31 października 2024

Od Arthura - Halloween

– Wróciłem! – zawołał Arthur, zatrzaskując za sobą drzwi, prowadzące do lekko przyciemnionego wnętrza antykwariatu.
Odetchnął lekko i pozwolił, by charakterystyczny zapach miejsca otulił jego zmysły. Drewno, skóra, papier – idealna kombinacja. Gdzieś w tle tykał zegar z poprzedniej epoki, zakłócając panującą wokół ciszę.
Mężczyzna rozejrzał się przelotnie po zastawionym towarem lokalu i wyszczerzył się do jedynej osoby, którą dostrzegł w swym polu widzenia.
– Harley! Tęskniłaś za mną? Musiało ci tu być okropnie nudno beze mnie.
Kobieta wywróciła czule oczami i z delikatnym uśmiechem ruszyła w jego stronę. Minęła stare regały i ręcznie rzeźbione stoliki, na których z kolei wyeksponowane były, chociażby to zabytkowe książki, kolekcje porcelany, czy nawet lalki. Następnie pokonała kilka węższych przejść pomiędzy pozostałymi eksponatami i stanęła naprzeciw wystrojonego współpracownika. Zlustrowała go od stóp do głów, po czym skinęła z aprobatą.
– Witaj z powrotem. Dobrze cię widzieć w jednym kawałku. – Mrugnęła do mężczyzny, na co ten prychnął ironicznie, po czym bez słowa nachylił się, by cmoknąć ją w policzek. Harley po tym geście zabrała trzymaną przez niego aktówkę, po czym wycofała się za ladę. Arthur podążył za nią, a idealnie skrojony płaszcz zawirował wokół jego nóg.
– Gregory pewnie już cię powiadomił, że mój wyjazd odbył się bez większych zakłóceń. – Oparł się nonszalancko o solidny kontuar, nie spuszczając wzroku z przyjaciółki. W jego uśmiechu widniała mieszanka zadowolenia i zmęczenia.
– Tak, wspomniał też, że masz mi coś do przekazania, nim rozpoczniesz swój urlop.
– Przednia kieszonka po prawej stronie – odparł krótko, poprawiając w tym czasie klapy marynarki.
Kobieta natychmiast zabrała się za przeszukiwanie torby i nie minęło nawet pół minuty, nim między jej palcami znalazł się drobny przedmiot. Arthur poruszył brwiami, uważnie śledząc ruchy Harley i oczekując na jej werdykt ze skrywanym zaciekawieniem.
– Pierścionek – zauważyła, unosząc go pod światło, aby lepiej mu się przyjrzeć. – Magiczny pierścionek – poprawiła się po chwili, gdy tylko poczuła emanującą od niego energię.
– Zgadza się, ale obejrzyj go dokładniej, myślę, że można będzie na nim sporo zarobić.
Czarodziejka zmrużyła lekko oczy. Złota szyna i wspornik przypominały kształtem misternie połączone ze sobą kości, a w odbiciu średniej wielkości prostokątnego brylantu, po odpowiednim kątem można było dostrzec błyszczącą złowrogo czaszkę.
– A to ciekawe… bijąca od niego moc, jest naprawdę stara. Jeszcze te zdobienia i czaszka… może ma jakieś powiązania z czarną magią? – mruknęła pod nosem z wyraźnie słyszalną fascynacją w głosie. Arthur odchrząknął nieznacznie, nie dając jej nazbyt odpłynąć myślami. Harley ponownie wywróciła oczami, po czym dodała: – Przekażę go naszym specjalistom do zbadania.
– Świetnie! – Wyprostował się energicznie. – W takim razie zbieram się do domu. Wierz mi lub nie, ale dosłownie padam z nóg. – Posłał przyjaciółce ostatni powalający uśmiech, chwycił z blatu torbę i skierował się do wyjścia. Nie mógł się już doczekać kilku następnych dni, które miał zamiar poświęcić na zasłużonym odpoczynku i błogim leniuchowaniu.
– Jasne. Do zobaczenia jutro wieczorem.
Mężczyzna zatrzymał się w pół drogi z ręką uniesioną nad klamką.
– Jutro? – wypalił zdezorientowany.
Zerknął przez ramię na Harley, która widząc jego zaskoczenie i niemrawą minę, aż sama się lekko zawahała.
– Arthurze… nie mów mi, że zapomniałeś o imprezie…
– …kurwa.



Jak mógł zapomnieć o tym cholernym Halloween? Przecież sam sobie wymyślił tę imprezę! No, może nie tak całkiem sam, bo wspólnie z Merri wpadli na ten pomysł, ale wciąż… jakim cudem o tym zapomniał?
Potrzebował zapalić…
– Kurwaaa… – jęknął cierpiętniczo i uderzył czołem w sam środek kierownicy. Wyjący dźwięk klaksonu przeciął powietrze, przyciągając w stronę zaparkowanego przed blokiem samochodu, zmieszane spojrzenia przechodniów.
Nie miał absolutnie niczego przygotowanego na jutrzejszy wieczór. Kompletnie nic. Nawet nie poczynił odpowiednich zakupów, żeby móc cokolwiek ruszyć po powrocie do domu. Będzie musiał zacząć wszystko od zera i aż na samą myśl zrobiło mu się gorąco.
– Halo? Proszę pana? – Arthur, słysząc pukanie w szybę i stłumiony głos dochodzący z zewnątrz, podniósł głowę i zerknął na nachylającą się przy drzwiach kobietę. Trąbienie w końcu ustało. Lekko zażenowany odetchnął i uchylił okno. – Wszystko w porządku…?
– Tak, tak, proszę się mną nie kłopotać i przepraszam za zamieszanie. – Uśmiechnął się do niej miło, na co ta posłała mu niezbyt przekonane spojrzenie, jednak nie ciągnęła tematu. Życzyła mu miłego dnia, po czym odeszła w swoją stronę. Arthur jeszcze przez chwilę obserwował w lusterku wstecznym jej oddalającą się sylwetkę, czekając, aż całkowicie zniknie za rogiem ulicy. Wtedy wyszedł z auta.
Czas się wziąć do roboty, przeszło mu przez myśl, kiedy ruszył w stronę wejścia do bloku.
Jesienny poranek idealnie współgrał z jego niezbyt dobrym nastrojem. Błoto i mokre liście przyklejały mu się do butów, brudząc je, a chłodny wiatr znajdował swoją drogę przez kilkuwarstwowe odzienie mężczyzny i chłodził jego rozgrzane z nerwów ciało.
Akurat ktoś wychodził z klatki, więc przyspieszył kroku, aby w ostatniej chwili chwycić zamykające się drzwi. Wszedł do środka i od razu przywołał windę. Wjechał nią na czwarte piętro, a następnie ruszył wzdłuż korytarza, zatrzymując się dopiero pod dobrze mu znanymi drzwiami. Nim jednak oznajmił swoje przybycie, mimowolnie przejechał dłonią po gładko ulizanych włosach i jeszcze na wszelki wypadek otrzepał płaszcz z potencjalnego zabrudzenia.
Wcisnął dzwonek.
Odczekał chwilę, wsłuchując się w niewyraźne dźwięki po drugiej stronie, dopóki nie stanęła przed nim Lena.
– Arthur! – Ucieszyła się na jego widok, jednak jej entuzjazm zniknął równie szybko, co się pojawił. Skrzywiła się w dziwnym grymasie. – Co ci się stało w czoło?
– Tobie również dzień dobry... nic takiego...wszedłem w słup…
Przecież nie przyzna się, że dosłownie kilka minut temu miał na parkingu drobne załamanie nerwowe…
– Okeeej… wejdziesz do środka? – Odsunęła się w zapraszającym geście.
– Niestety muszę odmówić, mam jeszcze parę rzeczy do załatwienia i… – Przerwał mu głośny tupot stóp.
– Merri! Zwolnij! – krzyknęła Lena, jednak już nic nie było w stanie zatrzymać rozpędzonej pięciolatki.
Mężczyzna wybuchnął radosnym śmiechem, gdy tylko uderzył w niego jego mały pakunek szczęścia. Spojrzał w dół i uśmiechnął się głupio, rozczulony widokiem przytulonego do niego dziecka.
Złotowłosa dziewczynka zawzięcie uczepiła się jego nogi i otarła się o nią policzkiem. Była podejrzanie cicha i wyglądało na to, że nie miała zamiaru go tak łatwo wypuścić ze swojego wiążącego uścisku.
– Merri, wróciłem.
Nie słysząc żadnej odpowiedzi, Arthur trochę się zmartwił. Uśmiech mu opadł, a serce zadrżało z niepewności. Kucnął ostrożnie i mocnymi ramionami objął dziewczynkę, która od razu wtuliła się w ciało starszego brata i zacisnęła drobne rączki na jego płaszczu, podczas gdy on złożył pocałunek na czubku jej głowy.
– Co się dzieje? Czy mogę zobaczyć twoją śliczną buźkę? – szepnął łagodnie i spróbował odsunąć od siebie małą, która w odpowiedzi burknęła coś opryskliwie pod nosem i jeszcze mocniej wcisnęła się w mężczyznę. – Merri… – Pogłaskał ją uspokajająco po plecach, po czym spojrzał w stronę Leny, bezgłośnie błagając o pomoc.
Kobieta przestąpiła z nogi na nogę i skrzyżowała ramiona na wysokości klatki piersiowej.
– Jest dokładnie taką samą królową dramatu, jak ty. – Jej usta wygięły się w rozbawionym uśmiechu, jednak widząc zmarszczone brwi swojego przyjaciela, od razu dodała: – Po prostu troszkę się zdenerwowała, na wiadomość, że twój wyjazd się przedłużył.
Mężczyzna westchnął ciężko.
– Mówiłeś, że nie będzie cię trzy dni… – Meredith uniosła delikatnie głowę, dając bratu wreszcie okazję, by jej się dobrze przyjrzeć. – …a nie było cię pięć! – Oczy zaszły jej łzami, a dolna warga zadrżała niebezpiecznie.
– Przepraszam… – Arthur wydusił z siebie. Nie chciał być powodem jej smutku. Nigdy.
– Bałam się, że będę musiała spędzić Halloween bez ciebie…
– Ale tak nie będzie! Jestem tutaj, prawda? Zdążyłem wrócić przed Halloween, a jutro wyprawiamy imprezę! Najlepszą imprezę w całym mieście!
Nie miał zamiaru się chwalić, że pierwotnie zapomniał o ich przyjęciu. O nie. Nie wchodziło to w rachubę. Gdyby Merri się o tym dowiedziała, to zapanowałby chaos, istny Armageddon…
– Arti…
– Tak?
– Tęskniłam za tobą…
Arthur dosłownie się rozpłynął. Serce zabiło mu mocniej i przyjemne ciepło rozeszło się po jego ciele. – Ja za tobą też kochanie. – Ucałował jej oba pulchne policzki i na koniec pstryknął w nos, co wywołało u niej radosny chichot. – A teraz leć po swoje rzeczy. Jedziemy na zakupy!



Zakupy były jak najbardziej udane. Po powrocie do domu jeszcze tego samego dnia przygotowali dwie dynie – jedną dużą i jedną małą. Starannie je wydrążyli, a następnie najlepiej jak potrafili, wycięli w nich naszkicowane wcześniej kształty. Arthur za nic w świecie nie nazwałby siebie artystą ani nikim podobnym, ale na szczęście dzięki Merri ich lampiony przynajmniej nadrabiały kreatywnością i wyszły zaskakująco dobrze.
Tak, więc ich dynie, przedstawiające uśmiechniętego kotka i powykrzywianego na boki dinozaura stanęły dumnie na małym tarasie na tyłach domu. Arthur rozwiesił jeszcze w ogrodzie kupione dzisiaj klimatyczne lampki z motywem cukierków i duchów, postawił sztuczne nagrobki i na koniec zgrabił liście na jedną wielką kupkę, na której finalnie wylądowała rozchichotana Merri.
Po stwierdzeniu, że ich podwórko prezentuje się najlepiej z najbliższego sąsiedztwa, rodzeństwo zbiło ze sobą piątki i wróciło do środka.
Resztę dnia spędzili na leniuchowaniu w salonie i oglądaniu bajek.
Dopiero następnego dnia zaczęło się prawdziwe piekło.
Arthur od samego rana siedział w kuchni, zakopany po uszy w robocie.
Wymyślili sobie na wieczór małe menu, mianowicie na ciepło mieli w planach zupę serową i kurczaka z dynią. W ramach przekąsek mieli zamiar serwować muffiny z jabłkami, posypane orzechami włoskimi, tartę dyniową, mini dynie z pizzy, a do picia kompot z jabłek i gruszek. Szczerze? Arthur już rzyga tym wszystkim. On nawet nie był fanem Halloween! Znaczy się, kiedyś nim nie był. Jako dzieciak nie miał z tym dniem zbyt szczęśliwych wspomnień, dlatego chciał się postarać dla Merri i zadbać o to, by chociaż ona dobrze pamiętała to święto. Zrobiłby dosłownie wszystko, tylko po to, by zobaczyć na jej twarzy szczery i radosny uśmiech. Także tak, motywował swoje starania szczęściem siostry i z całą pewnością dodawało mu to pozytywnego kopa do działania.
Mężczyzna kręcił się energicznie po kuchni, zajmując się tak naprawdę kilkoma rzeczami naraz. Zupa stała już na płycie indukcyjnej, muffiny piekły się w piekarniku, a kurczak czekał na pokrojenie. Wciąż był trochę zmęczony po wyjeździe służbowym, jednak trzy filiżanki kawy, potrafiły zdziałać cuda. W końcu nie było mowy o żadnym niepowodzeniu.
Merri dzielnie pomagała bratu w gotowaniu. Stała na taboreciku ze schodkiem przy jednym z blatów. Trzymała plastikowy nóż i kroiła obrane ze skórek jabłka, które następnie wrzucała do dużego, zalanego wodą garnka. Podskakiwała przy tym do przeboju BenJohna. Wykrzykiwała pociesznie tekst piosenki i przy żywszych momentach kołysała się w rytm płynącej muzyki. Brat śpiewał razem z nią, sprawnie balansując pomiędzy wszystkimi daniami.
Koło pierwszej godziny jedzenie było już praktycznie gotowe i zabezpieczone na później. Arthur położył swojego małego pomocnika do łóżka, aby ten mógł się zdrzemnąć przed samym przyjęciem, a on w tym czasie zajął się przygotowywaniem domu.
Posprzątał, porozwieszał i porozstawiał ozdoby, dbając o to by cały dolny poziom, a głównie salon, jak najlepiej oddawał klimat Halloween. Dlatego pojawiły się oczywiście sztuczne dynie, papierowe girlandy z nietoperzami i czarownicami, figurki przeróżnych potworów, lampki i nawet swoje miejsce znalazła sztuczna pajęczyna z groźnie łypiącym pająkiem. Nie mogło też zabraknąć sojowych świeczek, które wypełniły cały pokój dzienny ciepłym i korzennym aromatem. Bliżej wieczoru miał także zamiar rozpalić w kominku.
Po zakończeniu udanej misji dekoracyjnej postanowił chwilę odpocząć, jednak nawet nie zdążył dobrze przysnąć, bo pół godziny później obudziła się Merri. Zaspana dziewczynka przyczłapała na dół i po ujrzeniu jaką przemianę przeszedł ich dom, zamarła i potem wydała z siebie ogłuszający pisk. Jednym susem pokonała ostatnie stopnie i prawie odbijając się od ścian, pobiegła do salonu, tylko po to, by rzucić się na brata, który leżał rozłożony na sofie. Wskoczyła mu na brzuch, co na sekundę pozbawiło go oddechu i jak gdyby nigdy nic wtuliła się w niego, wciskając się w szczelinę, która powstała między jego bokiem a oparciem mebla.
– Dziękuję, Arti! – Wyszczerzyła się słodko, a jej oczy były pełne zachwytu i miłości.
– Nie ma za co, dzieciaku. – Mężczyzna objął ją ramieniem, dumny, że udało mu się wprawić siostrę w tak dobry nastrój. Już nie mógł się doczekać, aż dołączy do nich reszta i rozpocznie się prawdziwa zabawa. À propos gości. Zerknął w stronę postawionego na komodzie zegarka i odkrył, że zostało im półtorej godziny przed planowanym rozpoczęciem imprezy. – Może powinniśmy zacząć powoli się szykować?
– W sensie? – Merri naciągnęła się leniwie, przypadkowo szturchając go rękoma.
– W sensie, może pójdziemy przygotować nasze stroje?
Mała zamilkła na chwilę, by zaraz wybuchnąć pokładami nieposkromionej energii.
– Tak! Chodźmy! Wstawaj, Arti! Wstawaj! Na co czekasz?! – wrzasnęła mu do ucha i nagle zerwała się, zdeptała go i cała rozochocona pobiegła na górę.
Arthur wstał z przepełnionym bólem stęknięciem.



– A teraz nie ruszaj się… – Skupiony Arthur nachylił się nad siedzącą na desce sedesowej dziewczynką. Był uzbrojony w pędzelek do makijażu, który uprzednio został sowicie zanurzony w białej farbie, którą producent na tubce opisał, jako idealną do malowania twarzy. – …daj trochę wyżej głowę. Tak. Idealnie. – Delikatnie przytrzymał podbródek małej i kilkoma sprawnymi pociągnięciami namalował pod jej dolną wargą dwa kły. – Gotowe. – Uśmiechnął się i odsunął na bok.
Merri zeskoczyła na podłogę i od razu wspięła się na taboret przy umywalce.
– Jak wyglądam? – Wykrzywiła się groźnie do swojego odbicia w lustrze, spotykając w nim spojrzenie swojego brata.
– Zadziornie – odparł mężczyzna. – Jak prawdziwy wampir!
– Arti! Nie bądź niemądry! Prawdziwy wampir nie widziałby samego siebie w lustrze! – Młoda zachichotała pod nosem i ostatni raz przyjrzała się swoim pomalowanym na czarno oczom, czerwonym ustom i kłom, a potem krzyknęła: – Zrób mi zdjęcie!
– Potem, teraz muszę posprzątać i przebrać się w swój strój.
– No dobrze… – Napuszyła policzki, po czym nagle posłała mu psotny uśmiech. – Pójdę po twoje przebranie!
I po tych słowach już jej nie było. Wyleciała z łazienki, jak strzała, a za nią unosiła się długa i ciemna peleryna, idealnie komponująca się z jasną falbaniastą koszulą, czerwoną kamizelką i eleganckimi, wyprasowanymi w kant spodniami.
– Uważaj, by się nie przewrócić! – Arthur pokręcił niedowierzająco głową i zabrał się za zbieranie wszystkich kosmetyków do plastikowego koszyczka.
W tym roku naprawdę przeszedł samego siebie, jeśli chodzi o kreacje. Jeszcze wczoraj martwił się, czy aby na pewno podoła presji czasu i oczekiwaniom siostry. Na szczęście wyglądała na usatysfakcjonowaną, więc pogratulował sobie w duchu za ten sukces.
Po ogarnięciu łazienki wyszedł do swojej sypialni, gdzie zauważył Merri rozkładającą już na jego łóżku ubrania. Niebieska koszulka do pary ze spodniami, a także plastikowe kajdanki, zabawkowy pistolet i czapka ozdobiona emblematem, sprawiły, że skrzywił się lekko. Trochę pożałował tego, że pozwolił jej wczoraj to wybrać…
– Arti! Znaczy się… – Odchrząknęła komicznie, stanęła na łóżku i wycelowała palcem w brata. – …panie władzo! Gotowy do działania?



– Cukierek albo psikus! – Złote warkocze podskoczyły wraz z dziewczynką, która cała rozpromieniona wyskoczyła zza drzwi na powitanie gości.
– To raczej powinna być ich kwestia… – zauważył, stojący za nią Arthur, którego uwaga została całkowicie zignorowana. Świetnie…
– Jak nie dacie mi cukierków, to was nie wpuszczę!
– Merri!
– Proszę bardzo, młoda damo – odezwał się nagle głęboki głos i mężczyzna ubrany w podobnym stylu, co dziewczynka, kucnął przy niej i zaoferował kolorowego lizaka. Szelmowsko błysnął swoimi kłami, przez co mała nieco się zapeszyła, jednak nie powstrzymało ją to przed przyjęciem słodkości. Uśmiechnęła się milutko, po czym nagle przypomniała sobie coś i zmarszczyła brwi.
– Nie jestem damą! Jestem wampirem!
– A, to w takim razie, mój błąd. – Starszy gość ujął dłoń dziecka i złożył na jej wierzchu uroczysty pocałunek. – Proszę o wybaczenie. – Zatrzepotał lekko rzęsami.
– Wybaczone. – Merri skinęła dumnie głową, a w tym czasie Arthur ukradkiem przekazał pozostałej dwójce po cukierku.
Po tym jak haracze zostały już odebrane, dziewczynka krytycznie przyjrzała się kostiumom, zebranych przed nią dorosłych. Gregory przebrał się za czarnoksiężnika. Odziany był w granatową szatę i tego samego koloru szpiczasty kapelusz, a przez biodro miał przewieszony pas z przymocowanymi sztucznymi eliksirami. Po jego prawej stała Harley, cała wymalowana i pokryta przeróżnymi odcieniami zieleni, mającymi imitować skórę zombie. Merri mruknęła aprobująco i zerknęła na ostatniego delikwenta – Vincenta.
– Za kogo się przebrałeś Vic…?
– Za wampira tak jak ty.
– Ale ty już jesteś wampirem na co dzień! To niesprawiedliwe! Musisz zmienić strój! Teraz! – Oburzyła się i bez ostrzeżenia wciągnęła mężczyznę do środka, pospieszając go przy tym w kierunku schodów.
– No cóż, Vincent przepadł. Pokój jego duszy, a teraz chodźmy do salonu. – Arthur zaprowadził przyjaciół do wspomnianego pomieszczenia, gdzie czekały już na nich rozłożone przekąski. Ich zaskoczone i pełne podziwu miny, na widok przystrojonego pokoju i rozstawionego jedzenia, połechtały jego już i tak wysokie ego. Wyszczerzył się zawadiacko i poprowadził oniemiałych gości dalej. Gregory’ego usadowił w fotelu i wcisnął mu do ręki talerz z kawałkiem tarty, a Harley posadził na sofie, częstując ją dynią z pizzy.
– Niesamowite – odparła kobieta, po tym jak już skosztowała pierwszej porcji. – Tyle udało ci się zrobić w tak krótkim czasie? Myślałam, że będziesz całkowicie improwizował, biorąc pod uwagę to, że…
– Cicho. – Arthur upomniał ją jednym spojrzeniem. – Nie wygadaj się przypadkiem przy Merri, że zapomniałem o imprezie…
– O czym zapomniałeś?
Jak na zawołanie wrócił mały wampir, niesiony na baranach przez owiniętego w papier toaletowy Vincenta.
– O niczym takim. Mogę wiedzieć, co zrobiłaś Vicowi?
– Zmieniłam w mumię!
– Powalające podobieństwo… – mruknął ze swojego miejsca Gregory.
– Och, nasz czarnoksiężnik chyba czuje się troszkę niedoceniony. Muszę przyznać, że do twarzy ci w satynie, Greg. – Gospodarz uśmiechnął się słodko.
– Zamknij się, Arthurze… – Starszy spiorunował go wzrokiem, obiecującym bolesną zemstę za zmuszenie go do tej śmiesznej zabawy w przebieranki.
– Panowie. – Wampir odchrząknął znacząco i usiadł obok niewinnie zjadającej się czarodziejki. Merri cała rozpromieniona, spoczęła na jego kolanach. – Czy czekamy na kogoś jeszcze? – Zwrócił się do młodszego mężczyzny, który jeszcze nie zajął swojego miejsca i co chwila zerkał w stronę zegarka.
– Sam nie wiem…
Gregory uniósł jedną brew.
– Czy zaprosiłeś, kogo myślę, że zaprosiłeś?
– Kogo? Kogo? – Młoda wtrąciła się do rozmowy.
– Prawdziwego policjanta… – odpowiedział jej czarnoksiężnik, nie spuszczając wzroku z brata dziewczynki.
– Uuu! – zaszemrała, po czym nagle uśmiechnęła się szeroko. – Trisa?!
– To moja impreza i mogę zapraszać, kogo mi się żywnie podoba.
– Nasza impreza!
– Tak, tak, nasza.
Nim Greg zdążył to jakkolwiek mądrze skomentować, zadzwonił dzwonek do drzwi.
Arthur wcale się prawie nie potknął, kiedy wystrzelił, by je otworzyć. Wcale.
– Tristan! Już myślałem, że się nie pojawisz! – Powitał ostatniego gościa oślepiającym uśmiechem i nienagannym uściśnięciem dłoni. Nie przyznałby się do tego, ale serce zabiło mu mocniej, gdy przesunął wzrokiem po bladej szyi, mocnej szczęce i kuszących ustach. Spojrzał nieco wyżej i prawie utonął, nie, wręcz przepadł w tych ciemnych, a jakże przenikliwych oczach, które spoglądały wyczekująco w jego kierunku. Odchrząknął nieznacznie. Czemu nagle zrobiło mu się tak duszno? – Ale chyba wspomniałem, że obowiązuje pewien strój przewodni…?
Stojący przed nim mężczyzna, wyglądał na trochę niepewnego, wręcz wycofanego, tak jakby dosłownie w ostatniej chwili postanowił zaakceptować zaproszenie i pojawić się na przyjęciu. Chyba wciąż się wahał, czy aby na pewno dobrze postąpił, przychodząc tutaj. Arthur poznał to po jego pozornie beznamiętnej minie i spiętym ciele.
– Przecież się przebrałem… – Wzruszył ramionami i wskazał na wyprasowaną koszulę. – …za lepszą wersję siebie.
Młodszy westchnął i przejechał ręką po twarzy.
– Gratuluję? Jednak nie sądzę, żeby to przeszło…
– Co masz na myśli?
– TRIS!
– Zaraz się dowiesz…
Arthur zrobił krok w bok.
– TRIS! TRIS! – Merri zaszarżowała na niczego nieświadomego mężczyznę, odbiła się od jego nóg i zaczęła wokół niego skakać, jak podekscytowany szczeniaczek. Paplała coś radośnie, do momentu, aż wreszcie zauważyła przebranie mężczyzny – a raczej jego brak. Wtedy w mgnieniu oka uspokoiła się i śmiertelnie poważnym tonem głosu zapytała: – Tris… co to ma być?
– Ja…
– Nic nie mów… Musimy jakoś naprawić ten… niewypał…
Arthur parsknął śmiechem, jednak widząc groźne spojrzenie siostry, szybko zakrył usta dłonią.
Mały wampir zmarszczył brwi i zaczął bardzo poważnie dumać, chodząc tam i z powrotem. Sąsiedzi z naprzeciwka musieli mieć niezły występ do oglądania.
– Już wiem! – Złapała Tristana za rękę i pociągnęła go do środka. Mężczyzna nie oponował, jednak nieco zdezorientowany oglądał się za depczącym im po piętach Arthurem. – Siadaj! – Padło polecenie i nieszczęśnik został zmuszony do zajęcia miejsca na łóżku pięciolatki. – Arti, potrzebuję farbek.
– Oczywiście.
Po kilkunastu minutach w sypialni zebrał się mały tłum, przyglądający się w dziwnej ciszy poczynaniom Merri, która z wystawionym w skupieniu językiem malowała Tristana po twarzy, brudząc przy tym siebie i wszystko, co było w zasięgu jej drobnych rąk. W tym ubranie jej modela.
– Gotowe! Czy nie wyszło przepięknie? – zwróciła się do czwórki, stojących dorosłych, którzy beztrosko popijali sobie kompot ze szklanek.
– Można tak powiedzieć. Arthur i tak nie potrafiłby namalować lepszych nietoperzy, tak więc dobra robota, dzieciaku. – Gregory uśmiechnął się do niej. Wspomniany brat dziewczynki wywrócił oczami na ten uszczypliwy komentarz.
Merri zachichotała i spojrzała w końcu na spiętego gościa, który od przekroczenia progu domu nawet nie ważył się pisnąć choćby słówkiem.
– Tris! Teraz wyglądasz idealnie! – Wdrapała mu się na kolana i przytuliła się do jego piersi, a kiedy ten niezdarnie odwzajemnił uścisk, wymruczała: – Bardzo się cieszę, że przyszedłeś…
Arthur złapał spojrzenie Tristana i mrugnął do niego bezczelnie, ale na swój sposób pokrzepiająco.
Zapowiadał się wieczór pełen wrażeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz