechy. Maszyna, która pozwoliła mu na stworzenie pierwszych, większych ubrań. Maszyna, przez którą tygodniami odmawiał sobie wszelkich drobnych przyjemności, byle było go stać z kieszonkowego i z drobnych robót dawanych mu przez sąsiadów. Maszyna, przez którą spędził długie godziny w kilku śmietnikach.
— Aż tak — odpowiedział cicho, jakby z wysiłkiem. Zauważył, że Bashar przygląda się kobiecie, ale kryjąca się na dnie rubinu mieszanka uczuć była trudna do rozszyfrowania. Oblicze jednak zdecydowanie stwardniało.
Smukłe palce Sappho wyciągnęły się po stojącą przy maszynie ramkę ze zdjęciem, Dante spiął się na całym ciele, nagle czując się znów jak dzieciak, któremu matka bez pytania przebiera w rzeczach. Nie chciał, żeby dotykała czegokolwiek w mieszkaniu, bo wszystko było dla niego ważne.
— A to z kiedy jest?
— Nasze początki. — Bashar świetnie panował nad głosem i uśmiechem, prezentując się wciąż jak otwarty na gości gospodarz. — Pierwszy pokaz mody, na który zabrał mnie Dante.
— Pan doktor się nie zanudził? — mruknęła, ton miała nieco rozbawiony. Lekarz nie wyglądał na skorego do śmiechu.
— Przy Dantem nie da się nudzić, a co dopiero gdy ma on możliwość podzielenia się swoją pasją — odparł, wymieniając czuły uśmiech z syrenem.
Polana oliwą z oliwek i doprawiona ziołami solmaryjskimi sałatka wylądowała wreszcie na stole, a Dante, krojąc cebulę i paprykę, zdążył wyładować część emocji, z większym spokojem zasiadł do obiadu. Poniekąd to goście powinni wpierw poczęstować się przyszykowanym jedzeniem, również Bashar polecił mu pozwolić na to Sappho i Tris, ale Dante zdecydował zrobić po swojemu. Z uśmiechem jakże grzecznego chłopca obsłużył wpierw lekarza, nakładając mu łososia w miodowo-limonkowej marynacie, widząc, jak mężczyzna powstrzymuje się przed parsknięciem. Dopiero potem podał półmisek z rybą kobietom, w tej samej kolejności został nałożony ryż z kukurydzą.
Wcześniejsze dopytywania o mieszkanie ucichły, goście zajęli się obiadem, Dante zaś starał się nie stresować każdym kęsem matki, nie zastanawiać się, czy pomidorki są zbyt kwaśne według niej, zastawa nie do końca wyczyszczona, a łosoś za mało dopieczony, bo dla Sappho zawsze i wszystko, co Dante robił, to było za mało…
— Wyśmienicie ci wyszło, Skarbie. — Niespokojnie myśli przerwał Bashar, dotknął pobliźnionego policzka, a syren odwrócił do lekarza głowę i przez chwilę nic poza tym kochanym uśmiechem jego miłości nie istniało.
— Jest całkiem dobre, przyznaję — włączyła się Tris. — Naprawdę sam gotowałeś?
— Powinienem ci nagrać filmik? — odpyskował krawiec.
— Dante chciał coś specjalnie sam przygotować — odezwał się Bashar, uśmiechnął lekko do czarodziejki, wbijając w nią rubinowe spojrzenie. Tris odchrząknęła, wróciła do jedzenia.
I już, gdy zdążył Dante się zdziwić, że Sappho podejrzanie milczy, jej widelec spoczął na talerzu, syrena rozpoczęła nową batalię.
— Czegoś chyba nie rozumiem. — Spojrzała na Dantego, ten prędko się zjeżył. — Skąd ty właściwie miałeś tę maszynę do szycia? — Widząc jego wahanie, zmrużyła nieznacznie oczy. — Czy… pani Scala ci ją dała?
Nienawidził jej tonu, tej chłodnej drwiny i złości podobnych do mylących fal – o jeden beztroski krok za daleko od brzegu i pozornie spokojny przypływ zabierze człowieka ze sobą.
— A jeśli by tak było, to co? — Bashar znalazł jego dłoń pod stołem, ścisnął ją lekko. Dante odwzajemnił uścisk, westchnął. — Nie, nie dała mi jej, chociaż myślała o tym. Sam odłożyłem na nią.
— Swoją drogą, pani Scala ma się dobrze — zmienił gładko temat lekarz, upił łyk wody. — Odwiedziliśmy ją ostatnio z Dantem.
Kieliszek matki zatrzymał się w połowie drogi.
— Tak? — zapytała Sappho, napiła się wina, zaraz odzyskała rezon. — Ciekawe — mruknęła.
— To bardzo troskliwa osoba — mówił dalej Bashar.
— Skoro pan doktor tak uważa.
— Czyżbyśmy mieli odmienne zdania?
Sappho spokojnie zajęła się zjedzeniem kolejnego kawałka łososia. Doktor czekał cierpliwie.
— Nigdy nie podobała mi się jej i Dantego relacja — odpowiedziała w końcu, mocno zaciśnięte, drobne usta walczyły, żeby nie skrzywić się brzydko — jakby nie miała…
— Nie pierdol tak, co? — rzucił gniewnie syren.
— Dante. — Tris spiorunowała go wzrokiem, lecz Dante odpowiedział jej jeszcze wścieklejszym błyskiem w szkiełkach.
— Co „Dante”? Nie uciszaj mnie we własnym… — Machnął niefortunnie ręką, kieliszek przewalił się na bok, wino polało się na obrus i podłogę. — Kurwa.
— Słońce… — zaczął Bashar, poruszył się na krześle.
— Posprzątam, spokojnie — rzucił Dante, nachylił w stronę doktora, by złożyć na bladym policzku przelotny całus. — Ty siedź.
Szmatką starł wino z paneli, papierem kuchennym przejechał po obrusie i pod nim. Lekarz podziękował mu, syren uśmiechnął się kątem ust. Sappho podjęła z powrotem rozmowę, ignorując wcześniejszy wybuch syna.
— Po prostu uważam, że pani Scala za mocno próbowała ingerować w życie Dantego.
Doktor zareagował gładkimi słowami, zanim krawiec zdążył się raz jeszcze rzucić.
— Cóż, wychowanie dziecka to jest często zbiorowy wysiłek wielu osób i warto docenić pozytywny wkład każdego.
— A czy zachęcałam kogokolwiek, by się do tego wysiłku dokładał?
Teraz to Bashar dał sobie czas, by przeżuć niespiesznie łososia, przy okazji pozwalając pytaniu wybrzmieć w wymownej ciszy.
— Gdy dziecko ma wady mowy — odezwał się, patrząc na Sappho — zapisujemy go do logopedy, ale nie spieramy się potem ze specjalistą, że dzięki niemu dziecko jest radośniejsze, mogące lepiej porozumieć się z rówieśnikami. Czasami w szkołach taki logopeda może również sam z siebie wykazać chęć pomocy. W każdym tym przypadku chodzi o szczęście i dobrobyt dziecka. Naturalnie, rodzic nie zawsze jest w stanie sam pomóc dziecku, dlatego korzysta z rad innych. Chociażby prosi o wskazówki wspomnianego logopedę.
Sappho nie odpowiedziała od razu, zajęła się swoim talerzem.
— Pan doktor lubi takie lekarskie przemowy? — W pytaniu dało się usłyszeć zjadliwość.
Bashar wygiął usta w profesjonalny, wystudiowany uśmiech.
— Część mojego zawodu opiera się na tym, by tymi lekarskimi przemowami trafiać do pacjentów, pani Selachinius.
— I na tyle rzadko trafia pan wystarczająco skutecznie do nich, że trzeba mieć mieszkanie w takiej dzielnicy?
Silna pięść walnęła w stół, zastawa brzdęknęła.
— Już raz ci coś powiedziałem na temat gadania tak o Basharze — syknął Dante.
— Twoja matka wyłącznie się martwi — uspokoił go mężczyzna, kładąc dłoń na szerokim ramieniu, zerknął na Sappho — jak mniemam.
— Zdążyłyśmy się poczuć co najmniej niekomfortowo po przejściu tych paru ulic — odparła Tris.
— Dzielnica rzeczywiście nie jest jedną z tych, którą agenci nieruchomości by polecali — Sappho, zbyt zajęta nadziewaniem kukurydzy na widelec, nie zareagowała na komentarz — jednak wychowałem się tutaj, znam to miejsce doskonale, a jego mieszkający znają mnie. Dantego poza tym rozpoznają sąsiedzi, nie ma powodów do obaw. Owszem, jest to specyficzna społeczność, ale nie czuję potrzeby się przenosić. Mam tutaj wszystko, czego pragnę, a mieszkanie spełnia potrzeby wszystkich lokatorów. — Bashar wsadził rękę pod ramię Dantemu, syren instynktownie zbliżył się do mężczyzny, ucałował go w skroń, wciąż pamiętając ten wieczór, gdy Bashar zaskoczył go świeżo zamontowaną wanną. — Widziały panie łazienkę?
Z chirurgiczną precyzją lekarz pozbywał się kolejnych argumentów Sappho z poprzedniego spotkania, nie pozostawiając miejsca do podważenia jego słów. Tak jak wcześniej, tak i teraz mówili prawdę, a jej okrutność nie miała uzasadnienia, o czym raz jeszcze miała się przekonać. Syrena uniosła wzrok na Bashara, grzecznie powiedziała, że z chęcią łazienkę sprawdzi razem z Tris. Siedzieli w ciszy przy stole, Dante zaś nabierał przekonania, że Bashar czekał na ten moment, podobnie jak on wcześniej chciał zobaczyć reakcję matki na maszynę do szycia.
I nic dziwnego, że czekał, bo błysk desperacji w oczach Sappho był niewysłowienie satysfakcjonujący.
— Nie mogłeś namówić pana doktora na jeszcze droższą? — zwróciła się do syna, zasiadając znów przy stole.
Uśmiech Bashara nieznacznie się poszerzył.
— Jeszcze droższe nie pasowały do łazienki i miały gorsze wyżłobienia — odpowiedział za syrena. — Wiem, sprawdzałem, gdy czyniłem dla Dantego tę niespodziankę.
Dante, wyglądając pięknie u boku swej miłości, jak połówka dopełniająca całość razem z Basharem, chyba pierwszy raz od wejścia Sappho i Tris do mieszkania, nabrał ochoty na śmiech.
— Wina? — zapytał słodko, unosząc butelkę.
Tym razem droga do rodzinnego domu Dantego odbyła się w kompletnej ciszy. Sappho może i nie uciekała z podkulonym ogonem ze spotkania, to nie leżało w jej naturze, ale wyraźnie straciła pole do manewru w rozmowie i zaczęła nieco się wycofywać. Tris również nie miała za wiele do dodania, by wesprzeć Sappho. Więc milczały, pokonane, nawet jeśli nie docierało to do nich jeszcze.
Czarodziejka zniknęła za drzwiami, poproszona o danie im chwili przez syrenę. Dante gotował się na opierdol, na wytknięcie mu, że podjął zły wybór z przeprowadzką, na stanowcze stwierdzenie, że już nigdy więcej w takim gronie się nie zobaczą. Słowa matki zaskoczyły go kompletnie.
— To było… — uciekła gdzieś wzrokiem — interesujące spotkanie. Styl nie odpowiada szczególnie moim gustom, trochę zbyt staromodnie, ale myślę, że i tak ładnie mieszkacie, ty i… — W mroku nocy prawie nie widział jej twarzy, nie był pewien, czy to zmieszanie w głosie słyszał, czy akceptację. — Bashar.
Może Dante zdecydował się na szczerość, ponieważ i ona ją wybrała. Swoją dziwną, chłodną szczerość.
— Ja go naprawdę kocham, mamo — powiedział pewnie, z uczuciem, które matka nazywała farsą. — I to się już nie zmieni. Możesz udawać, że on nie istnieje, możesz myśleć, że wykorzystuję go, czy cokolwiek. Albo możesz… pocieszyć się wreszcie ze mną — dopowiedział cicho, prosząco, jak spragnione matczynej bliskości dziecko.
Sappho patrzyła na niego dłuższą chwilę tymi oczami, w których ktoś o jego błękitnych oczach zakochał się dawno temu. Bądź udawał, że się zakochał. Będąc z Tris, powinna już chyba być w stanie rozwiać te wątpliwości.
Zamiast pouczających uwag, kobieta zrobiła krok w przód, objęła syrena lekko ramieniem, a cisza od niej była na swój sposób lepsza od wszystkich słów, które kiedykolwiek mu powiedziała.
Do domu wracał kompletnie bez sił. Zmęczony wzrok zawiesił na mknącym za oknem autobusu krajobrazie, ale ludzi jakby nie widział, dźwięków nie słyszał. Myślał już tylko o cichym mieszkaniu, o wannie, o Basharze. Znał już ten rodzaj wypompowania, zawsze odczuwał go po spotkaniach z matką, jednak teraz nie dobijająca frustracja temu towarzyszyła, a wrażenie, że coś się nieco zmieniło. I to na lepsze.
Bashar wyrobił się ze sprzątaniem wszystkiego, nim Dante wszedł do mieszkania – zmywarka cicho buczała, z brudnym obrusem radziła sobie pralka, niedojedzony łosoś spoczął w lodówce. Syren uśmiechnął się lekko, z rozczuleniem, złączył spojrzenia z Basharem, raźno przemierzającym salon, by podejść do ukochanego. A mówił mu, żeby niczego nie robił, to posprzątaj razem albo jutro.
Silne dłonie złapały lekarską talię, gładkie opuszki pieszczotliwie musnęły pobliźnione poliki, smukła pierś oparła się o tę szeroką. Dante wpatrywał się rozkochanym wzrokiem w Bashara, a słowa przepływały same między nimi, te wyrazy wdzięczności i radość, że udało się wspólnie sprostać zadaniu. Pochylił się, jego miłość tak słodko wyszedł mu naprzeciw, rozchylił leciutko wargi. Trwali w długim, niespiesznym pocałunku, kojącym i czule rozluźniającym spięte ramiona, wyciszającym oba umysły. Był on dokładnie tym, czego Dante po całym wieczorze potrzebował. Czuł, że już teraz mógłby spokojnie zasnąć, do ostatniej, świadomej myśli obdarzany łagodnym karesem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz