Wdrapał się na jeden z foteli samochodu, westchnął ciężko.
— Uch, zaraz umrę — mruknął.
Ostatnie dwa tygodnie miał naprawdę intensywne. Wpierw przez trzy dni kręcił teledysk, potem robił rehearsals do różnych programów, a w przerwach, oczywiście, dalej ćwiczył układy. Nawet jak na jego białookie geny to był wysiłek, który w końcu go zmęczył (w większym stopniu mentalnie).
Podniósł wzrok na siadającego z przodu mężczyznę. Był to jego nowy menedżer, Kim Jeonghoon. Poznali się już jakiś czas temu i do tej pory dobrze się dogadywali. Jeonghoon był bardzo kontaktowy, przyjazny, można było z nim swobodnie porozmawiać na różne tematy, niekoniecznie związane z wytwórnią. Osobowością przypominał Tommy'ego, więc Cheoryeon praktycznie od razu z nim kliknął. Może właśnie to Tommy go wybrał? Nie byłoby to takie dziwne.
— Wiem — przeciągnął słowo, zapinając pasy. — A po wypuszczeniu jest równie źle. — Puścił mu oczko.
— A potem tylko gorzej — dokończył mężczyzna, posyłając muzykowi lekki uśmiech.
Zasiadający za kółkiem road manager odpalił silnik, następnie opuścił parking. Wyjechał na główną drogę, Cheoryeon postanowił wyjrzeć przez szybę. Było już mocno po zachodzie słońca, żadne promienie nie przebijały się znad horyzontu. Miasto dominowały uliczne lampy, podświetlone bilbordy i obecne gdzieniegdzie kolorowe neony.
Jukhyang różniło się od Stellaire. Ulice i chodniki wyglądały trochę inaczej, znaczna większość mieszkańców nie pokazywała swoich charakterystycznych cech rasowych, wyglądem nie odstając zbytnio od zwykłych ludzi. Co prawda, prawo w tej kwestii dawno się zmieniło, nie było konieczności ukrywania swojej prawdziwej tożsamości, a obecnie dało się dostrzec nadnaturalne elementy wyglądu (w niektórych dramach, filmach czy występach idoli). Nadal jednak poruszanie się po mieście dawało trochę inne odczucie.
Za to niemal wszędzie był y-pop. Plakaty, reklamy, inne bajery. Szczerze mówiąc, Cheoryeon nie czuł się gotowy na mijanie wielkich wydruków z jego twarzą. Wydawało mu się to trochę niezręczne. Miał nadzieję, że tak szybko do tego nie dojdzie mimo wszystko.
Po pewnym czasie pojazd zatrzymał się na parkingu. Cheoryeon wysiadł razem z Jeonghoonem, weszli na klatkę schodową. Wspięli się na trzecie piętro, każdy poszedł do innych drzwi. Złotoskrzydły wpisał kod, chwilę później był już w środku.
Od ponad tygodnia siedział w Yeongsanguk, z dala od domu, ale nie musiał spędzać wolnego czasu w hotelu, ponieważ wytwórnia załatwiła mu całkiem niezłą kawalerkę. Nie była ona duża, lecz też nie należała do małych, nie dając wcale uczucia ciasności. Cheoryeon miał ją całą dla siebie, a do tego grube ściany i zakupione pianki tłumiły dźwięki. Mógł w wolnych chwilach grać na gitarze bez obaw, że zakłóci spokój sąsiadów.
Zdjął buty, wyszedł z przedsionka do głównego pokoju, wcześniej zapalając światło. Położył torbę koło wersalki, na którą zaraz potem opadł brzuchem, ciężko westchnął. Leżał tak nieruchomo, w absolutnej ciszy, dopóki nie postanowił wyciągnąć z kieszeni spodni smartfona. Sprawdził godzinę – w Novendii powinno być popołudnie.
Bawił się dobrze w Jukhyang, ale brakowało mu trochę tego, co zostawił w Stellaire. Suyeon siedziała sama w domu, ewentualnie z Bingsu. Rodzeństwo codziennie do siebie dzwoniło, raz z kamerami, raz bez, aczkolwiek żadna forma nie nadrabiała braku możliwości normalnego spędzania czasu razem. Przez tyle lat byli praktycznie nierozłączni: dzielili wspólną sypialnię we wczesnym dzieciństwie i czasach urzędowania w mieszkaniu wróżki, zawsze chodzili do tej samej klasy w szkołach. Suyeon studiowała, on pracował, ale zawsze potem widywali się w domu.
Niebawem upłynie drugi tydzień, odkąd ostatni raz widział siostrę na żywo.
Ach, jeszcze Bingsu, jego ukochana Bingsu! Co mu po zdjęciach, jak nie miał tych kolorowych piór przy sobie? Niby nie minęło tak długo od przygarnięcia sroki, ale tak bardzo się do niej przywiązał, normalnie jakby była z nim do lat! Nawet miała od niego złote pióro, dzięki któremu chłopak wiedział, kiedy przebywała gdzieś w pobliżu.
Teraz nie wyczuwał wcale znajomej energii.
Przecież jak to tak, że wracał po ciężkim dniu do mieszkania, a ona nie czekała na niego pod oknem, nie stukała w szybę? Nie siadała na jego ramieniu bądź głowie? Nie chowała po kątach orzeszków? W sumie z tym akurat mogłaby skończyć, ale mniejsza.
Wciąż leżąc na brzuchu, odłożył komórkę, schował twarz w najbliższej poduszce. Da radę. Jeszcze trochę przygotowań, potem debiut, pierwsza część promocji, a na drugą będzie mógł wrócić do Stellaire. Czyli po kolejnym tygodniu. Co tam, to tylko siedem, może osiem... może dziewięć... może dziesięć dni, to nic! Pryszcz w porównaniu do wieczności, jaką miał przed sobą! Minie, jak z bicza strzelił!
Ciekawe, jak tam Suyeon. I Bingsu. I Raoun z Yonkim. Raoun ostatnio nie chciał z nim gadać, bo mówił, że nie ma czasu, frajer jeden. E tam, jego nie potrzebował ani trochę! Zwykły białooki, nikt specjalny!
Dobra, Raoun tak naprawdę nie był zły. W sumie to bardzo pomógł jemu i siostrze. Cheoryeon doceniał jego poświęcenie, bo wcale nie musiał niczego robić, nawet Pramatka nic nie kazała. Ostatecznie traktował Boga Spirytyzmu jako jedną z... ciut ważniejszych osób. Ale tak tylko ciut. Odrobinę. Do tego stopnia, że fajnie by było, jakby jednak Raoun znalazł czas na odwiedzenie go w Yeongsanguk. Aż praktycznie czuł jego energię w pobliżu. Chociaż nie, ta energia się różniła trochę...
Moment.
Podniósł głowę, spojrzał za siebie.
— AAAA COŚ TY ZA JEDEN?!
Zerwał się jak poparzony, co poskutkowało niefortunnym upadkiem z wersalki. Szybko się pozbierał do pionu, porzucając zagarnięcie do siebie kapcia, którego zgubił. Przywołał do rąk gitarę, łapiąc ją niczym pałkarz swój kij bejsbolowy, zmierzył wzrokiem stojącego przed nim, obcego mężczyznę.
— Wybacz, nie chciałem wystraszyć — powiedział uspokajającym głosem tamten, unosząc ręce w geście obronnym. — Raoun powiedział, że nie muszę pukać, bo wiesz o moim przybyciu.
— Co? — Uniósł jedna brew, zmrużył lekko oko pod drugą. — Ja nic nie wiem?
Raoun nic mu nie mówił o żadnym przybyciu jakiegoś obcego typa, który znikąd pojawi się w jego mieszkaniu!
Opuścił jednak nieco instrument, gdy zdał sobie z czegoś sprawę.
Nieznajomy miał białe źrenice i dobrze mu znany typ energii.
— Pochodzisz od Pramatki? — zapytał.
Słysząc to, białooki wyprostował się, na jego twarz wskoczył delikatny uśmiech.
— Jestem Celtrioz, Bóg Przestrzeni. — Wykonał zgrabny ukłon, przykładając prawą dłoń do klatki piersiowej, dokładniej tuż nad sercem.
Cheoryeon kilka sekund dumał, ale przypomniał sobie imię. Celtrioz był dobrym przyjacielem Raouna z Ma'ehr Saephii, którego specjalizacją była przestrzeń, czyli teleportacja, portale i tym podobne. To właśnie on pomógł pozbawionemu ciała wtedy Bogu Spirytyzmu wrócić do domu, a także przyprowadził mentora Souela. Cheoryeon wcześniej nie miał okazji poznać go osobiście.
Cóż, teraz nadeszła.
Choć, będąc szczery, wolałby coś, hm, bardziej formalnego.
Odesłał gitarę, niezręcznym ruchem wytarł dłonie o spodnie. Usta na moment przemieniły się w wąską kreskę.
— W sumie to jakbyś mógł powiedzieć — zaczął niepewnie — co cię tu sprowadza, to byłbym wdzięczny, em, Władco Przestrzeni?
— Ach, tytuł niepotrzebny jest — odparł lekko Celtrioz. — Jako Wyższy możesz się do mnie zwracać po imieniu.
Wyższy?
Spojrzał z dołu na boga, sięgając wzrostem tylko do połowy jego głowy.
Potem wzrok mimowolnie powędrował na ubrania. Mężczyzna nosił elegancki strój, niepasujący modą do Riftreach, ale przypominający trochę ubiór księcia na jakimś zamku w fantastyce. Z kolorystyki dominował granat i fiolet ze srebrnymi akcentami, plecy zdobiła długa, nieco przezroczysta peleryna imitująca rozgwieżdżone niebo. Kropki realistycznie migały, chyba nawet gdzieś jedna przeleciała niczym kometa.
W sumie jego boski strój bardziej się podobał Cheoryeonowi niż ten Raouna.
A skoro mowa o Raounie, jak go zobaczy, to mu nakopie za to, że nie uprzedził o wizycie Celtrioza. Dobrze, że był w miarę ubrany i umalowany, a nie w starym dresie, po który chciał potem sięgnąć.
Bóg Przestrzeni na początku się zmieszał nagłą sytuacją, bo był pewien, że jego przyjaciel jednak poinformował Złotoskrzydłego o sprawie, ale wszystko sam wytłumaczył. Gdy mówił o pewnym pomyśle Boga Spirytyzmu, Cheoryeon w pierwszej kolejności nie kupował tego zbytnio. Jakoś... nie potrafił tego umiejscowić w rzeczywistości. Ale wtedy Celtrioz przemienił słowa w czyny i po niedługim czasie wszystko było gotowe.
Stali oboje w przedsionku, różnooki mierzył wzrokiem z góry na dół drzwi od kawalerki. Podparł się rękami na biodrach.
— Od teraz to tak będzie działać? — Posłał spojrzenie Celtriozowi, nie ukrywając cienia wątpliwości.
— Tak. — Przytaknął tamten. — Łapiesz za klamkę, używasz trochę swojej energii i przechodzisz na drugą stronę.
— Okej, ale co, jak będę chciał po prostu wyjść?
— To wtedy wychodzisz. — Wzruszył ramionami. — Wszystko zależy od tego, gdzie w danym momencie chcesz się znaleźć.
— Czyli tak trochę intuicyjnie?
— Tak.
W odpowiedzi pokiwał głową, powrócił do przyglądania się drzwiom. W mieszkaniu zapadła cisza. Lampka sufitowa z fotokomórką zgasła, Cheoryeon pomachał ręką, żeby ją ponownie włączyć. Bóg Przestrzeni z zaciekawieniem to wszystko obserwował, zawiesił wzrok na żarówce.
— Czy Suyeon też będzie mogła z tego korzystać? — kolejne pytanie.
— Myślę, że przy jej energii tak. Nie jest to tak wymagające.
— Bomba.
Celtrioz popatrzył na niego, uniósł brew.
— Słucham?
— No, że wypas.
— Wypas?
Dwójka tak chwilę na siebie spoglądała, lampka znowu zgasła. Cheoryeon powtórzył poprzedni ruch, żeby ją zapalić.
— Mniejsza. — Wykonał głęboki wdech. — Dziękuję bardzo, to naprawdę świetny podarunek — powiedział delikatnie, ze szczerym, acz nieśmiałym uśmiechem na twarzy.
Ukłonił się, ale szybko został powstrzymany przez białookiego, który z minimalnym zakłopotaniem rzucił, że Złotoskrzydły nie musiał mu się wcale kłaniać. Łał, Cheoryeon trochę dziwnie się czuł z tym, że technicznie w hierarchii znajdował się wyżej od Celtrioza. Teoretycznie tak samo było w przypadku Raouna, ale ten gówno sobie z tego robił.
Bóg Przestrzeni wykonał ręką gest zapraszający do skorzystania z drzwi. Cheoryeon zbliżył się do nich, położył dłoń na klamce. Chwilę się wahał, ale w końcu je otworzył. Dostrzegł na brzegach futryny białe światło, pomiędzy nimi rozbłysły zawieszone w powietrzu złote drobinki. Złotoskrzydły zerknął na drugą stronę, otworzył szerzej oczy.
Przekroczył próg, znalazł się w kolejnym przedsionku. Wszedł do pokoju dziennego, blask białych źrenic stał się mocniejszy.
— SUYEONA, WRÓCIŁEM! — zawołał rozradowany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz