Telefon Seymoura był wiecznie wyciszony. Czy mężczyzna siedział w domu, relaksując się w jego zaciszu, czy leciał gdzieś na miotle, czy był w studiu albo na łonie natury, żadne dźwięki nie miały prawa wydobywać się z urządzenia, bo muzyk miał stanowcze podejście mówiące, że to telefon jest dla niego, a nie on dla telefonu, i że to on będzie decydował, kiedy z niego korzysta, nikt inny. Zdarzały się jednak sytuacje, w których Seymour był naprawdę potrzebny i on sam wolał, by przerwano mu dowolną aktywność, niż cokolwiek miałoby go ominąć, albo miałby nie zdążyć z podjęciem decyzji czy pomocą. Dlatego w telefonie tkwiła też druga karta i numer, który Seymour podał jedynie garstce osób, przykazując, by nie korzystały z niego w sytuacjach innych, niż kryzysowe. Gdy tylko ktoś dzwonił na ten właśnie numer, smartfon Seymoura odzywał się głośnym dźwiękiem, bez względu na to, w jakim trybie był i gdzie sam muzyk go zostawił. Telefon milczał całe lata, bo choć w życiu Seymoura były wzloty i upadki, były przeróżne przemiany i zawirowania, żadne z nich nie urosło do rangi kryzysu tak rozległego, by wymagał kontaktu alarmowego.
Może dlatego Seymour prawie zleciał z łóżka, gdy telefon zawył rano.
— Kurr… — wymamrotał półprzytomnie, niezgrabnie gramoląc się w pościeli, przewalając przez równie przytomnego Virgila, by sięgnąć stolika nocnego.
Odblokował za drugim razem, przyłożył telefon do ucha. Głos Norberta, chłodny i rzeczowy, przekazał szczątkowe informacje, wystarczające jednak, by senność i zmęczenie w okamgnieniu opuściły Seymoura.
— Dobra, już lecimy.
Rozłączył się, spojrzał na Virgila.
— Musimy lecieć do studia. Teraz. Ubieraj się.
Vi, potargany i z dziwnie zmęczonymi, podkrążonymi oczami, wpatrywał się w niego nierozumiejąco.
— Co się stało?
— Dowiemy się na miejscu. Norbert mówił, żeby się streszczać.
Jakiś rozpierdol w prasie, tego tylko brakowało, gdy pracowali nad nowym krążkiem, a w perspektywie była kolejna trasa koncertowa. Zmęczony ostatnią pracą, wybudzony nagle, zdenerwowany sytuacją, Seymour jakoś nie wziął pod uwagę wskazówki co do natury rozpierdolu, jaką było wskazanie przez Norberta, by koniecznie wziął ze sobą Virgila.
— Ruchy, Pluszaku — ponaglił go, widząc, jak Vi niemrawo mocuje się ze spodniami.
O śniadaniu nie było mowy, poranna toaleta ograniczyła się do przeczesania włosów palcami i ochlapania twarzy nad kuchennym zlewem. Norbert nie zdążył pewnie zrobić dwóch kółek po gabinecie, nim Seymour i Vi byli już w powietrzu.
— Pewnie Zapałka coś odjebał — mruknął pod nosem były czarodziej, prowadząc miotłę na samej granicy limitu prędkości. — Albo starzy się upomnieli o Raama, bo to też jest możliwość.
Vi siedział za jego plecami dziwnie milczący i zesztywniały, ramiona oplatały się wokół Seymoura jakby muzyk był kanciastym drzewem, a nie realnym człowiekiem.
— Oby to nie było nic poważnego.
— Mhm.
Seymour wiedział, że cokolwiek to było, na pewno było poważne, miał tylko nadzieję, że poradzenie sobie z tym rozpierdolem nie będzie wymagało chuj wie czego. Umysł błądził wśród prawdopodobnych powodów – może Ioannisowi coś się stało? Ich klawiszowiec był długowieczny, prawda, ale osobliwości zawsze miały to ryzyko, że coś może się im wydarzyć, że dzika magia, która dotknęła ich raz, zrobi to ponownie, albo że to, co po sobie zostawiła, nagle zrobi coś nieprzewidzianego, albo… A może chodziło o Arietha? Tylko co ich spokojny, wycofany basista mógł wywinąć?
— Totalnie Zapałka — powiedział, obniżając w końcu lot.
Nie byli pierwsi. Ignis ich wyprzedził, od słowa do słowa okazało się, że genashi po prostu spędził noc w studiu, więc łaził teraz po nim niezbyt świeży i lekko podkurwiony sytuacją. Na resztę ekipy nie czekali jednak długo – zaraz zjawił się Arieth, wleciawszy przez otwarte okno. Trochę czasu upłynęło na wyciągnięciu z szafy ubrań zmiennokształtnego, akurat schowanych na taką okazję. Gdy basista wciągał na siebie koszulkę, w drzwiach pojawił się Ioannis, na pięty następował mu Raam, i w końcu cały Vox zasiadł wokół stołu. Virgil milczał, wciśnięty pod bok Seymoura.
— Dobrze, panowie, po pierwsze – bez paniki — odezwał się Norbert, jako jedyny stojąc, jako jedyny ubrany w nienaganny garnitur. W dłoniach trzymał teczkę.
— Nikt nie panikuje — odparł Ignis. — Co się spierdoliło?
— Cóż, powiedzmy, że już od dłuższego czasu byłem przygotowany na taką możliwość. Takie rzeczy dzieją się prędzej czy później, miałem jednak nadzieję, że u nas zdarzy się to później albo… bardziej na naszych warunkach.
— Norbert, to nie jest thriller psychologiczny. Powiedz, co się stało.
— Przeciek — odezwał się krótko, wyciągnął z teczki jakieś kartki. — To trafiło do The Amplifier, czasopismo już poszło do druku, nie zatrzymamy tego.
Seymour sięgnął, spojrzał, pobladł.
Zdjęcia jego i Virgila, zrobione z ukrycia, miejscami nieostre, lecz nie na tyle, by dało się ich z kimś pomylić, albo nie dostrzec relacji między dwójką mężczyzn. Opatrzone datami, z różnych miejsc, prawdziwości dodawały im postaci reszty członków zespołu kręcących się z trunkiem w pobliżu, naturalnych, rozbawionych, spędzających wesoło czas, jak to mają prawo czynić zwykli ludzie, lecz celebryci – już nie do końca.
Seymour nie dał rady nawet wykrztusić z siebie jakiegoś przekleństwa, gdy wzrok przebiegał chaotycznie wkomponowany między zdjęcia tekst, wyrywając z niego urywki informacji. Przykry chłód przebiegł mu po plecach, bo o ile był przyzwyczajony do kretynizmów wypisywanych przez szmatławce pokroju Buldożka, czy jak się to plotkarskie czasopismo nazywało, o tyle The Amplifier było czymś branżowym, a zamieszczone informacje okazały się boleśnie prawdziwe. Norbert robił bardzo wiele, by prywatne sprawy członków zespołu pozostały prywatne, za co wszyscy byli mu dozgonnie wdzięczni, tu jednak wylały się na tyle precyzyjne informacje o Virgilu, że nie dało się tego zignorować. Co robił, gdzie studiował, czym się zajmował, jak poznał się z Voxem, kto go polecił… Zdecydowanie za dużo konkretów.
Vi siedział u jego boku jak wielka, nieruchoma maskotka.
— Nie winię was, żeby to było jasne — powiedział Norbert, utrzymując swój profesjonalny ton, kierując słowa do dwójki najbardziej zainteresowanych.
— My też nie, spoko — Raam sięgnął, klepnął Seymoura w bark. — Dziennikarze to skurwysyny, szczególnie paparazzi.
— Tylko nogi z dupy powyrywać — dodał Zapałka.
Ioannis pokiwał z namaszczeniem głową.
— Przykro mi, że tak to się potoczyło.
Arieth wciąż był zajęty pochłanianiem tekstu, aktywnie zapuszczając Seymourowi żurawia przez ramię.
— Co za… — Seymour urwał, przerzucił parę kartek. — Długo z tym czekał — dodał, porównując daty.
— Chciał wjechać na pełnej — odparł Ignis.
— Na pełnej to my możemy wjeżdżać, nie jakiś zafajdany chuj udający dziennikarza!
— Otóż to — zgodził się z nim Norbert, zajmując w końcu miejsce, składając dłonie w piramidkę. — Teraz ważny jest czas oraz nasza stanowcza odpowiedź. — Przeniósł wzrok na Seymoura i wciąż milczącego Virgila. — Wiem, że nie takie były plany, ale powrót do poprzedniego stanu nie jest już możliwy, nawet gdybyśmy spróbowali nazwać zdjęcia fotomontażem i wyprzeć się…
— Ja się Virgila na pewno nie będę wypierał — wtrącił się Seymour, odrzucając kartki na blat.
— Doskonale, taki będzie najlepszy obrót wypadków — kontynuował Norbert. — Przyznacie się do relacji, a ja pomogę wam to ubrać w słowa tak, by cała ta sytuacja stała się gładką tranzycją, a nie jakimś skandalem. Przygotujemy jednolitą wersję historii, wspólny front, i ktokolwiek wyszedł z całą tą inicjatywą… na pewno nie dostanie od nas satysfakcji w rodzaju okazania paniki bądź chaotycznych reakcji.
— No, kurwa, raczej — prychnął Raam, rozsiadając się jeszcze szerzej na kanapie.
— Dorwę tego skurwysyna — obiecał cicho Seymour, splatając dłonie, zaciskając je tak, że aż pobielały kłykcie.
— Dochodzeniem waszych praw i wymierzeniem sprawiedliwości zajmę się ja — poprawił go Norbert. — Zanim jednak do tego przejdę, musimy przygotować Virgila. — Zwrócił się do mężczyzny. — Obawiam się, że teraz czeka cię szybka nauka bycia oficjalnym partnerem znanego muzyka…
— Przepraszam, Pluszaku. — Były czarodziej znalazł lepsze zajęcie dla swych dłoni – objął Virgila, przyciągnął go do swego boku, lekko potarł zdrętwiałe ramię. — Nie tak to wszystko miało wyglądać. Obiecałem cię chronić i… Vi? — spytał, patrząc na niego z troską. — Vi, dobrze się czujesz?
Virgil podniósł na niego puste spojrzenie, a w metalicznych oczach gościł strach i rozpacz tak głębokie, że Seymourowi zabrakło słów. Dreszcz przebiegł po ramionach, po śniadych policzkach popłynęły łzy.
— Obiecał, że tego nie zrobi — wyjąkał, głos mu się łamał. — Zrobiłem, co kazał… Usunął zdjęcia…
— Co? Kto ci co obiecał?
— E-eneasz — wykrztusił w końcu Vi, nim rozpłakał się do reszty.
Seymour otoczył go ramionami, pozwolił zapaść się i skryć w przemakającej szybko koszulce, gładził włosy i próbował zapewnić, że wszystko jest w porządku, gdy Vi powtarzał w kółko „Przepraszam, przepraszam, przepraszam…”.
— Jaki, kurwa, Eneasz — spytał Ignis, marszcząc brwi.
— Też nie pogardziłbym większą ilością informacji — przyznał Norbert.
— Vi, spokojnie… Popatrz na mnie — poprosił Seymour, a Vi usłuchał. — Co on ci kazał zrobić?
Nowa fala łez i przeprosin uderzyła w niego jak gwałtowny przypływ. Vi zwinął się w kłębek niczym zbity pies, który już nawet nie ucieka przed ciosami, tylko kuli się i piszczy. Wśród urwanych słów, gorzkich łez, ciągłego przepraszania, wilkołak zdołał opowiedzieć o tym, co go spotkało. Że Eneasza poznał na studiach, a raczej że to Eneasz postanowił poznać jego, że ich drogi się rozeszły, i ponownie skrzyżowały, że Eneasz przedstawił mu ultimatum, wtedy, w łazience, i że wszystko miało być dobrze. Że on, Virgil, to załatwi. Bo to jego problem. A potem było o sprzedaży kolczyków i Seymour miał wrażenie, jakby każde słowo Vi wyrywał z siebie niczym ostry kolec wbity mocno i głęboko w ciało.
Zapadła cisza.
— To jest dużo mniejszy rozpierdol, niż ci się wydaje, Vi — odezwał się w końcu Ignis. — Ten skończony palant nie ma na ciebie już żadnych haków, ukazanie waszej relacji światu i tak było przecież w planach, kolczyki są do odzyskania…
— …a złamany chuj do dojechania — zakończył Raam.
— I z niczym nie jesteś sam, Virgilu — zapewnił go Ioannis ciepłym głosem. — Bycie znanym i rozpoznawalnym to ciężkie brzemię, lecz nie będziesz go niósł w pojedynkę.
— Eneasz od początku przejawiał cechy osoby pozbawionej kompasu moralnego — zdiagnozował go precyzyjnie Arieth. — Po kimś takim można było się spodziewać, że nie dotrzyma słowa.
Ignis kopnął go w kostkę tylko trochę, nim zwrócił się do zdruzgotanego Virgila.
— Uszy do góry, Vi, już z większego rozpierdolu wychodziliśmy i, jak widzisz, wszyscy żyjemy — powiedział i chyba tylko Ioannis wyczuł, jak między głoski wplata się ta niepowtarzalna, ognista magia.
Bo z zewnątrz może faktycznie nie wyglądało to aż tak katastrofalnie, ale Ignis znał Seymoura dobrze, wiedział, ile znaczą dla niego pewne rzeczy, a milczenie ich drugiego gitarzysty było jasnym dowodem na to, że w swej ocenie Ignis się nie mylił.
Seymour siedział i milczał, wciąż trzymając ciasno Virgila, lecz spojrzenie się zmieniało, gdy umysł, nawykły błyskawicznej analizie faktów, właśnie owe fakty analizował i wyciągał z nich pewne konkretne wnioski. Vi nie przyszedł do niego. Gdy poczuł się naprawdę zagrożony, wolał polegać na sobie, trzymać Seymoura w niewiedzy i rozwiązywać problemy na własną rękę. Wniosek mógł być tylko jeden – Seymour był zbyt słaby. Niewystarczający, niepewny, za mało się starał, Virgil uznał go za niegodnego zaufania. Seymour nie zdał jakiegoś ukrytego testu, zupełnie tak, jak nie zdawał żadnego ze sprawdzianów swego ojca, raz po raz okazując się porażką i rozczarowaniem.
Tylko że to był jego ojciec, ten, który tak uważał. A teraz chodziło o Virgila.
Seymourowi długo zajęło pogodzenie się z tym, że jest tylko człowiekiem, ludzie zaś są zawodni, pełni wad, często nie radzą sobie z rzeczami i jest to całkowicie normalne. Tym, kto najbardziej starał się wyleczyć go z tego ciągłego ciśnienia o to, by zawsze osiągnąć sto procent, bez względu na koszty, był nie kto inny, jak Virgil, i u jego boku Seymour poczuł w końcu, że ta rana, nigdy nie zabliźniona, wiecznie boląca, narastająca przez wszystkie lata mieszkania w Thornhaven wraz z ojcem, w końcu zaleczyła się w gładką, jasną bliznę. Teraz zaś blizna ta otwierała się pod tymi samymi dłońmi, które ją zamknęły, ale dalej i głębiej. Serce pękało, gdy zrozumienie rzeźbiło w nim wciąż rosnący kanion, tak głęboki, że żadne ciepło, żadne światło, nie były w stanie sięgnąć jego dna.
Seymour spróbował spokojniej odetchnąć.
Kolczyki. Oczywiste źródło szybkiego dochodu, gdyby sytuacja tego wymagała. Tak przynajmniej wyglądały w oczach kogoś, kto nie znał Seymoura i nie wiedział, jak wiele wysiłku wymagało od niego ponowne stanięcie przy kowadle, albo jak wiele przemyślenia, doświadczenia i starania wymagało w ogóle powołanie do życia takiego artefaktu. Tylko że Vi o tym wszystkim wiedział. I nadal stwierdził, że to nie jest wystarczająco ważne, że kolczyki można wycenić i po prostu spieniężyć.
Że Seymour jakoś nie ogarnie, że nagle Vi przestał je w ogóle nosić.
Wspomnienie latającego dywanu, rozciągniętego gdzieś w dole Stellaire i tych błyszczących szczęściem, metalicznych oczu, było niczym kwas, trawiący ranę coraz dalej i głębiej.
Jak przez grubą szybę Seymour usłyszał dalsze słowa Norberta, nakreślającego ze szczegółami plan, jak oficjalnie poinformować świat o związku Seymoura i Virgila, i dlaczego muszą się z tym spieszyć.
— Nie — przerwał nagle były czarodziej, ściągając na siebie wszystkie spojrzenia.
— Wyraziłem się jasno w kwestii tego, dlaczego pośpiech jest wskazany.
— Ja też nie cofam swojego słowa — odparł Seymour. — Ale nie możemy zmuszać do niczego Virgila.
— Jakie, kurwa, zmuszać — zaperzył się Raam, jednak Seymour nie zwrócił na niego uwagi.
W umyśle muzyka było miejsce na jedną tylko konkluzję, jedną interpretację tego wszystkiego. Był niewystarczający i niedostateczny. Nie spełniał wymogów dobrego partnera.
— Ja sobie poradzę, jestem przyzwyczajony do bycia na świeczniku. Ale dla Vi to o wiele większa zmiana — kontynuował, wciąż obejmując mężczyznę ramieniem, choć ręka zdawała się dziwnie sztywna. — Nie wiem… Nie wiem, czy chce… — urwał, w końcu zwrócił się wprost do Virgila, lecz w spojrzeniu, zawsze szczerym i otwartym dla niego, coś się zmieniło. — Nie wiem, czy chcesz w to dalej iść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz