— Spójrzcie! — Lilian wskazał palcem na majaczący pod stertą kamieni chromatyczny oktaedr, którego błękitna łuna wyraźnie odznaczała się na tle czerwonych traw, niczym dryfująca na morzu, plastikowa boja. Przyspieszył kroku. Gdy tylko jego kolana zderzyły się z zimną powierzchnią białych głazów, przysiadł przy hologramie i wyciągając do przodu rękę, sięgnął dłonią po lewitujący skrawek zapisanych w chromie informacji. Spojrzenie bruneta uciekło na chwilę w stronę reszty drużyny, zupełnie jakby próbował się upewnić, że ci wciąż trzymają się jego boku bez głupich prób zgubienia swego towarzysza w tym nieznanym im, pozbawionym jakiejkolwiek namiastki bezpieczeństwa, miejscu. — Dziennik ekspedycji.
Oczy Seymoura błysnęły, blondyn podbiegł do muzyka.
— Od naszych? Od kogoś, kto też uciekł z plaży?
Aurelion, cały czas pozostając w tyle i wysłuchując wśród szelestu liści jakichkolwiek odgłosów nacierających Nevronów, zmierzył sylwetkę młodego Silverthorna. Jego ręce drżały. Choć wydawał się pewien, że gruby materiał rękawic i palce zaciśnięte w pięści zdołają ukryć targającą nim emocję, Handrahan wiedział lepiej. Znał to uczucie bowiem znacznie dokładniej, niż Seymourowi mogłoby się wydawać.
Lecz dłonie Silverthorna nie były jedynymi, które wyraźnie go zdradzały. Nieświadome przeskakiwanie z jednej nogi na drugą, ciemnoniebieskie tęczówki, w których znów zabłąkała się iskierka nadziei i te zesztywniałe, napięte mięśnie ramion. Całe jego ciało wydawało się krzyczeć: Virgil.
Lilian ściągnął brwi, pokręcił głową.
— Nie. Trzydziesta siódma — odparł krótko z doskonale słyszalnym w głosie pierwiastkiem współczucia. Ponownie uniósł spojrzenie na stojącego obok mężczyznę.
Oto on – znów pełznie w okolicach odstających kosteczek kręgosłupa, wkrada się na odkryty kark i zaciska odkształcone łapska na chudych, zmarnowanych ramionach, osadzając się na nich całym swoim ciężarem, zwycięsko, z berłem w dłoni i w koronie z czaszek poległych na plaży członków ekspedycji. Lęk. Z uśmiechem czarnym niczym smoła i ziejącymi pustką oczodołami. Aurelion mógłby przysiąc, że go widzi. Groteskową postać wpijającą się szponami w uniform Seymoura, podszeptującą mu kolejne wizje końca, wątpliwości, nawołującą do rezygnacji i zmarnowanego powrotu na wrak statku, gdzie razem, wśród ciał poległych ich towarzyszy, mogliby sami dokonać żywota.
Chciałby móc zrobić tych kilka kroków do przodu. Strzepnąć ohydną bestię z ramion towarzysza i potraktować ją podeszwą ciężkiego buta lub mieczem, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Ale nie potrafił. Lilian znacznie lepiej radził sobie z ludźmi. Z ich uczuciami, dręczącym umysł mrokiem. Potrafił rozmawiać. Wiedział jak dobrze dobrać słowa, by płynęło z nich ciepło i niepodszyta jakimikolwiek wątpliwościami życzliwość. Wiedział, kiedy odpuścić, a kiedy brnąć dalej; kiedy wygra nadzieja, a kiedy nie czas jeszcze walczyć z toczącą serce żałobą. Lilian ufał ludziom i ludzie ufali Lilianowi. Dlatego, jeśli któryś z ich dwójki miał się okazać dla Seymoura oparciem w tak ciężkim dla niego czasie, musiał to być właśnie Willis.
— Chwila, trzydziesta siódma? — Asher dołączył do reszty drużyny, wskazał palcem na połyskujący w dłoni Liliana oktaedr. Fioletowe tęczówki przeskakiwały z twarzy jednego na tę drugiego, doszukując się w ich spojrzeniach jakiegokolwiek zrozumienia, odgadnięcia asherowej myśli, połączenia kropek i odpowiedniej dla tego reakcji. Lilian i Seymour jednak milczeli. — Ekspedycja Dantego i Bashara.
W tej jednej chwili czas wokół nich wydawał się zatrzymać. Tak, to oni. Ostatnia pamiątka po wymazanym ze świata istnieniu. Ostatnie słowo pozostawione tym, co nadejdą po nich. Ostatnie spotkanie z przyjaciółmi, których wspomnienie trwało już jedynie w umysłach tych mieszkańców Lumière, którym Gommage nie zdołał jeszcze wszystkiego odebrać.
— Masz rację — odparł cichutko Lilian, kiwając przy tym głową.
— Hej, może to od któregoś z nich. — Seymour kucnął przy boku Willisa, nie odwracając spojrzenia od chromatycznego światła dziennika. — Dante był niezłym siłaczem. Jeśli spotkało ich dokładnie to samo co nas, musiał sobie poradzić z tamtymi Nevronami. Musiał.
Lilian zamilkł na moment, czując w okolicach piersi nieprzyjemny, palący ból.
— Dobra. Zobaczmy, co tam jest.
Świat wokół nich zamilkł.
Ekspedycja 37, Bashar
Ledwo uszliśmy z życiem. Większość członków nie żyje, zostało nas niewielu. Tamten człowiek… Kimkolwiek był, Gommage go nie dosięgnęło. Wydawał się kontrolować Nevrony, wydawać im rozkazy. Wystarczył jeden ruch jego laski, by potężna grupa tych stworów rzuciła się w naszą stronę. Myślę, że nie jesteśmy pierwszą ekspedycją, którą zaatakowano w ten sposób. Śmiem właściwie sądzić, że spotkanie z siwowłosym jest stałą częścią każdej wyprawy. Na plaży znajdowało się znacznie więcej ciał, niż liczyła nasza drużyna. Starych, wyschniętych truposzy. Wyblakłych i całkowicie pozbawionych chromy. Dali się nabrać tak samo, jak my. Burzliwy koniec początku podróży.
Jest ze mną Dante, udało się nam obu. Widzę, że jest wściekły. Nic dziwnego, zostaliśmy całkowicie rozgromieni – znaczna część ekspedycji pozostała na plaży i nigdy już z niej nie powróci. Cały czas powtarza, cytuję: „skurwiel za to zapłaci”. Wolałbym jednak, żebyśmy już na niego nie natrafili. Rozumiem targające Dantem emocje. Również przeżywam żałobę i również boję się tego, co nas dalej czeka. Boję się jutra, które – mimo wszystko – nadejdzie. Lecz oboje przeżyliśmy. I chciałbym, aby jak najdłużej tak pozostało.
Opatrzyłem już większość rannych. Całe szczęście ta garstka, która uszła z życiem, przeżyła z minimalnymi obrażeniami. Możemy ruszać dalej, w stronę Malarki. Uważam, że powinniśmy również rozglądać się za dobrym miejscem na rozłożenie obozu. Miejscem, w którym nikt nie zdoła nas zaskoczyć i z którego mielibyśmy dobry widok na resztę kontynentu. Nie wiem, czy takie znajdziemy, musimy mieć to jednak na uwadze. Po tym, co się wydarzyło, pozwolenie sobie na jakikolwiek błąd to wyrok śmierci. W głębi terenu wroga również czyha na nas niebezpieczeństwo, z którym sobie nie poradzimy, jeśli polegną kolejni. Wierzę w siłę i determinację naszej drużyny, jednak jestem również realistą. Nie zdziałamy wiele, jeśli pozwolimy, aby siły Malarki znowu nas zaskoczyły.

Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Natknęliśmy się na… Gestrale. Cóż, właściwie to na Gestrala. Jednego, samotnego, za nic mającego sobie czyhające na każdym zakręcie niebezpieczeństwo. Najwyraźniej nie jesteśmy pierwszą ekspedycją, którą spotkał. Wiedział bowiem o poprzednich wyprawach znacznie więcej, niż byśmy tego chcieli. Zaproponował naszej garstce, że zaprowadzi nas do swojej wioski, gdzie będziemy w stanie porządnie wypocząć i przygotować się do dalszej drogi.
Uważam, że to dobry pomysł, mimo iż niektórzy kręcą nosami i powtarzają, że nie mamy do stracenia więcej czasu. Może mają rację, ale widziałem, jak Dante zareagował na spotkanie z tym stworzeniem. Jego gniew wydawał się minąć, żałoba przejść na drugi plan. Gestral swym ciepłym – ale i również przekomicznym – nastawieniem, zdołał poprawić humor niejednemu z nas. Jeśli reszta Gestrali również taka jest… Potrzebujemy tego. Potrzebujemy poprawy morale, nieważne jak nikłej, bądź mało znaczącej. Zresztą, zasłużyliśmy na chwilę spokoju. Bez odpowiedniego przygotowania i nadziei na dalsze powodzenie misji, nie mamy żadnych szans. Kontynent nas zmiażdży, nim zdążymy choćby odwrócić spojrzenia w stronę górującego nad nami monolitu.

Wioska Gestrali naprawdę istnieje. Nie jest wymysłem spotkanej przez nas kukiełki, ani kolejną, zorganizowaną przez Malarkę, pułapką. Dzięki życzliwości tamtejszych mieszkańców i uzbieranej przez nas chromy, zdołaliśmy uzupełnić nieco nasze zapasy. Poza tym pozwoliliśmy sobie na chwilę wytchnienia. Niektórzy poszli oglądać zapasy Sakapatate, jeszcze inni zatrzymali się na dłużej na tutejszym ryneczku, a Dante… Dante, sprowokowany ciągłą Gestrali chęcią do bitki, stwierdził, że idealnym pomysłem będzie wyzwać na pojedynek każdego handlarza w okolicy i wystartować w organizowanym na arenie turnieju. I choć osobiście wolałem rozejrzeć się po wiosce, studiując tym samym społeczność tych stworzeń i ich niekonwencjonalne sposoby na przetrwanie w dziczy, tylko dzięki Dantemu oraz jego zapałowi udało nam się zdobyć lepszą broń, jak i naprawdę wyjątkowe Pictos.
Wieczorem zorganizowaliśmy ognisko, przy którym udało nam się ustalić konkretny plan działania i przygotować na dalszą podróż. Według Gestrali powinniśmy kierować się w stronę klifów. Okazuje się również, że dotarcie na drugą część kontynentu może okazać nieco utrudnione – czeka nas kolejna przeprawa przez morze. Nie wiem jeszcze jak tego dokonamy, statek został na plaży i nie nadaje się do dalszej podróży. Jestem jednak pewien, że zanim dotrzemy do brzegu, komuś z nas uda się wpaść na pomysł, jak tego dokonać. Jeśli nie, zawsze możemy poprosić o pomoc Gestrale. Ostatecznie wiedzą o tym miejscu znaczenie więcej, niż my sami.

Udało nam się pokonać wodę, jesteśmy przy bramie prowadzącej na swego rodzaju zapomniane pobojowisko. Niestety, przeprawa przez klify okazała się znacznie cięższa, niż mogło nam się wydawać. Na naszej drodze stanął wyjątkowo silny Nevron. Polegli kolejni. Gautier, Patrice, Simone. Choć nikt z nas nie był gotów tak prędko stracić następnych towarzyszy, brniemy dalej. Nasze zadanie się nie zmieniło. Kiedy jedno polegnie, przemy naprzód. Kiedy polegnie trzech, kiedy polegnie większość z nas… Nieważne. Kapitulacja nie wchodzi w grę.
Monolit jest coraz bliżej i bliżej, siedząca pod nim postać Malarki również. Mimo, iż wciąż odczuwam palący ból po stracie tak dużej części naszej załogi, teraz, gdy jesteśmy już tak blisko, mam wrażenie, jakby Malarka przeżywała równie ogromny ból, co my. Jej podkulone nogi, zasłonięta długimi włosami twarz i zaciśnięte na łydkach dłonie – próba odcięcia się od obrazu tak wielu, otaczających ją śmierci.
Dante twierdzi, że plotę głupoty. Najpewniej ma rację. Być może powinien odłożyć dziennik na bok i skupić się na tych, którzy wciąż jeszcze żyją. Dokumentowanie zostawić na kiedy indziej, a wieczorami cieszyć się towarzystwem całej reszty, póki jest na to czas. Znów nie wiemy co przyniesie jutro. Cokolwiek to jednak by nie było, nie chcę mieć żadnych wyrzutów sumienia.

Alice i Josée nie żyją. Pozostała nas czwórka. Wciąż kroczymy dalej.
Jest ze mną Dante, udało się nam obu. Widzę, że jest wściekły. Nic dziwnego, zostaliśmy całkowicie rozgromieni – znaczna część ekspedycji pozostała na plaży i nigdy już z niej nie powróci. Cały czas powtarza, cytuję: „skurwiel za to zapłaci”. Wolałbym jednak, żebyśmy już na niego nie natrafili. Rozumiem targające Dantem emocje. Również przeżywam żałobę i również boję się tego, co nas dalej czeka. Boję się jutra, które – mimo wszystko – nadejdzie. Lecz oboje przeżyliśmy. I chciałbym, aby jak najdłużej tak pozostało.
Opatrzyłem już większość rannych. Całe szczęście ta garstka, która uszła z życiem, przeżyła z minimalnymi obrażeniami. Możemy ruszać dalej, w stronę Malarki. Uważam, że powinniśmy również rozglądać się za dobrym miejscem na rozłożenie obozu. Miejscem, w którym nikt nie zdoła nas zaskoczyć i z którego mielibyśmy dobry widok na resztę kontynentu. Nie wiem, czy takie znajdziemy, musimy mieć to jednak na uwadze. Po tym, co się wydarzyło, pozwolenie sobie na jakikolwiek błąd to wyrok śmierci. W głębi terenu wroga również czyha na nas niebezpieczeństwo, z którym sobie nie poradzimy, jeśli polegną kolejni. Wierzę w siłę i determinację naszej drużyny, jednak jestem również realistą. Nie zdziałamy wiele, jeśli pozwolimy, aby siły Malarki znowu nas zaskoczyły.

Wciąż nie mogę w to uwierzyć. Natknęliśmy się na… Gestrale. Cóż, właściwie to na Gestrala. Jednego, samotnego, za nic mającego sobie czyhające na każdym zakręcie niebezpieczeństwo. Najwyraźniej nie jesteśmy pierwszą ekspedycją, którą spotkał. Wiedział bowiem o poprzednich wyprawach znacznie więcej, niż byśmy tego chcieli. Zaproponował naszej garstce, że zaprowadzi nas do swojej wioski, gdzie będziemy w stanie porządnie wypocząć i przygotować się do dalszej drogi.
Uważam, że to dobry pomysł, mimo iż niektórzy kręcą nosami i powtarzają, że nie mamy do stracenia więcej czasu. Może mają rację, ale widziałem, jak Dante zareagował na spotkanie z tym stworzeniem. Jego gniew wydawał się minąć, żałoba przejść na drugi plan. Gestral swym ciepłym – ale i również przekomicznym – nastawieniem, zdołał poprawić humor niejednemu z nas. Jeśli reszta Gestrali również taka jest… Potrzebujemy tego. Potrzebujemy poprawy morale, nieważne jak nikłej, bądź mało znaczącej. Zresztą, zasłużyliśmy na chwilę spokoju. Bez odpowiedniego przygotowania i nadziei na dalsze powodzenie misji, nie mamy żadnych szans. Kontynent nas zmiażdży, nim zdążymy choćby odwrócić spojrzenia w stronę górującego nad nami monolitu.

Wioska Gestrali naprawdę istnieje. Nie jest wymysłem spotkanej przez nas kukiełki, ani kolejną, zorganizowaną przez Malarkę, pułapką. Dzięki życzliwości tamtejszych mieszkańców i uzbieranej przez nas chromy, zdołaliśmy uzupełnić nieco nasze zapasy. Poza tym pozwoliliśmy sobie na chwilę wytchnienia. Niektórzy poszli oglądać zapasy Sakapatate, jeszcze inni zatrzymali się na dłużej na tutejszym ryneczku, a Dante… Dante, sprowokowany ciągłą Gestrali chęcią do bitki, stwierdził, że idealnym pomysłem będzie wyzwać na pojedynek każdego handlarza w okolicy i wystartować w organizowanym na arenie turnieju. I choć osobiście wolałem rozejrzeć się po wiosce, studiując tym samym społeczność tych stworzeń i ich niekonwencjonalne sposoby na przetrwanie w dziczy, tylko dzięki Dantemu oraz jego zapałowi udało nam się zdobyć lepszą broń, jak i naprawdę wyjątkowe Pictos.
Wieczorem zorganizowaliśmy ognisko, przy którym udało nam się ustalić konkretny plan działania i przygotować na dalszą podróż. Według Gestrali powinniśmy kierować się w stronę klifów. Okazuje się również, że dotarcie na drugą część kontynentu może okazać nieco utrudnione – czeka nas kolejna przeprawa przez morze. Nie wiem jeszcze jak tego dokonamy, statek został na plaży i nie nadaje się do dalszej podróży. Jestem jednak pewien, że zanim dotrzemy do brzegu, komuś z nas uda się wpaść na pomysł, jak tego dokonać. Jeśli nie, zawsze możemy poprosić o pomoc Gestrale. Ostatecznie wiedzą o tym miejscu znaczenie więcej, niż my sami.

Udało nam się pokonać wodę, jesteśmy przy bramie prowadzącej na swego rodzaju zapomniane pobojowisko. Niestety, przeprawa przez klify okazała się znacznie cięższa, niż mogło nam się wydawać. Na naszej drodze stanął wyjątkowo silny Nevron. Polegli kolejni. Gautier, Patrice, Simone. Choć nikt z nas nie był gotów tak prędko stracić następnych towarzyszy, brniemy dalej. Nasze zadanie się nie zmieniło. Kiedy jedno polegnie, przemy naprzód. Kiedy polegnie trzech, kiedy polegnie większość z nas… Nieważne. Kapitulacja nie wchodzi w grę.
Monolit jest coraz bliżej i bliżej, siedząca pod nim postać Malarki również. Mimo, iż wciąż odczuwam palący ból po stracie tak dużej części naszej załogi, teraz, gdy jesteśmy już tak blisko, mam wrażenie, jakby Malarka przeżywała równie ogromny ból, co my. Jej podkulone nogi, zasłonięta długimi włosami twarz i zaciśnięte na łydkach dłonie – próba odcięcia się od obrazu tak wielu, otaczających ją śmierci.
Dante twierdzi, że plotę głupoty. Najpewniej ma rację. Być może powinien odłożyć dziennik na bok i skupić się na tych, którzy wciąż jeszcze żyją. Dokumentowanie zostawić na kiedy indziej, a wieczorami cieszyć się towarzystwem całej reszty, póki jest na to czas. Znów nie wiemy co przyniesie jutro. Cokolwiek to jednak by nie było, nie chcę mieć żadnych wyrzutów sumienia.

Alice i Josée nie żyją. Pozostała nas czwórka. Wciąż kroczymy dalej.
— Potrzebujemy konkretów — przerwał Asher i kręcąc głową, skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Nie musiał spoglądać w stronę reszty, by poczuć na swojej sylwetce niezadowolone spojrzenie Seymoura. Rozumiał jego gniew, mowa była bowiem o dawnych przyjaciołach. Lilian trzymał w swej dłoni ostatnie wspomnienie ich wymazanego ze świata żywota – pamiątkę po ich istnieniu i jedyny dowód na to, że faktycznie kiedyś byli, czuli, oddychali i tak samo, jak oni próbowali zmierzyć się ze wszystkim, co rzucał w ich stronę niezbadany, groźny kontynent. Dziennik jednak wydawał się niekrótki, a miejsce, w którym go znaleźli, nie wyglądało, jakby miało należeć do tych z rodzaju bezpiecznych. Otwarta przestrzeń wyraźnie niepokoiła Handrahana, tak samo, jak każdy szelest, który dla zmęczonego poszukiwacza stanowił wyraźny pierwszy znak, że zaraz będzie musiał sięgnąć po broń. — Z całością możemy się zapoznać, gdy rozbijemy już osób. Czy Bashar wspomniał gdzieś, gdzie może znajdować się ta wioska Gestrali? Jeśli nie ona, to jakiekolwiek inne miejsce, gdzie bylibyśmy w miarę bezpieczni?
Lilian westchnął, odwrócił z powrotem spojrzenie w stronę lśniącego oktaedru.
— Zobacz ostatni wpis — polecił Seymour, wskazując palcem na dziennik. Asher ściągnął siwe brwi, zmierzył swego towarzysza od ciężkich oficerków, aż po czubek jego jasnej, płowej czupryny. Nie mógł być w tym momencie pewien, czy Seymour próbuje zapoczątkować swego rodzaju słowne przepychanki, czy naprawdę tak bardzo ciekaw był losu ich starych, zaginionych przyjaciół. — Może być tam coś wartego uwagi. I… muszę wiedzieć, jak skończyli. Proszę.
Lilian, wyczuwając rosnące między pozostałą dwójką napięcie, milczał. Słysząc jednak prośbę Silverthrona, kiwnął głową i przewinął do kończącego dziennik wpisu.
Jutro Gommage. Dante i ja wytrwaliśmy na tyle długo, by po roku na kontynencie doczekać się kolejnej, palącej straty z rąk Malarki. To moja ostatnia noc tutaj i nieważne, jak bardzo chciałbym jeszcze kilku dodatkowych dni, kilku krótkich chwil, które pozwoliłyby mi dostrzec, gdzie kończę się ja, a gdzie zaczyna Dante – tak, byśmy nie musieli dzielić naszego rozstania z rosnącym w piersi lękiem – walka z przewrotnym losem wydaje się nie mieć dłużej znaczenia. Ekspedycja poległa po raz kolejny, a ci którzy przybędą za dwa dni, również nie będą gotowi na to, co czeka na nich na w tej równie śmiercionośnej, co pełnej piękna i cudów krainie.
Wybierając się na ostatnią podróż po okolicy, postanowiliśmy stworzyć kilka swego rodzaju skrytek ze sprzętem, który nam pozostał, a który znacznie bardziej przyda się kolejnym, przybyłym ekspedycjom. Haki wspinaczkowe, niewykorzystane nigdy Pictos, kilka broni, które pozostały nam po poległych towarzyszach i dzienniki naszej grupy. Mimo, iż walka dawno już okazała się bezowocna, mimo naszego zrezygnowania i zaprzestania kolejnych starań, cząstka mnie wciąż wierzy, że któraś z ekspedycji da wreszcie radę. Zdoła dostać się do Malarki, zburzy górujący nad nami monolit i uwolni mieszkańców Lumière od niesprawiedliwie nałożonego na nich wyroku.
Lumière… Przez ostatni rok starałem się nie myśleć o domu. Nie wracać myślami do rozległych, wiszących ogrodów, jego ciasnych uliczek i wyłożonego czerwonymi płatkami bruku. Dzisiaj jednak odczuwam pewnego rodzaju tęsknotę i zastanawiam się, czy wyruszenie na kontynent było dobrą decyzją. Mogłem spędzić ostatnie dni swojego życia w objęciach ukochanego, w krochmalonych pościelach i jasnej sypialni. Mogliśmy dzisiaj popijać kawę w Boulangerie, tuż nieopodal portu, ciesząc się pozostałymi nam chwilami z odczuwalnym w piersi lękiem, ale całkowicie wolni. Ze świadomością, że kiedy mnie już tu zabraknie, na Dantego wciąż będzie czekać jego spokojna, mała codzienność.
Teraz czuję się, jakby nie pozostało nam już zupełnie nic. Boję się o niego. Chciałbym, by dołączył do kolejnej ekspedycji. By nie próbował poradzić sobie sam, został całkowicie pozbawiony jakiegokolwiek towarzystwa, obecności drugiej osoby, ale… Czy na jego miejscu byłbym w stanie postąpić tak samo? Próbować wytrwać bez jedynego sensu mojego życia? Obserwować śmierć kolejnych, jak giną z rąk Nevronów, jak lądują na plaży, gotowi stawić czoła największym koszmarom, lecz nie temu, który postawi przed nimi najbardziej bolesne wyzwanie? Nie, nie mogę go o to prosić. Byłoby to zbyt okrutne. Okrutne i… zwyczajnie samolubne.
Nieważne.
Pozostawiam ten dziennik w Szkarłatnym Lesie z nadzieją, że on, jak i wszystko, co przy nim zostawimy, trafi w ręce kolejnych poszukiwaczy. Jeśli szukacie schronienia, jeśli i wy trafiliście na siwowłosego i potrzebujecie pomocy, nieopodal znajduje się wioska Gestrali. Gdy w pobliżu zauważycie Sakapatate – wielkie, obronne kukiełki Gestrali – kierujcie się w ich stronę. Mogą zaatakować, lecz walka z nimi nie powinna być wielkim wyzwaniem dla wyszkolonych poszukiwaczy. Sakapatate chronią wioski i jej okolic, dlatego każde spotkanie z nimi powinno oznaczać, że kierujecie się w odpowiednim kierunku.
Pisząc to czuję się jak zdrajca, ale naprawdę wierzę, że komuś uda się wreszcie zatrzymać ten okrutny cykl. Po prostu nie było pisane to nam – ani Dantemu, ani mnie. Dlatego wciąż wierzę w sukces ekspedycji. Wierzę w tych, którzy okażą się silniejsi od nas i którzy walczyć będą do samego końca. Wiem, że jutro nadejdzie. Po prostu nigdy nie nadeszło dla nas.
Wybierając się na ostatnią podróż po okolicy, postanowiliśmy stworzyć kilka swego rodzaju skrytek ze sprzętem, który nam pozostał, a który znacznie bardziej przyda się kolejnym, przybyłym ekspedycjom. Haki wspinaczkowe, niewykorzystane nigdy Pictos, kilka broni, które pozostały nam po poległych towarzyszach i dzienniki naszej grupy. Mimo, iż walka dawno już okazała się bezowocna, mimo naszego zrezygnowania i zaprzestania kolejnych starań, cząstka mnie wciąż wierzy, że któraś z ekspedycji da wreszcie radę. Zdoła dostać się do Malarki, zburzy górujący nad nami monolit i uwolni mieszkańców Lumière od niesprawiedliwie nałożonego na nich wyroku.
Lumière… Przez ostatni rok starałem się nie myśleć o domu. Nie wracać myślami do rozległych, wiszących ogrodów, jego ciasnych uliczek i wyłożonego czerwonymi płatkami bruku. Dzisiaj jednak odczuwam pewnego rodzaju tęsknotę i zastanawiam się, czy wyruszenie na kontynent było dobrą decyzją. Mogłem spędzić ostatnie dni swojego życia w objęciach ukochanego, w krochmalonych pościelach i jasnej sypialni. Mogliśmy dzisiaj popijać kawę w Boulangerie, tuż nieopodal portu, ciesząc się pozostałymi nam chwilami z odczuwalnym w piersi lękiem, ale całkowicie wolni. Ze świadomością, że kiedy mnie już tu zabraknie, na Dantego wciąż będzie czekać jego spokojna, mała codzienność.
Teraz czuję się, jakby nie pozostało nam już zupełnie nic. Boję się o niego. Chciałbym, by dołączył do kolejnej ekspedycji. By nie próbował poradzić sobie sam, został całkowicie pozbawiony jakiegokolwiek towarzystwa, obecności drugiej osoby, ale… Czy na jego miejscu byłbym w stanie postąpić tak samo? Próbować wytrwać bez jedynego sensu mojego życia? Obserwować śmierć kolejnych, jak giną z rąk Nevronów, jak lądują na plaży, gotowi stawić czoła największym koszmarom, lecz nie temu, który postawi przed nimi najbardziej bolesne wyzwanie? Nie, nie mogę go o to prosić. Byłoby to zbyt okrutne. Okrutne i… zwyczajnie samolubne.
Nieważne.
Pozostawiam ten dziennik w Szkarłatnym Lesie z nadzieją, że on, jak i wszystko, co przy nim zostawimy, trafi w ręce kolejnych poszukiwaczy. Jeśli szukacie schronienia, jeśli i wy trafiliście na siwowłosego i potrzebujecie pomocy, nieopodal znajduje się wioska Gestrali. Gdy w pobliżu zauważycie Sakapatate – wielkie, obronne kukiełki Gestrali – kierujcie się w ich stronę. Mogą zaatakować, lecz walka z nimi nie powinna być wielkim wyzwaniem dla wyszkolonych poszukiwaczy. Sakapatate chronią wioski i jej okolic, dlatego każde spotkanie z nimi powinno oznaczać, że kierujecie się w odpowiednim kierunku.
Pisząc to czuję się jak zdrajca, ale naprawdę wierzę, że komuś uda się wreszcie zatrzymać ten okrutny cykl. Po prostu nie było pisane to nam – ani Dantemu, ani mnie. Dlatego wciąż wierzę w sukces ekspedycji. Wierzę w tych, którzy okażą się silniejsi od nas i którzy walczyć będą do samego końca. Wiem, że jutro nadejdzie. Po prostu nigdy nie nadeszło dla nas.
Gdy dotarli wreszcie do końca dziennika, ciężka warstwa ciszy osiadła się pomiędzy ich sylwetkami i ułożyła wygodnie na czerwonych trawach Szkarłatnego Lasu. Milczeli. Lilian uciekł wzrokiem w dół, ku ziemi, zupełnie nieobecny i pogrążony we własnych myślach. Seymour wstał i odwrócił się na pięcie, zatrzymując spojrzenie gdzieś w oddali, na rozciągającym się przed ich trójką krajobrazie niezbadanej puszczy. Aurelion westchnął, pokręcił głową.
Był zły. Czuł, jak pierwsze iskierki gniewu rodzą się gdzieś w jego piersi, próbując rozniecić niebezpieczny pożar i jak fala rozczarowania napiera na wszystkie jego myśli, na zamiary, wryte w umysł wartości, na… nadzieję.
Zrezygnowali. Odpuścili. Wciąż mieli czas, lecz woleli się poddać. Kontynent pochłonął ich w całości, przeżuł, wypluł, siły Malarki zdeptały i pozbawiły ducha walki. Nie mógł uwierzyć, że tak łatwo przyszło im porzucenie własnego obowiązku. Lumière wciąż czekało na swoją szansę, na zbawienie, życie bez strachu przed nieuchronnie nadchodzącym końcem i bez obawy przed następnym ruchem górującej nad miastem figury niepokonanej kobiety.
Kto wie, być może, gdyby nigdy nie dopuścili do siebie naciskającego zwątpienia, Aurelion mógłby być teraz w domu, w swoim niewielkim mieszkaniu w kamienicy nieopodal krzywej wieży. Nie musiałby zostawiać za sobą siostry, jedynej pozostałej mu rodziny, tłumacząc sobie, że wyrusza na kontynent właśnie dla niej. Może, ale tylko może, nie musiałby się nigdy godzić z decyzją Liliana, że ten – choć młodszy od Ashera o trzy wiosny – wyrusza razem z nim, nie chcąc tracić ani jednej chwili, którą wciąż mogą spędzić razem.
Dante powinien kontynuować ich walkę, a Bashar wyraźnie dać mu do zrozumienia, że tego właśnie od niego oczekuje. Kiedy jedno polegnie, przemy naprzód. Przecież doskonale znali te słowa, prawda?
A jednak, mimo wszystko, nie mógł być pewien, czy sam byłby w stanie dalej walczyć, gdyby Lilian nigdy nie zdołał wydostać się z tamtej plaży. Czy gdyby wiedział, że truchło jego ukochanego z wolna czernieje, zmieniając się zaledwie w kolejny obelisk ich porażki, tak pewnie i bez nieustannego spoglądania wstecz kroczyłby w stronę Monolitu, wciąż gotów przeć naprzód bez jedynej osoby, która każdego ranka dodawała mu sił i zapewniała, że wszystko wciąż jeszcze może być dobrze.
Handrahan westchnął, poczuł w okolicy serca nieprzyjemnie ukłucie. Lilian go obserwował. Wpatrywał się w odległe Ashera spojrzenie, rozpoznawał zachowania, określone grymasy. Wyglądał, jakby usilnie próbował zajrzeć w myśli swojego towarzysza – nie tyle ciekaw, co kryje się pod siwą czupryną, ile zwyczajnie zmartwiony. Odczekał jeszcze dobrą chwilę, wciąż się nie odzywając i nie podnosząc z kolan. Wiedział, że cokolwiek skrywało się w Handrahana umyśle, Aurelion musiał przepracować to sam.
Dopiero gdy fioletowe tęczówki spotkały się z tymi błękitnymi, iskrzącymi się w przebijającym się przez szkarłatne liście słońcu, Asher wziął głęboki wdech i kiwnął niepewnie głową.
Nie. Nie potrafiłby się pogodzić z życiem bez Liliana. Już nie.
Willis wstał, zrobił ostrożny krok w stronę Aureliona i posyłając mu ciepły, czuły uśmiech, wsunął niepostrzeżenie swoje smukłe palce w zakrytą rękawicą dłoń Ashera. Ukrył splecione ręce za swoimi plecami tak, by Seymour nie był w stanie ich dostrzec. Silverthorn również brnął przed siebie na ostatnich już okruszkach jakiejkolwiek nadziei. Wszyscy znaleźli się w okrutnym konflikcie między obowiązkiem a miłością. Dante i Bashar, Seymour i Virgil, on i Lilian.
Nie powinien oceniać, w jaki sposób każdemu z nich przyszło się z owym konfliktem zmierzyć.
— Myślę, że powinniśmy jak najszybciej ruszyć w stronę wioski, rozglądać się za Sakapatate. Jeśli ktoś z naszych przeżył, jeśli gdzieś jeszcze mamy ich spotkać, to wydaje mi się, że właśnie tam — odparł Lilian, decydując się wreszcie ukrócić panowanie napierającej na nich ciszy.
Seymour kiwnął głową
— Masz rację. Jeśli cokolwiek na tym przeklętym kontynencie jest w stanie nam pomóc, to właśnie Gestrale. — Blondyn zerknął w ich stronę, po czym zbliżył się do skrytki poprzedniej ekspedycji, kucnął i spakował do plecaka kilka z pozostawionych tam zapasów. Haki wspinaczkowe, chroma, parę niewykorzystanych wciąż Pictos. Wszystko, co mogło im się przydać w dalszej podróży.
Nim zrobili pierwszy krok ku nieznanemu, Willis zacisnął mocniej dłoń na asherowych palcach, zupełnie jakby tym jednym gestem zechciał obiecać ukochanemu, że dopilnuje, by ich dwójkę nigdy nie spotkał tak niesprawiedliwy, ponury los. Asher uśmiechnął się niepewnie w stronę ciemnowłosego i pozwolił, by ciężar minionej chwili opuścił wreszcie jego ciało.
Cokolwiek miało się jeszcze wydarzyć, wydarzy się. Cokolwiek jeszcze stanie na ich drodze, będą musieli się z tym zmierzyć. Jutro nadejdzie. Nadejdzie i przyniesie ze sobą kolejną dozę bólu, strachu i wylanych łez. Jednak póki byli razem, wszystko wydawało się możliwe. Niesprawiedliwości toczonej przez nich walki nie miały znaczenia, a cel – możliwy osiągnięcia.
Tak, jutro nadejdzie. I tylko razem będą w stanie stawić mu czoła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz