15 września 2025

Od Dantego do Bashara

Zachrzęściło, trzasnęło i zamknięte drzwi mieszkania odcięły ich od reszty świata. Dante westchnął ciężko, Bashar spojrzał na niego czule.
To był długi wieczór, pełen napięcia, złości i potęgującej się frustracji, gdy kolejna godzina mijała na lawirowaniu pomiędzy nieszczerze roześmianymi gośćmi, aby wyciągnąć od nich informacje o jego własnym ojcu. Dante uwielbiał być wśród ludzi, muzyki, rozmów, uwielbiał przyciągać do siebie towarzystwo głośnym śmiechem i ciętym językiem, lecz wampirzy bankiety nie miał nic wspólnego ze znajomym wirem rozrywki. Nikt nie znalazł się tam dlatego, bo umiał się bawić – znalazł się tam, bo umiał walczyć. Cicho, prawie niezauważenie, z ukrycia przesuwając swoje siły po planszy, by zdobyć przewagę nad tym, z kim piło się właśnie kieliszek krwi. Syren mógł mieć oczy cały czas skoncentrowane na przeciwniku, widzieć obie jego dłonie ustawione w bloku, gotować się do zadania prostego ciosu, tylko po to, by nagle oberwać w nerki, bez pojęcia, co go trafiło. To nie był jego typ walki, ale Bashar odnajdywał się w nim doskonale, ze swoim sprytem i władczym podejściem zdobywając kolejne arystokratyczne bastiony. Który to już raz Dante zastanawiał się, co by zrobił w tym siedlisku węży, gdyby nie Bashar prowadzący go pewnie niczym jak w tańcu ponad grzbietami jadowitych bestii.
Do tego nasuwało się jeszcze jedno pytanie – co by zrobił, gdyby od zawsze tak wyglądało jego życie? Drogie bankiety, ukryte transakcje, uśmiechy ostrzejsze i bardziej niebezpieczne od ostrza – to był właśnie świat jego ojca, świat, w którym zmuszony byłby żyć Dante, gdyby los pchnął go na nieco inną ścieżkę.
Może gdyby Ettore nie był takim chujem, Dantemu byłoby mu go nawet trochę szkoda.
Imię młodego Latiniego wybudzało w nim sztorm niosący nieopisane zniszczenie, lecz pojawiał się on równie szybko, co znikał, uciszony wspomnieniem kochanego uśmiechu, kojącym dotykiem gładkiej dłoni, głosem wypowiadającym to jedno szczególne słowo.
Dante odetchnął głęboko, pozwalając, by zapach Bashara i ich mieszkania, ta mieszanka miłości, lawendy i wypastowanego drewna, spłynęła na jego zmysły niczym fala błogiego ukojenia, po czym syren uklęknął z pełną gracją, wyciągając dłonie do butów Bashara. I choć Dante tak uwielbiał tłum i zabawę, odkrył, że jeszcze większą sympatią darzy tę chwilę, którą mógł spędzić z Basharem zaraz po opuszczeniu towarzystwa. Widzieli swoje wzajemne zmęczenie, jak ciąży ono na ukochanych ramionach i ich pierwszym odruchem było sięgnięcie ku sobie, zadbanie o tego drugiego, mimo że siły dawno opuściły własne ręce. Niegasnące pragnienie obdarzania się troską było naturalnie silniejsze.
Bashar pogładził złote loki, przelotnie musnął opuszkami skroń.
— Jesteś zaskakująco cichy po tak burzliwym wieczorze — zauważył, lecz choć słowa wydawały się zmartwione, Dante wyczuł w nich zaczepność, która w wykonaniu jego lekarza przypominała raczej eleganckie i przemyślane poprowadzenie go w takim kierunku, w którym pan doktor sobie zażyczył. Usta wygięły się w charakterystycznym półuśmiechu. Tylko Bashar potrafił tak doskonale panować nad oceanem, tylko on znał te morskie, nieprzewidywalne prądy i wiedział, jak się w nich zanurzyć, by ostatecznie dać im się pochłonąć.
Syren rozwiązał oba buty, chwycił tył jednego z nich, pochylił się lekko, a Bashar w instynktowej odpowiedzi oparł lekko dłoń o jego bark. Dante ściągnął but, zaś dłoń łagodnie przesuwała się po jego ramieniu, z tą leniwą ciekawością, z jaką palce dotykają idealnej tafli wody.
— Po prostu… — podjął, zdejmując i drugi but, nie podnosząc wzroku, ale wcale nie musiał. Bashar na pewno słyszał uśmiech w jego głosie, rozumiał tę chwilę wahania, by kontynuować ze słodkim brakiem pośpiechu. — Myślę nad różnymi rzeczami…
W paru szybkich ruchach zajął się własnym obuwiem, powstał z klęczek, akurat by wpaść pod delikatne dłonie Bashara. Mężczyzna zaczął rozpinać guziki jego marynarki, dłonie znajomą trasą wsunęły się po szerokim torsie na ramiona, popchnęły materiał, uwalniając od niego barki. Ręce domagały się bliskości ukochanego, pragnęły objąć go w pasie, lecz Dante wiedział, że nie musi się z tym spieszyć. Wymienili z Basharem czułe uśmiechy, nim lekarz postąpił ten jeden dzielący ich krok, oparł się o silną pierś, tuląc się do niego w ramach zdejmowania z syrena marynarki.
— Na przykład? — szepnął Bashar tuż przy jego uchu, odrzucając marynarkę na komodę przy wieszaku. Blady policzek naparł mocniej na bok jego twarzy i Dante miał doskonałą świadomość tego, że się czerwieni, a Bashar syci się ciepłem jego rumieńców. Wiadomym było, o czym mówili. Ale lekarz chciał to usłyszeć od niego. Oddech syrena lekko zadrżał.
— Nazwałeś mnie „twoim drogim mężem” — odpowiedział równie cicho, kochliwie, nie powstrzymując się dalej i zaciskając dłonie na wąskiej talii Bashara.
Jego prawdziwe miano musiało pozostać tajemnicą, inaczej momentalnie Bruno, ktoś niepowołany z wampirzego towarzystwa albo nawet Ettore zrozumieliby, z kim mają do czynienia, a to nie sprzyjało ich celom. Więc mówili kłamstwami, kryjąc to, kim są, lecz obok tego jednego kłamstwa Dante nie potrafił przejść obojętnie, gdy wszystko w nim pragnęło, by stało się prawdą. Jednak ciskające się jego piersi morze nie wirowało wedle nagłego, porywistego prądu ciepła, które wyzwalał w nim lekarz. Morze, poruszone słowami ukochanego, nieśmiało wyciągało swe fale, pluskało cicho, szemrało onieśmielone, gdy tak blisko syrenich marzeń znalazł się Bashar.
Lekarz odsunął się nieznacznie, ledwie tyle, by spojrzeć w jego rozkochane oczy, by i on mógł zobaczyć głębię uczucia w rubinie. Zobaczyć, że te słowa, choć wypowiedziane w konkretnym celu, niosły w sobie coś więcej.
Dłoń dobrze znanym, miłym gestem wsunęła się na jego policzek, pozwoliła na chwilę wtulić mu się w gładką skórę, zapomnieć, że coś poza tym dotykiem w świecie się liczy. A potem palce zsunęły się niżej, na krawat, zaczęły powoli go rozwiązywać, rozpinając przy okazji pierwsze guziki koszuli.
— Wydało mi się to stosowne po tym, jak użyłeś mojego nazwiska na pokazie.
— Próbowałem wtedy szybko myśleć, a że tyle myślę o tobie, to jakoś tak naturalnie wyszło — zamruczał Dante, dostając w odpowiedzi cichy, słodki śmiech.
Krawat wylądował na blacie w kuchni, syren zaś w porę pochwycił smukłe nadgarstki, by obdarzyć je ciepłymi pocałunkami, odwrócić przelotnie uwagę Bashara i uwolnić wreszcie go od marynarki. Mógł szybkim, krawieckim ruchem zająć się spinkami do mankietów, lecz po co, gdy powietrze pulsowało uczuciem wymienianym przez złączone spojrzenia, gdy Bashar opierał się całym sobą o niego, gdy ich twarze znów były coraz bliżej siebie.
Dante rozwinął krawat lekarza, lecz nie ściągnął go z jego szyi zupełnie – pociągnął za niego delikatnie, przybliżając Bashara na tyle, że opierali o siebie czoła, a ich nosy łagodnie o siebie pocierały. Przymknął oczy, wsłuchując się w oddech mężczyzny, nim powiedział szeptem, tak nieśmiało, acz z wyraźnym pragnieniem, jakby pierwszy raz chwytał za dłoń ukochanego:
— Podobało mi się bycie nazywanym mężem przez ciebie.
Smukłe ręce oplotły się wokół jego szyi mocniej, zaborczo.
— Mi też się podobało — odpowiedział lekarz. — To brzmiało…
— Właściwie — dokończył wspólną myśl Dante i miękko pocałował Bashara. Westchnęli obaj, smakując wyczekiwanej pieszczoty i uśmiechając się łagodnie, tak jak uśmiechały się tylko dwa złączone serca.
Zaproszenie od Ettore – osobiście podpisane, niech chujnia pochłonie tego frajera – na przyjęcie w posiadłości w górach przyszło za szybko jak na oko Dantego, dając syrenowi nowy powód do korzystania ze swojego obszernego słownika i wyzywania wampira od pierdolonych szmatławców, zasranych gównozjadów oraz natrętnych dupków, którym należało pokazać, że ich miejsce było daleko poza zasięgiem Bashara. Gdy Dante dowiedział się o próbach Ettore zbliżenia się do pana doktora, to tylko ostrożne słowa lekarza i jego dłonie czule gładzące napięte jak przed walką barki sprawiły, że syren nie wybiegł z mieszkania w poszukiwaniu pierworodnego sukinsyna swojego ojca, by zakończyć jego parszywy żywot na dobre. Nosiło go również przez to zaproszenie, lecz Bashar trzeźwo zauważył, że do przyjęcia mieli wciąż ponad miesiąc, zaś spędzenie całego tego czasu na przejmowaniu się charakterem Ettore nie byłoby szczególne produktywne dla nich. I Dante odpuścił, posłuchawszy tej bodaj jedynej siły we wszechświecie zdolnej opanować jego porywczość.
Ochłonął, ale nie zapomniał, z kim mieli do czynienia. A to popchnęło go w nieoczekiwaną i nieznaną stronę.
Granat nieba łagodnie spychał słońce ku zachodowi, by zrobiło miejsca dla księżyca w pełni i migoczących słabo gwiazd nad rozświetloną metropolią. Skoro dyżur już się zakończył, a zakład krawiecki zamknął, ich mieszkanie zupełnie ogarnęły znajome odgłosy wspólnej bytności – stukanie w klawiaturę laptopa, terkotanie maszyny do szycia, szelest kartek z lekarskimi badaniami, szuranie szufladami w poszukiwaniu nowej nitki. W tle przygrywała klasyczna płyta wybrana przez Bashara. Czasami część dźwięków zamierała i wtedy jeden z nich się uśmiechał, bo wiedział, że ten drugi właśnie patrzy na swojego wybranka przy pracy, odpoczywając dzięki oglądaniu go przez tę krótką, lecz pełną ciepła chwilę.
Tym razem to maszyna ucichła, a igła zawisła w gotowości nad szytą tkaniną. Dante bił się ostatni raz z własnymi myślami, definitywnie doszedł do wniosku, że dalej sam nic z nimi nie wskóra i się odezwał.
— Bashar?
Lekarz obrócił się na krześle.
— Tak?
— Ale kochałbyś mnie jakbym był nietoperzem, prawda?
Ten moment wahania Bashara nie był podyktowany niepewnością czy zwątpieniem, lecz bardziej szczerym zdziwieniem i pewną dozą rozczulenia. Dante widział to doskonale w zwykle poważnym obliczu, które teraz nie potrafiło ukryć ani rozbawienia, ani wzruszenia niespodziewanym pytaniem. Mężczyzna zaśmiał się, zostawił wszystko, podszedł do swojego syrena i usiadł wygodnie na jego kolanach. Zaraz otoczyły go silne ręce, przyciągnęły do piersi, zaraz Dante wystawiał twarz pod pieszczoty.
— Oczywiście, że bym cię kochał, Najdroższy, niezależnie od twojej formy — zapewnił Bashar, nie przestając się uśmiechać. — Przytulałbym cię tak samo i całował w uroczy pyszczek. — Dla potwierdzenia swoich słów lekarz uniósł znajomym gestem syreni podbródek, obdarzył całusem nos i oba poliki, nim odsunął się, owinął wokół palca złoty lok i przesunął rozkochanym spojrzeniem po jego mocnych rysach. — Jakbyś już teraz nie był niezwykle uroczy. — Dante parsknął cicho, co w oczach Bashara zdawało się być kolejnym dowodem dla tegoż stwierdzenia. — Skąd pytanie?
Krawiec odwrócił wzrok, bardzo zaciekawiony fragmentem powstającej koszuli.
— Bez żadnego powodu.
— Chciałbyś móc być nietoperzem?
— Ciężko powiedzieć.
— Ma to coś wspólnego z przemianą Bruna na pokazie?
Ten materiał, który trzymał przez ostatnią godzinę pod maszyną, wydał mu się niespotykanie miękki i potrzebujący dokładniejszego zbadania.
— Może.
Bashar pozwolił mu jeszcze trochę poudawać, że jego intencje są niejasne, aż w końcu splótł ich palce, odciągając silną dłoń od koszuli, przejechał kciukiem po wyrobionych kostkach, jakby kojącym dotykiem przesuwał zapadki w zamku syreniego serca i zaglądał swobodnie do środka. Dante westchnął cicho.
— Wiem, przez jakie cechy jestem synem syreny, ale nie mam bladego pojęcia, przez co jestem synem wampira.
Większość życia powtarzał sobie, że to nie ma znaczenia. Prawda była jednak taka, że łatwiej było mu uciekać od bolącej przeszłości niż zmierzyć się z tą nieoswojoną ciemnością kłębiącą się pod wzburzonymi falami. Lecz gdy poznał Bashara, zapragnął dać mu wszystko od siebie – każdą jasność i mrok swojej duszy, każdy blask i cień, którego niezupełnie pojmował, a z którego chciał zerwać woal tajemnicy i podarować go temu, kto by się nim dobrze zajął.
— Czy twoja matka zrobiła cokolwiek, żeby pomóc ci zrozumieć?
Syren prychnął, sucho i z wyrzutem. Tej jednej rzeczy zazdrościł otaczającym go na przyjęciu wampirom – zrozumienia dla własnej krwi.
— Ona chyba trochę chciała, żebym tym wampirem po prostu nie był. A może ja potrafię o połowę więcej rzeczy? Skąd mam wiedzieć, co dokładnie odziedziczyłem po ojcu, skoro nikt mi z tym nie pomógł? — fuknął, krzywiąc się.
Ale lekarz nie pozwolił złości go pochłonąć, wyciągnął dłonie, ujął jego twarz, uśmiechając się delikatnie i mówiąc głosem, który wyciszał niespokojne fale.
— Ja ci pomogę. Twoja matka popełniła błąd, udając, że część twojej natury nie istnieje, lecz ja widzę cię w pełni i to się nigdy nie zmieni.
W łagodnych dłoniach, rubinowych oczach, w smukłej piersi tulącej się do niego Dante czuł całą pewność i oddanie Bashara, skupionego na nim i tylko na nim. Uśmiechnął się, zaufał, tak jak zawsze ufał, gotów pójść w zupełnie nieznane razem ze swym lekarzem.
— Tylko nie wiem, od czego mielibyśmy zacząć — przyznał. — Dobre pytanie, czy jest w ogóle od czego zaczynać.
— Z tego, co czytałem…
— Czytałeś już?
Bashar posłał mu jeden ze swoich szczególnych uśmiechów, ukazujących rąbek wcześniej stworzonych planów.
— Trochę — przyznał tylko, a Dante mógł zgadywać, kiedy o tym wszystkim lekarz zdążył pomyśleć. — I z moich poszukiwań wynika, że przemiana w nietoperza lub całe stado jest mocno zakorzeniona w wampirzych genach. Zależy ona wyłącznie od woli i praktyki i jest jak najbardziej osiągalna dla większości przedstawicieli rasy, nawet tych z mieszanymi genami.
— Powiedz mi jeszcze, że umiem się teleportować.
— Tutaj statystyki się mocniej wahają.
Parsknął śmiechem, po czym z łatwością sięgnął ukochanych ust własnymi, bo nie było słów na to, jak bardzo doceniał troskę, którą Bashar go obdarzał, lekarz zaś z uczuciem odpowiedział na pocałunek, bo przecież nie było zmartwienia jego syrena, którym nie pragnąłby się zająć.
Laptop niby wciąż pracował, lampka nad maszyną święciła, ale żaden z nich nie próbował się ruszyć, gdy wzajemne ciepło miło rozchodziło się po ciele, a ciężar Bashara na kolanach sprawiał, że Dantemu łatwiej było trwać zakotwiczonym myślami w spokojnym porcie niż rzucać się po wzburzonym morzu. Dlatego słowa, normalnie pozostawiające gorzki posmak na języku, teraz przeszły przez gardło jakoś łatwiej, z ilością żalu nieprzytłaczającą go momentalnie.
— Byłoby prościej, gdyby matka chciała coś więcej mi wyjaśnić o ojcu — odezwał się, z głową wtuloną pod brodę Bashara.
Mężczyzna milczał chwilę, gładząc jego włosy.
— Może nie wyjaśniała ci niczego — podjął powoli — bo jeśli zająłbyś się tym, co masz po Bruno, w jej oczach stalibyście się zbyt podobni.
Przed oczami pojawił się nieszczery uśmiech jego ojca, ten sam, dzięki któremu Dante załatwiał sobie przygody na jedną noc. Bashar patrzył na ten uśmiech ze zmarszczonymi brwiami, krzywił się i mówił „odejdź”, mając całkowitą rację.
— Nie chcę być taki jak on — odparł syren, zaciskając mocniej dłonie na lekarzu, prawie desperacko.
— Nie jesteś nim. Ale obawiam się, że twoja matka zna was obu zbyt dobrze pod wieloma względami, żeby nie próbować was porównywać.
Gniew nie zalał go, nie opętał, żar tlił się w nim, bo on nigdy do reszty nie gasł, jednak nie groził pożogą. W piersi pojawił się tylko przykry ucisk, który Dante wiedział, jak przezwyciężyć. Uniósł głowę i spojrzał uważnie na Bashara, znajdując odpowiedź na rozterkę w bezgranicznym, zdecydowanym uczuciu przepełniającym go na sam widok jego pana doktora.
— Masz rację — powiedział miękko. — Nie jestem nim. I matka też w końcu to zauważy, że nim nie będę. — Przyciągnął dłoń Bashara do swoich ust, aby w pełnym oddania geście ucałować jej wierzch, przymykając oczy. — Bo ja zawsze chciałem kochać, a ty mnie w tym poprowadziłeś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz