08 września 2025

Od Bashara do Dantego

Dante odszedł, ociągając się, a każdy jego gest, każdy krok stawiany w stronę pokoju, w którym znajdowała się milady Auriemma-Castellan, zdawał się być czymś popełnionym wbrew woli. Spięte barki zdradzały gniew, ledwie trzymane na wodzy emocje, ten wzburzony ocean reagujący sztormem na każdą próbę narzucenia mu swej woli. Bashar obserwował go, póki syren nie zniknął za rogiem, prowadzony przez lokaja, pochłonięty przez mrok i zawiłe korytarze posiadłości.
Demon został sam. W tym miejscu było to zarówno ryzykiem, jak i taktyczną przewagą, z której ktoś doświadczony i obyty na salonach mógł śmiało korzystać, używając owej samotności jako klucza dającego mu przystęp w miejsca, w które z partnerem u boku, szczególnie tak intensywnym i zapadającym w pamięć, jak Dante, nie miałby możliwości wejść. Bashar musiał przyznać, że bez Dantego u boku czuł się mniej kompletny, pozbawiony tej jego żywiołowej, chaotycznej energii, potrafiącej skierować rozmowę na nieoczekiwane tory, jednocześnie jednak wiedział, że samotność czyniła go bardziej przystępnym, mniej onieśmielającym celem.
Westchnął wewnętrznie, prostując się i pozwalając, by jego postawa przybrała wyraz neutralnego, acz uważnego obserwatora. Myśli natychmiast powróciły do celu ich wizyty. Bruno Latini. Każda wymiana zdań, zasłyszana czy wypowiedziana, była niczym uderzenie dłuta, rzeźbiącego w jego umyśle dokładniejszy obraz ojca Dantego – choć według standardów Bashara starszy Latini nie spełniał nawet minimum wymagań, by zasłużyć na ten tytuł. Rozmowy, plotki, nawet wymiany spojrzeń – wszystko to były elementy gry, którą Bashar zamierzał rozegrać podług swojej woli. I właśnie na planszy pojawił się jeden z ważniejszych, bardziej interesujących pionków, którego Bashar dostrzegł po drugiej stronie sali.
Ettore Latini.
Młodszy, mniej imponujący posturą od ojca, ale nadrabiający brawurą i energią rozpuszczonego panicza, krążył po sali niczym tygrys po wybiegu, karmiąc się uwagą pozostałych gości. Bashar widział w nim ten sam rodzaj arogancji co u Bruna, ale zdawała się ona inna – bardziej krzykliwa, mniej osadzona w niewzruszonej pewności siebie, noszona niczym ozdobna, ciężka maska, nie zaś druga skóra.
Przeniósł wzrok na kieliszek w swojej dłoni, z zadowoleniem stwierdzając, że jest pusty, co dawało mu to pretekst do ruchu. Nie zdążył jednak zrobić nawet kroku.
— Rzadko widuje się na tych przyjęciach kogoś, kto potrafi docenić chwilę ciszy pośród zgiełku — odezwał się tuż przy nim melodyjny, nieco zbyt pewny siebie głos.
Bashar odwrócił się. Ettore Latini stał tuż obok, z uśmiechem zdolnym oczarować niejednego, a który w oczach wiekowego demona był jedynie doskonale wyćwiczonym grymasem, gestem mającym zjednywać mu wszystkich wokół. Uśmiech dworzanina, jego malowana tarcza, z rysami twarzy matki i ojca, niczym herb identyfikująca go z konkretnym nazwiskiem. Grafitowe oczy Ettore lustrowały Bashara bez cienia subtelności, jakby oceniał dzieło sztuki, które zamierzał nabyć.
— Cisza pozwala lepiej usłyszeć to, co niewypowiedziane — odparł Bashar, unosząc kącik ust.
— Odpowiedź godna kogoś, kto wygląda na człowieka zdolnego docenić piękno w każdej formie. Ettore Latini.
Wyciągnął dłoń, a Bashar ją uścisnął. Mężczyzna uśmiechnął się, ścisnął jego rękę mocniej, kciuk przejechał po skórze. Dotyk był przelotny, lecz naznaczony zaborczą pewnością.
— Widzę, że jest pan tu nowy. Pozwoli pan, że będę jego przewodnikiem? Znam tę posiadłość i jej sekrety jak własną kieszeń. A także jej gości.
Jego wypowiedź była gładka, uprzejma, niemal pomocna. Ale pod powierzchnią Bashar wyczuwał ten sam zaborczy ton – Ettore nie oferował pomocy, on oferował przejęcie kontroli nad jego wieczorem. Demon uśmiechnął się nieznacznie. Ettore mógł próbować, lecz jak całość miała się potoczyć, to pozostawało w gestii Bashara.
— Bashar Karim. I dziękuję za propozycję, ale nie jestem sam – mój mąż rozmawia właśnie z milady.
— Tym lepiej. — Ettore spojrzał na niego, omiótł wzrokiem całą sylwetkę, uśmiechnął się. — Da nam to chwilę. Ta willa skrywa kolekcję sztuki, która wymaga skupienia. Coś, co człowiek o pańskiej aparycji z pewnością by docenił. Zapraszam. — Wskazał gestem na korytarz prowadzący do bocznego skrzydła.
Bashar stworzył przekonujące pozory nieobecnego w jego myślach zawahania. Odrzucenie propozycji byłoby zamknięciem drzwi, odmówieniem chociaż zerknięcia w stronę przygotowanej przez mężczyznę planszy. Zgoda zaś była wejściem do gry na warunkach Ettore, tak przynajmniej się mężczyźnie wydawało. Lecz skoro Bashar znał już zasady gry, miał możliwość sterowania jej przebiegiem. Wybrał więc to drugie.
— Z przyjemnością — odparł, od razu wyznaczył granice. — Ale muszę przyznać, że z chęcią obejrzę owe dzieła jeszcze raz, już z mężem. Ma niezwykłe oko do detali i świeże spojrzenie, pozwala mi dostrzec elementy, które w innym wypadku by mi umknęły.
Ettore uśmiechnął się, a w jego oczach pojawił się błysk triumfu. Zgodę Bashara uznał za zwycięstwo, a wzmiankę o Dantem zignorował jako nieistotny szczegół, bo przecież każdy w końcu mu ulegnie i on sam weźmie to, czego sobie życzy.
— Oczywiście — powiedział miękko, a przez taflę uprzejmego głosu prześwitywało rozbawienie.
Ruszyli bocznym korytarzem, a gwar głównej sali powoli cichł, zastępowany przez echo kroków na marmurowej posadzce. Ściany zdobiły portrety przodków i pejzaże, na niewielkim postumencie pyszniła się waza świeżych kwiatów, zza jedwabnych abażurów wypływało subtelne ciepło światła. Atmosfera zrobiła się nagle ciaśniejsza, cichsza, bardziej intymna. Bashar szedł u boku Ettore krokiem spokojnym, władczym, pozbawionym niepewności, choć to, że Ettore szedł nieco zbyt blisko, wcale nie było złudzeniem.
Początkowo rozmowa przypominała luźną, niezobowiązującą wymianę zdań między dwójką nieznajomych sobie, uprzejmych ludzi. Bashar jednak dobrze wiedział, że to jedynie pozory, a Ettore sprawdza go, skacząc po tematach, zahaczając o różne nurty, mniej znanych artystów, by nagle odbić w stronę innego medium, szukać luki w wiedzy. Żadnej nie znalazł.
— Doprawdy nie na pokaz interesuje się pan szeroko pojętą sztuką, panie Latini — stwierdził Bashar, kierując dalej konwersacją.
— Sztuka to język władzy i pieniądza, panie Karim — odezwał się, jego głos pozostawał aksamitnie miękki. — Trzeba go znać, by poruszać się w tym świecie. — Ettore rzucił mu spojrzenie, w końcu odwrócił się, westchnął, robiąc lekką pauzę. — Mój ojciec zadbał o moją edukację w tym zakresie. Choć on preferuje klasycyzm – sztywne ramy, idealne proporcje. Nuda — prychnął. — Ja wolę romantyzm. Namiętność, bunt, potęgę natury. Coś, co ma w sobie życie.
Zatrzymali się przed obrazem. Zajmował niemal całą ścianę, emanując złotem, zielenią i błękitem, pojedynczymi smugami rozkwitłej barwy i ciepłem szczęśliwych uśmiechów. Letni piknik na skraju lasu, grupa zwiewnie ubranych postaci i brak jakichkolwiek zmartwień. Wręcz czuło się zapach ciasta drożdżowego wydobywający się z koszyka, mieszający z wonią rozgrzanych słońcem kwiatów, i ten delikatny wiatr łaskoczący pogodne twarze. Wymarzone popołudnie, sielska scena uwieczniona na olbrzymim płótnie.
— „Popołudnie w Arkadii” pędzla niejakiego Antoine’a Valette’a — objaśnił Ettore, splatając dłonie za plecami. — Mało znany, ale mój ojciec ceni go za spokój i harmonię.
Wypastowane buty lekko zaszurały, Ettore niby stał tuż obok, ale pół kroku za nim, Bashar niemal poczuł jego oddech gdzieś na karku, gdy padło to pytanie:
— A co pan o nim sądzi?
Bashar podszedł bliżej, obdarzył obraz spojrzeniem uważnego monarchy, przebiegł wzrokiem po znanych sobie detalach. Choć zdarzyło się to już niejednokrotnie, chyba nigdy nie miał w pełni przyzwyczaić się do uczucia oglądania należących do niego rzeczy w posiadaniu kogoś innego.
— Rzeczywiście, na pierwszy rzut oka „Popołudnie” emanuje spokojem i dla mniej skupionego obserwatora przedstawia dokładnie to, o czym mówi tytuł – przyjemny sposób spędzania czasu w miejscu, w którym nie ma żadnego smutku czy zgryzot — przyznał, oderwał się od obrazu, zerknął na Ettore. — Lecz artysta ukrył tu pewien niepokój. Proszę spojrzeć. — Wskazał na postać kobiety na pierwszym planie. — Uśmiecha się, ale w jej postawie jest więcej strachu i napięcia, niż u zwierzyny łownej w obliczu myśliwego. Jej ramiona są spięte, kanciaste, palce zaciskają się na tym kwiecie tak, że aż bieleją jej knykcie, a te skulone nogi? Jakby w każdej chwili była gotowa do ucieczki. A oto zagrożenie, przed którym pragnie uciec. — Bashar wskazał siedzącego tuż obok mężczyznę. Coś dziwnego błyszczało w jego spojrzeniu. — Unosi dłoń, jakby chciał osłonić twarz przed słońcem, lecz dłoń ta jest zaciśnięta w pięść. Jeśli dobrze przyjrzeć się poszyciu w tle, tamten cień ma charakterystyczny kształt, przypomina jakieś ostrze. To nie piknik, tylko zapowiedź morderstwa.
Bashar ponownie odwrócił się w stronę obrazu, przeszedł kilka kroków.
— Nawet natura nie jest tu spokojna czy arkadyjska. Kwiaty w koszu są piękne, lecz symboliką chryzantem jest śmierć. Wszędzie wokół jest mnóstwo zieleni, lecz trudno znaleźć choć jeden liść, który nie miałby skazy, choć jedną roślinę, która częściowo by nie więdła.
Ettore wpatrywał się chwilę w obraz, nim przeniósł spojrzenie na Bashara. Jego uśmiech można było łatwo wziąć za podziw, gdyby nie ten subtelny błysk sugerujący, że to nie Bashara Ettore podziwia, lecz raczej samego siebie. Miał oko do dzieł sztuki.
— Niesamowite. Przechodziłem obok tego obrazu setki razy i nigdy tego nie dostrzegłem. Większość ludzi widzi tylko sielską scenkę, lecz pan widzi pęknięcia w fasadzie. To rzadki talent, panie Karim. Zdolność do patrzenia głębiej.
Zrobił krok bliżej, tak że ich ramiona niemal się stykały.
— To właśnie cenię. Ludzi, którzy nie dają się zwieść pozorom. Mój ojciec uwielbia ten obraz właśnie za jego powierzchowność, za tę iluzję porządku. On nie chce widzieć napięcia, które kryje się pod spodem. Ani w sztuce, ani w życiu.
Bashar szczerze wątpił, czy starszy Latini faktycznie lubił ten obraz za jego powierzchowność i czy Ettore doprawdy nie dostrzegł wcześniej szczegółów, lecz to nie było tak istotne. Ważne było, że rozmowa dotarła do punktu, do którego Ettore chciał ją doprowadzić, a Bashar zamierzał na tym skorzystać. Milczał, wiedząc, że cisza potrafiła być najpotężniejszym narzędziem, zachęcającym rozmówcę do wypełnienia jej własnymi słowami.
— To bywa… frustrujące — ciągnął Ettore, a jego głos nabrał goryczy. Mężczyzna ruszył z powrotem w stronę głównej sali i reszty towarzystwa. — Być otoczonym przez ludzi, którzy wolą bezpieczne, wydeptane ścieżki. Którzy boją się ryzyka.
— Ryzyko jest nieodłącznym elementem postępu — podjął Bashar, kierując Ettore jeszcze kawałek, mówiąc słowa, które ten chciał usłyszeć. — Ale wymaga też odwagi i wizji. Nowego podejścia.
— Dokładnie. Szkoda, że mój ojciec tego nie rozumie i wszelkimi sposobami stara się wybić mi tego typu pomysły z głowy. Pragnie mnie nauczyć poprawnego podejścia do spraw — westchnął, lecz zaraz podjął. — Wie pan, co ostatnio wymyślił? Sprezentował mi domek w górach, pozornie uroczy, lecz usytuowany na kompletnym odludziu, myśląc, że wyśle mnie tam na czas nieokreślony, na dobrą sprawę skazując na wygnanie.
— Doprawdy staromodny sposób wymierzania dziecku kary — odparł Bashar, porzucając filozoficzną kontemplację tego, ile osób uznałoby prezent w postaci domku w górach za okrutną karę. — Lecz widzę, że zamiast wybierać się na edukacyjne spacery w górach, jest pan tutaj, w centrum towarzystwa, zdecydowanie nie wygnany.
Ettore posłał mu pełen samozadowolenia uśmiech.
— Jeszcze nie może zmusić mnie do banicji, lecz jeśli to zrobi, to na moich zasadach. Zmienię jego więzienie we własną scenę.
Gwar rozmów zaczął niespiesznie ich otaczać.
— Skoro pana ojciec tak troszczy się o to, by prezentował pan tradycyjne podejście, spodziewałbym się, że będzie się starał osobiście dopilnować, by owo podejście wyegzekwować.
Ettore parsknął śmiechem.
— Owszem, mój ojciec uwielbia mieć na mnie oko. Jego dzisiejsza nieobecność to doprawdy uśmiech losu. Gdyby nie to, pewnie nie pozwoliłby mi spędzić tyle czasu z tak interesującą osobą… — Obdarzył Bashara niemal drapieżnym uśmiechem. — Jest pan ciekawym połączeniem idealnego wpasowania się w te salony i powiewu nowości, nieznanego większości starej gwardii… To skostnienie poglądów przychodzi chyba z wiekiem.
Bashar uśmiechnął się enigmatycznie, Ettore kontynuował.
— Wracając jednak do nas… i do naszej dyskusji o sztuce. Z chęcią kontynuowałbym ją na kolejnym przyjęciu, proszę więc spodziewać się zaproszenia w skrzynce, w nieodległej przyszłości.
— Myślę, że chętnie przyjdziemy wraz z mężem, dziękuję — odparł Bashar, z rozbawieniem obserwując, jak kolejne wspomnienie o posiadaniu partnera nie dociera do jego rozmówcy.
— Mam nadzieję, że termin przyjęcia będzie odpowiadał wam obojgu, lecz jeśli pana mąż… — Urwał, uśmiechnął się szerzej. — Może darujmy sobie te oficjalne uprzejmości. Ettore.
I ponownie wyciągnął ku niemu dłoń, tym razem jednak wierzchem w górę, nachylając się nieco, obserwując Bashara z zachęcającym błyskiem w oku.
Bashar spojrzał na wyciągniętą dłoń, a potem na twarz Ettore, na której malowała się pewność siebie granicząca z arogancją. Gest był staroświecki, teatralny i do bólu pretensjonalny – zaproszenie do ucałowania dłoni, które w tym kontekście było jawną próbą dominacji, zredukowania go do roli pięknego obiektu do zdobycia. Bashar nie drgnął. Jego twarz pozostała idealnie spokojna, a w rubinowych oczach nie pojawił się nawet cień irytacji. Zamiast tego, pozwolił ciszy zawisnąć między nimi na sekundę, dwie, trzy – wystarczająco długo, by pewny siebie uśmiech Ettore zaczął lekko drgać na krawędziach.
Właśnie w tym momencie Bashar poczuł zmianę w atmosferze. Przez salę przetoczył się bezgłośny szmer, niczym zbliżająca się fala, jakby wygłodniały drapieżnik wszedł właśnie na teren łowiecki, znalazł tam rywala. Demon nie musiał się odwracać, wiedział, czyja to prezencja. Dante zmierzał w ich stronę, niosąc furię i zniszczenie nadciągającego tsunami. Jego oczy, nawet zza różowych szkieł, ciskały błyskawice.
Bashar zareagował w okamgnieniu. Odwrócił się, uśmiechem pochwycił mroźnobłękitne spojrzenie, dłoń zaraz odnalazła tę drugą, lekarz płynnie wsunął się pod syrenie ramię.
Ettore, zaskoczony nagłym wtargnięciem, cofnął rękę, a jego twarz przybrała wyraz rozbawienia, które miało zamaskować irytację.
— A, i oto jest. Pana…
— Mój mąż — dokończył gładko Bashar, zanim Ettore zdążył wypowiedzieć jakiekolwiek inne, mniej fortunne określenie. — Kochanie, właśnie wróciłeś. Pozwól, że cię przedstawię. To jest pan Ettore Latini. Panie Latini, to jest mój drogi mąż, Aemilia. To właśnie o nim wspominałem, że ma tak niezwykłe oko do sztuki.
Huragan ucichł, zniknął, jakby nigdy go nie było. Dante stał nieruchomo, niczym zastygła w pół kroku rzeźba, niewiele uwagi poświęcając przedstawianemu mu Ettore, za to koncentrując wszystkie swoje myśli na Basharze. Wampir skrzywił się niemal niezauważalnie.
— Aemilia — powtórzył Ettore, smakując imię, wzrokiem przeskakując między dwójką swych rozmówców, oceniając sylwetkę rywala. Arogancja na jego twarzy wyraźnie mówiła, że nadal nie brał go na poważnie. — A więc to pan jest tym znawcą detali.
— Coś w tym rodzaju — mruknął Dante, zerknąwszy przelotnie na Ettore, nim znów spojrzał na Bashara. Wsunął dłoń w jego dłoń, splatając ich palce w geście, który nie pozostawiał wątpliwości co do natury ich relacji.
— Pański mąż ma doprawdy niezwykły dar interpretacji — kontynuował Ettore, mrużąc lekko oczy. — Właśnie pokazywał mi ukryte przesłanie w pewnym pozornie spokojnym obrazie. Coś, czego nigdy wcześniej nie dostrzegłem.
— On zawsze widzi więcej niż inni — stwierdził Dante, w jego słowach wyraźnie pobrzmiewała nuta niekwestionowanej dumy.
Zapadła krótka, wymowna cisza. Ettore uśmiechnął się, zapowiadając, że broni nie zamierza składać, a kolejna potyczka jest nieunikniona i tym razem pójdzie dokładnie po jego myśli.
— Cóż, w takim razie nie będę państwu dłużej przeszkadzał. To była… pouczająca rozmowa, panie Karim. Basharze — dodał po chwili. — Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
Skłonił się nieznacznie i odszedł, wmieszawszy się szybko w towarzystwo, momentalnie zostając otoczonym przez ciasny wianuszek tiuli i jedwabi, błyszczącej biżuterii i starannie upiętych fryzur.
Bashar odczekał moment, po czym odwrócił się do Dantego.
— Wszystko w porządku? — zapytał cicho.
— Teraz już tak — odparł Dante, a resztki napięcia opuściły jego ciało. Przysunął się bliżej, opierając czoło o ramię lekarza.
— Zdobyłem wszystko, czego potrzebujemy — oznajmił Bashar, gładząc kciukiem jego dłoń. — Chodźmy. Myślę, że potrzebujemy małej przerwy i przegrupowania szyków.
Ruszyli w stronę innej, cichszej części sali, ich kroki instynktownie znalazły wspólny rytm. Bashar czuł na plecach intensywne, wyczekujące spojrzenie Ettore. Mężczyzna czekał na próżno, Bashar nie zaszczycił go nawet przypadkowym spojrzeniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz