22 września 2025

Od Hotaru do Annikki

Hotaru przychodziła do teatru, uczestniczyła w próbach i zajęciach, po raz kolejny wykonywała na scenie choreografię i z pozoru wydawało się, że nic się nie zmieniło, wszystko jest w porządku, a myśli kobiety, tak jak zawsze, są w pełni skupione na tym, by skrupulatnie wykonać każde z poleceń reżysera. Nikt nie podejrzewał, że wnętrze jej serca przypominało teraz kraj rozdarty wojną, gdy myśli ścierały się ze sobą na podobieństwo wrogich armii, sprawiając, że tancerka miała wrażenie, jakby płomień trawił samą jej duszę.
Zatańczenie przed Annikki, ten jeden występ z widownią, choć tak niewielką, był niczym zarzewie pożaru, roznoszące się po wyschniętym lesie. Każdy krok, gest, każda chwila, gdy tańczyła, przypominały jej, po co to robiła i co tak magicznego tkwiło w jej sztuce, że nie potrafiła się bez niej obyć. To nie było coś, co „dobrze jej szło” albo coś, do czego miała talent i dałoby się z tego utrzymać. Długie godziny w formie potu wylanego na macie tatami, bólu mięśni i regenerujących się po przeciążeniu stawów – gdy nie tańczyła w pełni, nie było jej po prostu szkoda całego tego poświęcenia i czasu. Nie, miała wrażenie, jakby przez te lata nie oddychała, dusiła się, oddzielona od czegoś, co było dla niej naturalne, przyrodzone, niezbędne do tego, by była naprawdę sobą.
Gdy te myśli i uczucia zdobywały przewagę w potyczce, lekki uśmiech pojawiał się na twarzy Hotaru, jej dłonie unosiły się z wdziękiem, a cała postawa nabierała tej ulotnej gracji.
Lecz przecież nie kryła swych umiejętności bez przyczyny, i gdy tylko zaczynała o tej przyczynie myśleć, chłód wkradał się między żebra, wpijał w ciało, sprawiając, że drżenie pojawiało się w zesztywniałych nagle kończynach, a wzrok Hotaru uciekał w dół, ku obciągniętej czarnym suknem scenie, nie potrafiąc skupić się na niczym. Musiała tańczyć, lecz nie mogła, pragnęła pokazać swoją sztukę światu, lecz jeśli zbyt duża część świata by ową sztukę ujrzała, co by jej to przyniosło? Nie bez powodu opuszczała swój kraj w pośpiechu, jak uciekinierka, a hańba, choć przecież nie pragnęła jej przynieść, ciągnęła się za nią niczym pogrzebowy kir. Nie, nie, nie mogła dać się ujrzeć, powinna zadzwonić do Annikki, powiedzieć jej, że zmieniła zdanie i nie wejdzie ponownie na deski sceny z Hikaru w dłoni.
I gdy tylko te myśli zaczynały się panoszyć, a w jej sercu gościła zima, ogień buntu i niezgody wybuchał ze zdwojoną siłą, mówiąc jej, że nie na darmo wybrał ją święty wachlarz, że odrzucając to dziedzictwo na dobrą sprawę sprzeniewierza się bogom i że zdanie śmiertelników nie powinno mieć znaczenia, gdy wola Niebios była jasna.
Ale Niebiosa były daleko, a śmiertelnicy tu, tak blisko.
Ciało przywykłe do choreografii, odtwarzało wyuczone ruchy, umysł zaś wraz z duszą pochłonięte były wojną, niepomne na to, co działo się na zewnątrz.
I nie wiadomo, jak długo Hotaru pozostałaby w tym stanie przejściowym, wciąż kręcąc się w kółko wokół tych samych myśli i argumentów, nie potrafiąc podjąć decyzji, gdyby Annikki ponownie nie napisała do niej, mówiąc, że chce się spotkać. Tancerka uśmiechnęła się mimowolnie, patrząc w ekran telefonu, nim szybko wstukała odpowiedź, palec spoczął na ikonce papierowego samolociku.


Park wydawał się takim naturalnym miejscem dla ich spotkań – blisko przyrody, zajmującej specjalne miejsce w sercu każdej z nich, a jednocześnie tej przyrody znanej, oswojonej, bezpiecznej i spokojnej. Liście szeptały nad ich głowami, ptaki dokazywały, gdzieś w oddali słychać było radosne krzyki bawiących się dzieci. Hotaru siedziała, splótłszy dłonie, bo oto słowa jej obietnicy, że zatańczy naprawdę przed widownią, wracały do niej, coraz bardziej materialne.
— Rozejrzałam się trochę i wybadałam teren — zaczęła Annikki, popatrując na nią zza grubych szkieł. — Szukałam miejsca i wydarzenia, które odpowiadałoby ci pod względem hm… liczby gości, charakteru przedsięwzięcia, ewentualnego rozgłosu… — Hotaru się spięła — …a raczej jego braku. I znalazłam. — Ćma uśmiechnęła się do niej. — To takie kameralne wydarzenie kulturalne dla dzieci, organizowane w domu kultury w mojej dzielnicy. Program jest luźny, podpytałam o miejsce na hm… dodatkowego animatora… i organizatorki powiedziały, że jasne, będzie im bardzo miło.
Hotaru poczuła ciepło rozlewające się gdzieś w piersi.
— Jak bardzo kameralne jest to wydarzenie? — spytała, obawa mieszała się w głosie z nadzieją.
— Nie wiem, czy będzie pięćdziesiątka dzieci, plus jeszcze ich rodzice, dziadkowie czy inni opiekunowie… Z dziennikarzy będę tam tylko ja, a rodzice będą bardziej skupieni na swoich pociechach, niż na czymkolwiek innym. Nie musisz się martwić, że dostrzeże cię ktoś znający się na rzeczy — zapewniła ją Annikki. Urwała na moment, poprawiła się na ławce. — Ja… wzięłam sobie do serca to, że chcesz uniknąć rozgłosu, dlatego pomyślałam, że inicjatywa skierowana do dzieci będzie dobrym pomysłem. Większość nie bierze ich na poważnie, a poza tym… Poza tym całość nazywa się Święto Przyrody i w międzyczasie są wybory Króla i Królowej Lasu, więc będziesz miała solidną konkurencję.
Usta Hotaru zadrgały, w końcu kobieta parsknęła śmiechem.
— Dobrze, to faktycznie mocny argument. Myślę, że nic nie przyciągnie uwagi tak, jak wybory Króla i Królowej Lasu. Mogę być o to spokojna.
Annikki odpowiedziała jej uśmiechem, skrzydła poruszyły się lekko, a w popołudniowym słońcu ten złoty pyłek przypominał okruchy leśnej magii.


Dzień Święta Przyrody zbliżał się wielkimi krokami, Hotaru zaś postanowiła w końcu pozwolić sobie pójść za głosem serca, porwać się biegowi wydarzeń i żyć tak, jak wojownicy z dawnych wieków, gotowi na wszystko, co przyniesie los. Dni zmieniły się w godziny, godziny w minuty, i niczym w jakimś śnie, Hotaru spostrzegła, że oto stoi w korytarzu, na wypastowanej podłodze ułożonej w charakterystyczną jodełkę, a wokół biegają ubrane w zieleń i przyrodę dzieci. Rodzice próbowali okiełznać jakoś swoje pociechy, te jednak głównie myślały o tym, że są konkursy z nagrodami, można wygrać batonika, i że pani animatorka niesie tę superfajną, tęczową płachtę, pod którą można się schować, można brykać i zmieniać materiał w fantastyczny, wielobarwny ocean.
— Musimy ich trochę zmęczyć i wybiegać — powiedziała głównodowodząca przedsięwzięciem, gdy widziała się z Hotaru na spotkaniu organizacyjnym. — Inaczej nigdy nie posadzimy ich w sali i nie zmusimy do oglądania czegokolwiek.
Święto Przyrody trwało w najlepsze – dzieci bawiły się, uczyły o otaczającym je świecie, dokazywały, wchodziły na głowę rodzicom i opiekunom, lecz w ogólnym rozrachunku jak inaczej dzieci miały cieszyć się tym wolnym czasem? W końcu jednak przyszła ta wyczekiwana godzina, Hotaru zaś znalazła się za kulisami niewielkiej sceny, czekając, aż jedna z organizatorek zapowie jej wystąpienie. Wprawiony w przekrzykiwaniu dzieci głos zaprowadził względny porządek, ktoś kichnął, ktoś życzył mu na zdrowie, a potem Hotaru wyszła na scenę, popatrzyła po widowni. Uśmiechnęła się do dziecięcych twarzyczek i wlepionych w nią spojrzeń, skłoniła się, wydobyła wachlarz.
Hikaru ogrzał jej dłoń pełnym radości wyczekiwaniem, a ten niemożliwy do uciszenia szum wiercącej się dzieciarni odpłynął na dalszy plan, gdy skupienie przed występem, tak gładko przez nią osiągane, sprawiło, że nie liczyło się nic poza nadciągającą historią. Hotaru zapomniała o swej przeszłości, zapomniała o wszystkim, stając się przejrzystym płótnem, śnieżnobiałym zwojem, gotowym na to, by pędzel magii i wyobraźni namalował na nim jedną z senkawańskich legend.
Sugestia bambusowego gaju zalśniła soczystą zielenią, łącząc się ze spłowiałym materiałem kulis i odciągniętej kurtyny, splatając z wyobraźnią dzieci, by ukazać początkową scenę.

Oto przygarbiona staruszka z koszem pełnym prania, walczy z z jakąś plamą zdobiącą równie sterany życiem fragment odzienia. Rzeka szumi leniwie, niosąc ze swym nurtem pojedyncze gałązki, gdy wtem wśród szemrzących prądów pojawia się brzoskwinia. Owoc podskakuje lekko, niczym fantazyjna łódka, prąd zaś zanosi ją wprost w pomarszczone dłonie staruszki. Śmiech i radość, bo oto szczęście uśmiechnęło się do kobiety, lecz gdy brzoskwinia pęka, w jej wnętrzu próżno jest szukać słodkiego miąższu – zamiast tego śpi w niej niemowlę, niezwykłe dziecko, które staruszka zanosi do swej chaty, do męża, i razem nadają mu imię, które zapisze się w legendach – Momotaro.
Dziecko rośnie, z chłopca staje się młodzieńcem, w końcu mężczyzną i los wzywa go ku jego przeznaczeniu. Momotaro wyrusza w podróż, żegnany przez swych przybranych rodziców, a zaklęty wachlarz zmienia się w miecz, głos, w samo serce opowieści. Promieniuje świetlistą odwagą i szczerością w słowach, łagodnością obycia, pragnieniem niesienia pomocy. To przyciąga ku Momotaro jego zwierzęcych towarzyszy i taniec Hotaru zmienia się, płynnie przechodząc między wojowniczym krokiem, psią wiernością, łopotem skrzydeł bażanta i śmiechem psotnej małpy.
A potem jest Wyspa Demonów, pełna grozy zakrzywionych rogów i groźnych stworów wprost z najstraszniejszych koszmarów. Taniec Hotaru staje się pełen energii, niezłomności, jej ruchy są ostre i gwałtowne, wachlarz uderza niczym miecz, ostre kły, mordercze szpony, niczym zwinne dłonie, w końcu wznosi się niczym sztandar zwycięstwa, bo oto groza zostaje pokonana i straszliwe demony nie zagrażają już okolicznym wioskom. Radość gości wokół, słońce zdaje się świecić pogodniej, a sam Momotaro wraca do swych przybranych rodziców, wraz ze swymi zwierzęcymi przyjaciółmi, bo baśń ma dobre zakończenie, gdy serce bohatera jest dobre i szczerze.

Hotaru złożyła swój wachlarz, a spłachetki iluzji rozpłynęły się w nicość. Po Momotaro nie został nawet ślad, zniknęła chatka pary staruszków, rozpłynął się pies, bażant i małpa. Została tylko pojedyncza kobieta ściskająca w dłoniach płowy wachlarz, popatrująca na swą oniemiałą widownię, nim ukłoniła się, posławszy im łagodny uśmiech. Rozległy się brawa, wpierw nieśmiałe, gdy dzieci wybudzały się powoli z transu, i wkrótce cała sala wypełniła się oklaskami, pojedynczymi okrzykami, „ale czad!”, „ej, to już koniec?” i „mamo, ja chcę taką małpę!”.
Wzrok Hotaru odnalazł wreszcie spojrzenie Annikki i uśmiech tancerki zabarwił się ciepłem i uczuciem, którego kobieta nie miała dla nikogo innego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz