31 października 2024

Od Merlina – Halloween

— Falkor, kurka, weź się nie wierć, to tylko farba!
Merlin siedział po turecku na dywanie, a przynajmniej próbował siedzieć i opanować swojego smoka. Falkor jakoś nie był specjalnie szczęśliwy z powodu malowania łusek i nie podobało mu się, że Merlin zamierza zmienić ich barwę na czarną. Młody czarodziej miał poprzedniego dnia genialny pomysł, jak sprawić, by tegoroczne chodzenie po domach dało mu więcej słodyczy, niż poprzedniego roku, Falkor zaś miał być głównym elementem tego planu.
— Wyglądasz zupełnie dobrze, uspokój się!
Falkor nie zamierzał się uspokoić i przejeżdżający po jego łuskach pędzel traktował jak osobisty afront. Mimo to siedział między skrzyżowanymi nogami Merlina, w miarę dając się pomalować, lecz na każdym kroku dając młodemu czarodziejowi do zrozumienia, że te wszystkie zabiegi zdecydowanie mu się nie podobają i jeśli cokolwiek daje sobie zrobić, to tylko dlatego, że jest najgrzeczniejszym smokiem na świecie, zasługuje na dodatkową sesję szczotkowania, mnóstwo ciastek i godziny przytulasów na kanapie.
— Ugotuję ci potem cały garnek jajek — obiecał mu Merlin. — Tylko teraz legitnie nie możesz się wiercić, będę cię malował tą świecącą farbą.
Niby Falkor mówić nie umiał, niby udawał, że większości zakazów i nakazów nie rozumie, ale jeśli na horyzoncie pojawiała się perspektywa jajek na twardo, smok stawał się podejrzanie chętny do współpracy, zupełnie tak, jakby jedzenie poprawiało jego zdolności kognitywne i czyniło go po wielokroć mądrzejszym. Falkor ostatni raz nastroszył skrzydła i łuski, ostatni raz grzbiet wygiął się w gniewny, kolczasty łuk, nim smok w końcu usiadł spokojnie, znieruchomiał, pozwalając Merlinowi szaleć z pędzlem.
— No nie mogłeś tak od razu? — spytał z wyrzutem młody czarodziej, zanurzając pędzel w nowym słoiczku, w skupieniu malując na łuskach Falkora pociągłe linie i kreski.
Wieczór powoli nadchodził, w końcu Merlin też się przebrał, założył Falkorowi szelki. Smok popatrywał na niego z lekkim wyrzutem, lecz gdy w drzwiach pojawili się Guinevere, Hawthorn i Bernadette, też przebrani i gotowi polować na cukierki, a ich spojrzenia uciekały w stronę Falkora, smok przemyślał ponownie swoje zachowanie, chętniej podreptał u boku Merlina, nie boczył się aż tak bardzo.
Bernadette postawiła na uroczy kostium jakiejś postaci z filmu akcji, lecz Merlin nie miał czasu ani motywacji finansowej, by obejrzeć go w kinie, więc pozostał nie do końca świadomy tego, kim konkretnie Bernadette tego wieczora była. Guinevere postanowiła nie skupiać się na głupotach i jak co roku doprawiła ciemne, luźne ubrania, charakterystycznym, spiczastym kapeluszem, stając się groźną wiedźmą, Hawthorn zaś postanowił tym razem włożyć więcej pracy w swój kostium, przybierając formę przerażającego stracha na wróble. Merlin dostosował się do Falkora – czarne, dopasowane ubrania, pociągnął fluorescencyjną farbą, dzięki czemu z daleka, w jesiennym półmroku, przypominał biegającego po ulicach szkieleta z równie szkieletowym smokiem drepczącym u jego boku na smyczy.
— Dobra, to jakie plany — powiedział Merlin, gdy już opuścili okolice jego wypizdowa i dotarli trochę bliżej miasta i cywilizacji.
— Zgarnąć wszystkie cukierki ever — odparł Hawthorn, poprawiając trzymane w dłoniach wiaderko w kształcie dyni.
— Zacznijmy od początku — zauważyła trzeźwo Guinevere. — Chodźcie do tego pierwszego budynku!
Zadzwonili do klatki schodowej, ktoś ich wpuścił do wnętrza budynku, roześmiawszy się na oczekiwane tego dnia „Cukierek albo psikus!”. Cała czwórka, wraz z Falkorem, wturlała się na klatkę, pokonała trochę schodów, szukając tego, kto im otworzył – najlepiej przecież było zacząć od kogoś, kto wyraźnie cieszył się duchem Halloween i na pewno miał mnóstwo cukierków. Znaleźli, podeszli do drzwi mieszkania, zadzwonili dzwonkiem.
Już po chwili usłyszeli jakich ruch za drzwiami, te otworzyły się na oścież, przed nimi stanął przebrany za mumię jegomość. Zabłysnął szerokim uśmiechem, lecz uśmiech ten bardzo szybko się rozpłynął, mężczyzna popatrzył na nich z lekką konsternacją.
— To wy po cukierki przyszliście? — spytał, przebiegając spojrzeniem od twarzy do twarzy.
— Pewnie — Merlin wyszczerzył się do niego. — Cukierek albo psikus!
Falkor poparł jego słowa, zasyczał donośnie, nastroszył kolce, pokazał fosforyczne kostki wymalowane na bokach i grzbiecie.
— Poważnie? — Mężczyzna zerknął z powątpiewaniem na trzymaną miskę ze słodyczami. — A wy to no… Ile wy macie lat?
— A to ważne? — spytał Hawthorn.
— No… W waszym wieku to się rozdaje cukierki, a nie po nie chodzi — odpowiedział mężczyzna, odstawiając w końcu miskę gdzieś na szafkę w przedpokoju. — To jest zabawa dla dzieci, nie dla dorosłych.
— Ale ja jestem dzieckiem… — zauważył trzeźwo Merlin.
— Takim mocno wyrośniętym. — Pan Mumia zmierzył go spojrzeniem. — Dajcie spokój, nie zabierajcie dzieciom zabawy.
To powiedziawszy, mężczyzna pomachał im, a następnie zamknął im drzwi przed nosem. Cała czwórka stała przez chwilę na klatce, kompletnie osłupiała. Falkor zaskrzeczał, Merlin odruchowo pogłaskał go po głowie.
— No to ten… Czas nam przejść na emeryturę, nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz