20 października 2024

Od Eliasa do Isidoro

Elias pogrążył się w myślach. W ciszy rozważał te wszystkie informacje, którymi Isidoro był tak miły się z nim podzielić. Doceniał to, w końcu był świadomy, że jego pytania nie należały do tych najłatwiejszych. Ale czyż to właśnie nie to sprawiało, że były takie interesujące? Ich trochę skomplikowana struktura i treść pozwalały zaspokoić ciekawość i zrozumieć w pewnym stopniu możliwości, siedzącego obok profety.
Sam mag mógł poszczycić się kilkoma drobnymi zaklęciami, pozwalającymi na nieznaczne uchylenie rąbka tajemnicy przyszłości, jednak to było dosłownie nic w porównaniu z umiejętnościami Isidoro. Jego talent był zachwycający i Elias już nie mógł się doczekać, żeby zobaczyć młodego mężczyznę w akcji.
W pewnym momencie tej ciszy, która zapanowała między nimi, wzrok starszego czarodzieja przesunął się na utensylia wróżbiarskie, które wciąż spoczywały na kolanach jego nowego towarzysza. Misternie wycięte i ręcznie zdobione malunkami karty tarota przyciągały spojrzenie Eliasa, który pochylił się delikatnie w swoim fotelu, próbując im się lepiej przyjrzeć.
Isidoro musiał zauważyć jego cichą admirację, bo nagle, nawet nie pisnąwszy ani słówkiem wcisnął mu do ręki spiętą ozdobnym sznurkiem talię. Elf spojrzał niepewnie na drobny pakunek, po czym odwrócił głowę w stronę jasnowidza. Ten z kolei jednym łagodnym uśmiechem zachęcił elfa do przejrzenia magicznej talii tarota.
Elias nawet nie zdążył podziękować, gdyż od razu pochłonęło go skrupulatne oglądanie każdej pojedynczej karty. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, jednak oczy tryskały zaciekawieniem, gdy tylko palcami muskał to Głupca, Żonglera, czy też Papieżycę. Z całą talią obnosił się niezwykle delikatnie, nie chcąc przypadkiem uszkodzić tak cennej kolekcji.
Zatrzymał się na Gwieździe. Przyjrzał się sylwetce nagiej kobiety pochylającej się nad taflą prawdopodobnie jeziora. W każdej z rąk trzymała złote dzbanki, z których lała się krystalicznie czysta woda. Przesunął opuszkami po błyszczących ośmiu gwiazdach w tle, błękitnym niebie i drzewie na wzgórzu. Nadzieja, ukojenie i obietnica lepszego jutra, przywołał z odmętów umysłu jej znaczenie.
– Sam je namalowałeś? – zapytał, nie odwracając wzroku od karty.
– Nie. – Młodszy pokręcił głową. – Mattia, mój brat bliźniak je dla mnie zrobił.
Elf mruknął ze zrozumieniem. Tym bardziej musiał uważać, by przypadkiem nie narobić żadnych szkód.
– Są naprawdę niezwykłe – przyznał z uznaniem, po czym wsadził Gwiazdę na spód stosu. – Przepełnia je twoja magia. Czuję ją bardzo wyraźnie. Jest ciepła, jak lipcowa noc. Gwieździsta noc.
Elias już wcześniej wyczuł magię Isidoro. Było w niej coś pocieszającego, coś, co przyciągało go do młodego mężczyzny. Coś, czego nie potrafił do końca wytłumaczyć.
– Czy mógłbyś mi opowiedzieć… – Zaskoczony mag podniósł wzrok na towarzysza i odkrył, że ten również na niego patrzy z nie narzucającym się zaciekawieniem. – …o twojej magii i zdolnościach?
To było do przewidzenia. Po tym jak jasnowidz podzielił się z nim szczegółami swojego talentu, Elias powinien odwdzięczyć się mu dokładnie tym samym.
Oddał Isidoro talie tarota, mimo że nie zdążył przejrzeć jej do końca. Pewnie podczas ich wyprawy będzie miał jeszcze okazję przyjrzeć się pozostałym kartom.
– Cóż… nie wiem, od czego mógłbym zacząć. – Nie chciał zamęczać mężczyzny samą suchą i nudną teorią, w końcu Isidoro także był czarodziejem, więc musiał mieć wystarczającą wiedzę o manie i rzucaniu zaklęć. – Zgaduję, że masz już przygotowane jakieś pytania, więc może od razu do nich przejdziemy?
Jego propozycja spotkała się ze zgodą. Nie ukrywał, że było mu to na rękę. Jako wykładowca był już przyzwyczajony do padających z sali wykładowej wszelkiej maści pytań. Tego typu wymiana zdań wydawała mu się łatwiejsza, gdyż wiedział wtedy, czego od niego oczekiwano i w jakim kierunku zmierzała rozmowa.
– A więc... – Isidoro schował do podręcznej torby podróżnej wszystkie swoje magiczne narzędzia, po czym uśmiechnął się delikatnie do elfa, który grzecznie czekał na padnięcie pierwszego pytania. – …jakie wartości lub zasady kierują twoim używaniem magii?
Elias przekręcił się lekko w fotelu.
Zapowiadało się ciekawie.
– Myślę, że ogólne dobro i szczęście. Staram się służyć innym, pomagać za sprawą swoich umiejętności. Dzięki temu ciągle uczę się czegoś nowego o otaczającym nas świecie. Poza tym daje mi to też możliwość lepszego zrozumienia ludzi, a raczej możliwość nawiązania kontaktu z nimi.
– A co sądzisz o odpowiedzialnym czarowaniu? Jak byś to zdefiniował?
Elf delikatnie przechylił się w stronę towarzysza, czując się trochę, jakby prowadził dyskusję z głodnym wiedzy studentem. Choć nie było tego po nim widać, to jak najbardziej cieszył się z tego typu pytań.
– Może zacznijmy od tego, że magia jest odbiciem przekonań, osobowości i charakteru jej użytkownika. Każdy odpowiedzialny czarodziej powinien o tym wiedzieć, a także znać ryzyko, jakie niesie ze sobą ten dar. W końcu w niepowołanych rękach może stać się potężną bronią masowej destrukcji, niosącą jedynie ból i cierpienie. Warto też znać własne ograniczenia i słabości.
– A jakie jest twoje największe ograniczenie?
– Wykrywanie many, podczas rzucania zaklęć.
Była to podstawowa umiejętność, po prostu banał, jedna z pierwszych lekcji, która jest wpajana młodym czarodziejom, nim zostaną im przedstawione pozostałe tajniki magii. Nawet Isidoro jako jasnowidz musiał być tego świadomy, mimo to nie skomentował tego. Elf wiedział, że ta informacja mogła wywoływać zdziwienie, czy też bardziej rozbawienie połączone z lekką drwiną, ale ani trochę się tym nie przejmował. Już dawno pogodził się z tą niezdolnością.
– Rozumiem. Czyli to jest twój, że tak powiem słaby punkt? – Isidoro nie oceniał, był po prostu ciekawy i Elias był wdzięczny za okazane przez młodszego mężczyznę zainteresowanie.
– Tak. Daje to potencjalnemu wrogowi ułamek sekundy na zaskoczenie mnie albo zajście od tyłu.
Nie pamiętał takiej sytuacji, żeby kiedyś faktycznie komuś się udało wykorzystać ten fakt na swoją korzyść, ale nigdy nie wiadomo, kiedyś musi być ten pierwszy raz.
Jasnowidz pokiwał ze zrozumieniem głową, po czym spojrzał na zapatrzonego gdzieś przed siebie czarodzieja.
– Nie zanudzam cię tymi pytaniami, prawda?
Elias uniósł lekko brwi i skupił się na powrót na swoim rozmówcy.
– Oczywiście, że nie. Dawno już nie miałem okazji prowadzić tak interesującej rozmowy. Możesz dalej śmiało pytać. – Kąciki jego ust drgnęły lekko w próbie ukształtowania zachęcającego uśmiechu. Jasnowidz odwzajemnił gest.
– Dobrze. – Isidoro postukał palcami o nogę, podczas gdy w myślach typował następne pytanie. – Jak rozumiesz upływ czasu w kontekście magii?
– Nie wiem, czy go dokładnie rozumiem, bardziej bym powiedział, że się w nim zatracam.
– Zatracasz?
Mag mruknął potwierdzająco.
– Dokładnie. Wyobraź sobie, że wyjeżdżasz na wyprawę. Może nawet na taką podobną do naszej. Prowadzisz badania. Jesteś całkowicie odcięty od świata, a kiedy wracasz, zostajesz poinformowany, że minęło dziesięć lat. Jak byś zareagował?
– Uznałbym to za jakieś szaleństwo. Na pewno poczułbym, że minęło tyle czasu.
– Właśnie. Ja nie potrafię tego rozróżnić. Dla mnie nawet te dziesięć lat mogłoby minąć, jak tydzień dla zwykłego człowieka. Z magią mam podobnie. Gdy się w nią zagłębiam, czy gdy ją studiuję, to wszystko inne traci znaczenie.
Nie wspomniał, że miał przez to wiele nieprzyjemnych sytuacji. Nie było to na ten moment istotne. Starał się nad tym pracować, aby nie dopuścić do podobnych zdarzeń w przyszłości.
– Brzmi dość… kłopotliwie – zauważył Isidoro, a Elias skinął bez słowa głową, dając na swój sposób do zrozumienia, że nie chciałby, żeby ta rozmowa szła w tym kierunku. Jasnowidz zrozumiał i przeszedł bez zbędnego ociągania do następnego pytania. – Specjalizujesz się, że tak powiem w ogólnej magii bojowej, prawda?
– Zgadza się.
– W takim razie, jakie jest twoje podejście do magii ochronnej w porównaniu do ofensywnej?
– Chyba nigdy się nad tym aż tak nie zastanawiałem. Myślę, że zdecydowanie uzupełniają się ze sobą. Pewne aspekty z jednej dziedziny przydają się do opanowania tej drugiej. Weźmy za przykład… – Wyciągnął rękę, a nad jego rozwartą dłonią zabłysnęła magiczna płytka w kształcie heksagonu. – …podstawowe zaklęcie na barierę. Wystarczy mała modyfikacja, by to pole ochronne stało się pociskiem. – Wraz z jego słowami romb zmienił kształt, stając się czymś na kształt kuli, zdolnej do zadawania nawet i śmiercionośnych ran. – Poza tym obie się niezbędne do przeżycia na polu walki. Chociaż mam wrażenie, że współcześnie już nie mają aż takiego znaczenia. – Elias zacisnął palce, a magiczna kula rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając po sobie lekki połysk. – W końcu żyjemy we względnie pokojowych czasach i nie ma tak dużego zapotrzebowania na magów bojowych, jak to miało miejsce dawniej. Teraz głównie tego typu magowie zajmują się ochroną podczas eksploracji, chociażby ruin.
– Lub kopalni.
Isidoro mrugnął do niego, na co Elias odpowiedział cichym parsknięciem.
– Lub kopalni. – Skinął głową, a uśmiech zabłądził na jego ustach.
– Zastanawia mnie jeszcze…
– Tak?
– Czy spotkałeś w swoim życiu moce, które budzą w tobie respekt lub obawy?
Zapadła na chwilę cisza.
– Miłość i przyjaźń.
– Słucham?
– Wiem, że brzmi to nietypowo i może nawet nie powinienem ich postrzegać jako mocy, jednak to właśnie one budzą we mnie zarówno respekt jak i obawy. – Spojrzał w niebieskie oczy jasnowidza. Zastanawiał się przez moment, jak odpowiednio pociągnąć tę kwestię. – Znam magię praktycznie na wylot, poświęciłem jej całe swoje życie i jeśli o nią chodzi, to ciężko byłoby mnie czymkolwiek zaskoczyć. Zato… relacje międzyludzkie, czy też między istotami… są dla mnie… skomplikowane. Nieważne ile lat już przeżyłem, nieważne ile osób spotkałem na swojej drodze, to wciąż czuję, że nie jestem ani trochę bliski tego, by w pełni pojąć, czym jest przyjaźń i miłość. Żadna ich podręcznikowa definicja do mnie nie przemawia, w końcu każdy może je postrzegać na swój własny wyjątkowy sposób. – Zawahał się, po czym coś błysnęło w jego spojrzeniu. Isidoro milczał, obserwując go uważnie. Elias kontynuował: – Poznałem kiedyś smak przyjaźni, ale czym ona jest? Jak ją opisać? Skąd się bierze? Co sprawia, że potrafi przemienić, napędzić do działania, dodać sił? Dlaczego jej utrata tak boli? Nie rozumiem tego i to chyba właśnie sprawia, że obawiam się ich mocy.
Były to myśli, które dusił w sobie już od dłuższego czasu. Pytania pozostawione bez odpowiedzi towarzyszyły mu przez setki lat wraz ze wspomnieniami osób, których odejście pozostawiło niewytłumaczalną pustkę. Może kiedyś pojmie ich znaczenie.



Lądowanie przebiegło niezwykle gładko i bez żadnych problemów. Elias początkowo nawet nie zauważył, że znaleźli się na miejscu, zbyt zajęty dyskusją z Isidoro na temat pól antymagii i sposobów na obchodzenie się z nimi. Dopiero donośne chrząknięcie i widok wyglądającego zza kokpitu pilota ściągnęło obu mężczyzn na ziemię.
– Żadnych oklasków dla mnie?
Elias zerknął ukradkiem przez okno, po czym od razu uniósł dłonie, aby pogratulować udanego lotu, jednak widząc na twarzy pilota rozbawiony uśmiech, odpuścił. To był tylko żart, uświadomił sobie.
– Dziękujemy za podwózkę – odparł tylko, a następnie podniósł się z siedzenia. Miał jeszcze bagaż do zabrania, a z tego co widział Isidoro również zaczął już się zbierać.
Wymienili się jeszcze ostatnimi uprzejmościami z pilotem, pożegnali się i opuścili ciepłe wnętrze maszyny, aby stawić czoła witającej ich chłodem Medwi.
Mimo że był to dosłownie początek urokliwej i pełnej czerwieni jesieni, powietrze było rześkie i już powoli zwiastowało nadejście srogiej zimy. Elf zadrżał z ponurym mruknięciem na samą myśl, jakie temperatury będą tu panować już za kilka miesięcy. W kopalni pewnie też nie będzie zbyt przyjemnie, ale na szczęście był na to odpowiednio przygotowany.
Na płycie lotniska czekał już na nich mały komitet powitalny – miło uśmiechająca się kobieta i mężczyzna siedzący za kółkiem postawionego nieopodal samochodu. Nieznajoma szybko okazała się reprezentantką lokalnego instytutu badań nad magią i oznajmiła im, że zabierze ich prosto do hotelu. Była pełna energii i Elias był pod wrażeniem, że od tak szybkiego mówienia nie złapała nawet zadyszki, bo on sam ledwo był w stanie nadążyć za tokiem tej rozmowy. Z jej wypełnionego podekscytowaniem słowotoku zrozumiał, że czeka ich jeszcze półtorej godziny jazdy do Džbánova, gdzie mieli już mieć załatwiony nocleg w jednym z lokalnych hoteli. Cudowne wiadomości. Już nie mógł się doczekać, aż przebierze się w piżamę i wczołga się do świeżo pościelonego łóżka.
Zadowolony tą myślą, uśmiechnął się pod nosem.



Elias skłamałby gdyby powiedział, że poświęcił pozostały czas podróży na podziwianie widoków, rozpościerających się za oknem rozpędzonego samochodu. Niestety był skupiony na zupełnie czymś innym. Mianowicie był zajęty drzemką, która na tyle mocno go zmogła, że Isidoro został zmuszony do kilkukrotnego wstrząśnięcia ciałem czarodzieja, aby ten wreszcie wyrwał się z objęć snu.
– Jesteśmy na miejscu? – ziewnął przeciągle i spojrzał wciąż zaspanymi oczami na towarzysza, który powitał go miłym uśmiechem.
– Na to by wyglądało.
Mag westchnął cicho i po przetarciu powiek, odpiął pasy bezpieczeństwa.
Znowu musieli opuścić przyjemnie nagrzaną przestrzeń i wyjść na chłodne powietrze, które tym razem zdawało się być jeszcze bardziej zniechęcające i przenikające aż do szpiku kości.
Podczas gdy przedstawiciele instytutu załatwili chłopca hotelowego do przeniesienia bagaży i zajęli się zameldowaniem w hotelu, dwaj czarodzieje stanęli przed samochodem i wznieśli wzrok ku niebu. Niebu, którego błękit stykał się z błyszczącym w oddali śniegiem, pokrywającym imponujące szczyty górskie.
Džbánov było urokliwym miastem, otoczonym z praktycznie każdej możliwej strony majestatycznymi i starymi górami, zielonymi halami, czy nawet iglastymi lasami. Mogłoby się wydawać, że te zapierające dech w piersiach tereny są całkowicie odcięte od świata, ale było to tylko błędne wyobrażenie. W końcu miejscowość tętniła życiem. Na ulicy było pełno spacerowiczów z plecakami turystycznymi i mapami w dłoniach, niektórzy robili zdjęcia, a jeszcze inni relaksowali się na rześkim powietrzu, zajadając się rozgrzewającymi, regionalnymi daniami.
Dawne miasteczko przemysłowe, skupione głównie na zyskach płynących z pobliskiej kopalni, otworzyło się swego czasu na zwabionych widokami turystów, którzy, a raczej, których pieniądze pozwoliły na znaczącą rozbudowę Džbánova. Dzięki temu zamknięcie kopalni nie było aż tak straszną wizją dla tutejszych mieszkańców, gdy mieli zagwarantowane przychody z przybywających tu wczasowiczów.
Pomijając panującą tu temperaturę, to Eliasowi podobało się to miejsce. Przypominało mu trochę stare czasy, kiedy za pan brat ludzie żyli w zgodzie z naturą, obchodząc się wobec niej z szacunkiem i podziwem. Odrobinkę zatęsknił za wspomnieniem częstych pieszych wędrówek na łonie natury, odkrywaniem nowych szlaków i tajemniczych miejsc.
– Byłeś już kiedyś w Medwi? – zagadnął Isidoro, zacierając ręce z zimna.
– Tak. – Jeśli dobrze pamiętał, to nawet odwiedził pewnego razu Džbánovo, jednak od tamtej wizyty minął już szmat czasu. Wiele się tu zmieniło, przez co miasto było praktycznie nie do poznania. – A ty?
– Za dzieciaka. Wybraliśmy się wtedy całą rodziną na narty.
Elf skinął głową, po czym niepewnie zerknął w stronę młodszego mężczyzny. Uderzyła go pewna myśl.
– Może… po tym jak już załatwimy sprawę z kopalnią, to wybierzemy się na małe zwiedzanie…? – Odwrócił wzrok i splótł dłonie za plecami, bujając się przy tym delikatnie na piętach. Sam nie wiedział, co go naszło do składania takich propozycji, ale cóż. Nawet jeśli Isidoro mu odmówi, to równie dobrze może sam sobie zrobić wycieczkę, nie stanowiło, to dla niego żadnego problemu. Jednak z jakiegoś nieznanego mu powodu potencjalna eskapada z jasnowidzem, wydawała mu się… zachęcająco miła?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz