28 września 2025

Od Andrei do Yangcyna

Oczywiście, że gabinet Wielebnego Malvaina przypominał każdy inny, zupełnie zwyczajny gabinet, miejsce pracy kogoś, kto zajmuje się administracją i zarządzaniem na średnią skalę. Biurko zostało starannie zagospodarowane – na środku leżał zamknięty, stary laptop, pod ręką spoczywał bloczek kartek na notatki, stał tam też kalendarz, nieodzowny kubek pełen długopisów i trzy tacki na dokumenty, te tanie, plastikowe, z marketu. Boczną ścianę zajmował wysoki regał pełen segregatorów, teczek i papierów, opatrzonych datami i napisami, w rodzaju „Faktury 03.2138”, albo „Wyciągi 11.2139”. Było tam też i trochę książek o tematyce religijnej i psychologicznej, jednak żaden z tytułów nie sprawiał wrażenia podejrzanego albo nie na miejscu. Z drugiej strony Andrea musiała przyznać, że mimo swego bliskiego spotkania ze śmiercią, jej zainteresowania nigdy nie odpłynęły w stronę metafizyki i zagadnień teologicznych, toteż jeśli którekolwiek z dzieł miało podejrzane treści, policjantka raczej by tego nie wykryła. Dlatego też pierwsze, co zrobiła, to trochę dokumentacji fotograficznej, którą mogli potem w spokoju przeanalizować. Teraz zaś gonił ich czas.
— Nie możemy zostawić żadnych śladów, że ktoś tu był — przypomniała widząc, jak zmiennokształtny wyciąga dłonie do laptopa. Yangcyn skinął głową, zajął się sprzętem.
— Szarik?
Pies obwąchiwał już podstawę szafy, stopniowo szukając tropów i poszlak coraz wyżej, a gdy ich nie znalazł, psi nos zajął się fotelem, potem dywanem, w końcu biurkiem. Andrea zaś wzięła się za tacki i leżące na nich, bieżące dokumenty.
— Niech to — mruknął pod nosem Yangcyn.
Andrea oderwała się od przeglądania list darczyńców, spojrzała na ekran laptopa.
— A podpowiedź? — spytała widząc, że kursor wciąż miga na pustym pasku.
— „Ta data” — przeczytał jej Yangcyn. — Nie wiem, chyba nie chodzi o jego datę urodzenia.
Policjantka zamyśliła się, w końcu pokręciła głową.
— Zostaw laptopa. I tak mieliśmy niewielką szansę na to, że hasło będzie proste albo laptop w ogóle nie będzie go miał.
Yangcyn skinął głową, zamknął sprzęt i zaraz przypadł do regału z segregatorami.
Ludzie potrafili ustawić bardzo proste hasła – wielu pracowników biurowych miało chociażby markę własnego monitora jako hasło dostępu do komputera pracowniczego. Bo jak zapomnieć hasło, które ma się zawsze przed nosem, prawda? Problemy zaczynają się tylko, gdy pracodawca postanowi wymienić monitory…
Finanse Wielebnego wyglądały na czyste, Andrea jednak miała wrażenie, że diabeł będzie tkwił w szczegółach, niestety jednak nie mieli ani czasu, ani profesjonalnego księgowego, który rozłożyłby te wszystkie kolumny cyferek na czynniki pierwsze, dostrzegając jakąś ukrytą ścieżkę, którą podążają pieniądze wspólnoty, by sfinansować jakieś nielegalne działania. Yangcyn robił zdjęcia wszystkiemu, co nawinęło mu się pod palce, przelatując każdy z dokumentów wzrokiem, lecz nie wczytując się w szczegóły.
— Chyba coś mam — powiedziała Andrea, gdy tacki z dokumentami zostały już przejrzane, a dłonie policjantki sięgnęły jednej z szuflad biurka.
Gruby notes oprawiony w sztuczną skórę odcinał się od reszty wyposażenia biura – o ile inne przedmioty sprawiały wrażenie tanich, możliwych do kupienia w zwykłym supermarkecie, o tyle ten notes wyglądał na coś z górnej półki, zakupione w sklepie dla koneserów, albo wręcz wykonane na zamówienie. Szarik szybko przypadł do nóg Andrei, obwąchał notes.
— Zobaczmy, co jest w środku — mruknęła policjantka, otwierając notes.
Yangcyn stał już nad nim z aparatem i każda z przeglądanych przez Andreę stron doczekała się dobrego zdjęcia. I zdecydowanie na nie zasługiwała, bo oto przed dwójką policjantów pod przykrywką stanął kalendarz Wielebnego Malvaina, z wypisanymi detalami jego spotkań i planów, z notatkami na marginesach, które może teraz trudno było odczytać, ale po głębszej analizie na pewno rzuciłyby nowe światło na sprawy.
— Spójrzmy, co takiego Wielebny robił w czasie, gdy doszło do tamtych morderstw.
Andrea szybko przekartkowała dziennik, znalazła odpowiednią datę.
Postęp technologiczny bardzo ułatwiał działanie policji. Ludzie nie zdawali sobie sprawy, że wystarczy ledwie parę wystawianych szybko dokumentów, by operator sieci komórkowej został zmuszony do podzielenia się treścią wiadomości wysłanych przez swojego klienta, a także listą wykonanych połączeń. Przestępcy synchronizowali kalendarze z chmurą, ustawiali przypomnienia, a co mniej rozgarnięci włączali nawet lokalizację w telefonie, nierzadko własnoręcznie niszcząc swoje alibi.
Jednak rzecz miała się zupełnie inaczej, gdy do gry wkraczały „analogowe” formy przechowywania informacji i planowania swojej pracy. Papierowy kalendarz trzeba było mieć w ręku, znaleźć odpowiednią stronę, przeczytać co zostało w nim nagryzmolone… Pozbycie się czegoś takiego to była ledwie chwila, bo sprawę można było załatwić chociażby wrzucając notes do przypadkowego kontenera, a potem szukaj wiatru w polu. Jeśli zaś ktoś lubił doprowadzać sprawy do końca, papier palił się bardzo szybko i trzeba byłoby specjalnych umiejętności w rodzaju mocy Yangcyna, by cokolwiek z tego uratować. Jak na razie Andrea nie słyszała jeszcze o osobie zdolnej zhackować papierowy kalendarz i choć na takim „urządzeniu” nie dało się ustawić żadnego trudnego hasła zawierającego małe i duże litery, cyfry a także znaki specjalne, to właśnie on oferował posiadaczowi najwięcej prywatności i bezpieczeństwa.
Andrea wiedziała, że nie mają do czynienia z pierwszym z brzegu przestępcą popełniającym zbrodnie pod wpływem emocji i impulsu – jeśli Wielebny faktycznie stał za tym wszystkim, na pewno starannie zacierał swoje ślady, utrzymywał skrupulatnie pozory dobrego i prawego duchownego, nie dając nikomu powodów, by wątpił w jego szlachetne pobudki. Nawet to tanie wyposażenie jego gabinetu zdawało się mówić, że ktokolwiek tu przyjdzie, będzie miał do czynienia z oszczędnym i gospodarnym duchownym, który wpływy ze swej kongregacji woli przeznaczyć na pomoc potrzebującym, nie zaś na wystrój własnego gabinetu. Nie byłoby takie nieprawdopodobne, by Wielebny miał dwa kalendarze – jeden online, pozornie wygodniejszy, pokazujący usłużnie powiadomienia i ułatwiający życie człowieka odpowiedzialnego za wiele spraw, pełen niewywołujących podejrzeń spotkań i zadań, drugi zaś prywatny, sekretny, zawierający prawdę, której nie miał ujrzeć świat.
Andrea kartkowała dziennik, Yangcyn robił zdjęcia, gdy wtem Szarik zastrzygł uchem, poruszył się niespokojnie. Ktoś szedł korytarzem.
— Kończy nam się czas — powiedziała Andrea, zamykając notes w połowie zdjęcia. — Lepiej, żebyśmy zebrali mniej, niż żeby ktoś miał nas tutaj zastać.
Dopóki ich przykrywka była nietknięta, mogli jeszcze wrócić i poszukać więcej poszlak, mogli też porozmawiać z innymi osobami, dowiedzieć się czegoś więcej, lecz jeśli ktoś znalazłby ich tutaj, a Wielebny nabrał podejrzeń… Raz, że ich szarada zostałaby odkryta, a dwa, że całe zgromadzenie zostałoby postawione w stan wyższej gotowości i kolejna próba infiltracji spaliłaby na panewce. Musieli być ostrożni.
Andrea odłożyła notes tam, gdzie go znalazła, a następnie wraz z Yangcynem i Szarikiem ulotniła się z gabinetu Wielebnego, by wrócić do reszty wiernych, jakby nigdy nic.


Co prawda robiło się późno, wieczór niespiesznie zapadał, oni zaś byli po całym dniu odgrywania swych ról i rozmów z resztą kongregacji, lecz zrobione zdjęcia i to, co znaleźli w gabinecie Wielebnego Malvaina, zdawały się palić w kieszeniach i domagać przesłuchania. Dlatego też gdy tylko cała akcja charytatywna związana z seniorami się skończyła, a potem skończyło się też sprzątanie po całym wydarzeniu, Andrea pożegnała się ze wszystkimi, następnie zaś ona i Yangcyn udali się w przeciwne strony, by finalnie spotkać się na komisariacie.
Drukarka wypluwała już z siebie kolejne fotografie stron z dziennika Wielebnego, powiększone tak, by na pewno wszystko było widać, Andrea zaś wzięła się za zrobienie mocnej kawy. Szarik leżał pod biurkiem w swej półmaterialnej postaci, licząc na jakieś głaski, i jedynym, co pozostało, to przeanalizowanie ich nowego materiału dowodowego.
W końcu ostatnia ze stron pojawiła się na biurku, wraz z raportami policyjnymi z poprzednich zbrodni, które Andrea miała zamiar połączyć z tajemniczym kultem i jego dziwacznymi cudami, i tym, co pozostało, było.
— …połączyć to wszystko w całość — mruknęła do siebie aspirantka, siadając na jednym z krzeseł i podsuwając drugie Yangcynowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz