Twarz Oświeconego Malvaina wydawała się taka spokojna. Dostojny uśmiech pogłębiał niektóre zmarszczki, spojrzenie nadawało aurę mądrości, przygładzone żelem włosy lśniły w świetle z otoczenia. Nie prezentował się ani trochę jak przestępca. I to właśnie było w pewien sposób przerażające. Nikt go nie podejrzewał. Nikomu nie wyglądał na mordercę. Nikt by nie uwierzył, gdyby usłyszał, że ten oto mężczyzna najprawdopodobniej zabił co najmniej kilka osób. A o to właśnie trzeba było go podejrzewać.
Yangcyn zabrał wzrok ze zdjęcia, westchnął ciężko. Przywarł plecami do oparcia krzesła, przejechał dłonią po włosach, zamykając oczy.
Nabożeństwo w świątyni nie przyniosło żadnych owoców. Zarówno Cynk, jak i Andrea przedstawili wiarygodne historie tłumaczące, z jakiego powodu przyszli, zostali bez większego problemu przyjęci do wspólnoty i zaproszeni na kolejne spotkania, ale niczego się nie dowiedzieli. Nic, kompletne zero. Wszystko to wydawało się takie... normalne. To właśnie go irytowało.
Rozumiał, że gdyby Malvain rzeczywiście wręcz emanował złem, szybciej zostałby wydany, a może nawet nie doszłoby do kilku morderstw, bo policja złapałaby drania już po pierwszym. Nie mogło być tak pięknie, to się dało z łatwością przewidzieć. Tylko demon wolałby znaleźć przynajmniej jakąś drobną poszlakę, cokolwiek, co posunęłoby śledztwo choćby o mały krok do przodu.
— To oczywiste, że jako nowi niczego się nie dowiemy — usłyszał.
Podniósł powieki, zerknął na siedzącą po drugiej stronie stołu Andreę. Kobieta również mierzyła wzrokiem tablicę, na której zebrali wszystkie poszlaki; swoją drogą, nie było ich jakoś specjalnie wiele. Jeśli chcieli dorwać sprawcę, musieli się naprawdę postarać. Głupio, że przestępcy sami się nie zjawiali na komisariacie.
— Przynajmniej można powiedzieć, że jesteśmy na całkiem niezłej drodze — powiedział. — Już nas przyjęli, więc gdy zdobędziemy ich zaufanie, to łatwiej coś znajdziemy.
— Nie wiem, czy nie będziemy musieli sprawniej działać, niż budować relacje z wiernymi — odparła Andrea. — Trzeba mieć na uwadze ryzyko, że przez ten czas kolejna osoba straci życie z rąk przywódcy.
Słuszna uwaga. Oni mogli się bawić w szpiegów, a w tym czasie morderca zabije kolejną niewinną osobę. Nawet jeśli infiltracja przybliżała ich do dowodów, musieli zdobyć je możliwie jak najszybciej – najważniejsze zawsze było bezpieczeństwo cywili.
Siedzieli chwilę w ciszy, oboje zastanawiając się nad całą sprawą. Szarik leżał wygodnie pod stołem, nieprzejęty niczym. Szczerze mówiąc, Yangcyn mu odrobinę zazdrościł. Też chciałby się tak wyłożyć, zignorować wszystko choćby na parę minut, tylko on i rzucający cień blat... To znaczy, nie, że od razu pod stołem, co on, pies?
— Zsyłanie cudów brzmi jak szansa na odkrycie czegoś nowego — przerwała ciszę aspirantka. — Może uda nam się poznać część możliwości kapłana albo schemat działania.
Cynk popatrzył na nią, delikatnie przytaknął. W trakcie ogłoszeń kapłan coś mówił o mającym miejsce w najbliższą niedzielę zsyłaniu cudów. Już po pierwszym usłyszeniu demon się tym zainteresował. Wydarzenie to brzmiało jak typowa scena z filmu: istniała spora szansa, że to właśnie wtedy najwięcej osób się gromadziło w świątyni, a przywódca dokonywał jakichś cudownych uzdrowień czy tworzył inne piany mydlące oczy wiernych. Na takim spotkaniu ich dwójka może dowie się czegoś nowego. Jakby udało im się dzięki temu przewidzieć następną ofiarę, zdołaliby zapobiec morderstwu i złapaliby typa na gorącym uczynku.
Czyli poczekają do niedzieli...
Chociaż...
Uniósł brwi, gdy przypomniało mu się, że przed zsyłaniem cudów miało się coś jeszcze odbyć.
— A czy moglibyśmy pójść na spotkanie w sobotę? — zapytał wtem. — Słyszałem, że to ma być coś charytatywnego z seniorami. Jakieś aktywności dla nich, gotowanie, wszystko to na podwórku koło świątyni. Jeśli wszyscy wtedy będą na zewnątrz...
— To nam uda się zakraść do środka — dokończyła za niego. — Sprytne. — Posłała mu uśmiech.
Cynk odwzajemnił gest, koniec ogona zaczął wyginać się na boki.
Słońce świeciło jasno na niebie, promienie docierały swobodnie na ziemię, nieprzysłaniane przez żadne chmury. Sobotnia pogoda dopisywała, z czego wiele osób korzystało, w tym wierni Oświeconego Malvaina. Zebrali się oni na placu pod świątynią, zaczęli rozkładać stoły i krzesła, a także nosić z furgonetki narzędzia oraz składniki potrzebne do przygotowania mini bufetu dla seniorów. Wszyscy mieli pogodne nastroje, żywo ze sobą rozmawiali, żartowali uśmiechnięci, szczęśliwi.
Yangcynowi trudno było uwierzyć, że on i Andrea kręcili się tu z misją dorwania seryjnego mordercy. Otoczenie, po którym właśnie się poruszali, nie pasowało ani trochę do motywu zbrodni. Wiedział jednak, że nie powinien dać się zwieść. Taka akcja charytatywna była idealną wręcz przykrywką.
Poprawił chwyt na skrzynce ze składnikami do posiłku, nie zwalniał kroku z furgonetki do punktu docelowego. Pobieżnie przeleciał wzrokiem po reszcie zgromadzonych, starając się nie patrzeć zbyt długo na pomagającą jednej z wielebnych Andreę. Aspirantka skorzystała z okazji, że wielebna Erynis potrzebowała dodatkowej pary rąk do wykonania jakichś dekoracji. Ciekawe, czy dzięki temu czegoś się od niej dowie. Oby.
Szkoda mu było tych wszystkich osób, które dołączyły do wspólnoty (w rzeczywistości kultu) z myślą, że odnajdą pocieszenie albo uzdrowienie. Pomyśleć, że byli oszukiwani, wpajano im słodkie kłamstwa kryjące okrutny sekret. Nie wiedzieli, co tak naprawdę ukrywał kapłan i prawdopodobnie wielebne. Takie osoby były najgorsze.
Przystanął wtem, spuścił wzrok na swoje dłonie.
On nie różnił się aż tak bardzo. Również kłamał, oszukiwał, ukrywając okropną prawdę. Tyle że nie miał wyboru. Chciał wieść normalne życie, z dala od nienawiści, odrzucenia. Już raz utracił wszystko, nie mógł zatem pozwolić, by to się powtórzyło. To były kłamstwa, ale w wyższej sprawie. Dzięki nim zarówno on, jak i inni żyli spokojniej.
Potrząsnął głową z zamiarem odrzucenia niepotrzebnych myśli. Musiał się skupić na misji, to ona była tu teraz znacznie ważniejsza. Jeśli się spali, wyrzucą go, a chciał pomóc Andrei, żeby nie musiała sama z tym walczyć.
Ruszył dalej, aż dotarł na miejsce. Postawił skrzynkę w wyznaczonym miejscu, następnie się wyprostował z cichym westchnięciem.
— Jak dobrze, że cię mamy! Właśnie potrzebowaliśmy kogoś młodego i silnego!
Odwrócił głowę, ujrzał dwie panie, które te parę dni temu zaczepiły go koło wejścia do świątyni.
— Elizo, dałabyś spokój! — skarciła pierwszą koleżanka. — Nie można go tak wykorzystywać, przecież mówił, że choroba odbiera mu sił.
— Ach, nic się nie stało, naprawdę! — odparł uspokajającym tonem demon. — Może nie mam w sobie dużo energii, ale chcę pomagać na tyle, ile mogę.
Uśmiechnął się szeroko, uniósł nieco ramię, by napiąć mięśnie, nawet jeśli zakrywał je szeroki rękaw bluzy.
— Kochany jesteś! Yangcyś, słuchaj, a jakie masz preferencje miłosne?
— Elizo!
— Chcę wiedzieć, czy mu polecić moją córcię, czy synka.
— Elizo, proszę cię!
Yangcyn zamienił z nimi jeszcze parę słów, po czym szybko się ulotnił, żeby pójść po kolejną skrzynkę. Podniósł ją bez problemu, ukradkiem się rozejrzał. Dostrzegł nieopodal Andreę. Kobieta teraz pomagała rozstawiać krzesła, aczkolwiek przy dobrych okazjach zerkała w stronę demona. Dwójka wymieniła się spojrzeniami, doszło do cichego porozumienia. Yangcyn ruszył swoją drogą, z każdym krokiem starając się ukazać narastające zmęczenie.
Trasa była prosta, niestety tym razem nie mógł jej odbyć spokojnie.
— Witaj, Yangcynie — ktoś do niego zagadał.
Zatrzymał się, spojrzał w bok. Kitka na ogonie zbliżyła się nieco do ziemi, gdy czerwone oczy dostrzegły twarz samego kapłana. Demon uśmiechnął się, lecz nie rozchylił warg w pewnej obawie przed ukazaniem kłów. W duchu poczuł lekki niepokój.
— Chwała Jaśniejącemu — powiedział, jednocześnie skinął głową.
Miłe panie wcześniej poinformowały go, że tak się tutejsi witali z Oświeconym. Tym całym Jaśniejącym miało być bóstwo, któremu oddawali cześć i które to pobłogosławiło kapłana. Yangcyn oczywiście nie kupował niczego, ale wolał udawać, niż na wstępie się wydać.
— Cieszę się, że ponownie cię widzę — oznajmił Malvain. — Doceniam, że postanowiłeś wykorzystać wolny dzień na pomoc bliźnim.
Głos miał dostojny i ciepły, na wzór opanowanego opiekuna, kontrolującego idealnie swoje emocje, a także zawsze gotowego uraczyć innych swoimi mądrościami. Aż demon dziwnie się czuł. Może to dlatego, że podejrzewał gościa o seryjne morderstwo, ale cała ta słodkość była dla niego przesadna.
— Normalnie o tej porze jeździłbym na rowerze — zaczął — ale w obecnym stanie mam dużo czasu, z którym nie wiem, co zrobić.
— Nie martw się, jako Oświecony zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Musisz tylko uwierzyć.
Poklepał go przyjacielsko po plecach, Yangcyna niespodziewanie przeszedł dreszcz. Włos na ogonie się zjeżył, oddech chwilowo utknął w gardle. Chłopak nie chciał dopuścić, by kapłan cokolwiek zauważył, dlatego posłał mu wyglądający na przyjazny uśmiech. Tamten również wykrzywił usta, po czym poszedł do jakiejś grupki wiernych, aby im pomóc, dodać otuchy czy jakie jeszcze inne oszustwo zaprezentować.
Wróciwszy do swojej roli, zaniósł skrzynię na miejsce. Położył ją koło poprzedniej, wykonał głęboki wdech.
— Wszystko w porządku? — spytała go Eliza, nie ukrywając zmartwienia. — Pobladłeś.
Słysząc ostatnie słowo, demon popatrzył na nią, na moment schował wargi. Może i Oświecony wywołał w nim niepokój, lecz przynajmniej dzięki temu jego kamuflaż zyskał na jakości.
— Chyba jednak nieco przesadziłem. — Podrapał się w tył głowy.
— Nie możesz przesadzać, zdrowie jest najważniejsze.
— Będzie dobrze, po to tu przyszedłem, żeby pomagać...
Wyprostował się, udał, że nagle zakręciło mu się w głowie. Wykonał kilka kroków do tyłu, akurat wpadł idealnie na zbliżającą się do niego Andreę. Aspirantka podparła go w geście upewnienia się, że chłopak nie upadnie, na co tamten podziękował.
— Pójdę do łazienki — oznajmił. — Przemywanie twarzy zimną wodą trochę pomaga.
Andrea otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale niespodziewanie została wyprzedzona przez panią Elizę.
— Nie możesz iść sam, bo jeszcze coś ci się stanie — rzuciła do chłopaka, po czym spojrzała na Andreę. — Flora, tak? Czy mogłabyś pójść z nim? Ja niestety mam ręce pełne roboty.
Tamta od razu odparła, że to żaden problem. Usłyszawszy to, pani Eliza uśmiechnęła się ciepło. Pokierowała krótko dwójkę, mówiąc, że toalety powinny być na końcu korytarza, jeśli się wejdzie od lewej strony. Również poprosiła o zaopiekowanie się „naszym Yangcysiem”, na co aspirantka przytaknęła, obiecując, że bezpiecznie zaprowadzi młodego. Cynk jakoś zignorował, że chyba właśnie został nieoficjalnie adoptowany.
W ten sposób dwójka tajnych agentów mogła bez problemu zejść z pola widzenia innych i zniknąć w środku budynku. Zarówno Malvain, jak i jego pomocnice powinni być dalej na zewnątrz, więc mieli praktycznie całe wnętrze do dyspozycji. Mogli spokojnie się rozejrzeć.
Andrea zamknęła za nimi drzwi; akurat w tym momencie zmaterializował się obok jej nogi Szarik, dotychczas ukryty przed resztą. Yangcyn wyprostował się, zrzucając z siebie maskę zmęczonego przez chorobę chłopaka.
— Mam nadzieję, że coś znajdziemy w biurze kapłana — powiedział cicho. — Cokolwiek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz