30 września 2024

Od Hugona – Tylko umarli wiedzą, o czym myślą trawy

– Myśleliśmy, że nogi Boga złapaliśmy, że oto nas przyjęto do szkoły poetów. Szkoła poetów, Dżizus, kurwa, ja pierdolę!
Blond czupryna dramatycznie pacnęła o otwartą książkę, nad kartkami zatańczyła chmura pyłu. Kilka osób zmarszczyło brwi, ktoś uprzejmie się zaśmiał, w tym Alicja, towarzyszka niedoli Hugona. Lada moment mieli podejść do poprawkowego kolokwium z cech fonetycznych dialektów różnych zakamarków Novendii. Hugo, oczywiście, znów radośnie liczył na łut szczęścia. Póki co tylko donośnie kichał.
– Masz za swoje – mruknęła Alicja. – Cena dramatyzmu.
– Spadaj – chłopak otarł nos, odsunął od siebie książkę. – Nie wiem, co innego mi zostało.
– Hmm... powtarzanie? Chociaż w twoim przypadku to najpierw trzeba by było założyć, że wcześniej coś przejrzałeś.
– Bo to nudne.
– Bo nie dajesz temu nawet szansy. Na wykładzie spałeś.
– Nie spałbym, jakby był ciekawy.
Hugo od zawsze wolał literaturę. Zajęcia z terytoriów bardziej językoznawczych traktował niemal jak karę. Bywały ciekawe, ale wolałby robić w ich czasie coś innego. Na przykład spać. Dla odmiany, notatki Alicji wyglądały jak żywcem wyjęte z magazynu dla studentów. Wszystkie litery były schludne, niemalże pisane od linijki. Skąd miała tyle motywacji, chłopakowi nie chciało się nawet zgadywać.
Korytarz stopniowo wypełniał się studentami, którzy wykorzystywali ostatnie minuty na naukę przed kolokwium. Niektórzy odsłuchiwali nagrania gwar i jeździli palcem po tabelkach, szukając odpowiednich zjawisk fonetycznych, inni przelatywali wzrokiem po notatkach. Część osób dobrała się w mniejsze grupki, by wspólnie powtarzać (lub narzekać) – w tym Hugo i Ala. Blondyn właściwie ograniczył się już do rzucania coraz to bardziej abstrakcyjnych i wyjętych z kontekstu cytatów z książek i filmów.
– Popiszesz się tym na komparatystyce – rzuciła dziewczyna.
– Dialektologia, cóż po ludziach, czym human dla ludzi? Gdzie człowiek, co z mej pieśni całą myśl wysłucha?
– Jak przeczytałeś notatki, to naprawdę nie masz się czego obawiać.
– Dobra tam. Nie zdam tego, to rzucam te studia.
– Nie jęcz już, napiszesz.
Jak na zawołanie, drzwi do sali otworzyły się, a profesor gestem zachęcił studentów do wejścia i zajęcia miejsc. Profesor Louis był raczej znany z przyjaznego usposobienia, ale przy tym cenił dyscyplinę i nie popuszczał, gdy dostrzegał jakiekolwiek próby oszukiwania na egzaminach.
– To państwa, w większości, drugie podejście do kolokwium – zaczął, gdy wszyscy już usiedli. Spojrzał od razu na Alicję, zwykle wzorową studentkę; w pierwszym terminie była chora – już ostatniego przed egzaminem końcowym. Pytania są proste, zapewniam, aż mi wstyd dawać je studentom.
Siedemnaście par oczu spojrzało na profesora z tym samym powątpiewaniem. Nie bez powodu chodziło się do niego nawet po cztery razy na poprawę.
– Jak poprzednio – kontynuował, zupełnie niezrażony – w pierwszej części odtworzę państwu nagranie fragmentu nagrania, tym razem będzie to bajka o diable. Na państwa kartkach zamieściłem transkrypcję. Poniżej proszę wypisać cechy fonetyczne – podkreślam, wyłącznie takie – oraz ich opis wraz z przykładem. W drugiej części znajdują się pytania teoretyczne. Odpowiedzi zwięzłe, ale wyczerpujące. Czy są jakieś pytania?
Jeden ze studentów podniósł od razu rękę.
– Słucham?
– Czy pan profesor wyznaczył już kolejny termin?
Starszy mężczyzna tylko westchnął.
– Porozmawiamy o tym, kiedy pojawią się wyniki. Liczę, że kolejny termin nie będzie potrzebny. Proszę się nie martwić, to naprawdę banalny test.
– A kiedy będą wyniki?
– Dołożę wszelkich starań, by doręczyć je jak najprędzej. Sądzę, że na początku przyszłego tygodnia. Czy coś jeszcze?
Cisza. Profesor odchrząknął, podszedł do magnetofonu. Sprzęt był już wysłużony, Hugo zawsze się zastanawiał, czy właśnie na kolejnym nagraniu wyda swoje ostatnie tchnienie. Tym razem płyta zaskoczyła, z głośników wydobył się najpierw głos profesora, który pokrótce zapowiedział całość, głównie objaśniając miejsce i czas wykonania nagrania.
Po zakończeniu bajki salę na dłuższą chwilę wypełniła cisza. Wreszcie, gdy czas się skończył, jeden ze studentów zebrał kartki i zaniósł je na biurko profesora, ten zaś schował je starannie do teczki. Będzie miał pewnie niezły ubaw z czytania.
– Jeszcze zanim państwo wyjdziecie – przypomniał sobie. – Tak się złożyło, że lada chwila gościnnie wygłosi u nas wykład profesor mykologii, Ludwik von Himmerson z wydziału biologii. To wybitny specjalista i mój serdeczny znajomy.
Hugo zmarszczył brwi, niezbyt zainteresowany. Co gość od zieleniny robił na ich wydziale? Opowiadał, z czego jest papier?
– Opowie o miejscu i znaczeniu grzybów w naszej kulturze. Jeśli macie państwo wolne popołudnie, serdecznie zachęcam. Tymczasem – do zobaczenia.
– Brzmi nieźle – odezwała się Alicja. Oczywiście. – Może się wybierzemy?
– Chcesz słuchać o grzybkach? – parsknął Hugo. – Za pół godziny kończą się happy hours w Norze. Mają zimne piwo. Zimne. Piwo. Za pół ceny.
– Himmerson podobno jest genialny – wtrącił Paul, ich kolega z roku. – Dziewczyna studiuje biologię i mówi, że to żyleta, ale potrafi ciekawie opowiadać.
Wizja słuchania przez ponad półtorej godziny o kurkach i muchomorach naprawdę nie brzmiała zachęcająco. Rosenthal pamiętał długie godziny, które swego czasu spędził z babcią na grzybobraniu. Kiedy udało mu się trafnie rozpoznać borowika, to było całkiem fajne uczucie, ale raczej nie chciał iść na wykład do gościa, który postanowił oprzeć na czymś takim swoją karierę. Czy biologia go kiedykolwiek ciekawiła? Ze szkoły zapamiętał głównie obrazki bakterii, które trzeba było rozróżnić; zdawał sobie sprawę, że może być to fascynujące i ważne, ale zdecydowanie nie dla niego.
– Może to będzie inspiracja do pracy licencjackiej. Substancje psychoaktywne u artystów, wpływ na ich dzieła i takie tam. Pewnie będzie sporo o literaturze.
Argument może nieco naciągany, ale Alicja uśmiechnęła się przy tym naprawdę ładnie. Duże, niebieskie oczy roziskrzyły się, jak zawsze na myśl o czymś ciekawym.
– Ech – westchnął blondyn. – Niech stracę, to tylko jeden wykład. A potem piwo.


Sala była pełna – tego Hugo się nie spodziewał. Zgadywał raczej, że wrzucą profesora do małej sali seminaryjnej, do której trafi garstka nadgorliwych studentów. Tymczasem ledwo znaleźli miejsce w obszernej sali wykładowej. Profesor właśnie zaczynał.
Budził respekt już od pierwszego spojrzenia. Na oko trochę po pięćdziesiątce, ze starannie przystrzyżoną brodą i w eleganckim, szarym garniturze, na którym nie ostało się choćby jedno zagniecenie. Nawet z ostatniego rzędu widać było niebieskie, przenikliwe oczy. Ruchy miał spokojne i wyważone, doskonale świadomy własnej wiedzy i kompetencji. Otoczył spojrzeniem zgromadzonych, rzucił okiem na notatki na biurku, wreszcie odchrząknął. Na sali zapadła cisza.
– Proszę państwa – zaczął. – Tematem mojego wykładu są grzyby w kulturze i sztuce. Czym jest kultura i sztuka, zapewne wiecie lepiej ode mnie. Czym zaś są grzyby? Łatwiej powiedzieć, czym nie są. Na pewno ani zwierzętami, ani roślinami, ani niczym pomiędzy. Wymykają się wszelkim naszym próbom kategoryzacji, wciąż nie umiemy powiedzieć, jakie są ani nawet – czym są. Niektóre są nieśmiertelne albo zajmują całe kilometry kwadratowe. Jedne są w stanie produkować substancje, które mogą ocalić życie, drugie takie, które mogą je zakończyć w mgnieniu oka. Jeszcze inne są tak blisko spokrewnione z humanoidami, że ich zjedzenie spowoduje reakcję alergiczną. Nie dysponuję odpowiednią wiedzą, by powiedzieć, czym są grzyby lub o nich nauczać.
Na chwilę zapadła cisza.
– Od tego jest jednak nauka, szanowni państwo – podjął. – Pytamy, odpowiadamy, błądzimy i znów pytamy. Znów odpowiadamy i czasami okazuje się, że tym razem udało się trafić w sedno. Na początek może przykład religii. Według jednej z teorii – mówił wciąż spokojnym, jednostajnym tonem – również ma swoje korzenie w praktykach magicznych. Mówiąc mniej eufemistycznie, w wykorzystaniu różnych związków halucynogennych. Aby wprowadzić się w stany ekstatyczne i porozumieć się z zaświatami, szamani nieraz sięgali po środki halucynogenne, w tym grzyby. Pozwalały zobaczyć coś więcej, co normalnie jest zakryte przed zmysłami, zatrzeć granicę pomiędzy światami.
Hugo oparł podbródek o dłoń, kątem oka zauważył, że Alicja zaczęła robić notatki, jakby to były kolejne ćwiczenia, z których ktoś ją na koniec odpyta. Profesor opowiadał, rzeczowo, ale ciekawie, płynąc przez kolejne wątki.
 – Świadomość, zwłaszcza ludzka, jest bardzo podatna na wpływy zewnętrzne. Przykładowo, substancje zawarte w grzybach halucynogennych mają wpływ na działanie neuroprzekaźników. Choćby psylocyna w swojej budowie jest bardzo podobna do serotoniny, po jej zażyciu aktywność ośrodków w mózgu znacznie się zwiększa, może wystąpić synestezja. Pojawia się tu wątek nieprzetłumaczalności halucynowania na język. Osoby, które tego doświadczyły, często mówią, że tego nie da się oddać w języku. Co nie zmienia faktu, że próbują, z różnym skutkiem, także w sposób zawoalowany. Jak sądzę, każdy w dzieciństwie słyszał, że źli czarownicy, gdy ktoś im podpadnie, zmieniają nieszczęśnika w ropuchę, ale ich magię rozbija największa magia – zrobił krótką pauzę – czyli, oczywiście, pocałunek prawdziwej miłości. Cóż, brzmi romantycznie, niemniej w muchomorach i gruczołach skórnych ropuchy występują substancje zbliżone do siebie chemicznie: w pierwszym kwas ibotenowy, w drugim bufotenina, obydwie wywołują halucynacje. Innymi słowy, ktoś pocałował ropuchę, a ta  przemieniła się w pięknego księcia. Czy to przypadek? Wątpię. Wiele opowieści, które zawierają w sobie dziwaczne, psychodeliczne elementy, może mieć swoje źródło w substancjach psychoaktywnych.
Himmerson zanurzał się stopniowo coraz głębiej w historię. Sypał przykładami jak z rękawa, opowieści splatały się w barwny obraz. Hugo kojarzył grzyby dotąd dość pobieżnie – głównie z borowikami, kaniami i muchomorami, niektóre można jesienią zbierać do koszyka, inne trzeba omijać szerokim łukiem. Niektórzy artyści korzystali z nich, by ich dzieła były ciekawsze, a lektura tych dzieł była co najmniej… cóż, wymagająca. Ale grzyby, jak to grzyby. Ot, kolorowy kapelusz na nodze. Z kolei profesor opisywał je jak najwspanialsze byty świata.
Zastanawiał się, czy któregoś dnia byłby w stanie z tej katedry opowiadać w taki sam sposób o literaturze. Czy za trzydzieści lat będzie miał w sobie wystarczająco pasji (i tak samo idealnie wyprasowany garnitur), by godzinami rozprawiać o meandrach poetyki? Miał nadzieję, że tak, ale kto wie. A nuż wcześniej pokona go dialektologia.
– Dobrze, ode mnie to wszystko – mężczyzna zerknął na zegarek. – Czy jak dotąd są jakieś pytania?
Na sali na krótko zapadła cisza. Hugo, sam nieco zaskoczony, uniósł dłoń. Równocześnie pomyślał, że skoro profesor z takim zamiłowaniem opowiada o grzybach, chętnie spróbuje zobaczyć, jak daleko sięga jego wiara w ich możliwości.
Pod sam koniec wykładu pomyślał sobie, że pasja profesora coś mu przypomina. Inne wykłady, których słuchał na długie lata przed tym, zanim został studentem. Jego babcia z podobną żarliwością wypowiadała się o archeologii i historii, twierdziła, że właśnie tam jest klucz do zrozumienia portali i świata.
– Skoro tego niektóre grzyby mogą zacierać granice, nawet jeśli w bardziej psychicznym sensie – zaczął – to czy jest możliwość, że pomogą zrewolucjonizować badanie portali?
– To ciekawe zagadnienie, acz odbiega nieco od tematyki dzisiejszego wykładu – odpowiedział profesor. – Choć... kto wie? Wraz z zespołem kilka lat temu badaliśmy przypadek osoby, która pod wpływem Psilocybe stworzyła doprawdy fascynującą serię szkiców, z czego wiele z nich przedstawiało właśnie portale. Dlatego odpowiedź na pańskie pytanie jest, według mnie, twierdząca. Jestem przekonany, że grzyby są w stanie udzielić nam doprawdy wielu informacji, nie mamy jeszcze po prostu narzędzi, by móc je zrozumieć.
Padło jeszcze kilka pytań, niemniej wykład – i tak przedłużony – nieuchronnie się skończył, dwie godziny minęły zaskakująco szybko. Hugo odprowadził wzrokiem profesora, który sprawnie zebrał swoje notatki i zaczął rozmowę z jakimś studentem. Blondyn przez chwilę zastanawiał się, czy nie podejść, ale właściwie nie wiedział nawet, o co chciałby konkretniej zagaić.
– Chyba się nawet wkręciłeś, co? – rzuciła Alicja. – Nie ziewałeś aż tyle.
– Było spoko – wzruszył ramionami, zerknął na godzinę w telefonie. – A najlepsze jest to, że wciąż zdążymy na piwo do Nory.


Profesor Louis był dość staroświecki – dotyczyło to jego sposobu wypowiadania się, ubierania, a także uczenia i oceniania. Odmawiał uparcie wysyłania wyników drogą elektroniczną, wolał zdecydowanie wywieszać je na kartce. Jedyne ustępstwo, na które się zgodził, to zastąpienie nazwiska numerem indeksu.
Zatem w poniedziałkowy poranek Hugo i Alicja zgodnie skierowali swoje kroki pod drzwi.– 678… – mamrotał. – Nie mogę się nigdzie znaleźć.
– O, mam cię – rzuciła dziewczyna, wskazała palcem na odpowiednią linijkę. – Masz 3,5, ładnie! Widzisz, niczego nie musisz rzucać. Egzamin to już formalność, będzie tylko z pytań z kolokwiów.
– Taa… – mruknął. – Jeśli o to chodzi…
Alicja obrzuciła go czujnym spojrzeniem. Rzadko kiedy coś jej umykało, ale tym razem Hugo naprawdę pilnował się z tym, żeby nic nie zdradzić, bo sam nie był niczego pewny. Powtarzał sobie, że jeśli nie zda (co było prawdopodobne), będzie miał jasny znak, że jego decyzja jest trafna. Jeśli zdał, choćby na tróję na szynach, nie było tematu. Ale kiedy zobaczył pozytywną ocenę, zamiast ulgi, poczuł… cóż, raczej zawód.
– Nie podoba mi się ta mina. Nie mów, że coś odwaliłeś z tym kolokwium.
– Rzucam te studia. Od przyszłego roku idę na biologię. 
 
 
 
*Tytuł opowiadania wzięty z wiersza Zabity w górach autorstwa Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz