Do domu rodzinnego powinni dotrzeć jeszcze przed szesnastą, tymczasem zaś dochodziła osiemnasta, oni zaś nie przejechali nawet połowy drogi.
Siedzący za kółkiem Luciano, ich najstarszy brat, chyba nie mógł jeszcze mocniej zacisnąć ust, a jego ciemne brwi, na co dzień gładkie i proste, teraz stroszyły się, zmarszczone w poirytowaniu. Wzrok co jakiś czas uciekał w stronę ciekłokrystalicznego panelu, śledził płynący nieubłaganie czas. Luciano, właściciel prężnie rozwijającego się start-upu, przywykły do tego, by optymalizować, projektować i planować, nienawidził, gdy jego optymalnie zaprojektowane plany się rozsypywały.
— Zadzwoń do rodziców.
Siedzący obok Mattia skinął głową, wyciągnął telefon. Starszy z bliźniaków, dusza towarzystwa i człowiek zdolny w paru uśmiechach obłaskawić każdego, powoli porzucał już nadzieję na poprawę humoru Luciano. Na tym etapie mężczyzna przypominał gradową chmurę.
— Hej, tato. Słuchaj, no dalej stoimy w tym korku… Nie wiem, trochę się rusza, ale idzie powoli. Dam znać, jak z tego wyjedziemy — Mattia zamilkł na chwilę, słuchał słów po drugiej stronie, rozmowa toczyła się jeszcze chwilę.
Isidoro siedział z tyłu, z dłońmi splecionymi na kolanach, ze spojrzeniem utkwionym gdzieś za oknem, niewzruszony panującą ciemnością i pojedynczymi, świetlistymi punktami, widokami charakterystycznymi dla przedmieść. Jako jedyny wydawał się nie przejmować zaistniałą sytuacją, nie zwracał też uwagi na spojrzenia, rzucane mu w lusterku przez pozostałych braci.
Wiedzieli, co Isidoro potrafił – przewidzenie tej sytuacji, przypadkowego korka na ich trasie, bo gdzieś tam przewróciło się drzewo, i zanim straż pożarna uporała się z blokadą, drogę zatkało do reszty, było dla niego banalne. Wystarczyło wybrać inną trasę, skręcić wcześniej, zrobić mały objazd. Wtedy już dawno siedzieliby w posiadłości, spędzali ten wieczór z rodzicami. Mogliby mu robić wyrzuty o to, że nie zerknął dla nich w przyszłość, przeoczył oczywistość i teraz cała trójka musiała kisić się w korku, lecz żaden z nich się nie odzywał, słowem nie zająknął o winie Isidoro. Wiedzieli, co Isidoro potrafi – cokolwiek się działo, miało jakiś głębszy sens, prowadziło drogą, która wydawała się kamienista i nieprzyjemna, lecz to była ta najlepsza możliwa, którą Isidoro kroczył bez strachu, nie oglądając się za siebie. Nieczęsto wyjaśniał, dlaczego właśnie takie, nie inne wybory należy podjąć, lecz patrząc wstecz, na wszystko to, co cała ich trójka przeszła z darem jasnowidzenia najmłodszego z braci, również i to milczenie miało sens, było kluczowe dla powodzenia całego przedsięwzięcia.
— Możemy jechać — odezwał się nagle z tylnego siedzenia.
Luciano ożywił się nieco, samochód przed nimi ruszył niespiesznie, gdy strażacy w końcu przerobili opadłe drzewo na szczapki, uprzątnęli drogę i wznowili ruch na trasie. Początkowo powoli, stopniowo coraz szybciej, sznurek samochodów rozsypywał się, gdy każdy spieszył tam, gdzie był już spóźniony, a kolejne odnogi pochłaniały samochody, skręcające w sobie tylko znanym kierunku. Luciano dał po gazie, prując po gładkim asfalcie, a nawigacja, odpalona chyba tylko dla dekoracji, szybko przeliczyła ponownie prędkość i pozostałą drogę, podała nowy czas przybycia na miejsce.
— Pojedźmy tą drogą przy Schellenbergu — odezwał się nagle Isidoro.
Luciano rzucił mu spojrzenie w lusterku, zerknął przelotnie na Mattię.
— No to jedziemy przy Schellenbergu — mruknął, zmieniając pas.
Schellenberg był zamkiem, jednym z wielu w Novendii. Niewielkim, średnio zachowanym, składał się głównie z pustych komnat i zieleni wokół, będąc raczej miejscem pikników i eventów w lecie, nie zaś koniecznym punktem do zwiedzania. Ale tym razem nie o zamek Isidoro chodziło, lecz raczej o drogę przy nim. I to, co się tam kiedyś wydarzyło.
Droga, pusta i ciemna, wąska, nieoświetlona niczym prócz świateł samochodu, wiła się wśród gęstniejącego z każdą chwilą lasu. Zmiana była tak nagła – po typowych dla Novendii polach, rozsianych tu i tam domach, i wielkoformatowych reklamach papy dachowej, ten ciemny, leśny tunel przypominał przejście do innego świata.
— Dobra, nadrobimy — mruknął Luciano, zwalniając nieznacznie, gdy światła wydobyły z ciemności oznaczenie o zbliżającym się zakręcie.
— Dam znać rodzicom.
I już, Mattia ponownie brał do ręki telefon, już miał wykręcić numer do domu, gdy Luciano zaklął, gwałtownie wdepnął w hamulec. Rzuciło ostro, samochód zatrzymał się, szarpnęło tyłem. Isidoro zakasłał. Pas wbił mu się w pierś, obtarł szyję.
— Co się stało? Luciano? — spytał z niepokojem Mattia. Telefon poleciał gdzieś pod nogi.
Jego brat odwrócił się do niego, a mrok nocy i sztuczne światło samochodu sprawiały, że jego twarz przypominała stężałą maskę.
— Chyba kogoś potrąciłem — powiedział cicho.
Przez moment żaden nawet się nie poruszył, zbyt wstrząśnięty. Wtem Luciano sięgnął pasów, odpiął się za drugim podejściem.
— Bierz apteczkę — rozkazał Isidoro, zwrócił się do Mattii. — Ty dzwoń po pomoc.
Drzwi trzasnęły, Luciano wyleciał z samochodu, pobiegł gdzieś do tyłu.
— Luciano!
Nie odpowiedział, a ciemność wokół niego zdawała się dziwnie lepka. Mattia zaczął kręcić się na siedzisku, spróbował namierzyć ten telefon, pas wpił mu się w szyję, więc burknął coś, spróbował się wypiąć. Isidoro siedział nieporuszony, nie wykonawszy gestu, by sięgnąć po apteczkę, wysiąść, pomóc najstarszemu bratu.
— Isidoro? Wszystko w porządku?
Jasnowidz zerknął na Mattię.
— Tak, nie martw się. Wszyscy robimy wszystko dobrze.
Mattia aż podskoczył, gdy Luciano pojawił się nagle tuż przy samochodzie, otworzył drzwi z tyłu.
— Proszę wsiąść, tu, koło mojego brata… Isidoro, przesuń się trochę.
Tuż obok Luciano stała jakaś kobieta. Miała na sobie wyprasowany żakiet, ołówkową spódnicę, w dłoni trzymała torebkę, a na głowie spoczywał zawadiacko przekrzywiony beret. Musiała zmierzać na imprezę, ten strój zdecydowanie pasował na jakieś retro przyjęcie halloweenowe. Nieznajoma uśmiechnęła się nieśmiało, przysiadła w środku, zaczęła zmagać się z pasami.
— To Rachel – też jedzie w naszą stronę i pomyślałem, że możemy ją podrzucić — powiedział Luciano, zamykając za kobietą drzwi, otwierając sobie te od strony kierowcy. — Jedyne, co mogę zrobić, po tym, jak prawie ją potrąciłem.
Rachel zdołała się w końcu przypiąć, podniosła wzrok. Jej oczy miały trudny do opisania kolor, a głos miała cichy, rozpływał się w tej niewielkiej przestrzeni wnętrza samochodu.
— Nie, to moja wina. Szłam poboczem, zamyśliłam się trochę, w ogóle nie usłyszałam samochodu.
Mattia odchylił się na swoim siedzeniu, momentalnie przejął pałeczkę, poprowadził rozmowę. Przedstawił pozostałych braci, Luciano polecił mu znaleźć ten telefon i zapiąć w końcu pasy, bo nie ruszą, więc Mattia zaśmiał się swym najbardziej zaraźliwym śmiechem, znalazł telefon i zapiął pasy, nie przestając zagadywać Rachel. Kobieta, początkowo nieco wycofana, błyskawicznie uległa pogodnemu nastrojowi, który Mattia z wprawą roztoczył, zdawała się zapomnieć o tym, że ledwie chwilę temu uskoczyła spod kół samochodu. Luciano ruszył.
— Jak daleko będziesz nam towarzyszyć, Rachel? — spytał w końcu Mattia. — My jedziemy do rodziców. Posiadłość jest duża, a rodzice nigdy nie mają nic przeciwko gościom i byłoby nam bardzo miło, gdybyś zechciała do nas dołączyć.
Rachel odpowiedziała mu uśmiechem, dłonie pogładziły lekko torebkę.
— To bardzo miłe, ale muszę odmówić. Potrzebuję dostać się tylko na skraj lasu, dalej trafię sama.
— Na pewno? — odezwał się Luciano. — Nie będzie dla nas problemem podrzucić cię gdzieś bliżej.
— Na pewno, dziękuję. To bardzo miłe z waszej strony. — Kobieta obdarzyła ich uśmiechem. — Miło jest spotkać takich uprzejmych dżentelmenów, którzy nie zostawią kobiety w potrzebie.
Isidoro niewiele odzywał się w trakcie podróży, lecz nie musiał. Zresztą, skraj lasu był coraz bliżej. Luciano zwolnił, zatrzymał samochód.
— Ostatnia szansa na zmianę zdania. Naprawdę, możemy podjechać gdzieś… — mężczyzna zerknął w lusterko, urwał, odwrócił się. — Rachel?
Mattia oderwał się od telefonu, napisawszy rodzicom, że są już naprawdę blisko, też zerknął do tyłu.
— Już wysiadła? — przeniósł wzrok na Isidoro. — Gdzie jest Rachel?
— Nigdy jej tu tak naprawdę nie było. Nie fizycznie — odparł jasnowidz, wyciągnął telefon w stronę braci. Wyświetlała się na nim strona archiwum lokalnego tygodnika. Mattia zaczął czytać:
Kurier z Pogranicza, 31 października 2024 rokuTragiczny wypadek w okolicy Schellenberga:
nie żyje młoda kobietaW nocy z czwartku na piątek doszło do tragicznego wypadku na odludnym odcinku drogi biegnącej przez las Czarnych Borów. Jak ustalono, młoda kobieta, Rachel Pearl, lat 23, mieszkanka pobliskiej wsi, została potrącona przez nieznany pojazd, a kierowca uciekł z miejsca zdarzenia, pozostawiając ją bez pomocy. Ciało Rachel odnaleziono dopiero nad ranem, gdy przejeżdżający kierowca zauważył coś leżącego na poboczu.Policja apeluje o pomoc świadków i poszukuje sprawcy. Na chwilę obecną nie wiadomo, kto mógł stać za tym okrutnym czynem, ani dlaczego Rachel, znana w okolicy jako pogodna i towarzyska osoba, podróżowała tak późno samotnie. Świadkowie, którzy widzieli ją ostatni raz, twierdzą, że była ubrana w żakiet, ołówkową spódnicę i charakterystyczny beret.Rodzina zmarłej nie może się pogodzić z utratą córki. „Rachel miała całe życie przed sobą. Ktoś, kto to zrobił, musi odpowiedzieć za swoje czyny,” mówi jej ojciec.Policja kontynuuje śledztwo i prosi o zgłaszanie wszelkich informacji dotyczących tego tragicznego zdarzenia.
W samochodzie po raz kolejny zapanowała cisza, gdy bracia powoli oswajali się z rzeczywistością.
— Czy my… podwieźliśmy właśnie ducha?
Isidoro skinął głową.
— Tak. Rachel czekała na to, żeby ktoś podrzucił ją na skraj lasu.
— Tylko tyle?
— Tylko tyle — odparł najmłodszy z braci. — Ale nikt się nigdy nie zatrzymał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz