06 grudnia 2025

Od Isarra — Gniazdo [AU]

Wakacje wlekły się leniwie Michał był znowu na dwa tygodnie u swojego wujka, bo jego rodzice wyjechali za granicę na wczasy. W takich momentach nastolatek był wysyłany do Ignacego, a właściwie to on przyjeżdżał po młodego, by go zabrać do siebie, żeby go odebrać, bo Gabriela i jej mąż jakoś średnio się przejmowali tym, co będzie robić ich syn. Z tego też powodu Ignacy nie przepadał za tą częścią swojej rodziny.
Dzień był spokojny, Michał wypuścił z rana kaczki i nalał wody koniowi, przemycając jej kilka umytych wcześniej jabłek, a potem wrócił z powrotem do domu na śniadanie, jego wujek zawsze robił dobre śniadania, nawet jeśli były proste, w swoim domu raczej nie jadł nic gotowanego przez jego rodziców, głównie to były dania na wynos… więc bardzo doceniał domowy posiłek. Zdjął buty w przedsionku i wszedł do głównej domu. Ignacy już czekał przy stole, z dwoma parującymi talerzami.

Po wykonaniu kilku zadań bojowych od swojego wujka, w końcu miał wolne i zamierzał wykorzystać je do pełna. Wyciągnął jakiś koc, który został mu wręczony przez Ignacego i rozwalił się gdzieś w trawie. Kaczuchy biegały gdzieś niedaleko i zżerały rzęsę z bajora, kwacząc radośnie. A nad jego głową latały jaskółki, do stajni i na zewnątrz, do stajni, i znowu na zewnątrz. Karmiły teraz małe jaskółeczki. Ignacy dbał o ptactwo, nazywał te świergolące kulki piór jego “szwadron anty-komarowy”, co było dość… pasującym określeniem, według Michała. Pożyteczne zwierzątka, nawet jeśli trzeba było przecierpieć skrzekot z rana, o dość nieboskiej godzinie. Jednak młody już się do tego przyzwyczaił. Wczoraj przywiercali więcej półek do robienia gniazd do ścian stajni. Jak się robiło ciepło to Czejenka i tak nie była wprowadzana do stajni, dopiero jak się obniżała temperatura albo zaczynały się jakieś intensywne burze, to była prowadzona pod dach.
Jego ciche rozmyślania i opalanie się w popołudniowym słoneczku, przerwał pisk, który dochodził właśnie z pobliża wcześniej wspomnianej stajni. Nastolatek podniósł się i porozglądał się w sięgającej trochę ponad kostki trawie. Znalazł małą jaskółkę. Podlotka o żółtym dzióbku i śmiesznie wkurzonym wyrazie… twarzy? dzioba? Nie do końca był pewien, jak się to odpowiednio nazywa.
— Hej maluchu… wypadło się z gniazda co? — uśmiechnął się lekko, podnosząc małą, w większości czarną kulkę. Włoży ją z powrotem do gniazda. Ignacy mówił, że tak ostatnio robił, jak jedno, źle zamontowane gniazdo spadło. Pisklak, był jeszcze na tyle mały, że niespecjalnie bał się człowieka, dzięki czemu całe zadanie było o wiele prostsze.
Trzymając znajdkę w dłoniach rozglądał się po gniazdach zawieszonych pod sufitem budynku, próbując ocenić, w którym jest najmniej maluchów. W końcu wybrał jedno, posadził młodą jaskółkę na ramieniu, ta wczepiła się pazurkami w koszulę i pozostała tam gdzie ją posadził. Wkrótce miał ustawioną drabinę i wdrapał się po niej na wysokość wybranego ptasiego domu i odstawił małą, śmiesznie wściekłą kulkę.
— Zostań już tu tym razem, co?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz