20 września 2024

Od Ilary do Kindry

Policzki pokryły się soczystym pąsem, a oddech Ilary stał się dziwnie świszczący, jakby zmęczyła się wewnętrzną ucieczką przed konsekwencjami wszystkiego tego, co zrobiła. Pełna powaga sytuacji dotarła do niej dopiero wtedy, gdy Kindra otuliła ją swymi ramionami i usadziła na siedzeniu samochodu. Dopiero wtedy, gdy znalazła się na szpitalnym wózku, wewnętrznie szykując się na to, że gdy personel upora się z jej kostką, Kindra raz jeszcze rozpłynie się w powietrzu, niczym najpiękniejsze z sennych widziadeł. Została jednak, z jedynie sobie znanych powodów, o których poznaniu Ilara nie mogła nawet marzyć. Kobieta nic by jej nie powiedziała. W sercu piratki pojawiło się jednak coś ciepłego, iluzja kruchego szczęścia i złudzenie, że być może w innym świecie coś by między nimi zaiskrzyło.
Ilara poiła się tą ułudą przez całą, jakże krótką, drogę powrotną do samochodu. I choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że od tygodni kurczowo trzymała się jedynie fałszywej iluzji wspólnego życia z Kindrą, gdy ta w końcu wyrzuciła z siebie trzymane zapewne od czasu ich pierwszego spotkania obawy, coś w niej pękło. Nie była w stanie opisać tego, co wówczas poczuła, miała wrażenie, że wszystkie kotłujące się w jej wnętrzu emocje zostały zwyczajnie zduszone przez tę przygnębiającą, jakże znaną jej pustkę. Wbiła w nią swe pazury i przebiła na wylot, dławiąc Ilarę nagłą falą wspomnień, o których chciałaby raz na zawsze zapomnieć. Poczuła w ustach znajomy smak słonej wody, usłyszała ten sam głuchy trzask, który dzwonił jej w uszach, gdy uderzyła głową o bakburtę. Potem był już tylko krzyk, przeraźliwy wrzask i zimna stal przebijająca jej skórę. Instynktownie złapała się za prawy bok, zupełnie w tym samym miejscu, w którym niegdyś desperacko starała się zatamować krwawienie. Poczuła skręt w żołądku i gdyby nie w porę otwarte okno, najprawdopodobniej zwymiotowałaby Kindrze na kolana. Nie odważyła się na nią spojrzeć. Nie tylko dlatego, że było jej zwyczajnie wstyd za to, że wciąż nie zareagowała na najprawdopodobniej największy przejaw uzewnętrzniania się, na jaki mogła liczyć z jej strony, ale przede wszystkim dlatego, że mdliło ją na samą myśl, że w oczach towarzyszki mogłaby dopatrzeć się spojrzenia wszystkich tych, których życia przekreśliła. Kindra umierała. Nie znała dnia, ani godziny, a Ilara bezczelnie marnowała jej czas i czuła się z tym parszywie. Była niczym jakiś cholerny zły omen, który prędzej czy później zapędzi do grobu każdego, kto przetnie jej drogę. Nie, tym razem śmierć nie byłaby jej winą, wiedziała o tym doskonale, ale mimo to nie była w stanie pozbyć się tego duszącego poczucia odpowiedzialności. Orczyca wyszłaby na tym lepiej, gdyby po prostu zignorowała ją w tamtym barze, wzruszyła ramionami i zostawiła samą. Ilara zamknęła oczy i odetchnęła głęboko, licząc uderzenia własnego serca. Musiała się uspokoić. Nie chciała, żeby Kindra poczuła się jeszcze gorzej z tym, że się przed nią otworzyła.
– Rozumiem. Ja…nie wiem co o tym myśleć. Ale mimo wszystko ciężko mi to przyswoić. – zabrzmiała znacznie oschlej, niż tego chciała – Dziękuję, że mimo to poświęciłaś mi tyle czasu. Mam nadzieję, że resztę życia spędzisz najlepiej, jak to możliwe, naprawdę. Na to zasługujesz, Kindra. – Zmusiła się na delikatny uśmiech. – A teraz proszę, po prostu jedź już.
Kindra nie odpowiedziała, przekręcając kluczyki w stacyjce. Nie musiała niczego mówić, Ilara spodziewała się, co tkwiło jej w głowie. Sama zbyt wiele razy znalazła się w podobnej sytuacji i szczerze jej tego współczuła. Chciała złapać ją za rękę, przejechać kciukiem po jej policzku i zapewnić, że wkrótce wszystko się ułoży, nawet jeśli sama w to nie wierzyła. W głębi serca wiedziała jednak, że cokolwiek by nie zrobiła, nie zdoła zmienić toru, jaki obrało życie Kindry i byłaby zwyczajnie nieczuła, gdyby próbowała wmówić jej cokolwiek innego. Bez słowa oparła więc głowę o szybę, skupiając całą swoją uwagę na rozmytych za oknem budynkach. Nie odezwała się również wtedy, kiedy kobieta wniosła ją do mieszkania. Odważyła się jedynie na delikatny uścisk, który jednak zakończyła równie szybko, jak zainicjowała. Nie miała serca trzymać jej tu dłużej, gdy życie przelatywało jej przez palce.
– Dobranoc, Kindra.
Gdy tylko zniknęła za drzwiami, Ilara osunęła się na podłogę i załkała.

Rackham przez następny tydzień nie pojawiła się ani w pracy, ani na uniwersytecie, ani na kursie samoobrony. I choć skręcona kostka służyła za świetną wymówkę do spędzania całego swojego czasu w łóżku, to nie z jej powodu tymczasowo zaszyła się pod kołdrą. Ilara widziała w swoim życiu zdecydowanie zbyt wiele zgonów, sama również przelała zdecydowanie zbyt wiele krwi, by wciąż drżeć na samą myśl o kolejnym. A jednak odkąd dowiedziała się o stanie zdrowotnym Kindry, nie potrafiła dojść do siebie. Być może dlatego, że po raz pierwszy w życiu czyjaś przedwczesna śmierć nie była w żaden sposób zależna od niej. Tym razem to nie ona trzymała komuś nóż przy gardle, decydując o tym, który oddech będzie tym ostatnim. Nie mogła magicznie wydłużyć Kindrze życia. I to właśnie ten fakt jednocześnie niezwykle ją smucił, jak i denerwował. Nienawidziła, kiedy to ktoś inny pociągał za sznurki. Z tego też powodu otwarcie ignorowała wydzwaniającego do niej Dantego. Wiedziała, że to kwestia czasu, nim ten po prostu pojawi się pod jej drzwiami i nie odejdzie nawet wtedy, kiedy jeden z sąsiadów wezwie policję. Syren może jej później nawrzucać, co o tym wszystkim myśli, jednak kontakt z kimkolwiek był ostatnim, czego teraz potrzebowała. Całe to bagno, w które wpakowała się z powodu tego jednego cholernego pocałunku, od samego początku było jedynie jednym wielkim zlepkiem rad i wpływów innych osób. Wszystko to, co czuła, mimowolnie spychała gdzieś na bok. Ilara doskonale wiedziała, że podczas rozmowy w samochodzie zwyczajnie się nie popisała, ba, zachowała się okrutnie i jeśli chciała jakkolwiek to wszystko odkręcić, musiała w końcu wziąć sprawy w swoje ręce. Była upadłą królową mórz, nie bała się śmierci. A jednak drżała na samą myśl, że mogło być już za późno. Że Kindra od kilku dni leżała głęboko pod ziemią i nigdy nie dane jej będzie usłyszeć wszystkiego tego, co Ilara tak bardzo pragnęła jej powiedzieć. Że umrze w akompaniamencie niewypowiedzianych nigdy słów, zupełnie tak, jak zginęła Ruimelle. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby doprowadziła do tego po raz drugi. Nawet jeśli Kindra ją odrzuci, Ilara nie będzie mogła winić się za to, że nie zrobiła wszystkiego, co w jej mocy. Nie mogła pozwolić, żeby orczyca stała się kolejnym widmem, które prześladuje ją gdzie tylko się odwróci.

Doprowadzenie się do porządku zajęło jej znacznie dłużej, niż powinno. Mimo poświęconego czasu wciąż nie potrafiła w pełni pozbyć się napuchniętych od płaczu oczu i dziwnie zapadniętych policzków. Zrobiła jednak, co mogła, drżąc z zimna nieopodal dobrze znanego sobie klubu sportowego. Czuła, jak nogi się pod nią uginają, jak same starają się zawrócić i zaprowadzić ją jak najdalej od tego przeklętego miejsca. Nie pojawiła się tu od dawna i szczerze pojawiać się nie chciała. Ilara robiła co mogła, żeby powstrzymać się od ucieczki. Jeśli chciała cokolwiek zdziałać, nie miała innego wyjścia. Niecierpliwie przystanęła więc w bezpiecznej odległości od klubu, czekając, aż trenowana przez Kindrę grupa opuści budynek. Nie chciała narażać kobiety na kolejną scenę przed całą grupą, to była rozmowa, którą musiały odbyć twarzą w twarz. Ilara doskonale wiedziała, o której Kindra opuści klub, zawsze robiła to dokładnie o tej samej porze. A przynajmniej tak jej się wydawało i nie ukrywała zaskoczenia, kiedy orczyca wyszła na dwór znacznie wcześniej, niż zakładała. Po chwili Rackham poczuła jednak ukłucie w sercu. To z jej powodu. Trenerka nie miała już przecież na kogo czekać. Nie miała u boku nikogo, kto celowo przedłużałby każdą chwilę, którą mogły razem spędzić.
Ilara zacisnęła pięści i jednym, sprawnym susem zagrodziła kobiecie drogę. Przez chwilę wahała się, czy powinna ośmielić się spojrzeć Kindrze w twarz. Podświadomie zakładała, że orczyca zwyczajnie ją wyminie, zignoruje i nie będzie chciała dłużej bawić się w jej gierki. A jednak przystanęła, nie poruszyła się. Ilara w końcu zadarła więc głowę, spotykając się z wyjątkowo onieśmielającym spojrzeniem złotych oczu. Przełknęła ślinę.
– Cześć, Kindra. Ja…chciałam po prostu naprostować kilka rzeczy, a nie mam twojego numeru i najście cię w pracy to w sumie jedyna droga kontaktu, jaką do ciebie mam. – Każde słowo wyrzucała z siebie w zawrotnym tempie, ledwo nadążając sama za sobą. – Ostatnio zareagowałam zbyt…gwałtownie, nie tak, jak chciałam. To, co miałam wtedy na myśli, to to, że ja naprawdę nie boję się śmierci, Kindra. Możesz mi nie wierzyć, zrozumiałe, nikt by w to nie uwierzył, ale to niczego nie zmieni. Sama otarłam się o nią zbyt często i nie zamierzam z jej powodu z nas zrezygnować…z ciebie zrezygnować. – Przetarła skronie. – Tak, z ciebie, nie ma przecież żadnych nas. W każdym razie, nie zrezygnuję z tego wszystkiego, dopóki wciąż istnieje dla nas choćby cień szansy. Nie osiągnęłabym w życiu nawet połowy tego, co zrobiłam, gdybym miała uciekać ze strachu przed tym, że coś może w każdej chwili runąć mi przed oczami. Poza tym, ty też zasługujesz na szczęście, nieważne jak krótkie. Tydzień, miesiąc, cztery lata, kurwa kto wie, Kindra, ale nie marnuj tego czasu.
Mówiła za dużo, zdecydowanie zbyt dużo i gdyby w porę nie ugryzła się w język, zapewne zdradziłaby Kindrze znacznie więcej, niż powinna.
– Dlatego proszę, pozwól mi się poznać. Możemy zacząć od nowa, małymi krokami? – Ilara mogła przysiąc, że wyglądała teraz jakby czekała na ścięcie. – Dałabyś się zaprosić na spacer? Na przykład jutro po południu? Albo kiedykolwiek?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz