Oczywiście, że Bashar nie miał innego wyboru jak zgodzić się na specjalną, niesamowitą wycieczkę na poziomie VIP. Cóż, prawdę mówiąc, wyglądał na jakoś bardzo opornego, chyba gdzieś tam w duchu jemu też przynajmniej odrobinę podobała się wizja swobodnego spacerku po cmentarzysku dawnych władców. Raoun nie ukrywał, że sam zaczynał się nudzić. Tu tylko patrzeć z daleka, tam nie wchodzić, tego nie dotykać, przy jednych miejscach stało się za długo, przy innych za krótko – przewodnik najwidoczniej mimo zawodu nie wiedział, jak wygląda prawdziwa wycieczka. Chociaż, gdyby ten biedny śmiertelnik wiedział, że oprowadza najprawdziwszego, żywego boga, to by z pewnością pozwolił mu wszędzie zaglądać. Nie to, że Raoun zamierzał mu wyjawić swój sekret, ale...
Zgrabnie, niezauważenie oddalili się od grupy i poszli w obranym przez siebie wcześniej kierunku. Podeszli do jakiegoś wielkiego grobowca, na temat którego przewodnik zapodał tylko parę słów i poprowadził dalej, jak gdyby to miejsce nie było wcale takie istotne. Ha, bóg dałby sobie rękę uciąć, że w rzeczywistości sytuacja prezentowała się zupełnie inaczej. Hm, w zasadzie to ręka odrosłaby, więc wiele by nie stracił... Mniejsza. Chodziło o to, że miał przeczucie, a boskie przeczucie nie kłamało!
Stanęli przed zamurowanym przejściem, zmierzyli je wzrokiem z góry na dół. Cegły z piaskowca pięły się twardo aż po sufit, nie pozwalając dostać się do środka nikomu.
Nikomu w teorii.
— Czytałem w przewodniku, że starożytni Sallandirczycy byli zdolni w sztuce tworzenia skomplikowanych jak na ich czasy mechanizmów — powiedział tym swoim naukowym tonem Bashar. — Podejrzewam, że stoimy nie przed murem, a swego rodzaju drzwiami.
Dwójka w tym samym czasie ponownie zmierzyła wzrokiem wielkie, jak to zostało ustalone, ceglane drzwi.
— Jak myślisz — zaczął Raoun, podpierając na moment palcami podbródek — to są drzwi podwójne czy pojedyncze?
Bashar podszedł bliżej, zaczął dokładniej przyglądać się cegłom. Chwilę tak patrzył, w końcu oznajmił:
— Podwójne. W tym miejscu brakuje zaprawy, a cegły bezpośrednio do siebie przylegają. — Przejechał dłonią w powietrzu, tuż nad powierzchnią.
— O, to nawet łatwiej będzie.
Bóg Spirytyzmu nakazał demonowi odsunąć się kawałek, sam zaś podszedł do zamkniętych wrót. Przyjrzał się dokładnie przeszkodzie z piaskowca, wypatrzył sobie jakiś punkt. Podniósł nieco prawą dłoń, zamajaczyła w niej biała smuga, która szybko przeistoczyła się w Dusznika. Częściowo przezroczysta klinga błysnęła, a chwilę później jej ostry jak brzytwa koniec został wbity prosto w wąską przerwę między cegłami. Raoun wygiął miecz, coś gdzieś w ścianach zaskrzypiało, a gdy przerwa się poszerzyła, odesłał broń i już gołymi rękami rozsunął wrota na tyle, by móc swobodnie przez nie przejść. Wyprostował się, otrzepał dłonie z pyłu, następnie odwrócił się w stronę Bashara.
— Zapraszam. — Posłał mu dumny uśmieszek, gestem wskazał wejście.
W odpowiedzi demon cicho prychnął. Mimo zaprosin bóg pierwszy przekroczył próg, a potem razem ruszyli w głąb grobowca.
Z początku myśleli, że będą musieli kombinować, żeby cokolwiek widzieć w pozbawionych okien korytarzach, lecz na ich szczęście drogę zaczęły oświetlać im samozapalające się pochodnie. Pewnie jakaś magiczna sztuczka czy coś. Szli zatem spacerowym krokiem, próbując jakoś nawigować. Czy mieli cel? Zobaczyć coś ciekawego. Być może dotrą aż do samej sali z sarkofagiem. Albo znajdą poszlaki, które powiedzą Raounowi, gdzie znajdzie tutejszych bogów.
— Sallandirczycy wierzyli, że najbardziej znacząca rzecz, jaką mogli zrobić w życiu, to umrzeć.
Słysząc te słowa, Bashar odwrócił głowę. Posłał białookiemu nieco specyficzne spojrzenie, jednak nie zapodał żadnego komentarza.
Zatrzymali się przy ścianie, na której widniały jakieś malunki. Chwilę im się przyglądali, Raoun zmarszczył brwi.
— Czemu to takie małe? — rzucił krytycznym tonem. — Nie dość, że śmiertelnicy nie widzą dobrze w takich warunkach, to jeszcze takie malutkie to namalowali.
— To chyba hieroglify, o których wspominał przewodnik — zaczął demon.
— Hieroglify? — jego zdziwiony głos odbił się echem po korytarzu. — To jest to pismo obrazkowe? Ja nie wiem, wszyscy inni jakoś potrafili wymyślić proste linie, a oni musieli walić całe ptaki i ludziki, żeby powiedzieć, kto tu spoczywa!
Wyciągnął z kieszeni komórkę, zerknął na górny pasek. Uch, oczywiście, że w trzewiach starożytnego grobowca nie było zasięgu i nie mógł nawet sprawdzić, czy istniał w Internecie jakiś tłumacz sallandirskich obrazków na normalny język. Super, nie dowie się, kogo tu pochowano. Chociaż... W sumie to go aż tak nie obchodziło.
Ruszyli dalej. Skręcili w jeden korytarz, potem kolejny, potem następny. Coraz bardziej się zagłębiali w budowlę, parę razy stanęli nawet przed rozwidleniem...
A po emocjach ni widu, ni słychu.
No nic się nie działo! Jeszcze wszystko wyglądało praktycznie tak samo. Piaskowiec, piaskowiec, więcej piaskowca, po lewej, po prawej, z góry, z dołu, z każdej strony otoczeni byli jednolitym, oświetlanym przez to samo, pomarańczowe światło pochodni, piaskowcem. Raoun rozumiał, że to był pustynny kraj, ale po powrocie do domu nie będzie chciał widzieć żadnego piaskowca przynajmniej przez następny miesiąc.
Nagły dźwięk przesuwanego kamienia odwrócił ich uwagę. Spojrzeli za siebie, ku zdziwieniu ujrzeli ścianę. Ewidentnie jej tam wcześniej nie było. Lekarze zmierzyli ją wzrokiem, podeszli bliżej. Bashar zapukał, stwierdził, że to dość gruba ściana. Raoun na to odparł, że na pewno nie za gruba, przygotował pięść.
— Czekaj — powstrzymał go demon. — Może wpierw spróbujmy znaleźć inną drogę.
— Nie sądzę, żeby w dawnych czasach śmiertelnicy myśleli o czymś takim jak wyjście ewakuacyjne — odparł sceptycznie Bóg Spirytyzmu.
— Aczkolwiek i tak przyszliśmy tu się rozejrzeć, prawda? Poza tym pojawiły się kolejne hieroglify, więc myślę, że jesteśmy blisko czegoś.
— Czegoś, hm? — Uniósł brew.
Podeszli do innej ściany, popatrzyli na kolejną porcję obrazeczków. Znów jakieś ptaszki, ludziki i zboże, nic konkretnego. Panowie jednak postanowili zaufać wskazówce.
Skręcili w następny korytarz, ich oczom ukazała się jakaś całkiem spora komnata. Podparta była kolumnami, tak, z piaskowca, na ścianach widniały hieroglify, ale tym razem w akompaniamencie znacznie większych malunków. Przedstawiały one jakieś postacie, ustawione przodem... ale jednocześnie bokiem, bo wszystkie twarze ukazane były tylko z profilu. Niektóre wyglądały tak samo, co mogło wskazywać, że to była jedna osoba. Może szereg malunków opowiadał jakąś historię czy coś w tym stylu, lecz nie to zainteresowało Raouna, a stojący pod ścianą, bogato zdobiony rzeźbieniami i hieroglifami, masywny...
— Hyyyyy, czy to jest najprawdziwszy sarkofag?! — zachłysnął się powietrzem.
W mniej niż sekundę znalazł się tuż przy nim, zaczął go dokładnie badać wzrokiem. Bashar zabrał spojrzenie z malunków, a skierował je w stronę boga.
— Rzeczywiście głęboko je trzymają — powiedział.
Nim uciekli od przewodnika, usłyszeli od niego, że właściwe sale grobowe budowano gdzieś w odmętach grobowca, a nie blisko wyjścia. Dlaczego tak, tego akurat Raoun nie zapamiętał, bo wtedy skupił się na jakiejś rzeźbie, ale w sumie rozumiał trochę tę decyzję. Możliwe, że chodziło o potencjalnych rabusiów, a także zapewnienie spoczywającemu spokoju. Jakby duchy z reguły nie lądowały w Zaświatach... Chyba że nie mieli żadnej jurysdykcji w Sallandirze, o to nie pytał Deżetki.
Przejechał ręką po pokrywie, kilka sekund później za nią złapał.
— Chyba nie planujesz... — zaczął Bashar.
— Oczywiście, że planuję — przerwał mu. — Przewodnik mówił, że do środka wkładano kosztowności, chcę tylko zerknąć.
— Nie sądziłem, że ujrzę kiedyś Boga Spirytyzmu otwierającego czyjś grób.
— Groby to część mojej ekspertyzy, nie sądzisz? Zresztą, dusza już dawno opuściła ciało, więc nikomu nie będę przeszkadzał. Miejsca pochówku są mniej sakralne, niż ci się wydaje.
Odsunął wieko na tyle, by móc zajrzeć do środka. W świetle pochodni błysnęły jakieś cenne obiekty, nim jednak zdążył je obczaić, w jego polu widzenia pojawił się jakiś ruch. Zerknął na zawiniętego w pasy jakiegoś pożółkłego materiału umarlaka, którego pozbawione blasku oczy wbite były prosto w twarz boga.
Bashar stał trochę dalej, przyglądał się uważnie nieruchomemu Raounowi. Przechylił się nieco na bok, jak gdyby to miało mu pozwolić na zobaczenie więcej. Wykonał krok do przodu.
— Hm, zombie? — odezwał się wtem spokojnie bóg.
— Zombie? — onkolog uniósł brew. — Co masz na myśli przez...
— Kto śmiał przerywać mój wieczny spoczynek?! — usłyszeli wtem oboje.
Raoun pospiesznie się cofnął, bowiem zwłoki nagle postanowiły, heh, ożyć i podnieść się do pionu. Kilka sekund, seria nieprzyjemnych dźwięków przypominających wykręcanie i zgniatanie suszonej wołowiny, aż w końcu przed nimi stanął zombie. Zombie, bo był martwy, ale egzystował.
Kurde, kto by się spodziewał, że spotkają na swojej wycieczce prawdziwego, sallandirskiego zombiaka, który żył wieki, jeśli nie milenia, temu! Oni to zawsze mieli takie szczęście! Jak pojechali do Senkawy, to natrafili na straszydło bez nóg, a potem całą zgraję duchów! No i to była wycieczka! Ciekawe w sumie, czy to wynikało z boskiej specjalizacji Raouna, że ciągle trafiali na zmarłych. To znaczy, nie przeszkadzało mu to ani trochę, w końcu był, ekhem, bogiem. Nikt nie miał z nim żadnych szans, więc nie musiał się o nic martwić.
Osobnik, najprawdopodobniej mężczyzna, popatrzył na nich, wolno zamrugał. Wykonał krok w ich stronę, kawałek materiału odwinął się od lewej nogi.
— Kim jesteście, że śmieliście zakłócać mój sen?! — warknął, pokazując na dwójkę niemal czarnym, zasuszonym palcem.
— Mówi, że go obudziłeś, prawda? — rzucił spokojnie do Raouna Bashar.
— Ja?! — oburzył się tamten. — Nie obudziłem go! To zombie, zombie się nie budzą!
Nie jego wina, że otworzył pierwszą trumnę i okazał się w niej siedzieć jakiś zombiak! Też nie on uczynił ze zmarłego zombiaka! Chciał tylko zerknąć na skarby, może jakąś pamiątkę sobie wybrać, to znaczy!
— Jaką mową się posługujecie? — odezwał się znów umarlak, lecz już neutralnie. — Czy rozumiecie język mojego ludu?
— Jeśli nie będziesz mówił za szybko, to damy radę — odparł Raoun, przytakując.
Bo, jak się okazało, koleś zmarł tak dawno temu, że mówił z archaicznym akcentem i dobierał trochę duże słowa. Ale coś takiego nie mogło stanowić przeszkody nie do pokonania dla białookiego boga!
— Wspaniale. Powtórzę zatem pytanie — odchrząknął. — Kim jesteście, że śmieliście zakłócać mój sen?! — ponownie warknął tym samym, złowrogim tonem.
Raoun spojrzał porozumiewawczo na Bashara.
— Zgadnij.
— Nędzni śmiertelnicy...!
— No i już ujemne punkty, ech... — rzucił po novendyjsku, ciężko wzdychając. — Za bardzo go chyba poturbowano przed śmiercią. Pewnie ledwo go zabandażowali, jak im umarł.
Oczywiście, że ich nie rozpoznał. No, Bashar to wiadomo, bo się dobrze kamuflował i byle kto nie był w stanie go rozpoznać, ale Raoun poczuł się nieco zawiedziony. Aczkolwiek... Ten zombie nie miał duszy, tylko powstał na jakiejś innej zasadzie, więc może przez to nie potrafił wyczuć boskiej energii. W Senkawie zostało udowodnione, że umarlaki potrafiły rozpoznać Raouna jako kogoś na wyższym szczeblu w hierarchii, ale w każdym tamtejszym przypadku były to technicznie duchy. Czyli poturbowany Sallandirczyk działał na innej zasadzie. Hm...
Słysząc ostatnią część wypowiedzi białookiego, demon nie potrafił się powstrzymać przed pokręceniem głową.
— Nie, to proces balsamacji — zaczął tłumaczyć. — Ciało smaruje się specjalnymi olejkami i owija materiałem, żeby powstrzymać proces rozkładu. W wyniku powstaje mumia. — Ruchem głowy wskazał zmarłego, który wpatrywał się w nich, jakby próbował zrozumieć cokolwiek z ich rozmowy.
Bóg zmierzył wzrokiem mumię z góry na dół. Skrzyżował ręce na piersi, przestąpił z nogi na nogę.
— Świetnie im to wyszło — rzucił sarkastycznie.
Materiał nie tylko nie zakrywał wszystkiego, ale też nie wszędzie się trzymał. Pojedyncze kawałki zwisały to tu, to tam, a przy każdym ruchu wydawały się wydłużać. Ach, a ta skóra, fuj... Na jej widok Raounowi aż obrzydło suszone mięso, które kiedyś całkiem lubił, takie doprawione dobrze. Świetnie, nie dość, że przez miesiąc nie będzie mógł patrzeć na piaskowce, to jeszcze mięso. Nie przypuszczał, że kiedykolwiek u niego nadejdzie pora na dietę...
Widząc wyraźnie zakłopotane spojrzenie mumii, Bashar postanowił przystąpić do tradycyjnej, uprzejmej konwersacji. Stanął prosto, wykonał lekki ukłon, by następnie nieco łamanym sallandirskim rzec:
— Przepraszam za nasze wejście i przeszkodzenie w spoczynku — padło szybkie wymowne spojrzenie w stronę Raouna — ale się zgubiliśmy. Byliśmy bardzo wdzięczni, gdyby mógł pan nam wskazać drogę do wyjścia.
Wow, „zgubili się” – Bashar to serio był dobry we wciskaniu kitów innym.
Miło całkiem ładnie złożonej wypowiedzi, nawet przyozdobionej uprzejmym tonem, umarlak nie potrafił jej przyjąć, jak na dobrze wychowaną osobę przystało. Uchylił resztki warg, spomiędzy nich wyjrzały poczerniałe zęby.
— Kto popełnił błąd zbudzenia mej osoby, ten nie wyjdzie stąd żywy...! — Zaczął grozić palcem.
— Nie, nie rozumiesz. — Pałeczkę przejął Raoun. — Nie to, że nie możemy wyjść. Ja zawsze mogę przeniknąć przez wszystkie ściany, ale ponieważ mój przyjaciel — wskazał ręką stojącego po lewej Bashara — nie posiada takiego luksusu, byłbym zmuszony zrobić przynajmniej kilka dużych dziur w ścianach, a tego byś chyba nie chciał.
Naprawdę mogli wyjść stąd, w każdej chwili. Wystarczyło, że Bóg Spirytyzmu stanie się niematerialny, znajdzie najkrótszą drogę na zewnątrz, a potem poprowadzi demona, ewentualne przeszkody rozbijając pięściami. Oni serio tu nie utknęli. Po prostu chcieli być dobrymi przedwiecznymi bytami i zaproponować gospodarzowi ograniczenie szkód do minimum.
— O, właśnie, skoro już rozmawiamy — przypomniał sobie nagle — to nie wiesz przypadkiem, gdzie mógłbym spotkać tutejszego boga? Myślałem, że znajdę tu jakieś wskazówki, ale wszystko jest zapisane w ptaszkach i siedzących ludzikach.
Słysząc jego pytanie, mumia najprawdopodobniej uniosła jedną brew, a przynajmniej w niezbyt dobrym świetle pochodni białooki dostrzegł jakiś ruch części łuku brwiowego. W ogóle wspominał, że ta mumia była prawie łysa? Miała tylko kilka dłuższych kosmyków, które jakoś przedostały się przez bandaże, trzymając się głowy na słowo honoru.
— Boga? — parsknął umarlak. — Boga macie przed sobą!
Rozłożył ręce, odwinięty na przedramieniu kawałek materiału lekko zafalował.
Lekarze patrzyli na niego, w pomieszczeniu nastała trochę niezręczna cisza, przerywana jedynie przez odbijające się od ścian ciche strzelanie zapalonych pochodni.
Raoun zamrugał parę razy.
— Nie no, po prawej Bashara.
Boga! Czy ten rozkładający się koleś nazwał siebie właśnie bogiem?! Dobre, ha, ale ubaw! Bóg, o, kurde! To niezłe poczucie humoru!
Przyjrzał się wyrazowi twarzy mumii, wtem zmarszczył brwi.
— Nie, Bashar, nie mów, że to są ci sallandirscy bogowie! — jęknął, na bardziej zawiedzionego brzmieć nie mógł.
To byli bogowie Sallandiry?! Nie, to tak nie miało wyglądać! To już Farvana i Cogadh lepiej się prezentowali! Co to miało być, jakieś zasuszone chuchro w starych bandażach! On nie rozpoznał Raouna jako potężnej istoty, a co dopiero sam nią był! Zombiak, no, po prostu zombiak! Stary zombiak! Jaki bóg, żaden bóg!
Senkawa była o wiele lepsza...
Bashar przyglądał się mumii, mierzył wzrokiem, jak gdyby coś próbując sobie przypomnieć. Stał nieruchomo, niewzruszony na pojękiwania Raouna, aż wreszcie powiedział:
— Czytałem trochę o dawnych władcach Sallandiry i wydaje mi się, że gdzieś było napisane, że oni nierzadko uważali siebie za kogoś bliskiego bogom.
— Łał, serio? — Otworzył szerzej oczy Raoun. — Czyli porównywali siebie do bogów?
— Na to wychodzi.
— Jak śmiesz! — teraz on warknął głębokim tonem do mumii, pokazując na nią palcem; umarlak o dziwo wykonał krok w tył. — Jak śmiesz przyrównywać siebie do istoty, do której pięt nie dorastasz?! Może jednak powinienem ten twój marny grobowiec zrównać z ziemią?!
Ci śmiertelnicy! Gdyby Raoun był jednym z czczonych tutaj bogów, to by zaraz ukarał tego nędznika! Uch, nie wyobrażał sobie, żeby do czegoś takiego miało dojść w Ma'ehr Saephii. Tam nawet najwspanialsi władcy nie śmieli stanąć tuż koło boga, a co dopiero sami siebie do nich przyrównywać. Tutejsi bogowie o nic nie zadbali! To już lepiej, żeby żaden nie stanął na jego drodze, bo porozmawiają!
Zmarły stał nieco zgarbiony, jak gdyby przestraszony, lecz szybko się wyprostował, zapewne chcąc wyglądać pewnie. Znów wymierzył palcem z dwójkę lekarzy, zaczął grozić jakąś klątwą, ale wtedy Bóg Spirytyzmu zniknął, żeby w mniej niż sekundę pojawić się tuż przed nim. Przywołał do ręki Dusznika, wykonał zamach; klinga zatrzymała się centymetr od szyi.
— Raoun, nie groź mu — niespodziewanie odezwał się Bashar. — To my wtargnęliśmy na jego posesję.
— Ale ładnie spytaliśmy o drogę, nie chcieliśmy konfliktu — odbił piłeczkę białooki. — Pan Bandażyk nas nie rozpoznał, nie rozpoznał boga we mnie, nie chciał z nami współpracować i sam zaczął nam grozić, to chyba mogę mu odciąć rękę czy dwie, nie? To nie tak, że od tego umrze.
Demon chciał coś powiedzieć, ale wstrzymał się, gdy spostrzegł, że cała wypowiedź Raouna była po sallandirsku.
— Jak go uszkodzisz, to jak będzie wyglądać na wystawie w muzeum? — powiedział w tym samym języku. — Będzie tak biednie leżał za szkłem, wszyscy będą go oglądać.
— Poskłada się go do kupy. Jak ludzika z klocków.
Bóg zamachnął się parę razy Dusznikiem, celując w biedną mumię, lecz za każdym razem ostrze zatrzymywało się tuż przy ciele. Do każdego ruchu dodawał gwizdaniem efekty dźwiękowe, a cała oprawa zadziałała wręcz idealnie, ponieważ umarlak wreszcie drżącym głosem zawołał:
— Prosto, dwa razy w lewo i w prawo!
Bashar wybrał z torby notatnik, zaczął zapisywać. Spojrzał za siebie na korytarz, zmrużył lekko oczy.
— Droga, którą przyszliśmy, miała więcej zakrętów — oznajmił.
— Ta, którą podałem, to w razie wypadku — wytłumaczył pospiesznie zombie.
W odpowiedzi Raoun pokiwał głową. Odesłał broń, podszedł do towarzysza, zostawiając mumię w spokoju.
— Bashar, patrz, jednak mają wyjście ewakuacyjne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz