01 listopada 2025

Od Dantego – Koń [AU]

Piana ciekła z pysków koni myśliwych. Strzelane raz po raz batami, poganianie wściekłymi wrzaskami ludzi, wydawały się nie znać już żadnego innego tempa poza tym szaleńczym i gwałtownym, zmuszającym je prawie do łamania sobie nóg na nierównym terenie. W normalnych warunkach nigdy nie dogoniłyby pożądanej przez ludzi zwierzyny – dociążone cielskami myśliwych oraz ich kulbakami, pozbawione szczególnej gracji i nienaturalnej szybkości ściganej istoty, zgubiłyby go po pierwszym przeskoczonym pniu. Ale złoty jednorożec opadał z sił. Nie mógł dłużej ignorować strzały wbitej w łopatkę.
Jednorożec pędził, bo nic lepszego mu nie pozostało, z nadzieją, że znajomość lasu pomoże mu zdobyć tę cenną przewagę nad myśliwymi, lecz lewa noga kulała coraz bardziej, z każdym krokiem coraz silniejszy ból promieniował na całe ciało. Złota sierść ciemniała od potu oraz krwi. Ludzie wrzasnęli ponaglająco na swoje wierzchowce.
Wtem magiczny rumak skręcił nagle, potknął się, prawie upadł, szybko pomknął w zupełnie innym kierunku. Myśliwi bezmyślnie rzucili się za nim, szczerząc żółte zęby na widok zbliżającego się prześwitu w gęstwinie. Nikt nie przejął się zdenerwowanym rżeniem koni. Kopnęli ich boki mocniej ostrogami.
Wypadli zaraz za jednorożcem na polanę w środku lasu. W pełnej krasie mogli ujrzeć silne i zwinne ciało stworzenia, szlachetną linię jego grzbietu oraz szyi, przyjrzeć się perłowemu rogowi błyszczącemu niczym klejnot w słońcu. Złociste boki pracowały nierównym rytmem, mokre przypominały barwą mosiądz. Jednorożec stulił uszy na świst batów, zarżał ostro przez wyciągnięte z sakw liny. Myśliwi zadrwili. Mieli fortunę na wyciągnięcie ręki. Zwierz mógł parskać i rzucać łbem ile chciał, żadne sztuczki nie zdołałyby go ochronić.
A wtedy śmierć sfrunęła z nieba na czarnych skrzydłach.
Myśliwi pospadali z koni, zanim zrozumieli, co się dzieje, bo zwierzęta zawsze były mądrzejsze od nich i wiedziały, gdy należy uciekać. Mężczyźni huknęli o ziemię, instynktownie spojrzeli w górę, szukając słońca, które nagle zgasło. Wpierw zobaczyli kształt – olbrzymi, przytłaczający, gadzi. Potem wrzasnęli przez wwiercające się w nich rubinowe, świecące chłodnym gniewem ślepia.
Obsydianowa bestia wylądowała zgrabnie na ziemi przed jednorożcem, zasłaniając go w zupełności swym łuskowatym ciałem. Była przerażająco spokojna w swych majestatycznych ruchach. Tylko oczy mówiły o pożodze, która miała zaraz się wydarzyć. Nikt bowiem nie mógł przeżyć wystarczająco długo, by opowiedzieć historię o najcenniejszym skarbie smoka.
Ludzki ból wypełnił polanę, zapach spalonego mięsa drażnił nozdrza. Jednorożec nie drgnął, biorąc wreszcie pierwszy oddech ulgi. Zwiesił łeb, przymknął ze zmęczenia oczy, próbując wytrzymać bolesne pulsowanie w łopatce. Dopiero wypuszczenie przez smoka kłębu dymu, co wybrzmiało gdzieś z tyłu głowy jednorożca jako głębokie westchnienie, wyciągnęło go z letargu. Mroźnobłękitne oczy odnalazły zmartwiony rubin.
Smok podszedł powoli, wyciągnął szyję, delikatnie dmuchnął ciepłym powietrzem na zranioną łopatkę. Szkarłatne strugi krwi spływały aż do pęcin. Z gardzieli wydobył się głęboki pomruk, po czym bestia dotknęła niezwykle czule złotego łba własnym, choć tak wielkim i chropowatym. Jednorożec wtulił się w niego, słysząc przez ich duchowe połączenie kolejne westchnienie i słowa:
Mój biedny Dante.


Chłód smoczego leża, ulokowanego we wnętrzu góry, kojąco wpływał na rozgrzane ciało. Przy wsparciu ukochanego Dante zdołał dotrzeć do ich miękkiego posłania, wyłożyć się wśród złota, srebra i klejnotów na gęstych futrach dzikich zwierząt, wygniecionych i pachnących dymem, ogniem, bezpieczeństwem. Podkulił nogi pod siebie, oparł łeb na ziemi, oddychając ciężko, nierówno. Jasna grzywa kleiła się do spoconej szyi.
Puchate ucho drgnęło lekko, słysząc bose stopy idące po kamieniu, oczy wyjrzały spod powiek, a w sercu zagościło miłe uczucie przez napotkany wzrokiem widok. Rogi wciąż wystawały spomiędzy czarnych kosmyków, łuski w małych ilościach pokrywały ramiona oraz poliki. W ich domu Bashar nie musiał silić się bardziej z przemianą. Poza tym Dante lubił, gdy tak wyglądał.
Mężczyzna uklęknął przy nim, z jednej strony ustawił kielich pełen świeżej wody ze źródła, z drugiej trochę czystego lnu. Jednorożec szturchnął niemrawo blade udo. Fala uczucia przelała się między nimi, gdy delikatne dłonie Bashara, równie ciepłe, co jego smocza i łuskowata skóra, zaczęły gładzić złoty łeb, zakreślać niewielkie kółka kciukami. Dante znów przymknął oczy, oparł mocniej głowę o nogi ukochanego.
— Zajmę się tym, Najdroższy. — Usłyszał, czując, jak dłoń przesunęła się dalej, zaczęła ostrożnie głaskać zranioną łopatkę. Nie odpowiedział, poddając się czułemu dotykowi i miękkiemu głosowi. — Niedługo nic nie będzie bolało.
Zaufał, tak jak zawsze ufał Basharowi, oddając mu opiekę nad swoim zdrowiem. Pozwolił mu działać, skupiając się jedynie na kojących ruchach mężczyzny, na ustach szepczących czule do niego. Jego wprawna dłoń tak delikatnie wyjęła strzałę, e jedyne, co Dante poczuł, to ulgę, zapominając o całym bólu. Bashar mokrym lnem łagodnie przetarł ranę oraz zaschniętą krew, przywracając sierści jej złoty blask.
— Już po wszystkim, Skarbie — powiedział cicho, ujmując w obie dłonie łeb jednorożca. Złączyli spojrzenia, a Dante ujrzał wciąż tak wiele troski w rubinie. — Dlaczego do tego doszło, Dante? Czemu znalazłeś się tak blisko ludzi?
Mroźny błękit spojrzał łobuzersko mimo zmęczenia. Róg zajaśniał, zabłyszczał, wyciągnął z przestrzeni znajdującej się gdzieś między wszechświatami i czasem niewielkie zawiniątko. Spadło ono na kolana Bashara, zaś w jego dłoniach nie znajdował się już szlachetny, złoty łeb jednorożca, lecz twarz mężczyzny przysłoniona kaskadami niesfornych loków opadających aż po ziemię.
— Czekolada — odparł Dante, pozwalając Basharowi zajrzeć do zawiniątka i znaleźć trochę nieforemny, brązowy i słodko pachnący kształt. — Twoja ulubiona.
Ich palce splotły się ze sobą instynktownie, ramiona otarły, gdy Dante przysiadł się bliżej ukochanego, wtulając policzek w jego ramię, uśmiechając się niepokornie za zaskoczenie Bashara. Drugi mężczyzna pokręcił głową, a jednak jego uśmiech był taki ciepły, rozczulony. Obracał w bladych palcach kawałek słodkości.
— I to wszystko dla czekolady?
Dante zlekceważył lekkie pieczenie w łopatce i objął Bashara, tak jak ten chronił go swymi skrzydłami i tulił, jakby na świecie nie istniało nic cenniejszego.
— Dla ciebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz