31 października 2024

Od Andrei – Halloween

Od tamtego momentu upłynęło już tyle czasu, lecz Andrea nadal bardzo dobrze pamiętała ich pierwsze, wspólne Halloween. Dzieciaki dopiero przyzwyczajały się do tego, że mają dom z prawdziwego zdarzenia, ona i Radagast przyzwyczajali się do większej rodziny, a Szarik nie musiał się do niczego przyzwyczajać, zawsze będąc gotów na większą ilość głasków i zabawy.
Byli starsi od swoich dzieci na tyle, że na ulicy czasem brano ich za rodzeństwo. Andrea pamiętała tamtą noc – Radagast wciąż próbował zrobić wrażenie na ludziach w firmie, ona na tym gburowatym detektywie, udowodnić staremu wyjadaczowi, że potrafi doprowadzić sprawę do końca – kiedy rozmawiali o przyszłości, o planach i swoich marzeniach.
— Każdy chce adoptować gaworzącego bobasa — powiedziała mu wtedy, ściskając dłonie męża, wciągając je gdzieś między poduszki. — Ale im dziecko jest większe, tym jest gorzej, ich szanse na adopcję drastycznie maleją. Ludzie adoptują jeszcze dziesięciolatka, ale nastolatka nikt nie weźmie, bo jest za duży, nie wychowa się go „od zera” i zaraz będzie się buntował.
W ciemności sypialni widziała tylko, że oczy Radagasta są naprawdę duże.
— Chcesz prawie dorosłe dzieci mieć? — spytał ostrożnie czarodziej.
— Tak! Oni jak kończą osiemnaście lat, to ich wypuszczają z sierocińca, jak dzikie ptaki z klatki. Idźcie i radźcie sobie — westchnęła ciężko, poprawiła się w pościeli. — Nawet dzikie ptaki potrzebują gniazda, do którego mogą wrócić, odwiedzają swoich rodziców… Wiesz, jak wyglądają statystyki? Ile takich dzieci kończy studia? Programy pomocy dla młodych dorosłych z domów dziecka to jakiś żart!
— Ja się muszę zastanowić — odparł, Andrea jednak znała to „ja się muszę zastanowić”. Uśmiechnęła się, przyciągnęła mężczyznę do siebie, na oślep pocałowała w nos. Jeśli Radagast mówił, że musi się zastanowić, to nigdy nie była odmowa – naprawdę się zastanawiał, a ten czarodziejski, analityczny umysł przynosił bardzo dobre rozwiązania.
Ich pierwsze, wspólne Halloween, to dla dzieciaków wciąż było przyzwyczajanie się, że są jakieś święta i całe kręcą się właśnie wokół nich. Że nie muszą dzielić się z trzydziestką innych podopiecznych, nie muszą nikomu ustępować, bo są starsi, nie dostają przydziałowej garści najtańszych cukierków, których nawet nie lubią, a kostium dla nich to nie po prostu jakieś stare, pomalowane farbą i dziwnie poprzeszywane ubrania. Nie, wszystko kręciło się wokół tej trójki, wszystko było nowe, fajne, firmowe i ze sklepu.
Szesnastoletni Timothy ociągał się z wybraniem sobie dyni do wydrążenia, więc w końcu Andrea powiedziała, że nie musi żadnej wybierać i drobny zmiennokształtny uśmiechnął się wtedy szeroko, powiedział, że on najchętniej porozwiesza potem dekoracje.
Rok starsza Lise nie mogła się zdecydować między dyniami, więc Andrea pozwoliła jej wziąć wszystkie pięć. Ledwo się potem zapakowali z nimi do samochodu, Andrea szła z dyniami przez parking jak juczne zwierzę, ale dynie w końcu dotarły na miejsce, zajęły cały stół w kuchni i po licznych perypetiach stały się przerażającymi latarniami.
Najmłodszy z całej trójki, Philippe, nie mógł oderwać wzroku od zaklętych czaszek, wybuchających upiornym śmiechem za każdym razem, gdy ktoś koło nich przechodził, zafascynował go też podświetlany kocioł wypluwający z siebie gęsty, płożący po ziemi dym, więc Andrea machnęła ręką i ten kocioł też kupili, do pary z machającym upiornymi łapskami straszydłem.
Na dekoracjach spędzili cały dzień. Wydrążenie dyń zajęło najwięcej czasu i skończyło się tylko jednym zabandażowanym palcem, gdy Andrea przykazała Lise, by uważała z nożem, Lise zaś naprawdę uważała, ale nóż okazał się sprytniejszy. Salon szybko utonął wśród pajęczyn, strategicznie rozstawiono również świece elektryczne („Prawdziwe to zagrożenie pożarowe,” nastawała Andrea, w tej jednej kwestii będąc nieprzejednaną), a Philippe próbował wymyślić dobry sposób, jak podłączyć wszystkie świecidełka do kontaktu. Skończyło się na tym, że Radagast musiał szybko podskoczyć jeszcze do sklepu po rozgałęziacz, a dla towarzystwa wziął ze sobą jeszcze Timothiego. Nie było ich podejrzanie długo, a gdy wrócili, całe tylne siedzenie tonęło w zwojach materiału, przerażających pluszakach i obłąkanych ilościach słodyczy.
— Bo po drodze był jeszcze taki jeden sklep i wstąpiliśmy tylko na chwilę, a potem rzeczy wymknęły się spod kontroli… — tłumaczył się potem czarodziej, wzruszając ramionami, lecz poślizg z przywiezieniem rozgałęziacza zaraz został wybaczony, gdy tylko Timothy wskoczył na drabinę, zaczął na poważnie zajmować się dekoracjami.
Andrea i Radagast zawsze chętnie świętowali Halloween. Ale z dzieciakami ten dzień był na zupełnie innym poziomie.
W końcu przyszedł wieczór, wprowadzono ostatnie poprawki i ulepszenia do przerażających strojów, a Radagast wprawnym gestem nanosił iluzoryczne detale na nastoletnie twarze. Patrzyły na niego trzy uchachane stwory z wyszczerzonymi zębami, przekrwionymi oczami i potarganymi kudłami, uzbrojone w wielkie koszyki, gotowe na to, by zgarnąć wszystkie słodycze z dzielnicy. Straszydła wyturlały się z domu, ruszając na łowy, których nigdy nie miały okazji doświadczyć, zaś Andrea i Radagast pozostali w ich mieszkaniu, teraz pełnym obecności dzieci.
— To co, w przyszłym roku my też się przebieramy, co? — spytał Radagast, dołączając do żony na kanapie.
— Pewnie. Tylko trzeba wymyślić, za co.
Szarik poczytał to wspólne siedzenie na kanapie jako zaproszenie, w okamgnieniu władował się właścicielom na kolana, udeptał ich jak własne posłanie. Radagast jęknął, Andrea parsknęła śmiechem.
— Ciebie przebierzemy, łobuzie — powiedziała, mierzwiąc sierść na płowym łbie. — Co by ci pasowało? Może prześcieradło na ciebie zarzucimy i będziesz zjawą?
Szarik rzucił jej spojrzenie, wyciągnął się mocniej na swoich ulubionych ludziach.
— A mnie za co przebrać? — spytała Andrea. — Może za mumię, hm?
Radagast oparł się mocniej o jej silne ramię.
— Wiesz co, biorąc pod uwagę, jakie masz wory pod oczami, jak czasem wracasz ze zmiany, to do zombie nie potrzebowałabyś nawet makijażu.
Kobieta parsknęła serdecznym śmiechem, otoczyła męża ramieniem.
— Dobre duo. Pies-zjawa i zombie-policjantka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz