08 września 2025

Od Cheoryeona – Droga na koniec tęczy wiedzie przez chmury i deszcz (III)

Średniego wieku kobieta mierzyła wzrokiem widniejącą na jej biurku kopertę. Przyglądała się starannie pociągniętemu napisowi, aż wreszcie podniosła głowę, żeby spojrzeć na stojącego nad nią Cheoryeona.
— Odchodzisz? — spytała ze zmartwieniem w głosie.
Chłopak splótł spuszczone przed sobą dłonie, przygryzł delikatnie dolną wargę, nim pokiwał głową.
Dzisiaj przyszedł do pracy z wypowiedzeniem. Jego decyzja z perspektywy współpracowników była dość nagła. Do wczoraj pracował tak, jak zawsze, z tą samą starannością. Normalnie chodził na obiady do stołówki oraz te organizowane przez szefową, normalnie rozmawiał z innymi, normalnie się kłócił z Olivią. Nic nie zapowiadało takiego obrotu spraw. A przynajmniej reszta tak to widziała.
Postanowił odejść parę dni po przyjęciu do Star Lake. Wiedział, że jeśli chciał zadebiutować szybko, musiał dużą część doby na to poświęcać. Takie rozwiązanie niestety wykluczało jego dzienną zmianę w pracy. Nawet jeśli ta jedna godzina była mu darowana, pozostałe siedem musiał spędzić w budynku firmy, bez możliwości udawania, że cokolwiek pożytecznego robił, na rzecz sekretnego przygotowywania się do debiutu. Coś takiego po prostu nie miało racji bytu. Również nie wybaczyłby sobie, gdyby został przyłapany i w ten sposób wywalony. Już wolał sam zrezygnować.
Wszyscy w zespole, włącznie z Olivią, przerwali rysowanie, żeby spojrzeć na stojącego kolegę. Szefowa błądziła wzrokiem między jego twarzą a listem, oczy zdradzały, że trudno było jej uwierzyć w to, co widziała. Zerknęła gdzieś w tylko sobie znany punkt, potem z powrotem na różnookiego.
— Dlaczego? — zapytała. — Nie podoba ci się tu? Znalazłeś coś lepszego?
— Tak. To znaczy, nie! — pospieszył. — To znaczy, tak wyszło!
Odchrząknął niezręcznie, spuścił głowę.
Tak, może jeszcze na koniec powinien zepsuć relację z innymi, co mu tam!
— Po głosie sądzę, że coś knujesz — odezwał się wtem Eddie, podejrzliwie unosząc ozdobioną piercingiem brew.
— Od razu, że knuję! — Spojrzał za siebie, obdarzył wampira krytycznym spojrzeniem.
No, niech jeszcze powie, że Cheoryeon miał niecny plan otworzenia swojej własnej, podobnej do tej firmy i w ten sposób podbić rynek, wykurzając innych! Taki z niego był antagonista (złowieszczy śmiech)!
— Ja również uważam, że coś jest na rzeczy — dołączyła szefowa, skrzyżowała przy tym ręce na piersi. — Nie odszedłbyś nigdy bez większego powodu, wiem, jak bardzo cenisz tę pracę.
— Chyba raczej pieniądze — wtrąciła Olivia.
— Odezwała się materialistka! — zganił ją Cheoryeon.
Migać się jednak nie mógł – zarówno szefowa, jak i współpracownicy z zespołu posyłali mu te swoje spojrzenia, jakby trzymali go na przesłuchaniu i samym wzrokiem próbowali wydusić wszystkie potrzebne informacje. Z początku nie chciał im mówić prawdy, ponieważ na tym etapie jeszcze czuł się trochę nieskładnie, ale chyba nie będzie miał wyboru. Uch, czemu musiał tak szybko ogłaszać tak ważną nowinę? Dosłownie był w budynku Star Lake kilka dni temu...
— No, dobra, no! — burknął, wsunął dłonie do kieszeni spodni, aczkolwiek po chwili pospiesznie je wybrał. — Zamierzam zadebiutować.
W całym pomieszczeniu nastała cisza, przerwana uderzeniem o podłogę wypuszczonego z ręki Louisa piórka do tabletu.
Cheoryeon zmierzył wszystkich wzrokiem, nieruchomych, niby zaklętych w kamień. Otworzył usta, by coś powiedzieć, gdy nagle został złapany za ramiona. Odwrócił głowę, ujrzał tuż przed sobą szefową.
— Och, jak się cieszę, Benny! — zawołała głośno. — Będziesz debiutował! — Złapała go za dłonie, nieco uniosła niczym fanka, która po latach spotkała się ze swoim największym idolem. — Jestem pewna, że sobie poradzisz, w ogóle twój debiut będzie niesamowity, od razu zdobędziesz mnóstwo fanów! Kupię twój album, nawet dwa, będę ci zawsze kibicować! Masz rację, nie możesz tu zostać, gnić w małym pomieszczeniu przed komputerem, kompletnie się marnujesz! Sława jest ci wręcz pisana!
Chłopak parsknął niezręcznie, oczami zaczął błądzić po reszcie, szukając w nich jakiegokolwiek wsparcia. Oczywiście się go nie doszukał, jak zwykle był zdany na siebie.
To się szefowa serio podjarała. Wiedział, że to był big news, ale nie spodziewał się takiej reakcji. Nie miał się jednak co dziwić, kobieta w końcu była wielką fanką świętej pamięci BenJohna i gdy odkryła, że Cheoryeon był jego reinkarnacją, nie mogła nie przyjąć go do pracy. W zasadzie to cała jego praca była znośna głównie dzięki niej. Postawiła sobie za życiowy cel dopilnować, by odrodzony Benjamin nie miał na co narzekać (jedynie nie mogła w pełni kontrolować pozostałych podwładnych, ale za to nie potrafił jej winić).
Louis wstał, kilka sekund bił brawa.
— Bogowie, Cheoryeon, gratuluję! — zawołał rozradowany.
— Nie, no, jeszcze nie zadebiutowałem, nie ma czego gratulować — odparł Złotoskrzydły.
— Ale skoro będziesz debiutował, to znaczy, że musiała cię przyjąć jakaś wytwórnia, prawda?
— Em, tak.
— Czyli jest czego gratulować!
Odszedł od biurka, znalazł się przy chłopaku, by go przytulić. Tamten próbował się bronić, ale ostatecznie nie poradził sobie z wyższym elfem.
— Widzę, że nie tylko twoja energia się rozwinęła, ale również talenty!
— O, tak! — zaśmiał się. — Co? — Zmarszczył na sekundę brwi. — Jaka energia?
— No, wiesz, od zawsze miałeś w sobie tę taką energię, którą tłumaczyłeś jako magię, ale ostatnio stała się ona wyraźna... — na moment zamilkł — i w zasadzie już nie przypomina magii.
Cisza.
— Ahaha, bo to trochę inna energia, ale nie chciałem wtedy ci mieszać, wiesz!
Wyswobodził się z jego uścisku, zaczął poprawiać swoje ubrania, cicho odchrząkując.
— Chwila, to twoje oczy nie są śmiesznym efektem specjalnym jakiegoś zaklęcia? — usłyszał Eddiego.
Momentalnie zakrył oczy prowizorycznym daszkiem z dłoni, w duchu wyklinając siebie za to, że niczego nie zrobił ze źrenicami. Odkąd zdobył boskie ciało, niczego nie wytłumaczył znajomym z pracy – kompletnie zapomniał. W zasadzie to do niedawna niczym się nie różnił od starego siebie, a Louis się nie odzywał w sprawie zmienionej energii, więc uznał, że wszystko było w porządku. Teraz jednak elf wspomniał o tym, a od stałego pojawienia się źrenic minęło kilka dni, które akurat wypadły jako wolne od pracy... Ajajaj, spieprzył, bardzo ładnie spieprzył!
— A, bo widzicie — odchrząknął, wytarł dłonie o spodnie mimo braku potliwości — bo ja nie jestem tak do końca człowiekiem, tylko reprezentuję, em, trochę inny gatunek.
Pozostali milczeli, wpatrując się w niego jak w obrazek.
— Mam moc trochę inną niż magia — ciągnął dalej — dlatego się nią tak nie chwaliłem... I... I tak naprawdę moje źrenice są białe...
— I powiedz jeszcze, że jesteś bogiem — rzuciła sarkastycznie Olivia.
— Co? Nie! — Zamachał rękami w geście obronnym.
Cholera, był, ale tego akurat nie musiał im mówić!
— Czego niby miałbym być bogiem?
— No, jak to, czego, głupoty, ot.
— Jako bóg głupoty moim mądrym aktem będzie skrócenie cię o głowę — powiedział wyniosłym tonem.
Trochę mu to zajęło, ale ostatecznie zdołał tak z grubsza wytłumaczyć reszcie, kim był – miał przez to na myśli ziomka ze złotymi skrzydłami i białymi źrenicami, czytającego energię w podobny sposób, co Louis i jego mama (nie, nie wspomniał nic o jasnowidzeniu, a już na pewno Wszechwiedzy). Również opisał pobieżnie swój plan na karierę, podał nazwę wytwórni oraz potencjalny czas debiutu. O dziwo nikt pod tym względem nie rzucił uszczypliwego komentarza, a nawet okazali mu swego rodzaju wsparcie. Powiedzieli, że będą trzymać kciuki za jego pierwszy występ, również chcieliby na niego pójść... Chociaż pod tym względem musiał ich rozczarować, ponieważ pierwsze-pierwsze wystąpienie do ludzi miało się odbyć w Yeongsanguk. Ale nadal będą mu kibicować.
— Nie jestem zła, że odchodzisz, Cheoryeon — powiedziała szefowa. — Dokonałeś najlepszego wyboru. — Poklepała go po plecach. — Będę musiała zacząć zbierać albumy.
Złotoskrzydły popatrzył na nią. Usłyszawszy swoje obecne imię zamiast zdrobnienia z poprzedniego wcielenia, nie potrafił powstrzymać lekkiego uśmiechu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz