– Nie możemy po prostu iść na imprezę, tak jak rok temu? – Maeve spojrzała na przyjaciółkę, próbując zrobić minę, jaką zwykle robił Płomyk, gdy otwierała szafkę, w której chowała przysmaki. Sapphire miała jednak chyba znacznie twardsze serce niż ona. Syrena uniosła na nią wzrok znad telefonu i sapnęła zirytowana.
– Ile razy jeszcze będziesz zmieniać zdanie? – zapytała, patrząc na Maeve z lekką pobłażliwością. Już od tygodnia próbowała ją namówić na wizytę w nowym domu strachów, podobno jednym ze straszniejszych w Stellaire, a przy tym całkiem nowych, pachnących jeszcze farbą pokrywającą ściany. Mieścił się w budynku po starej fabryce i był przeogromnym labiryntem, w którym mogły błądzić nawet dwie drużyny. Ta, która opuściła labirynt pełny straszydeł i aktorów w ich przerażających kreacjach jako pierwsza (i, według niektórych, z wciąż czystą bielizną) otrzymywała puchar w kształcie brokatowego duszka. Sapphire oznajmiła, że chce coś takiego postawić na swoim biurku w sypialni, a Maeve, jako jej najlepsza przyjaciółka, musiała jej w zdobyciu tego trofeum towarzyszyć.
– Nie wiem… – jęknęła wróżka. Była rozdarta między pragnieniem towarzyszenia przyjaciółce, a nigdy nieukrywaną niechęcią do takich miejsc. Miejsc przesiąkniętych zapachem strachu, który, chcąc nie chcąc, udzielał jej się, tym bardziej wzmacniając jej własne doznania. Bieganie po ciemnych korytarzach, gdzie w każdej chwili jakieś monstrum mogło wyskoczyć jej na twarz nie brzmiało jak najlepsze spędzenie wieczoru. Zwłaszcza, że swój własny dom strachów miała zdecydowanie częściej, niż by sobie tego życzyła. Patrzył na nią czerwonymi ślepiami z obrazów w pracowni. Choć i tak na całe szczęście było ich znacznie mniej, odkąd Dante postanowił pewnego wieczora rozpalić z nich porządne ognisko.
Sapphire odłożyła telefon, przysunęła się do wróżki, która nagle z wielkim zainteresowaniem zaczęła głaskać rudego kota, mruczącego w tej chwili jak mały traktor.
– Obiecuję, że wyjdziemy, gdy tylko powiesz, że to dla ciebie za dużo. – Syrena łagodnie chwyciła dłoń dziewczyny. Tym razem to Maeve sapnęła lekko poirytowana.
– Ale czemu tak bardzo się uparłaś, żebyśmy poszły akurat tam, co? – Zmrużyła lekko oczy, przyglądając się przyjaciółce. Na twarzy Sapphire pojawił się najniewinniejszy uśmiech na świecie. To było wręcz oczywiste, że coś knuje.
– Rozmawiałam ostatnio z Dantem i wiesz… wybiera się tam właśnie w Halloween. Razem z Ignisem i resztą chłopaków – powiedziała swobodnie, jakby mówiła o dzisiejszej pogodzie, bawiąc się końcem ogona rozlanego na kanapie Płomyka.
Maeve otworzyła usta, a potem zamknęła je, nie wydając żadnego dźwięku. Czuła, jak policzki palą ją żywym ogniem i właściwie nie musiała mówić już nic więcej. Triumf w oczach przyjaciółki i znacznie szerszy uśmiech wskazywały jasno, że w zasadzie każdy kolejny argument ze strony wróżki będzie nieudolną, klejoną na szarą taśmę wymówką. Sapphire dobyła broni ostatecznej i choć spotkanie muzyka z jej przyjaciółką miało być niespodzianką, to wolała już nie ryzykować, że Maeve zmieni ostatecznie zdanie i nie pójdzie. Teraz nie miała już wyjścia.
– No dobra – powiedziała, nie czekając już właściwie na odpowiedź. Znów chwyciła za telefon i przesunęła palcem po ekranie. – To teraz poszukajmy jakiegoś fajnego kostiumu dla ciebie. W końcu… będzie na kim robić wrażenie, co? – Poruszyła sugestywnie brwiami, po czym zaśmiała się, gdy oberwała poduszką.
– Och, zamknij się już… – burknęła Maeve, po czym buntowniczo zdmuchnęła kosmyk włosów z czoła. Westchnęła po chwili. – To może… wiesz, w zeszłym roku chciałam…
– Nie, Maeve. Nie wyrwiesz Ignisa na muchomora, zlituj się, na bogów – jęknęła Sapphire. – Musisz wyglądać ładnie, a nie, jakbyś dopiero co urwała się z przedszkola. Zwłaszcza że do tego domu strachów wpuszczają tylko pełnoletnich, a przy tobie i bez tego kostiumu można mieć wątpliwości.
– No to co proponujesz? – Maeve wspięła się na wyżyny cierpliwości. Sapphire zmierzyła ją wzrokiem, po czym uśmiechnęła się.
– Przyda się sztuczna krew…
Oczywiście, że chciała się zobaczyć z Ignisem. Uwielbiała spędzać z nim czas, nawet jeśli częściej niż rzadziej było to dosyć trudne, a jego przeczące emocjom zachowanie sprawiało, że czuła się nieco zagubiona. Za każdym razem obiecywała sobie, że przy następnym spotkaniu jakoś to rozwiąże. Porozmawia z nim szczerze, wyjaśni, co czuje i wtedy wszystko się jakoś ułoży. A później tchórzyła. Strach, że Ignis stwierdzi, że to za wiele, i zwyczajnie zakończy znajomość, zaciskała się pętlą na jej gardle, nie pozwalając wydobyć ani słowa. Później, gdy każde z nich rozchodziło się w swoją stronę, wydawało jej się to strasznie głupie i miała ochotę bić głową w ścianę za własne niezdecydowanie i irracjonalny strach. A jednak. Kto jak nie ona wiedział najlepiej, że emocje są cholernie skomplikowane. I potrafią zarówno życie upiększyć, jak i strasznie je utrudnić. W przypadku Ignisa działy się obie te rzeczy jednocześnie i Maeve czuła, że nadejdzie dzień, gdy od tego zwariuje. I jakoś jej to wcale nie przeszkadzało.
Albo już zwariowała. Tak, kompletnie oszalała, że w ogóle tutaj przyszła. To właśnie myślała, spoglądając na krwistoczerwony, neonowy szyld wiszący nad podwójnymi, żelaznymi drzwiami, które ani trochę nie wywoływały ciarek na plecach. Wcale. Podobnie jak zdecydowanie zbyt realistyczne lampiony unoszące się nad chodnikiem, który prowadził do wejścia. W tej chwili wyjątkowo nieszczęśliwa Lady Makbet, w pięknej sukni, misternie ułożoną z rudych loków fryzurą, które jakimś cudem udało się ujarzmić, swoimi ubrudzonymi sztuczną krwią dłońmi ściskała ubrokaconą dłoń ślicznej, choć i przerażającej zjawy, za którą przebrała się Sapphire. Reszta ekipy z teatru śmiała się głośno, dyskutując o czymś z wielkim ożywieniem. Maeve jednak nie wiedziała o czym. Kompletnie ich nie słuchała.
– Zaraz złamiesz mi rękę – mruknęła syrena, zerkając z rozbawieniem na przyjaciółkę. – Oddychaj choć trochę. Zobaczysz, naprawdę będzie fajnie – pocieszyła ją.
Maeve odetchnęła głęboko. Serce biło mocno, co jakiś czas po plecach przebiegał jej zimny dreszcz. To nie był tylko i wyłącznie jej strach. Emocje unoszące się wokół budynku udzielały się mimowolnie. Radość mieszała się ze strachem. Dlaczego więc nie mogła jej się udzielać ta radość?
Weszli do środka, gdzie uśmiechnięta od ucha do ucha dziewczyna z toporkiem w głowie i poszarpaną, krwistoczerwoną linią wokół szyi wyjaśniła im zasady. Maeve starała się za wszelką cenę skupić na jej słowach, by przede wszystkim nie myśleć o wyczuwalnym wszędzie niepokoju, a po drugie, by jak najlepiej zrozumieć instrukcje i czym prędzej się stąd wydostać.
– Gotowi? – Maeve drgnęła na słowa dziewczyny, która podeszła do drzwi i złapała za klamkę. Zerknęła na zegarek. – Druga drużyna, którą musicie wyprzedzić, wejdzie drugimi drzwiami.
– Nawet jeśli nie ukończymy przejścia pierwsi, to ktoś tu dzisiaj zwycięży. – Sapphire mrugnęła do Maeve. W tym momencie wróżka miała ochotę urwać przyjaciółce głowę. Miała ostatni moment, aby się wycofać. Zawsze mogła powiedzieć, że poczeka tu na resztę, niech oni się świetnie bawią, potem chętnie im pogratuluje i zapyta Ignisa, jak było w środku…
Nie zdążyła. Drzwi otworzyły się, a Sapphire pociągnęła ją mocno za rękę.
– Dobra, drużyna, skupcie się. Chcę wygrać tę statuetkę – zakomenderowała Sapphire. Maeve jęknęła w duchu. Oczywiście, że się skupi. Chciała mieć to jak najszybciej za sobą.
Każdy kolejny ciemny pokój pachnący wilgocią, wąski korytarz obwieszony pajęczynami, ociekający sztuczną krwią i pełny skrzypiących, powoli otwierających się drzwi był straszniejszy od poprzedniego. Po wdepnięciu w kałużę stęchłej wody miała już serdecznie dość.
– Dobra… – Aidan zdmuchnął z czoła grzywkę, przyjrzał się uważnie każdym drzwiom, umiejscowionym w każdej ścianie małego pokoju, w którym się znajdowali. – Teraz tutaj – oznajmił, wskazując te po lewej.
– Jesteś pewny? Nie mam ochoty zostać po raz kolejny zostać obsypany larwami – mruknął Ezra, ostentacyjnie wyciągając sztucznego, co prawda, ale wciąż wijącego się robala z włosów. Maeve wciąż słyszała jego świdrujący śmiech, który niemal rozsadził wszystkim bębenki.
– Jestem pewny, nie bądź większym tchórzem od Maeve – zripostował Aidan i uśmiechnął się trochę złośliwie do wróżki. Roześmiał się, gdy pokazała mu środkowy, krwistoczerwony palec.
– Dobra, idziemy, za bardzo marudzimy. – Saph ruszyła w stronę wskazanych przez Aidana drzwi i pewnie nacisnęła klamkę. – Ja serio chcę tę…
Dalszej części Maeve nie usłyszała. Jej uwagę, i tak za bardzo rozproszoną od kłębiących się wszędzie emocji, przykuł dziwny, jaśniejący kształt, przemykający przez sąsiednią ścianę.
To nie był aktor. To nie była projekcja. Ciągnęło się za nim uczucie zagubienia. Smutku. Strachu, ale innego niż ten, który towarzyszył rozbawionym gościom strasznego domu.
– Ej, widzieliście…? – zapytała, jednak gdy zwróciła się w stronę przyjaciół, ich już nie było. widziała szerokie plecy Ezry znikające w ciemności. Ich śmiech odbił się od wąskich ścian korytarza.
Czuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Powinna za nimi biec, dołączyć do reszty. Gdy została sama, ten mały pokój stał się jeszcze bardziej przerażający. Większy i ciemniejszy, a w każdym kącie czaiły się obserwujące ją ślepia.
I wtedy usłyszała ciche, proszące skomlenie. Trochę rozmyte, jakby nie z tego świata, dobiegające z oddali. Zimny dreszcz przebiegł po plecach wróżki. Poplamione sztuczną krwią skrzydła przylgnęły ciasno do pleców. Chwila zawahania wystarczyła, aby całkowicie stracić przyjaciół z oczu. Teraz już nie miała innego wyjścia.
Drżąca dłoń nacisnęła klamkę z odwagą, o jaką nawet samej siebie nie posądzała.
Weszła w korytarz powoli, ostrożnie. Migocząca, trzeszcząca przy suficie żarówka rozświetlała korytarz tylko co jakiś czas. Postąpiła kilka kroków, starając się pamiętać o oddychaniu i wypatrując lśniącej mdłym blaskiem sylwetki, którą widziała jeszcze chwilę temu. Zadrżała, gdy znów rozległo się ciche skomlenie. Jeśli to idealnie dopracowany efekt specjalny, to zwyczajnie spali się ze wstydu.
Ruszyła dalej. Musiała wiedzieć. Odważnie wyprostowała plecy i ruszyła korytarzem w stronę dźwięku. Serce biło mocno, niemal boleśnie, przyspieszając rytm im bardziej zbliżała się do skrzyżowania.
I wtedy to zobaczyła. W krótkim mignięciu żarówki, zaraz za zakrętem korytarza wyrosła przed nią wysoka, mroczna postać. Czarny strój, zakrwawiony nóż w dłoni, stał tuż przed nią, jakby właśnie na nią czekał. Wróżka stłumiła krzyk przerażenia, przyciskając dłonie do ust, cofnęła się, o mało nie wpadając na sąsiednią ścianę.
– … Maeve? To ja, Ignis!
Dopiero gdy usłyszała znajomy głos, strach zmalał na tyle, by pozwolić jej dojrzeć znajome rysy twarzy. Odetchnęła, choć wciąż rozdygotana, wielkimi z przerażenia oczami wpatrywała się w muzyka.
– Bogowie, myślałam, że… – urwała. Tak, geniuszu. Myślałaś, że to morderca, który zaraz posieka cię na plasterki. Nie rób z siebie większego tchórza niż jesteś. – Ale… co tu robisz? Gdzie reszta? – zapytała, wyglądając za plecy Ignisa. Muzyk sapnął, wyraźnie zirytowany.
– Oczywiście, że zobaczyli jakieś straszydło i s… uciekli szybko. Chyba podczas tej ucieczki się rozdzieliliśmy. – Spojrzał znów na wróżkę. – A ty? Czemu jesteś tu sama?
Ciepłe nuty troski w jego głosie sprawiły, że ściśnięty ze strachu rozluźnił się trochę. Lodowata bryła wypełniająca jej brzuch stopniała nieco, pozwoliła zaczerpnąć większy oddech.
– No więc… wydawało mi się, że zobaczyłam ducha. Takiego prawdziwego – powiedziała. Wyjaśniła od razu, widząc uniesione brwi Ignisa. – Widzę duchy. Mam nawet bliską przyjaciółkę w teatrze, o której nikt nie wie. – Uśmiechnęła się nieśmiało, wzruszyła ramionami.
W sumie nie zdziwiłaby się, gdyby Ignis uznał ją za szaloną. Z resztą, miał już ku temu wiele okazji. Dlatego jedynie uśmiechnęła się szerzej, gdy pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Co to za duch?
– Chyba jakiegoś psiaka. – Znów wyłapała odległe, smutne wycie. – Wydaje się bardzo zagubiony i… samotny. Chciałam go znaleźć, może jakoś mu pomóc. Nie mogę po prostu go tak zostawić.
Ignis uśmiechnął się. Znów skinął głową i spojrzał wgłąb korytarza, tam, gdzie jeszcze przed chwilą utkwiony był wzrok wróżki.
– No to poszukajmy go razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz