Po ostatnich urodzinowych przebojach z zadbaniem o zapałkowe serce i jednej dobitnej sesji wspólnego pierdolenia Dante uznał, że ma dość bawienia się w naprostowanie torów miłosnego życia Ignisa i skupi się na rozjebywaniu mu tych odpowiadających za te codzienne. Bo brykiet, jak to brykiet, wolałby posiedzieć sobie w swoim ciepłym grillu, czyli studiu odcinającym go od reszty świata, gdzie po prawej ma gitarę, po lewej szkocką, za sobą patio do palenia, przed sobą mikrofon i hulaj dusza, wody cieknącej na pysk nie ma. Ale na całe jego zasrane szczęście Dante, jak piękny aniołek zesłany przez bogów, był jego wybawieniem od losu połamanego dziadka i kompasem rozrywki, który samoistnie ustawiał kierunek na jakiś ekipowy rozpierdol wyższej klasy, gdy zbliżała się ta piękna data odpowiadająca za narodziny największego spierdolenia, jakie ten świat widział. No i Zapałka kurwił więcej na pogodę, bo bardziej piździło, to też służyło za niezłą przypominajkę.
Dante miał plan na to święto od siedmiu boleści. I to taki, kurwa, sprytny.
Wiadomo, że chłopaki znaczyli dla Ignisa wszystko, więc zanim syren posłał tę przepaloną żarówę na pewną specjalną część dnia, musieli się drużynowo wyszaleć, żeby nie było wątpliwości co do tego, czy świętowanie podobało się Zapałce. Dodatkowo Dante chciał coś tematycznego dla rozruchu tego zrzędy i w rezultacie padło na jedną z ulubionych zabawek mentalnie trzyletnich wariatów – gokarty. Idealne do darcia mordy na siebie, zaznaczania swojej dominacji osiągniętym na trasie wynikiem i kontrolowanych prób zabicia się nawzajem.
Tor znajdował się kawałek na północ od Stellaire, zatem miauczki wylądowały grzecznie w transporterze, obok Seymoura posadziło się Virgila, reszta też rozsiadła się jakoś na pozostałych siedzeniach, ale Ignis niewystarczająco szybko zajął sobie miejsce i zostało mu tylko to pasażerskie przy kierowcy.
— No bez jaj — burknął, krzywiąc się na wyszczerzonego szofera ekipy.
— Wskakuj, Zapałka — Dante poklepał miękkie obicie — niespodzianka czeka, a my całego dnia nie mamy.
Genashi podjął jedną daremną próbę wytargowania się z kimś o zmianę, ale dla Raama nie było miejsca z przodu, Arieth cudownie milczał, Ioannis uśmiechał się miło, a granic Pluszakolandii za Pingyuan ludowy nie dało się przesunąć. Ignis westchnął, zaklął pod nosem, wpakował się do auta, próbując szukać pozytywów w możliwości kontrolowania radia. Wesoła ferajna ruszyła w akompaniamencie ciężkich brzmień.
— Jeśli znów będziesz gadał mi o fanfikach… — zaczął groźnie muzyk, wspominając z niesmakiem tamto pamiętne posiedzenie. Dante zjechał na drugi pas, parsknął.
— Rozważałem taką opcję. Wiesz, znalazłem kilka fajnych, był taki jeden, w którym byliście sekretnie mafiozami i ty przypadkiem porwałeś inną dziewczynę, niż miałeś, no i ona widziała już za dużo, ale wspaniałomyślnie nie chciałeś jej zabijać, więc ją więziliście i kłóciłeś się potem o jej względny z Seymourem…
— Kurwa, nie! — wciął mu się Zapałka.
— Zajebać niektórych tych ludzi się chce za te głupoty — dodał z tylnego siedzenia były czarodziej.
— Widziałem też historię o tym — ciągnął Dante, ani trochę niezrażony reakcją chłopaków, wręcz przeciwnie — że główny bohater był nagrodą w jakimś morderczym wyścigu i cały Vox walczył o niego…
— Na chuj mi jakiś zjeb? — rzucił Raam.
— O, ale ten ci się spodoba Zapałka. — Przystanęli na światłach, krawiec zerknął na wokalistę, widział ten czysty wkurw syrenim półuśmiechem na spalonej gębie. — Pamiętasz tamten fanfik o nudesach? Słuchaj, znalazłem taki one-shot, gdzie laska śpiewała o swoich nudesach do ciebie.
Ignis zsunął się niżej po oparciu, marszcząc coraz mocniej brwi, im więcej tubalnego śmiechu asury i świszczącego Seymoura słyszał.
— Daleko jeszcze? — westchnął ciężko, podgłośnił muzykę.
— Dopiero wyruszyliśmy — zauważył słodko Dante, klepnął muzyka w bark. — Siedź spokojnie, mam jeszcze parę w zanadrzu.
Hala była wielka, widoczna z daleka razem ze swoimi kolorowymi banerami, przez które Zapałka momentalnie się podjarał, bo wyścigi, bo brum brum, same lubiane przez niego rzeczy, muzyk pochylał się ku przedniej szybie, śledził wzrokiem miejscówkę, oczojebne ślepia błyszczały żywo. Oczywiście, jak tylko Ignis zobaczył uśmiech Dantego, wycofał się na swoje siedzenie, burknął coś, że Karp kolejną durnotę wymyślił, wywiózł go gdzieś w łyse pole i teraz będzie trzeba radzić sobie z jego debilnymi pomysłami. Dante łaskawie nie wypominał mu tego potem, gdy przekomarzali się, kto kogo lepiej rozpierdoli na torze.
Obsługę miejsca informował wcześniej telefonicznie, że przyjeżdża do nich drużyna specjalnej troski, a na pytanie, ile to w sumie będzie dzieci i czy na pewno w wieku pozwalającym na samodzielne prowadzenie gokartem, odpowiedział, że jeździć będzie szóstka, zaś jedno trzeba wsadzić w zajebiście wielkie siedzenie kierowcy. Pani z biura toru z uśmiechem w głosie zapewniła o ich doświadczeniu w organizacji imprez urodzinowych i kawalerskich, bez problemu sobie poradzą. Cóż, ostrzegał – to, że przed Voxem, Karpiem i Wilkiem nie dało się chyba nikogo dobrze ostrzec, było inną kwestią.
Samochód stanął na parkingu, Dante poprowadził chłopaków na recepcję, gdzie kobieta za biurkiem przeleciała wzrokiem po wszystkich, kiwając lekko do siebie głową, po czym zatrzymała dłużej spojrzenie na Raamie, zamyśliła się, sięgnęła po telefon. W pomieszczeniu zjawił się jeden chłopak z obsługi. Zawołał koleżankę. Koleżanka zawołała drugą koleżankę. Druga koleżanka zawołała kierownika i dopiero kierownik podrapał się po głowie, westchnął, powiedział, że w magazynie jest jedno takie nieruszane bydle, może da radę.
Potężny, nieco zakurzony gokart dał radę, jeżdżąca ekipa usiadła na kanapach w jakieś przeszkolonej salce i mogła przyjąć krótkie instrukcje od obsługi, jak kierować, kiedy skręcać, jeszcze porady do płynnego wchodzenia w drift i cała masa innych podstaw, które miały zapewnić dobrą zabawę i przeżycie kierujących.
— Zapamiętałeś wszystko, czy ci powtórzyć prostszym językiem? — zaczepił Zapałkę Dante, wybierając sobie różowy kask ze wszystkich ułożonych na regałach w salce.
— To nie ja się wierciłem cały czas i oglądałem na tor, jak pan ładnie objaśniał rzeczy — zarzucił mu genashi, przyjrzał się kaskowi z powtarzającym się symbolem ogników na całej czarnej powierzchni.
— Planowałem, gdzie cię najlepiej rozjebać.
— Chuja rozjebiesz, jak się w ścianę wpierdolisz, bo prowadzić nie umiesz.
Gokarty czekały już na swoich kierowców, każdy pomalowany na czarny z paroma kolorowymi akcentami czerwonego, białego lub żółtego. Zapałka już próbował do jednego się dopasować, chłopak z obsługi zatrzymał go, starając się nie uśmiechać za mocno.
— Nie, nie, dla pana jest tamten — powiedział, wskazał palcem na pojazd na samym przodzie stawki. Ignis zamrugał z niedowierzania.
Pięknie niebieski gokart prezentował się jak potwór z koszmarów Zapałki. Na wysięgniku z kierownicą przyklejono wesołego rekina z czapeczką urodzinową, a pod spodem widniał napis „sto lat!”. Reszta pojazdu również obklejona była ośmiornicami, tortami urodzinowymi i uroczymi rozgwiazdami.
— Ty, kurwa, to wybrałeś. — Genashi odwrócił się do syrena, obecnie przechodzącego transformację w czajnik.
— Nie — zaświszczał — tym razem to nie ja.
— To ja — parsknął Seymour, zginają się w pół przy swoim gokarcie.
Jak to zwykle z Zapałką bywało, miało się wrażenie, że zaraz para pójdzie z nosa, coś wykipi uszami, bo mózg na pewno to nie był, i cały Ignis stanie w płomieniach.
— Nienawidzę was — warknął, podszedł do swojej maszyny, ku uciesze całe ferajny krzywiąc się niewysłowienie przy sadzaniu tyłka na fotelu.
Objechali raz tor testowo, powoli, by sprawdzić, jak się czują w gokartach, dopiero potem przyszedł czas na poważne ustawienie się na linii, chwycenie mocniej kierownicy przyjemnie drżącymi z ekscytacji dłońmi. Ioannis stanął z boku toru, trzymał w ręku chorągiewkę w szachownicę.
— Pamiętaj, że masz jechać do przodu, nie do tyłu, Karpiu — rzucił Ignis gotujący się po jego prawicy — jak ci to twoje zacofane myślenie podpowiada!
— W życiu bym się nie kierował trasą wybraną przez ciebie!
Silniki gokartów zamruczały, z głośników na torze poszedł rockowy kawałek. Raam, ustawiony na samym przodzie, prostował po raz ostatni wielkie łapy, tatuaże Seymoura pulsowały z niecierpliwością, Arieth i Vi bystro przyglądali się torowi i znajdującej się wciąż w górze chorągiewce. Dante, bardziej niż pewny, że ma najlepszy refleks z całej tej zgrai, gotował się do absolutnego zdominowania wyścigu już na starcie.
Ioannis uśmiechnął się pogodnie, zamaszyście machnął flagą. Wszyscy wdepnęli w gaz.
Jak na gokartowy tor przystało, wił się w wielu miejscach i zmuszał do ciągłego szukania najbardziej optymalnego wejścia w zakręt, lecz ten konkretny tor wrzucał zabawę na nowy poziom, i to dosłownie – szóstka pojazdów pomknęła w górę po rampie, znalazła się na piętrze. Masa Raama prędko zaczęła go zdradzać, perkusista zaklął siarczyście, waląc w bandę jednego z pierwszych zakrętów. Gokarty były wrażliwe na balansowanie ciałem i asura nie mógł dobrze wyczuć, kiedy się zgiąć, w efekcie szybko zrobiła się z niego piłeczka odbijająca się niekontrolowanie od ściany do ściany. Został w tyle, wyminięty zwinnie przez resztę ekipy.
Dante nie cieszył się długo z dobrego startu. Zanim zdążył zauważyć, co się dzieje, Arieth gładko wyprzedził go na zakręcie, biorąc go od zewnętrznej i przemyślnie zdobywając dalszą przewagę na kolejnym zawijasie. Mając trochę związane ręce w tym momencie, syren skupił się na zajeżdżaniu drogi Ignisowi.
— Kurwa! — usłyszał, czując, jak maszyny się o siebie obiły. Wybuchnął śmiechem, akurat w chwili, gdy Seymour znalazł się nagle po jego lewej i wpadł z zawrotną prędkością na pierwszą prostą prowadzącą na parter toru.
— Kurwa! — zawtórował genashiemu krawiec.
Minęli w tej konfiguracji metę, rozpoczęli drugie okrążenie, doganiając Raama. Asura wybrał podobne podejście, co syren wcześniej – jeśli nie mógł nic zrobić, to zamierzał utrudnić sprawę innym. Arieth prześlizgnął się idealnie bokiem, ale Seymour nie miał tyle szczęścia. Zablokował się na Raamie, wyrzucił z siebie kreatywną wiązankę, Dante nie skupiał się szczególnie na niej, dalej walcząc o przytrzymanie Zapałki za sobą. Gdy jednak cięty język gitarzysty przycichł, syren był przekonany, że właśnie Vi go wyprzedził i pognał za resztą.
Trzecie okrążenie, ostatnie. Zagradzanie drogi Ignisowi robiło się coraz trudniejsze, syren z genashim praktycznie zrównali się ze sobą po pierwszych paru zakrętach, z niesamowitą dokładnością wymieniali się prowadzeniem. Zjazd na parter, nawrotka, dziewięćdziesiąt stopni. Najdłuższa prosta na torze zbliżała się szybko, żaden z nich nie zamierzał teraz odpuścić. Arieth pędził kawałek przed nimi, pewnie już kalkulował właściwe miejsce na zwolnienie i wzięcie płynnie zakrętu.
Zmiennokształtny miał swoje wyliczenia. A Ignis i Dante mieli popierdolone we łbach. Minęli basistę ze świstem, jeden drugiemu próbujący udowodnić, że to on później zakręci. Dante był pod wrażeniem, że oboje się wtedy z tego toru nie wyjebali.
Ostrym driftem pokonali zakręt, szturchnęli się trochę, ruszyli wznowionym pędem ku mecie. Lecz gdy Ioannis znajdował się już mniej niż kilkanaście metrów od nich, Dante odpuścił nieco gazu, urodzinowy gokart wysunął się idealnie o te kilka centymetrów do przodu i przekroczył metę pierwszy. Potem dojechał Arieth, Vi i Seymour, Raam za to wziął swojego gokarta w łapy i zaniósł go na linię.
— Zwolniłeś na końcu! — krzyknął Zapałka, ściągając kask.
— Czego drzesz mordę? — Dante cmoknął, wysiadł z pojazdu. — Kierownica mi się zacięła, musiałem zwolnić, bo bym się w ścianę wjebał po mecie, tak mi, kurwa, dobrze pożyczyłeś wcześniej.
— Ale kłapiesz…
— Dobra — uciął syren, podszedł do gokarta genashiego, jednym szarpnięciem za ramię postawił go na nogi — wygrałeś, Zapałka, jeden wyścig w dziecięcych zabawkach, a jak będzie z tymi dla większych chłopców?
Muzyk wyszarpnął się z jego uścisku.
— O czym ty znowu pierdolisz?
Reszta chłopaków stanęła wokół Ignisa, wszyscy równie mocno uśmiechnięci, co Dante, włączeni w sprytny spisek. Zapałka popatrzył po towarzyszach pytająco, spojrzał z powrotem na syrena, ten wyciągnął jakiś kawałek papieru z kieszeni, podał go genashiemu. Mężczyzna szybko przeleciał wzrokiem zawarty na świstku tekst.
Oranżowe oczy zapłonęły.
Sam gwizd dwukołowych bestii mknących po torze podnosił ciśnienie, pobudzał chęć rywalizacji, pompował adrenalinę w żyły.
— Norbi wie? — zapytał Ignis, gdy przyglądali się jednemu wyścigowi z daleka.
Przez ten zawadiacki, rozbrajający półuśmiech Dantego padłoby pół stolicy.
— A jak myślisz?
Gokarty były fajne dla całe ekipy, ale tor wyścigów motocyklowych z prawdziwego zdarzenia przeznaczono na rozrywkę tylko dla Ignisa. Brykiet dostał karnet na kilka przejazdów i dostęp do motoru i sprzętu, żeby przypadkiem sobie tej okładkowej buźki nie rozwalił. Podobni mu powaleńcy zjeżdżali regularnie na ten tor, by popróbować trochę swych sił, stawić czoła innym amatorom, a przede wszystkim zajebiście się bawić.
Podstawiony z magazynu toru motor niewiele się różnił od maszyny Ignisa – czerwona, wściekła bestia, agresywnie wyglądający przód i same ostre krawędzie. Zapałka, już odpowiednio wyszykowany, po wprowadzeniu i rozmowie z obsługą, zaznajamiał się z tymczasowym rumakiem, lekki uśmiech błąkał się po ustach, dłoń przejechała po baku.
— Będziesz tak wokół niego chodził jak kot z pęcherzem czy wsiądziesz? — powiedział Dante, uśmiechając się kpiąco.
Środkowy palec bez zastanowienia poleciał w górę.
— Nie zakrztuś się od dymu z moich opon — odpowiedział mu Zapałka.
— Jak nie dołączysz do tego swojego smoczego pierda, to będzie dobrze.
Grupa Ignisa szykowała się do testowego okrążenia, genashi założył kask, poprawił ciężką od ochraniaczy kurtkę.
— Twoja wielka chwila, Zapałka — Dante klepnął mężczyznę w ramię, ten wcale nie zrobił asekuracyjnego kroku w przód — masz szansę mi udowodnić, że nie jesteś aż takim frajerem…
— Spierdalaj.
— …i rozjebać tamtych gości. Zrobić ci jakąś motywacyjną przemowę?
Ignis popchnął go w pierś, nabrał nawet tyle siły w tych swoich makaronach, że dał radę odsunąć od siebie syrena.
— Siadaj na dupie i oglądaj, jak profesjonaliści jeżdżą.
Dante dołączył do reszty ferajny zasiadłej w vipowskiej loży na trybunach, zgarnął podsunięty mu przez Vi kieliszek szampana i podszedł do barierki, łowiąc wzrokiem ich wariata. Zapałka pewnie siedział na motocyklu i choć dopiero jechał testowo, już wyrywał się na czoło stawki, kręcił manetkami, wysilał swoje dwie szare aktywowane nowym przypływem adrenaliny, żeby zniszczyć obecne rekordy toru.
— Ciekawe, czy chłop pierwszy wyścig wygra — odezwał się Seymour.
Kierujący wyścigiem coś krzyknął z głośników, uczestnicy ustawili się na linii.
— Pewnie, że wygra, bo jak nie, to go opierdolę — odparł Dante.
Bolący w uszy sygnał rozdarł powietrze, maszyny zgodnie wystartowały, rzuciły się po zwycięstwo. Wpierw Arieth starał się mówić Ioannisowi, co się dzieje, lecz syren wciągnął się w oglądanie wyścigu od pierwszych chwil i zmiennokształtny szybko porzucił próby przekrzyczenia krawca, trzymającego kieliszek przy ustach jak mikrofon.
— Spalony brykiet dorzuca do pieca i wreszcie wyprzeda tego fioletowego pajaca, nosz kurwa, ile można było czekać! — wołał, zdzierając sobie gardło i zaciskając dłonie na barierkach, gdy ktoś próbował zabrać prowadzenie Ignisowi.
Ale Zapałka nie był byle kierowcą, zniszczył konkurencję już na drugim okrążeniu i wjechał na metę na jednym kole, szpanując, ile wlezie. Wciągnęli go na górę, do loży, Dante zapijał zachrypnięte gardło szampanem, głośno zastanawiając się, jak organizatorzy nie zauważyli, że małpa z cyrku spierdoliła i im urządza rozróbę na torze, za co dostałby kawałkiem banana w czekoladzie między oczy od Ignisa, oczywiście jeśli wokalista umiałby trafiać.
Chwila oddechu, genashi ruszył na kolejny wyścig, tym razem z innymi ludźmi. Z początku chłop pędził jak fajerwerk po niebie, zginając się w zakrętach jeszcze lepiej niż wcześniej, ale jakiś chujek popapraniec zaczął go doganiać, próbując mu się wcisnąć na wewnętrzną. Dante, specjalista i trener zawodowych uczestników motocyklowych wyścigów, wyrzucał z siebie wszelkie możliwe porady, jednak niestety duchowe wsparcie zawiodło, telepatia nie zadziałała, Ignis poległ na ostatnim zakręcie.
— Co to było, Zapałka?! — przywitał muzyka syren, gdy ten znalazł się znów w loży — Przyciski ci się pojebały, czy co?
— Nie wiem, jak to zrobił!
— Sranie w banie, nie będzie tortu!
Tort i tak wjechał, bo inaczej Raam by wszystkich rozpierdolił za brak deseru. Ignis zajadł gorzki smak porażki dwoma przesłodzonymi kawałkami, otrzepał dłonie, zanucił Highway to Hell i ruszył do wyjścia z loży z mocnym postawieniem, by się teraz odkuć.
— Ej, przegrywie — zawołał za nim Dante, otrzymawszy od chłopaków potwierdzające skinienie, że już czas — czekaj. — Ignis stanął w drzwiach, zmarszczył brwi. Syren zniknął na chwilę w korytarzu prowadzącym do drugiej loży, wrócił z prezentem. — Co nie do jeździsz, to może spróbuj wyglądać, co? Wiem, że w twoim przypadku będzie ciężko, ale może da się coś z tym zrobić.
Światło odbiło się od błyszczącej skóry, wzmocniło efekt bijącej od niej nowości i świeżości. Syren trzymał na wieszaku ciężką, motocyklową kurtkę, wybraną dopiero po licznych konsultacjach w sprawie rozmiaru, bezpieczeństwa i jakości, wygląd już sam Dante na koniec ocenił. Ubranie wpasowywało się w ten luźny styl Ignisa, nie przypominało niczego szczególnie sportowego, czerń i prosty krój czyniły z niej dobre dopełnienie miejskiego outfitu.
— Zgarnąłem ją z jakiegoś pchlego targu, więc pewnie śmierdzi stęchlizną i piwnicą, to tak w sumie w sam raz dla ciebie, nie? — rzucił, gdy Zapałka podszedł do niego niespiesznie, zapatrzony w kurtkę. Wziął ją ostrożnie do ręki, machinalnie obrócił, by zobaczyć tył.
Najważniejsze właśnie tam czekało. Nadruk był wyjątkowy, profesjonalnie nałożony na skórę, gotowy wytrzymać deszcze i zawieruchy. Płomienie buchały od dołu, wiły się w pomarańczowe i czerwone wstęgi, Dante pamiętał, jak klął przy ich rysowaniu. Lecz nie tylko on przyłożył rękę do grafiki – nad samymi płomieniami unosiły się fantazyjne nutki, trochę koślawe i barwne, jakby dopiero co wyjęte z bharackiego mieszkania, albo takie namalowane z misternymi szlaczkami wokół siebie, było też parę zamaszystych, gładkich linii charakterystycznych dla profesjonalisty, a tamtą szesnastkę to na pewno z pomocą linijki zrobiono. Całość wieńczył dumny napis „Vox Metallica”, dokładnie taki samo, co ten widziany przez wszystkich na okładce ostatniej płyty.
— A to jest taki… no… — zająknął się krawiec. — Kurwa, nie pytaj, tylko bierz i wygraj ten kolejny wyścig.
Zapałka patrzył dalej na kurtkę, w końcu podniósł wzrok. Dante uśmiechnął się kątem ust.
— Wszystkiego najlepszego, Ignis.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz