Pierwszy pomysł Dantego był taki, żeby po prostu spróbować się przemienić na środku ich salonu, lecz Bashar bardzo szybko przekonał go, że siedząc spokojnie na ich łóżku w sypialni będzie mu o wiele lepiej i wygodniej.
Odkąd Dante zaczął więcej dowiadywać się o swojej drugiej naturze, Bashar starał się dotrzymać mu kroku, więc tablet zapełnił się publikacjami na temat zdrowia i obyczajów nietoperzy, ich potrzeb, zachowania oraz fizjologii. Bashar przekopywał się przez dzieła traktujące o wampirzych przemianach, czynnikach na nie wpływających, a im dłużej czytał, tym bardziej widział, że podobnie jak ze wszystkimi dziedzinami, na końcu drogi odpowiedzią na każde pytanie jest „to zależy”. Więc jedynym, co mu pozostało, było zadbanie o to, by zapewnić Dantemu komfort i reagować na wszystko, co mogłoby się wydarzyć.
Jego cudowny półwampir siedział właśnie na środku łóżka, nogi trzymał skrzyżowane, dłonie oparł na kolanach, prawie tak, jak Bashar, gdy medytował przed zajęciami jogi. Oczy miał zamknięte, oddychał głęboko, lecz ramiona pozostawały lekko spięte, coś subtelnego w postawie mówiło, że Dante nie jest w pełni zrelaksowany. Ledwie parę sekund minęło, Dante zmarszczył gniewnie brwi, otworzył oczy.
— No i chuj, nic się nie dzieje.
— Skarbie — powiedział miękko Bashar. Do tej pory siedział na brzegu łóżka, obserwując ukochanego, teraz jednak przesiadł się bliżej, wyciągnął dłoń, by dotknąć pobliźnionego policzka. — Nie zrażaj się, to dopiero twoja pierwsza próba.
Dante niby coś burknął, ale wtulił policzek w dłoń, potarł lekko, przymknął oczy, a zmarszczone brwi wygładziły się, łagodny uśmiech ozdobił twarz.
— Będę próbował do skutku i w końcu dam radę.
— Dasz radę, bo jesteś dzielny, a poza tym… ja ci pomogę.
To powiedziawszy, Bashar uniósł się na materacu, przesunął kawałek, usiadł zaraz za Dantem. Przyklęknął, pełnym czułości gestem otoczył mężczyznę ramionami, wtulił się w szerokie plecy.
— Bashar?
— Ćśś, nic nie mów. Po prostu zamknij oczy — powiedział, a dłoń łagodnie ułożyła się na silnej piersi, tuż nad sercem. Miarowym ruchem Bashar zaczął gładzić materiał koszuli. — I oddychaj. Spokojnie i głęboko.
Dante zawsze go słuchał, słowo Bashara potrafiło ukoić każdy sztorm, odwrócić każdą zagniewaną falę, więc syren zamknął w końcu oczy, a plecy nieznacznie naparły na ukochanego. Oddech faktycznie się pogłębił i uspokoił, i zwolnił gdy niespostrzeżenie zwalniała gładząca pierś dłoń. Tak samo, jak robiła to instruktorka na końcu zajęć jogi, tak i Bashar łagodnym głosem, spokojnym gestem i wewnętrznym ciepłem delikatnie kierował myśli Dantego ku medytacyjnemu wyciszeniu.
— Skup się na sobie, na swoim wnętrzu, moje Słońce. Posłuchaj melodii swego serca.
— Bije równo z twoim.
Bashar uśmiechnął się, z policzkiem wtulonym w wampirzy bark. Ciepło przebiegało od ukochanego ciała, wyciszało i koiło także jego.
— Tak, biją razem. Skup się właśnie na tym. Pozwól, by świat zewnętrzny szedł swym własnym trybem, bez żadnego wpływu na to, co jest tutaj. Niech rzeczywistość zamknie się w tych czterech ścianach.
Poczuł, jak taktyka zdaje egzamin. Spięte mięśnie rozluźniały się pod jego dotykiem, napięcie znikało z barków, plecy same się prostowały, przyjmując wygodniejszą pozycję. Bashar sam przymknął oczy, kierując myśli jednie ku Dantemu, z miłością i lekarskim doświadczeniem wyczulony na każdy sygnał, jaki tylko mógł się pojawić. Może dlatego udało mu się to poczuć na ułamek sekundy, zanim nastąpiło.
W jednej chwili Bashar obejmował rosłego syrena, w następnej coś przeleciało mu między wciąż wyciągniętymi ramionami, momentalnie zaplątało się w pozostawione ubrania. Zapiszczało, szarpnęło się, koszula zdała się ożyć.
— Dante? Dante, poczekaj… Zrobisz sobie krzywdę.
Dante zmieniał już formę, rekini ogon pojawiał się u niego na zawołanie, a mężczyzna doskonale radził sobie w swej syreniej postaci. Lecz tę potrafił przyjąć od dziecka, również i matka, syrena, była w stanie pomóc mu zrozumieć własną naturę, przynajmniej na początku, gdy ich relacja nie była jeszcze tak napięta. Ale ta wampirza część wciąż pozostawała dla niego mało zbadana, poza tym zmiana formy z ludzkiej na syrenią nie była nawet w połowie tak drastyczna, jak przemiana w nietoperza. Ramiona nie były już silne, muskularne, lecz cienkie i delikatne, połączone z długimi palcami wrażliwą błoną, która krępowała ruchy i tak łatwo było ją uszkodzić. Do tego sam rozmiar, budowa ciała, wszechobecne futro… Bashar zastanawiał się, jak Dante będzie radził sobie z echolokacją.
— Poczekaj, wydobędę cię z tego — powiedział łagodnie lekarz, wyciągając dłonie do popiskującego kłębka schowanego w poplątanej koszuli.
Ostrożnie namierzył zapięcie, guziki ustąpiły pod wprawnymi palcami, lekarz powoli odchylił kołnierz.
Z gniazda pogniecionego materiału spoglądały na niego oczy, mroźnobłękitne i okrągłe jak guziczki, wlepiające się w niego z tą samą ufnością i miłością. Bashar uśmiechnął się na ten uroczy widok, poczuł, jak w środku rozlewa się przyjemne ciepło, jak czułość wzbiera w sercu.
— Mój Dante. Pokaż mi się, zaraz cię wyplączę.
Dante przestał szarpać się z koszulą, ufając swojemu lekarzowi, ten zaś ostrożnie wydobył wciśnięte w rękawy, różowe skrzydła, pomógł im się złożyć, miękko pogładził złote futerko.
— Masz loczki na karku i na grzbiecie — powiedział, pochylając się nad Dantem. — O tutaj.
Nietoperz poprawił się pod gładzącą go miarowo dłonią, zapiszczał cicho.
— Chciałbyś, żebym wziął cię na ręce?
Wystarczyło jedno spojrzenie tych uroczych oczu, by Bashar uśmiechnął się szerzej, sięgnął po nietoperza. Powoli, by nie urazić skrzydeł, nie ścisnąć za mocno, nie poruszyć się za szybko, otoczył go dłońmi, podniósł, ostrożnie położył sobie na piersi. Dante poruszył mu się w ramionach, drobne łapki instynktownie chwyciły się ubrania, uszy zastrzygły, nim łebek oparł się o smukłą pierś, oczy zamrugały powoli, w końcu przymknęły się błogo. Bashar pogładził jasne futerko.
— Moje małe, uszate szczęście — szepnął cicho, czując, jak nietoperz mości się wygodniej w jego ramionach, jak skrzydła lgną do niego ciaśniej. — Jesteś przeuroczy.
Dante otworzył na moment oczy, Bashar miał wrażenie, że uśmiechnął się do niego, nim wtulił się w niego kompletnie, a potem…
— Dante? — spytał Bashar. — Czy ty mruczysz?
Miesiąc, który dzielił ich od przyjęcia u Ettore, upływał w rytmie znajomej codzienności, lecz pod jej powierzchnią czaiło się wyczekiwanie. Zaproszenie, wydrukowane na grubym, kremowym papierze, ozdobione herbem rodu Latini i zamaszystym podpisem Ettore, leżało na komodzie niczym tykająca bomba lub obietnica – zależało, którego z nich spytać. Dante, choć uspokojony przez Bashara, wciąż reagował na jego istnienie prychnięciem i serią epitetów, Bashar zaś traktował je z chłodną, analityczną precyzją chirurga przygotowującego się do skomplikowanej operacji czy też stratega planującego swą zwycięską bitwę.
Wieczór zapadał powoli nad dzielnicą, ciemność kładła się za oknem, przyjemny spokój panował w ich mieszkaniu. Bashar kończył właśnie artykuł z jakiegoś czasopisma, Dante zaś doszył ostatni guzik barwnej kamizelki, nad którą ostatnio pracował. Małe nożyczki wróciły do pudełka, nieużyte guziki odnalazły z powrotem swoje miejsce, a szpulka nici wylądowała w szufladzie, zaraz obok igieł. Syren odłożył kamizelkę na półkę, podniósł wzrok na Bashara, uśmiechnął się odkrywszy, że lekarz już na niego patrzy.
— O czym myślisz? — spytał, wstając od maszyny.
— Musimy porozmawiać o przyjęciu u Ettore — odparł Bashar, lecz choć temat wywoływał mieszane uczucia, jego głos ich nie zdradzał.
Dante zmarszczył brwi, usta same zacisnęły się w gniewny grymas. W końcu mężczyzna westchnął.
— Tego skończonego palanta? Mamy jeszcze czas, zanim będziemy musieli oglądać jego parszywą gębę.
— Mamy czas, to prawda. I zamierzam go produktywnie wykorzystać. — Bashar odłożył tablet, gestem wskazał Dantemu, by przesiadł się do niego, na kanapę. — To nie będzie zwykłe spotkanie towarzyskie, Dante. To będzie teatr. Każdy gest, słowo, każdy taniec będzie miał znaczenie. Ettore rzucił nam wyzwanie, a ja nie zamierzam dać mu satysfakcji z choćby najmniejszego potknięcia.
— Taniec? — Dante uniósł brew, momentalnie zajął miejsce u boku Bashara, instynktownym, naturalnym gestem otoczył go ramieniem. — Jeśli ten frajer będzie chciał z tobą zatańczyć, to osobiście dopilnuję, żeby zrobić z niego najciekawszy przypadek ortopedyczny tego stulecia.
Bashar parsknął śmiechem, oparł się wygodniej o Dantego.
— Novendyjska służba zdrowia jest już wystarczająco przeciążona, postaraj się nie dodawać im pracy — poprosił z rozbawieniem, lecz zaraz wrócił do poruszanego tematu. — Dla kogoś takiego jak Ettore, taniec to nie rozrywka czy forma miłego spędzania czasu, Dante. To manifestacja władzy, posiadania, tego, że miał czas i środki na naukę i osiągnięcie perfekcji. Będzie próbował udowodnić, że dystansuje cię na tym polu, a potem spróbuje pognębić na jakimś innym. Ja zaś nie zamierzam na to pozwolić.
— Gdyby złamał nogę przed przyjęciem, moglibyśmy go radośnie olać i skupić się na Brunonie…
Bashar skinął głową.
— Wiem, że to nie Ettore jest naszym głównym celem, Dante, o niczym nie zapomniałem. Lecz w takich politycznych i społecznych grach, nigdy nie gra się przeciw tylko jednemu przeciwnikowi. Trzeba rozegrać ich wszystkich, każdą figurę na planszy, przewidzieć też istnienie kart poza nią.
— Najchętniej bym po prostu wypierdolił cały stół.
— To jest pewna możliwość, wolałbym się jednak do niej jeszcze nie uciekać — odparł Bashar, zupełnie poważnie biorąc możliwość takiego obrotu wypadków. — W tych kręgach odmowa tańca jest… specyficznym ruchem, którego wykonanie nie da nam tyle, ile chciałbym, żeby dało. Jest deklaracją, ale nie dość mocną, jak na moje standardy.
— Powiedzmy, że nadal nadążam.
Uśmiech Bashara nabrał innego zabarwienia.
— Taniec wykonany perfekcyjnie, z partnerem, który nie spuszcza z ciebie wzroku, jest właśnie tym, co chciałbym zobaczyć w naszym wykonaniu na przyjęciu Ettore. Chcę, żebyśmy byli w tym bezbłędni. Chcę, żeby każdy, kto na nas spojrzy, widział nie parę, którą można rozdzielić według swego widzimisię, ale naturalną i nierozerwalną całość.
— Przypomina mi się zeszłoroczne Halloween — zamruczał syren.
— Wiesz już więc, o co dokładnie mi chodzi. Ale to nadal będzie za mało – potrzebujemy jeszcze technicznej perfekcji i doskonałego obeznania z samym tańcem. Nie przekażemy swej wiadomości z dostateczną precyzją w języku, którego nie opanowaliśmy w pełni.
— W takim razie czeka nas kurs tańca? I to taki intensywny? — Dante uśmiechnął się szerzej.
Spojrzenie mężczyzny zabarwiło się tym niezwykłym, enigmatycznym blaskiem.
— Przed tą potyczką musimy się naprawdę dobrze przygotować — powiedział, nim pozwolił ich palcom się spleść. — Ettore nie dostanie możliwości ponawiania kolejnych prób, inaczej narazi się na ośmieszenie. Uczynimy z jego poczucia własnej wartości ciekawy przypadek dla metaforycznej ortopedii…
Wybrane przez Bashara studio tańca mieściło się w starej, eleganckiej kamienicy, blisko historycznego centrum, lecz nieco na uboczu, z dala od przemierzających ulice ławic turystów, miejskiego gwaru i hałasu. Klatka schodowa z czasów, gdy życie płynęło spokojniejszym tempem, prowadziła do dwuskrzydłowych drzwi z mosiężną tabliczką i klamką w kształcie fantazyjnie zawiniętego liścia, za nimi zaś ukazało się pachnące woskiem do podłóg i kalafonią wnętrze. Wysoki sufit dekorowały plastrony, sukno kryło ściany, podłoga skrzypiała nieznacznie, przywykła setkom przewijających się przez nią stóp. Korytarz zakręcał, niknął w perspektywie, a z daleka dało się słyszeć echo muzyki i czyjś surowy głos.
Bashar nie uznawał półśrodków, gdy na szali było dobro Dantego, toteż zajęcia grupowe nie wchodziły w grę, nie było miejsca na łagodnego nauczyciela, który przekona ich, że taniec to zabawa. Nie, oni potrzebowali kogoś twardego, profesjonalnego i wymagającego, kto sprawi, że w krótkim czasie osiągną to, co innym zajmowało lata. Demon liczył na to, że umysł wciąż pamiętał zawiłe kroki dworskich tańców, że wyczucie melodii nadal w nim mieszkało, a ciało, trenowane regularnie, choć w inny sposób, szybko przyjmie muzykę i taniec jako naturalne. W kwestii umiejętności Dantego, Bashar był przekonany, że gibkość związana z tańcem brzucha, poczucie rytmu boksera i naturalna gracja syrena wystarczą, by i on mógł uchodzić za profesjonalistę w dziedzinie. Motywację obaj mieli, bardzo dużą, o to więc Bashar się nie martwił.
Pani Désirée już od dobrych paru lat cieszyła się spokojem emerytury, lecz choć opuściła scenę taneczną, taniec nie opuścił jej – w każdym kroku, każdym ruchu i geście kobiety widać było dekady treningów, tę naturalną grację i płynność, którą nie mogli poszczycić się dużo młodsi od niej ludzie. Spojrzenie miała uważne, spokojne, lecz twarde, przywykłe do dostrzegania każdego, najdrobniejszego nawet błędu.
— Plecy nadal są zbyt sztywne — oznajmiła, przerwawszy lekcję głośnym klaśnięciem. — To nie jest dworski menuet, ramiona też mają pracować.
Jej mąż, pan Florimond, nie odstawał od żony pod względem owej gracji, w jego postawie jednak podszyta była ona siłą i stanowczością, nieodzowną, gdy choreografia wymagała podtrzymania partnerki wysoko w powietrzu i sprawienia, że wyglądało to równie łatwo, co uniesienie piórka.
— Trzymanie postawy to jedno, ale odpowiednie kroki również są ważne. Nie można się mylić w figurach.
Dante nabrał głębiej tchu, powstrzymał prychnięcie, gdy dłoń Bashara w znajomy sposób zacisnęła się na jego barku. Próżno było liczyć, który to już raz.
— Robienie wszystkiego pod linijkę sprawi, że wyjdziemy na nudziarzy — mruknął cicho, lecz widać nie dość cicho dla czułego słuchu Florimonda.
— Lepiej wyjść na nudziarza niż nieuka — odparł, a dłoń Bashara zacisnęła się jeszcze mocniej na syrenim barku. — Wpierw trzeba nauczyć się zasad.
Dante wywrócił oczami. Pani Désirée uśmiechnęła się tajemniczo.
— Wpierw trzeba nauczyć się zasad — powtórzyła za swym mężem, okrążając płynnie parę swoich uczniów. — By móc je umiejętnie łamać.
Starsze małżeństwo wymieniło spojrzenia, Florimond ponownie włączył muzykę.
— Od początku! — Pani Désirée znów klasnęła. — I raz, dwa, trzy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz